Mogłoby się zdawać, że całkiem opadł już kurz po hucznym występie Grzegorza Brauna w programie „Taniec z gaśnicą”. Nic bardziej mylnego. Potrącona kostka domina dopiero nabiera rozpędu, choć przewracanie kolejnych odbywać się będzie już – zgodnie z planem – zupełnie bezgłośnie i poza postrzeganiem rozemocjonowanej, naiwnej polskiej publiczności. Mimo wszystko spróbuję tę ciszę zakłócić.
Bezkrytyczność i polityczna łatwowierność zdecydowanej większości Polaków od wieków sprytnie wykorzystywane są przeciw nam. Jawni i ukryci wrogowie osiągają wymierne korzyści przygotowując zasadzki, w które – z powodu gorących głów – uparcie wpadamy, rozbijając się przy tym niemiłosiernie i pogarszając swoje, i tak już krytyczne, położenie. Przykładów na to mamy bez liku. Na potrzeby logicznego wnioskowania przytoczę dawno zapomniane wydarzenie sprzed ponad stu laty. W niedzielne południe 13 listopada 1904 roku kontrolowana przez masonerię Polska Partia Socjalistyczna zorganizowała na Placu Grzybowskim w Warszawie demonstrację, w czasie której od kul rosyjskiej policji i wojska śmierć poniosło jedenaścioro Polaków (w tym kobiety i dzieci), a ponad czterdzieścioro zostało ciężko rannych. Nie ucierpiał żaden z lewicowych demonstrantów. Czas i miejsce nie były przypadkowe. Gdy po zakończeniu Mszy Świętej wierni zaczęli opuszczać kościół pw. Wszystkich Świętych, między nich wbiegli rewolucjoniści. Jeden z bojowców (Stefan Okrzeja – bliski krewny Jana Olszewskiego, masona z Loży Kopernik, premiera III RP), wyjął czerwony sztandar z napisem „Precz z caratem”, a inny oddał kilka strzałów w kierunku oddziałów rosyjskiej policji. Ta odpowiedziała ogniem karabinów. Śmierć dosięgła wyłącznie Polaków niemających niczego wspólnego z socjalistycznymi piekielnikami.
Całe to przedsięwzięcie, bezpośrednio przygotowane i zawiadywane przez Józefa Piłsudskiego, było oczywistą prowokacją, mającą wywołać zbrojny bunt Polaków. Jej wyjątkowa perfidia polegała na próbie zdyskontowania patriotycznego, niepodległościowego uniesienia dla wyłącznych celów międzynarodowego ruchu socjalistycznego. Ruchawka miała związać w Warszawie znaczne siły wojsk carskich (i tak już osłabione przez toczącą się wojnę z Japonią) i zwielokrotnić szansę powodzenia rewolucji, która wybuchła w Rosji dwa miesiące później. Polacy mieli myśleć, że giną za wolność ojczyzny, a w rzeczywistości byliby przysłowiowym mięsem armatnim, wykorzystanym – jak działo się wcześniej i później – przez utajnione masońskie koterie. Na szczęście plany te spełzły na niczym. Naszym wrogom udało się za to zainicjować budowę – do dziś ogłupiającej Polaków – fałszywej legendy Józefa Piłsudskiego. Ten, w chwilach szczerości, iście po szatańsku powracał do zajścia z 13 listopada 1904 roku: „Grzybów należy mi do wspomnień, które nieraz pieszczę, należy do pieszczot mego życia”. Tak na marginesie: czy w obliczu tych faktów kogokolwiek może jeszcze zdziwić, że to właśnie ten człowiek dwadzieścia lat później przejął – w imieniu masonerii – władzę w Polsce w wyniku krwawej, bratobójczej wojny domowej?
Algorytm tej i wielu innych prowokacji zawsze jest taki sam: wyzwolenie u Polaków niekontrolowanego impulsu emocjonalnego i skonsumowanie go dla wrażego pożytku. Zanim pochylimy się nad sensem chanukowej awantury z Grzegorzem Braunem w roli głównej, warto poczynić kilka uwag wstępnych wokół miejsca i czasu akcji. Gmach sejmu miejscem świętym bynajmniej nie jest. To jaskinia politycznych zbójców, którym „Sanhedrin pecunia non olet”. To tutaj od wielu dekad naród polski jest okrutnie torturowany, a państwo przekształcane w udzielne Polin. Za rzecz zupełnie naturalną należy zatem uważać odprawianie tam rytuałów należących do kompendium świata żydowskiego.
W tym miejscu warto odnieść się do wypowiedzi ks. Marcina Kowalskiego, członka Papieskiej Komisji Biblijnej i dyrektora Centrum Abrahama J. Heschela KUL, a więc wysoko postawionego funkcjonariusza Sanhedrynu. Otóż komentując zachowanie Grzegorza Brauna arbitralnie stwierdził on, że święto chanuki jest zakorzenione w Piśmie Świętym, świętował je Jezus. Obrzydliwe jest sugerowanie, że to satanizm, a nazywanie chanuki talmudycznym kultem to stek kłamstw. Zaraz potem podkreślił raz jeszcze: sam Jezus Chrystus obchodził to ważne żydowskie święto. Czy jest to prawda, sama prawda i tylko prawda?
Nic z tych rzeczy. Mamy tu do czynienia z klasyczną przewałką mającą na celu ogłupienie Polaków. Choć ks. Kowalski nie raczył wskazać żadnego fragmentu Pisma Świętego, w którym byłby przynajmniej ślad obchodzenia przez Jezusa Chrystusa chanuki, to uczynił to Tomasz Włodek (obecnie pracownik naukowy – a jakże! – KUL) w 1999 roku na łamach wydawanego przez dominikanów miesięcznika „W drodze”. Napisał wówczas: (…) trudno doszukać się w niej jakichkolwiek wspólnych korzeni (chanuki – przypis KZ) z Bożym Narodzeniem. Co jednak nie znaczy, że nie jest ono wspominane w Nowym Testamencie. Gdy Jezus przybył do Jerozolimy z okazji święta Oczyszczenia świątyni (tzn. — święta Chanuki, upamiętniającego oczyszczenie świątyni z wpływów helleńskich), wywołał awanturę z bankierami i kupcami handlującymi na jej terenie.
Nie wiem nawet, od czego zacząć korygowanie tych kwadratowych bzdur. Spróbuję uczynić to najprościej, jak tylko potrafię. Tomasz Włodek w swoim wywodzie powołał się na drugi rozdział Ewangelii Św. Jana. Biblijne wersety o „awanturze z bankierami i kupcami” rozpoczynają się bezpośrednim stwierdzeniem, że rzecz miała się w żydowską paschę (cytata z Biblii x. Jakuba Wujka: A była blisko Pascha żydowska, i poszedł Jezus do Jerozolimy, J 2, 13). Uroczystość ta nie ma niczego wspólnego z chanuką, a oba wydarzenia dzieli w kalendarzu kilka miesięcy. Zdumiewający błąd Tomasza Włodka i dominikańskich wydawców jego tekstu czy celowa dezinformacja? Jest coś, co zdecydowanie wskazuje na to drugie. Zwróćmy uwagę na biblijny śródtytuł tego fragmentu. U x. Wujka brzmi on: „Wyrzucenie kupczących z świątyni”, precyzyjnie oddając sens opisanego wydarzenia. Natomiast w modernistycznej Biblii Tysiąclecia pojawia się w tym miejscu dwuznaczny nagłówek: „Znak oczyszczenia świątyni „. Na pierwszy rzut oka nic tu nie niepokoi. Zachowanie Pana Jezusa można na upartego nazwać „oczyszczeniem świątyni”, wszak usuwa z niej brud grzechu. Okazuje się jednak, że biblistyczni krętacze są niezwykle silnie zdesperowani, by tylko zafałszować prawdę. To „oczyszczenie świątyni” bezprawnie zrównali z chanuką, czyli uroczystą pamiątką wydarzeń, które rozegrały się dwieście lat wcześniej i polegały na oczyszczeniu świątyni z elementów bałwochwalczego kultu hellenistycznego. Możemy się tylko zastanawiać, czy osoby winne licznych przekrętów obecnych w Biblii Tysiąclecia posiadały dar przewidywania i celowo pozostawiły „oczyszczone” pole do popisu takim dzisiejszym „Tomaszom Włodkom”, czy też zadziało się to niejako poza ich intencjonalnością, a za całe zamieszanie odpowiedzialna jest inteligencja infernalna, potrafiąca przygotowywać grunt pod antycypowane wydarzenia przyszłe.
Na tym jednak nie koniec. Dla pełnego zobrazowania problemu muszę pochylić się nad jeszcze jednym tekstem firmowanym przez utworzone przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Centrum Relacji Katolicko-Żydowskich im. Abrahama J. Heschela (notabene zarządzane przez wspomnianego wyżej ks. Marcina Kowalskiego). Jest to komentarz do wypowiedzi dr Faydry Shapiro, dyrektor Israel Center for Jewish-Christian Relations. Czytamy w nim: Zatem, jak zauważa dr Shapiro, paradoksalnie Chanuka jest świętem niebiblijnym dla Żydów, a biblijnym dla chrześcijan, a mimo to, to jednak Żydzi obchodzą Chanukę, a nie chrześcijanie. Obchodził je również Jezus, o czym można przeczytać w Ewangelii Jana (J 10,22-23). Trzy rzeczy wymagają tu mojej stanowczej interwencji. Nieprzypadkowo w przytoczonym cytacie użyte zostało słowo „Jezus” pozbawione dopełnienia „Chrystus”. Żydowska narracja traktuje Jezusa Chrystusa jako postać historyczną, lecz kategorycznie odmawia Mu przymiotów mesjasza. Owszem, w obrazowaniu katolickiej ortodoksji często pojawia się pojedyncze imię Syna Bożego, ale wyłącznie w kontekstach, w których Jego Boska i mesjańska natura wybrzmiewa po wielokroć.
Niepokojące, ale zarazem znamienne, jest akceptowanie takiego nazewnictwa przez Kościół Nowego Adwentu i jego przybudówki, do których bez wątpienia należy KUL i zmajstrowane przy nim Centrum Relacji Katolicko-Żydowskich im. Abrahama J. Heschela. Podobnie rzecz się ma ze sformułowaniem „Ewangelia Jana”. W tym przypadku bezwzględnie kasowana jest jego świętość. Jak na dłoni widać, do czego zmierza radosne dialogowanie z judaizmem. I jeszcze trzecią rzeczą wymagającą tu stanowczego sprostowania jest odwołanie do dziesiątego rozdziału wspomnianej tu Ewangelii. W Biblii x. Wujka czytamy: Była zaś w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia świątyni; i była zima. A Jezus przechadzał się w świątyni po krużganku Salomona (aby nie być gołosłownym, w nawiązaniu do poprzedniego akapitu podaję śródtytuły dla tych wersów: Zamachy na Zbawiciela w czasie uroczystości poświęcenia świątyni. Chrystus jest współistotny Ojcu). Ani w tym, ani żadnym znanym mi przekładzie Pisma Świętego nie ma wprost mowy o świętowaniu chanuki przez Jezusa Chrystusa. Jego codzienne nauczanie w świątyni po prostu nałożyło się na czas żydowskich ceremonii religijno-etnicznych. Skoro apostoł ani słowem nie zająknął się o paleniu świec, to na jakiej podstawie my mamy w to wierzyć?
Nadszedł czas, by odnieść się do arbitralnie stawianej tu i ówdzie tezy, że chanuka jest rytuałem satanistycznym. Potwierdzenie jej lub zaprzeczenie wymaga konkretnej wiedzy o judaizmie i jego ewolucji. Rodowód chanuki sięga żydowskiego mozaizmu, a więc opartej na Torze (Pięcioksiąg Starego Testamentu) doktrynie przedchrześcijańskiej, oczekującej Mesjasza i siłą rzeczy nieodnoszącej się jeszcze do przełomu nowotestamentowego. Późniejszy okres judaizmu talmudycznego, wykrystalizowanego w reakcji na Kościół założony przez Jezusa Chrystusa, cementował społeczność żydowską żyjącą w diasporze i silnie konfrontował ją z narodami-gospodarzami, akcentował jej wyjątkowość i wręcz chorobliwie majoryzował. Odrzucił Torę, a na piedestał postawił Talmud – wydumane rabiniczne komentarze do Tory składające się na zasady żydowskiego postępowania. Cała doktryna, wszystkie uroczystości i ceremonie religijne służyły pogłębieniu egoistycznej odrębności opartej na błędnym przeświadczeniu o ciągłej aktualności wybraństwa i o szczególnych relacjach Żydów ze starotestamentowym Bogiem. Był to swoisty bunt skierowany przeciw słusznym i sprawiedliwym decyzjom Nieba. Judaizm talmudyczny uległ stopniowej erozji na skutek oddziaływania kabalistycznej gnozy (skomasowanej w księdze Zohar) i za jej przyczyną swój narodowy egoizm skierował ku mocom piekielnym. Dominujący dziś w świecie żydowskim judaizm kabalistyczny ma charakter magiczno-ezoteryczny, a więc satanistyczny. Rekapitulując: jeśli chcielibyśmy kompetentnie ocenić duchowy aspekt współcześnie odprawianych uroczystości chanukowych, winniśmy najpierw rozpoznać, kto je zaaranżował. Tu mamy do wyboru trzy opcje, które w podanej kolejności stopniują eschatologiczny poziom zagrożenia: mozaistów (tych jest tylu, co kot napłakał), talmudystów (stanowią raptem kilka procent populacji) i kabalistów.
Zatoczyłem duże koło i najwyższa pora wrócić do przyczyny powstania tego tekstu, czyli do wiadomego wydarzenia w sejmie. Zostało ono zorganizowane przez wiodącą w judaizmie kabalistycznym sektę Chabad Lubawicz, trzymającą w garści wszystkie nici żydowskiej aktywności i od dłuższego czasu przyklejoną do organów władzy wielu państw na całym świecie, nie wyłączając Polski. Twierdzę, że chanuka sama w sobie jest aktem bałwochwalczym, ale nie intencjonalnie satanistycznym. Takiego wymiaru nabiera dopiero w kontekstach towarzyszących, do których trzeba zaliczyć obecność w gmachu sejmu nadwiślańskich liderów chabadystów oraz – a może przede wszystkim – ekspozycję oblicza Menachema Mendela Schneersona, nieżyjącego już przywódcy Chabad Lubawicz, uznawanego przez wielu członków ruchu za żydowskiego mesjasza, który wstanie z martwych. Zgodnie z tym rozpoznaniem świec chanukowych nie powinno się zapalać w żadnym publicznym miejscu w Polsce, ale największy sprzeciw winna budzić zauchwała – fizyczna i pseudoduchowa – obecność u nas ezoterycznych współpracowników piekła. Grzegorz Braun, którego obecność w sejmie nie przyniosła i nie przyniesie polskiej sprawie żadnej wymiernej korzyści, postąpił pozamerytorycznie – i jak to ma w zwyczaju – efekciarsko. Skoro ma on już dostęp do gmachu sejmu, to świece mógł najzwyczajniej zdmuchnąć (tego nakazywałaby katolicka roztropność odrzucająca pozerstwo przy wyborze środków działania oraz wymagająca przewidzenia konsekwencji czynu), a portret fałszywego mesjasza wziąć pod pachę i spróbować usunąć z gmachu sejmu. Tego ostatniego nie tknął nawet małym palcem. Z niewiedzy, czy z… szacunku do niego?
Zachowanie posła Brauna tylko z pozoru nie ma nic wspólnego ze strzelaniną na Placu Grzybowskim sprzed ponad wieku. Wtedy i teraz ktoś wykorzystał kontekst katolicki, wtedy dobrze poinformowana rosyjska policja zdążyła zająć pozycje bojowe, teraz dobrze poinformowani pracownicy TVN zdążyli ustawić kamery. Wtedy ktoś z zewnątrz miał odnieść korzyść kosztem Polaków. A teraz? Kto i jakie?
Sto lat temu wiele gorących polskich głów podekscytowało się tym, że „ktoś” strzelał do Rosjan, nie zwracając uwagi na cele, które chciał tym czynem osiągnąć. I dziś nie brakuje zacnych, ale zarazem politycznie niedojrzałych patriotów, których akcja Brauna mile połaskotała. – Pokazał Żydom, gdzie raki zimują – słychać raz po raz w niszowych niezależnych (?) mediach. Ale czy na pewno?
Każdy, kto ma jako taką wiedzę o metodologii sukcesów polityki żydowskiej, nigdy nie przeceni znaczenia tzw. antysemityzmu. Na nim, czyli na rzekomych ciągłych i niezawinionych prześladowaniach, opiera się cała judaistyczna narracja. Gdy takowe nie mają miejsca, trzeba skłamać, że nasiliły się (tak w 1918 roku czynił to choćby Władysław Mickiewicz, syn słynnego poety) albo samemu je zmaterializować (dwa lata temu w Krakowie atak na żydowski symbol religijny przeprowadził… lider tamtejszej społeczności żydowskiej). Zostawiam na boku intencje, jakimi kierował się Grzegorz Braun uruchamiając gaśnicę. Te wcześniej czy później i tak zostaną ujawnione. Jedno nie ulega wątpliwości: rozmyślnie czy nie, ale mocno przysłużył się żydowskim interesom w Polsce. W jaki sposób?
Wystarczy przypomnieć sobie o tym, co napisałem ciut wyżej. Szemrane autorytety wykorzystały okazję dla jeszcze silniejszego judaizowania Kościoła Nowego Adwentu. To raz. Dwa: do Polaków mocniej przywarła łatka żydożerców (chanuka mająca rozświetlać mroki antysemityzmu i ciemnotę nienawiści została brutalnie poturbowana przez politycznego lidera polskich katolików), co stało się pretekstem do – kolejny raz w naszej historii – podniesienia na forum międzynarodowym kwestii bezpieczeństwa Żydów w Polsce. Świat szybko obiegły słowa rabina Pinchasa Goldschmidta, prezesa Konferencji Rabinów Europejskich: Dzisiaj byliśmy świadkami wydarzenia charakteryzującego się podżeganiem i antysemityzmem na najwyższym poziomie. Jeśli polski parlament nie zapewni godności i bezpieczeństwa społeczności żydowskiej, jak może zapewnić ich ochronę w sferze publicznej? Na tę chwilę możemy tylko domyślać się, co one zwiastują. Czy Żydzi za chwilę otrzymają w Polsce jakieś przywileje? Czy stoimy na progu nowego otwarcia w stosunkach polsko-żydowskich? Dopełni się kłamstwo „stodoły w Jedwabnem” albo przyspieszy zwrot tzw. mienia bezspadkowego? A może wszystko naraz?
Nie bez przyczyny kilka dni po Braunowym wyczynie do Warszawy zjechali samiuteńcy szefowie CIA i Mosadu. Nie kupuję pokątnego tłumaczenia, że to koniecznie w zimowej aurze polskiej stolicy zapragnęli pogadać o konflikcie w Izraelu. Wszystko wskazuje na to, że spotkali się z paroma ważnymi tubylcami i wydali im jakieś dyspozycje. Upływający czas z pewnością odsłoni odpowiedzi na przynajmniej część ze sformułowanych tu pytań. Na koniec stawiam to kluczowe: kim naprawdę jesteś, pośle Grzegorzu?
Krzysztof Zagozda
Źródło: zagozda.info
21 stycznia 2024 o 18:45
Świetny tekst.