Ja oczywiście wiem, że zarówno Wielka Wojna, czyli I wojna światowa, jak i II wojna światowa były wojnami światowymi – ale zarazem można je uznać za dwie europejskie wojny domowe, bo przecież – jeśli nie brać pod uwagę Japonii, która walczyła ze Stanami Zjednoczonymi, ale też – z Wielką Brytanią i Francją – to przedmiotem tych dwóch konfliktów była walka o hegemonię w Europie. Ponieważ w tym okresie Europa panowała jeszcze nad sporą częścią ówczesnego świata, to siłą rzeczy zmagania o hegemonię w Europie musiały przekładać się na sytuację na innych kontynentach – ale nie zmienia to postaci rzeczy. W rezultacie, wskutek tych dwóch wojen domowych w XX wieku, Europa utraciła swoje polityczne znaczenie na rzecz Stanów Zjednoczonych i Rosji, a wreszcie – Chin.
Kiedy w drugiej połowie lat 80-tych zimna wojna zbliżała się do końca, wydawało się, że walkę o hegemonię w skali światowej wygrały Stany Zjednoczone i z tej pozycji układały się z Rosją, która właśnie pogrążała się w kolejnej „smucie”. Rezultatem była sławna transformacja ustrojowa w Europie Środkowej, aż wreszcie doszło do ustanowienia tu nowego porządku politycznego, który ostatecznie zastąpił porządek jałtański. Mam oczywiście na myśli ustalenia dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie 19 i 20 listopada 2010 roku, na którym zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, które było najważniejszym ustaleniem „porządku lizbońskiego”. Rdzeniem strategicznego partnerstwa NATO-Rosja było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym był podział Europy Środkowej na strefę niemiecką i strefę rosyjską. Było to rezultatem nawrócenia się w 1990 roku Niemiec na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Wydawało się, że porządek lizboński został zaaprobowany przez USA, które w dodatku rok wcześniej dokonały „resetu” w stosunkach z Rosją, nie tylko wycofując tarczę antyrakietową ze Środkowej Europy, ale w ogóle wycofując się z aktywnej polityki w tym regionie. I kiedy wydawało się, że klamka zapadła na 50, a może nawet na 100 lat, prezydent Obama wysadził to strategiczne partnerstwo NATO-Rosja w powietrze, obstalowując sobie za 5 mld dolarów „majdan” na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie tego państwa z rosyjskiej strefy. Najwyraźniej musiało stać się coś ważnego i to w samych Stanach Zjednoczonych, skoro w 2014 roku, niemal z dnia na dzień, zmieniły one swoją dotychczasową politykę europejską o 180 stopni, odrzucając strategiczne partnerstwo NATO-Rosja na rzecz konfrontacji z tym państwem. Jak wiemy ten zwrot w polityce amerykańskiej doprowadził do wojny, jaką obecnie Stany Zjednoczone prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca.
Ale nie tylko w USA dokonał się taki zwrot o 180 stopni. Podobny zwrot dokonał się w Niemczech, które wkrótce ponownie odeszły od linii politycznej kanclerza Bismarcka na rzecz konfrontacji z Rosją. O co Niemcy chcą z Rosją wojować? Nietrudno się domyślić, że o hegemonię w Europie. Skoro wysadzone zostały w powietrze niemiecko-rosyjskie gazociągi, skoro Ameryka zaczęła wyraźnie popychać Niemcy do konfrontacji z Rosją, a Niemcy zaczęły na to popychanie odpowiadać pozytywnie, to nieomylny to znak, że USA musiały Niemcom coś zaoferować. 10 sierpnia 1941 roku, podczas tzw. „rozmów przy stole” w swojej kwaterze głównej Adolf Hitler powiedział m.in.: „Czym Indie dla Anglii, tym dla nas będą tereny wschodnie. Gdybym potrafił wytłumaczyć narodowi niemieckiemu, co dla nas w przyszłości oznacza ten teren! Kolonie to wątpliwa zdobycz, ta ziemia, to coś pewnego. Europa to nie geograficzna, lecz mierzona krwią, zastrzeżona nazwa.” Czy przypadkiem ktoś w Ameryce nie podsunął Niemcom tej przynęty? Coś może być na rzeczy, bo po roku wahań i migania się, Niemcy nie tylko zdecydowały się na objęcie europejskiego patronatu nad Ukrainą, która natychmiast pozytywnie na to zareagowała, tradycyjnie wiążąc swój los z Niemcami, które przecież były wynalazcą ukraińskiej państwowości. Toteż kiedy w dodatku Niemcy porzucając strategiczne partnerstwo z Rosją, nawiązali coś w rodzaju strategicznego partnerstwa z Izraelem, uradowany prezydent Józio Biden w marcu ub. roku w nagrodę za takie dobre sprawowanie, pozwolił im na urządzanie Europy po swojemu, z czego natychmiast korzystają w tempie zaiste stachanowskim. Czy jednak Józio był szczery?
To tempo i charakter przedsięwzięć budzą niepokój w naszym nieszczęśliwym kraju, że finał może polegać na przekształceniu naszego bantustanu w Generalne Gubernatorstwo, kto wie, czy nie obciążone jakimiś serwitutami na rzecz niemieckich „Indii”, czyli Ukrainy. Taka możliwość rysuje się już teraz, a cóż dopiero w sytuacji, gdy Niemcy, za pośrednictwem Volksdeutsche Partei i dzięki nowelizacji unijnych traktatów, domkną do końca system swojej nad nami kurateli? Tych niepokojów bynajmniej nie uśmierzyło expose Księcia-Małżonka, który usiłował stworzyć wrażenie nie tylko ministra, któremu wolno uprawiać jakąś politykę, ale robił miny jeszcze groźniejsze, niż pan prezydent Andrzej Duda, który w takich chwilach upodabnia się nawet do Mussoliniego.
Ale wszystkie te wątpliwości mogą zostać rozstrzygnięte w całkiem innych kategoriach, na które w programie pani red. Gawryluk w „Polsacie” zwrócił uwagę pan Lejb Fogelman. Już samo zaproszenie do programu tego „pana mecenasa”, który przecież nie jest żadnym dygnitarzem, obok ministrów, którym się wydaje, że czymś kierują, było zastanawiające – ale jeszcze bardziej zastanawiające było, to, co pan Fogelman powiedział. A mówił nie jak komentator, ale „jak ktoś, kto ma władzę”. Pan Fogelman w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśnił, że skoro Putin przestawił ruską gospodarkę na tory wojenne, to Europa powinna zrobić to samo, by za trzy lata „być gotowa”. Czyżby „w londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono” żeby nie tylko nasz bantustan, ale całą Europę pchnąć do wojny z Rosją? Z amerykańskiego punktu widzenia to wcale nie takie głupie, bo oto za jednym zamachem można będzie dzięki temu upiec dwie pieczenie. Rosja skonfrontowana frontalnie z europejskimi państwami NATO wyjdzie co najmniej tak osłabiona, jak Francja po II wojnie, a i z Niemiec, nie mówiąc już o nas, znowu zostaną ruiny i zgliszcza. Dzięki temu ani Rosja, ani Europa przez następne 100 lat nie będą już stanowiły problemu dla Ameryki, która w tej sytuacji będzie mogła spokojnie ułożyć sobie jakiś modus vivendi z Chinami. Co tu gadać, prawdziwy majstersztyk!
Stanisław Michalkiewicz
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”. Źródło: michalkiewicz.pl.
9 maja 2024 o 15:00
Za ZOG i untermenschen będą celowo i z uśmiechem na mordzie umierać tylko ci, którzy 200 lat temu umarliby na losową gorączkę w wieku 5 lat.