Stało się. Prawica w Polsce otwiera się na radykałów spoza prawicy. Wraz z dawnymi towarzyszami zachęcaliśmy do tego przed laty, więc chyba powinniśmy być zadowoleni?
Niestety, nie ma do tego powodów. Parafrazując klasyka, oryginalna koncepcja spełnia się jako farsa.
Część tak zwanej prawicy jest zaniepokojona, bo inna jej część zaczęła zapraszać do swoich dyskusji i programów wybranych ludzi lewicy: lewicowców antyliberalnych, czyli radykałów. Pierwsi mną w ustach zarzuty paktowania z socjalizmem, drudzy odpowiadają: ależ my ich oswajamy, zobaczcie, to są myślący ludzie, da się z nimi rozmawiać, a nawet w wielu kwestiach dojść do wspólnego stanowiska wobec wyzwań, przed jakimi stoimy w epoce globalizacji!
Przyjrzyjmy się najpierw tym antyliberalnym lewicowcom. Ich radykalizm na tle dzisiejszej lewicy polega mianowicie na tym, że zamiast gadać o rozporku, zboczeniach płciowych i poprawności politycznej wolą raczej gadać o polityce socjalnej i gospodarczej, w tym krytykować gadaninę o jedynozbawczym charakterze „wolnego rynku”. Guru tego kierunku jest autor, który w czasach, gdy byłem uczniakiem szkolnym pisywał do czasopisma Organizacji Monarchistów Polskich o konserwatywnej ekologii i światopoglądzie Knuta Hamsuna, do pisma Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego o diagnozie upadku cywilizacji zachodniej dokonanej przez Floriana Znanieckiego, a do „Zielonych Brygad” – pisma ekoterrorystów – o krytyce cywilizacji przemysłowej w dziełach Tolkiena. Dzisiaj, o ile się orientuję, pisuje głównie nieoryginalne komentarze do bieżącej polityki, wewnętrznej i międzynarodowej. A także tropi w Polsce popleczników Putina – wytropił ich między innymi w „Krytyce Politycznej”.
Nowe pokolenie aspirujących intelektualistów prawicy odkryło, że w wielu kwestiach znajduje z tymi lewicowymi radykałami wspólny język. Razem dają radykalny odpór Rosji. Domagają się radykalnego wsparcia dla Ukrainy. Wyrażają radykalny sprzeciw wobec pomysłów wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej i NATO. Toczą radykalną walkę z komuną (nieistniejącą od 35 lat, ale Putin chce przywrócić). Postulują radykalne programy inwestycyjne jako koła zamachowe polskiej strategii rozwoju, czyli „CPK” (żeby amerykańskie koncerny mogły zarobić). Zajmują radykalne stanowisko w sprawie polskiej polityki obronnej: trzeba zwiększyć siły zbrojne – do walki z Rosją. I wreszcie popierają radykalną politykę społeczną w imię solidaryzmu i wspólnotowości, co w praktyce sprowadza się do chwalenia nieprzemyślanego rozdawnictwa uprawianego w minionych latach przez rządy PiS. Bez wyjątku samodzielne, nieszablonowe, odważne poglądy, prawda? Wprost trudno je określić inaczej, niż słowem „radykalne”. Idę o zakład, że przed kilku laty domagali się też bardziej radykalnej polityki szczepionkowej.
A mówiąc serio, prawdziwy socjalizm to nie nadopiekuńcze „państwo terapeutyczne”, nie „miasta 15-minutowe” i nie wypłacanie siedemnastej emerytury. Prawdziwy socjalizm to dążenie do zbiorowej wielkości; to organizowanie prac na ogromną skalę; to zapisywanie własnej historii w kamieniu, żelazie, betonie; to wznoszenie monumentalnych budowli i pomników, które mają przetrwać wieki. Prawdziwy socjalizm to również symboliczne wyniesienie tego, kto kieruje zorganizowaną pracą ludu: zasada Władcy, a w epoce nowoczesnej zasada Wodza. Sismondi zauważył, że pierwszym państwem socjalistycznym był starożytny Egipt. Angielski filozof historii Arnold Toynbee zaliczył większość państw antycznych do „państw parafialnych”, czyli takich, gdzie treścią porządku politycznego jest kult kolektywnej siły człowieka. Tak też, jeśli dobrze rozumiem jego pisma, pojmował socjalizm nasz Stanisław Brzozowski. Dla Brzozowskiego socjalizm był zarazem przejawem i narzędziem kolektywnej siły narodu. W XX wieku ten prawdziwy socjalizm miał liczne grono reprezentantów, z czego najbardziej pamięta się kilku przywódców, których imion w demoliberalizmie nie wolno wymawiać (chyba, że z lękiem).
Krytyka obecnej rzeczywistości z pozycji takiego socjalizmu nie jest najlepszą z możliwych. Zdecydowanie przedkładam nad nią krytykę formułowaną przez tradycjonalizm, bo widzi on źródła zła nowoczesnego świata u samych jego podstaw i ma pełniejszą, prawdziwszą wizję właściwego porządku. O prawdziwym socjalizmie da się jednak przynajmniej powiedzieć, że wysuwa rzeczywistą, a nie udawaną alternatywę wobec tego, o jest i że na serio chce rzucić wyzwanie zachodniej „międzynarodówce lodówek”, toteż jego dzisiejsi zwolennicy zasługują na miano radykałów. Tego samego nie da się powtórzyć o mieszaninie mdłej socjaldemokracji z retoryką „narodową”, „patriotyczną” i „niepodległościową”, na którą ponad podziałami narodowcy i (pozostała) pipi-prawica zgadzają się z lewicowymi pseudo-radykałami, a która jakoś dziwnie przypomina PiS.
W swoim czasie z kolegami z organizacji Falanga próbowaliśmy realizować koncepcję „sojuszu ekstremów”. Teraz jako nowe otwarcie i dowód szerokości horyzontów reklamowana jest jej parodia: frakcje mięczaków z prawa i lewa spotykają się, by szukać porozumienia w kwestiach niekontrowersyjnych dla istniejącego systemu.
Adam Danek
Grafika: Adolf Bierbrauer, Fall H, Hipnoza, 1953, Wikimedia Commons
7 lipca 2024 o 17:14
„Prawdziwy socjalizm to dążenie do zbiorowej wielkości; to organizowanie prac na ogromną skalę; to zapisywanie własnej historii w kamieniu, żelazie, betonie; to wznoszenie monumentalnych budowli i pomników, które mają przetrwać wieki. Prawdziwy socjalizm to również symboliczne wyniesienie tego, kto kieruje zorganizowaną pracą ludu: zasada Władcy, a w epoce nowoczesnej zasada Wodza.”
„W XX wieku ten prawdziwy socjalizm miał liczne grono reprezentantów, z czego najbardziej pamięta się kilku przywódców, których imion w demoliberalizmie nie wolno wymawiać (chyba, że z lękiem).”
Tych trzech najbardziej zakazanych przez tzw. „demoliberałów” (=żydów i ich sługusów) przywódców to pewnie Stalin, Mussolini i Hitler – zgadłem? Gadali dużo o zbiorowej wielkości, kazali budować potężne budowle, przedstawiali się jako nieomylnych wodzów – wszystko pasuje do tych cech „prawdziwego socjalizmu” jakie wymienił autor.
8 lipca 2024 o 03:47
Ty czekaj, to brzmi jak definicja (miejmy nadzieję że już zdechłego) PiSma „szturm”: najpierw pochwała rozdawnictwa, potem się zaszczepmy, a na końcu dajmy się zabić by ratować żydowski rząd na Ukrainie. Ktoś za ten debilizm im płaci, czy tak sami od siebie grają pożytecznych idiotów? Nie wspominając o wezwaniach by nie czytać książek o żydach (dobrze, dobrze, dobry goj), tylko czytać jakiś zbzikowanych lewackich „ekologów” i „antykapitalistów”. Zresztą Danek to też kawał pseudo-radykala, przynajmniej gdy chodzi o tematy RQ i JQ, nie wiem jak w innych sprawach.