Powiew Swobodny, który był i jest wszędzie, gdzie się działo i dzieje życie, tak mówi do zatrzymanej myśli:
Nie wierzcie, lub nie dowierzajcie, gdy was nauczają, że bajka jest literacką formą, przemyślnie ku temu wystosowaną, ażeby prawdy drażliwe, osłoniwszy dowcipnym postaciowaniem, gładziej przemycać.
Takowa przemysłowa robota zaczęła się stosunkowo bardzo późno, a takie literackie bajkopisarstwo dopiero aż po przejściu całej jednej epoki, bo dopiero w okresie aleksandryjskim, pojawia się.
Człowiek sobie tego sam przez się nie wyrafinował, że zwierzęta i twory inne mówią, rozmawiają, że język ten myśli powzajemniał, że on istotnie jawił się i używał. Owszem, właśnie, iż tak było w rzeczywistości; więc, skoro okres tego z naturą obcowania zawarł się i oddalił, powstała wtedy bajka, tak, jako po częściowych rapsodiach, sporadycznie tam i sam zaśpiewanych, ocaliła się pełna epopeja.
Do rozmówienia się potrzeba czego? Potrzeba współpołożenia, języka i uczucia prawdy.
Współpołożenie człowieka ze zwierzętami i tworami innymi, lubo na rozmaite oddalenia, jednakowoż istniało zawsze i może dziś istnieje. Języki zaś, jakkolwiek się tak bardzo rozdaliły, iż człowiek rozsądny (sic!) odmawia własności mówienia zwierzętom i tworom innym, jednakowoż ten ich język, mimo zupełnego zaniechania swojego, istnieje, i podobno, że więcej nieco, niż niektóry ostatecznie zacofany dialekt języka Papu.
Co się tyczy zaś uczucia prawdy, zdaje się mnie, że to nie troszkę, lecz że bardzo zapomina się o tej właściwości Prawdy, iż wszelki żyjątek uczucie jej posiada, jakkolwiek w stopniu odmiennym. Popróbuj udawać zagniewanie, zamierzając się na psa żartem, a zobaczysz, jak on to rozeznawać i podejrzewać będzie. Gdy tymczasem potrąć go najlżej, lecz serio, — zobaczysz, jak to on przyjmie. Psa się zaś tu cytuje nie jak wyjątek, lecz dlatego, iż przezeń najczytelniej daje się okazać wniosek nasz.
Atoli najdrobniejszy robaczek inaczej przyjmuje potrącenie kołysaną przez wiatr gałązką, inaczej podniesioną nań z woli człowieka. Nieodmienny zielony polny pajączek, gdy ma na przeciwne sobie brzegi strumienia nicią przekroczyć nadwodną, przyjmuje, jako oczekiwane, potrącenie wiatru, które go za jego myślą niesie, lecz tenże cofnąłby się przed takimże samem, wywartym przez człowieka wolę i podmuch.
Uczucie prawdy w roślinach mniej jest jasne. Czułek prawie tak samo przyjmie nieumyślne jak umyślne potrącenie. Skoro więc było i jest współpołożenie istot, skoro był i jest język (patrz w odsyłaczu), skoro było i jest prawdy uczucie; istnieją zatem główne trzy warunki rozmawiania i porozumiewania się. Toteż zwierzęta i człowiek rozmawiały, jak rzekło się.
Ogromny słoń do dziś jedynie na tym warunku służy i niema dlań wędzidła żelaznego, albowiem mogłoby za słabym okazać się: trzeba więc czegoś silniejszego to jest stosownego używania sylab śpiewnych i porozumienia się. Tak do zatrzymanej myśli mówił Powiew Swobodny, który, że był i jest wszędzie, gdzie się działo i dzieje życie, znać może rzeczy. I dodał on:
Ale odkąd i jak nastąpiło to rozdalenie pomiędzy zwierzętami a człowiekiem, które dziś dwa osobne stawi obozy?…
Jużci, że odtąd, odkąd człowiek samego siebie tylko w stworzeniu poszukiwał, nic poza ten widok nie ważąc sobie. Arabski koń innego nie zna wcale zbliżenia się człowieka, tylko odwiedziny; tam zawsze przyszedł ktoś do kogoś i oni rozumieją się — owszem, on podziela nawet interes wzajemnej uprzejmości, bo koń arabski, gdy jest podochoconym, chce dla przyjemności swojej, ażebyś mu koło uszów strzelił parę razy z pistoletu, co przecież nie jest zwierzęcej jakiej potrzeby wynikiem…
Natomiast, skoro przed kupującego sobie konia do zwożenia kamieni lub beczek przyprowadzą zwierzę i okaźnie postawią, on zaś za pierwszym rzutem oka wyczytuje sobie siłę machiny, to szerokość piersi, to nóg moc obliczając, i dopiero po zrewidowaniu materiału widzi nareszcie zwierzę, a może nigdy stworzenie — jużci, że rozdalenie pomiędzy tym człowiekiem a zwierzęciem onem tak jest zupełne, jak zbliżenie kogo innego z koniem arabskim, wyżej nadmienionym.
Tym to zachowaniem się i tą drogą nastąpiło rozdalenie człowieka i stworzeń. Zwierzę odtąd nie szło drogami swymi, jak swobodniejszy ptak, mający swoje szlaki i odloty, interesom jego właściwe; ale zwierzę odtąd uciekało, i szlaki, przezeń przebiegane, są szlakami ucieczki. I oto jeden z trzech warunków porozumiewania się, to jest wspólpołożenie istot, przestało istnieć; za niem począł się oddalać język zwierząt od glossolalijnych z ludzkim zbliżeń. Dopiero zaś, kiedy taki to okres zamykał się i zamykając oddalał, starano się z jednej strony przynajmniej dogmatycznie ciąg onegoż utrzymać, tam i ówdzie wydzielając gaje święte, dla uderzenia siekiery niedostępne, utrzymując zwierzęta i ptaki czczone w dworcach świątyń, podobnież i drzewa.
Z drugiej zaś strony, na tradycji minionego dramatycznego stosunku poczeła się dopiero urabiać bajka. Kierunki te dwa, lubo z tejże samej wyszłe przyczyny, musiały się względem siebie jątrzącemi znamionować. Bajka albowiem upowszechniała jawnie, co inni uwyłączniali i zawierali tajemnicą. Wprost przeciwne parcie gdy do starć dochodziło, w takowem ginie bajkotwórca półmityczny, Aizop. A ginie on właśnie tą śmiercią, którą zwykł był rabiać sobie satysfakcję tłum podniecony, bo zepchnięcie ze skały w przepaść było wyrzuceniem kogo za społeczeństwo i tarpejska skała nie jest bynajmniej żadnem rzymskiem wyjątkowem prawem.
— «Kmieć, przewożąc bóstwo, utwierdził je na grzbiecie osła (mówi Aizop); temu gdy kadzą i kłaniają się, osieł spyszniał i wierzgać począł. Alić obitym zostaje on przez kmiecia, aby wyjaśnionem okazało się stanowisko bóstwa, człowieka i zwierzęcia».
Taka to bajka jużci, że za dni, kiedy około tych zadań i wątpliwości namiejętniły się umysły, nie zapewniała jej autorowi pogodnego wczasu i była zjadliwszą rzeczą, niż to sobie wyobrażać dziś zwykliśmy! Ona wszelako, i może nie inna, najwyraźniej dzieło i działalność Aizopa okazuje.
Do zatrzymanej myśli podobno że jeszcze miał co mówić Swobodny Powiew… lecz nadlatywał właśnie anioł, a ten bystrzejszy jest, i oto Powiew Swobodny pośpieszył iść za grą skrzydeł anielskich.
II.
A anioł leciał ponad siołem, które z obfitej zieloności drzew różnych przeświecało wesołemi oknami domostw. Godzina była południowa; na niedożętych łanach, tam i sam, w cieniu niebieskim snopów spoczywali żeńce…
Ruchu żadnego nie było, nawet idący drogą żebrak wstrzymał się i na uboczy przyległ. Na całym obszarze widnokręgu niebios jeden tylko maleńki obłok, biały, zawisał…Kiedy się podnosił anioł kręgiem… kręgiem… brzmiała odeń pieśń naokoło:
«Wy pokwapcie się, lekkie, składne, jasne motyle, i wy, muszki drobne, złote jak iskry! Wy, ptaszki wesołe, i wy, zwinne polne i leśne zwierzątka… Wszystek ten drobny świat, który jakoby zabawkami dla kogoś doskonalszego jest nastręczonym, niech się on kwapi dziś, gdyż oto dni temu nieco najpiękniejsze ze stworzeń, człowiek przyszedł na świat!
«On chrzest przyjmie dziś, a teraz śpi, w białe pieluszki owinięty i pogrążony w półcieniu szafirowym jedwabnych kotar — bardzo piękny, nie udawający nic, szczery i zewsząd wdzięczny. Tam w oknie tem, rozigranemi jak bluszcz białemi różami oplecionem, nowonarodzony mieszka…
«A ktoby powątpiewał, że najpiękniejszem ze stworzeń jest człek niemowlę, ten niechaj je ogląda w domu Ojca naszego, w kościele… Cóż wdzięczniejszego jest, w każdym ruchu i w oglądaniu się na wsze strony szukając Wszędyobecnego, jako jest niemowlę, czyniące nabożeństwo swej niewinności…? Ono nie idzie za tłumem, ani do świecących blasków kapłańskiego ubrania wyciąga rączek, ani do zapalonych świec — bynajmniej. Pełni swoją modlitwę, jaka mu jest tchnięta, i zaiste, że pogłaskanem bywa niewidzialną Boga prawicą.
«Dlatego to ja wam podaję z uweseleniem, że jeden więcej błogosławiony, jeden więcej piękny narodził się…»
Tak gdy swoją pieśń skończył anioł, nastąpiła na bardzo mało chwila głębokiego uciszenia, po czym jak jednej struny złotej wygłos zabrzmiały słowa drobnych złotych muszek, i owadków tęczowych, i motyli, w pyły świetne owianych.
«Piękny — piękny — piękny jest człowiek-dziecię, i niebawem podziwiać go będziemy hasającego po łąkach, rumianego jak zorza — po pas w kwiatach, z rozwianymi złotymi włosy. Gdzie on ręką skinie, w której nieść będzie zdradną mgłę gazy, podchwyci motyle, zbyt ufnie ssące kwiaty, podchwyci muszki złote, szklanoskrzydłe i tęczowe owadki… A potem z uśmiechem powodzenia poprzewierca im szpilkami karki i tak cały kapelusz i pudełka swoje przebitemi i przybitymi ustroi. One okręcać się będą na kruszcowych palach i wspinać na wyprężane nogi z jękiem, którego nie dosłyszy tłuste ucho człowieka, gdy on wtedy, po łowach, rzuciwszy się, jak był, na posłanie, głęboko będzie spał, w pięknem odniechceniu tym nadobniejszy…
«I przyjdzie matka, pojrzy, zachwyci się, miękkim palcem odgarnie jemu włosy z powiek, chustką wonną obetrze mu czoło. Profesor przebudzonego wychwalać będzie, iż wdzięcznych tyle trudów poniósł — — ale on się nic z tego, ani się nikt z tego nic nie nauczy!… Tylko człowiek-pacholę rozpocznie próbować przyszłego rzemiosła swego, to jest, ażeby wszystko podstępem ująć, zamordować, obedrzeć i dla samego siebie zużytecznić!»
«To jedno od rana do nocy co dzień względem całego stworzenia poczynał on przez wszystkie wieki!…» — tak dobrzmiało echo słowom maleńkich muszek, tęczowych robaczków i motyli.
«Atoli on jest piękny, i piękna matka jego, i siostra starsza…» — szczebiotać poczną ptaszki wiewne, miłe i swobodne — «lecz chronicie skrzydeł waszych, w których może błyszczeć parę piór, bo pojmają was podstępnym opętaniem sieci i odrąbią skrzydełka wasze, ażeby w szkielecie wyschłym uczepić je dodatnio na kapeluszach i na włosach.
«Kobiety od nas wszystkich ptaszków są piękniejszymi, lecz nie nauczono ich rozwijać piękności ich własnej, tylko odzierać cudzą i brać na siebie!… Strzeżcież się więc…»
Upomnienie takie o baczność na człowieka czyny słysząc na drzewie, wiewiórka, cała w złotym słońca promieniu złota, ześliznęła się nieco niżej i pokornie swą rozpoczęła prozę:
«Powiadają, że umiałybyśmy bawić i rozweselać ludzi, będąc jakoby wcieloną gajów krotochwilą i igraszką, bo nikt tak drzew nie łączy z drzewami, jak skok jeden nasz, zwykły, niewysilony… Lecz człowiek uprzejmiej patrzy na zwinność i igraszkę, niźli ocenia pracę i trud. Wystrzegajcie się jego, jakkolwiek jest piękny i wyniosły!… Gdy mu albowiem pracą znojną uzbieramy sobie na zimę jadła i, we wypróchniałem drzewie orzech zebrawszy do orzecha, otulimy je mchem najstaranniej, zaraz bystry i piękny przewie się o tym, zabierze wszystko, on, któremu to jest igraszką jadła i ani mu jest koniecznym takie jedzenie… I jeszcze z bratem swoim własnym pokłóci się, albo się i pobije, o orzech jeden i dwóch więcej swojej siostrze nie da!… Ale on wprawić się musi sercem w rzemiosło zdziercy, okrutnika i syna okrutników po wszystkie czasy».
«Jadło stracić wszystkie na zimę jest wielką rzeczą…» — tęskno i słodko dośpiewa ukryty w cieniu mały ptaszek — «lecz nam przemyślny człek, bywało, igłą wykała oczy, ażebyśmy, w ciemnościach będąc pogrążone, śpiewały bujniej…»
«Widziałam go, przez matkę kąpanego, i wiem, jak jest urodziwym» — zadzwoni ze szklanych fal strumienia jasna rybka. — «Czoło ma zawsze podniesione, tak, że ogromny nasz wieloryb przy liniach czoła tego dziecka jest poziomym i płaskim. Zaiste, mądry przeto, bo on z przezroczystego włosa nici uda nić wody bieżącej, i nastroi jej hak żelazny, i robaczka albo robaczka pozór utwierdzi na haku, aby mimo idąca głodna ryba, połykając podstępną śmierć, ginęła».
Wtedy nad strumienia brzegiem przeżuwający złotą trawę śliczny ciołek, podobny do Apisa poszukiwanego, gładki i połyskliwy, zawoła:
«Zawsze ofiarny stryj wół, który pracuje na ludzi, upomina, że nawet skoro wyciągnie do ciebie człowiek białą swoją rękę, ażeby cię pogłaskał, nie dowierzaj! Bo on uczy się szukać palcami swymi, ile mięsa narosło, ile tłustości. On rozwiesi w jatkach białe i tuczne trupy, i bawić się będzie wyrzezywaniem we wzory skóry i mięsa, i umai je liśćmi zielonymi. Tamtędy polem pędzić będzie na rzeź sprzedane, z obłędem patrzące bydło.
«Albowiem jego całą rzeczą jest i było po wszystkie czasy od rana do nocy tym się zaprzątać jednym, ażeby wszystko podstępem ująć, zamordować, złupić, i zjeść, i zjeść… i, co tylko można, odarłszy, na siebie wdziać, a wszystko sobie przysądzić. Syn, wnuk i prawnuk katów nic innego nie poczuł względem stworzenia.
«On to sędziwego wołu, gdy już dlań dość żwawo w polu płużyć nie może, utuczy obmyślnie i zabije, skórę użyć pośpieszy na uchronienie obuwiem stopy swojej od szwanku, mięso zje, kości porznie dla urobienia z onych fraszek do gry zabawnej po uczcie, a z rogu jednego pić będzie złoty miód i w drugi róg zatrąbi! I niemożnem stanie się, ażeby cień śladu pozostał, że tu wół istniał…»
«Nie inną niesie zagładę rodowi owiec!…» — jęknął nareszcie i baranek, biały, miękki i czysty jak obłok. — «Lubo owca sama porzuca i daje z ochotą wełny swoje i mleka, lubo dzielić się lubi wszystkim, co ma, ale on już od dziecka w strony podstępu, wyzysku i pożerstwa wystosował twardość serca swojego i do ostatniej chrząstki policzy wszystko we zwierzęciu. Wytoczy z niego wnętrzności, wyrobi je i sprzędzie w struny muzyckie, ażeby na nich wygrywać pięknie i głębokie akordy — pono na chwałę Boga!…»
Zasmucił się anioł, ale przemilkł; zatoczył kręgiem, kręgiem, nad poziomem i, oparłszy skroń na obłoku, wstrzymał się…
A że mówienie zwierząt bardziej muzyckie jest niż słowne, przeto z poruszonych wiewów i z rzuconych w powietrze wybrzmień potęgował się lament pieśni, który wołał jeszcze i szedł daleko, jak fala idzie morska ku niewidzialnym brzegom…
Aż oto żebrak, co opodal w łachmanach przyległ był u drogi, porwał się niby ze snu, który mu ciężył jeszcze na powiekach, i gałganami swymi zatrząsł, jak topol sucha w czasie burzy, wołając:
«Atoli człowiek ów, od wysoko latającego ptaka do ostatniego małego grzybka pod piaskiem zjadając wszystko i stół sobie obiadny ze świata całego uczyniwszy, nigdy jednak jeszcze wszystkich ludzi-braci nie nakarmił!…»
Rzekłszy zaś to, dobywał z torby zeschłych odłamów chleba czarnego i, maczając je w kałuży przydrożnej, próbował podjeść.
Wtedy anioł w niebiosach wionął pióra około oczu swoich, i myśliłbym, że łzę uronił, bo, jako przez szyby przezrocze bieży nierówno kropla, rzucona rosą na okno, i tęczuje się, tak przez obłok przewiewała błędnie drobna jasność, do perełki podobna… Zasmuconym on był i okrążył raz jeszcze nad domostwami, bielejącemi w zieleni drzew, i poleciał…
Tymczasem jednakże pieśń lamentu raz rzuconymi w powietrze wybrzmieniami rozlegała się tętniącą, długą falą, pomagana klonem to trzcin nadwodnych, to stepowego bujnego kwiecia, szła i szła, różnobrzmienna, różnie podejmowana, cichnąca, silniejsza, lecz taż sama.
I dobiegła ona do puszcz gdzie leżał żubr, z monumentalną powaga żujący ziele. Ten indyjski wół, z głową ciężką dużym wiedzeniem rzeczy dawnych, przerodził się był nieco od dni, w których, z pod Himalaja przyszedłszy z Litwinem, zamieszkał głębokie mateczniki, co dnia dostępniejsze. Atoli pozostał najpoważniejszym z żywych pomnikiem dni pierwszych Europy.
Jego to brwi i ucha gdy dobiegła fala lamentu przez drżenia roślin bujnych, począł w te słowa:
«Człowieka jeszcze domiarkowanego nie zna stworzenie: energia jego sama się z siebie w nim raduje i dowcip sam w sobie szaleje z potęgi własnej. Może on jeszcze nigdy nie jadł — może on dopiero pokąsał wszystko i wyssał? Dlatego to i nie nakarmi swoich wszystkich!… Jeżeli rozpustuje w pożerstwie i łupieniu zwierząt, to, iż onych także zapomniał albo nie zna wśród opatrznych praw ich ojczyzny. Bydło jego są to dzieci i wnuki jeńców, drzewa są niedorąbane wióry! Ale on dopędzi kresu tej chuci, gdy spotka się pierś w pierś z pomnikiem ojczyzny opatrznej tworów na tej ziemi, gdy się spotka z lasem-dziewicą!
«On, dziecię potrzeb, nędzy i szaleństwa, nagie, bezchronne, głodne, syn zakopciałych i zatęchłych miast, jałowej lub wycieńczonej gleby i karłowatych drzew… On, przepisujący tą właśnie nędzą swoją prawa bytom!… I jakże niema być lamentu stworzeń?…»
A to gdy tchnął żubr powiewowi, co szedł falą w puszczę przez drżenia roślin, zachodziło już dobrze słońce — i zaszło, i była noc.
Kręgiem, kręgiem gdy poleciał był anioł, mknęły polem równo i proste skrzydła jego, jak długi promień. Przy księżyca i przy wielkich gwiazd blasku przeleciał on szerokie i spokojne jak niebo morze. Jutrznia bieleć kiedy niekiedy poczynała śród szafirowego mroku i wyjaśniały się opodal długie skaliste brzegi, gdy anioł jeszcze zdawał się podwajać lotu pęd, tak, że, jeślibyśmy się na anielski sposób wyrażali, musiał on mieć «pilny bez-interes».
Lecz skoro opalowe dopiero, ale już szerokie odbłyski zorzy wyświeciły krajobraz, dawały się widzieć i rozeznawać podnóża Libanu w ojczyźnie tajemniczych rzeczy bożych.Było cicho w naturze, i tym ciszej, że na sposób i nastrój moralnego w duszy uciszenia…
Kaplica była, sama z pustelni się robiąca, a ta z groty, w skale wyciosanej mocą natury, sztuki i codziennego użytku. Przed ołtarzem zajęty był rozpoczęciem nabożeństwem pustelnik jeden, gdy drugi służył mu w obrzędzie. Zresztą ława prosta i księga na niej zamknięta i nic więcej.
Anioł zstąpił na próg stojącej otworem kaplicy, bo drzwi nie było wcale, i, wkłoniwszy się w ciąg modlitwy, widać było, że dopiero odpoczywał. Radowały się wyraźnie oczy jego widokiem aby dwóch ludzi, na których żywocie, mieniu i obyczaju nie było żadnej skazy, naznaczonej gwałtem lub krzywda jakakolwiek bliźniego, ludzkości i stworzenia!…
To ku temu więc leciał tak skoro z tak daleka… To ku temu więc taką trzeba było zadawać sobie podróż oddaloną i poszukiwanie przedsiębrać tak usilne!
Kapłan się obrócił od ołtarza i rzekł: «Orate fratres…»
Nikogo prócz anioła tam nie było, tylko dwa lwy przeszły powoli mimo progu i, otarłszy się biodrami o kamienne odrzwia przy wnijściu, tymże samym powolnym krokiem oddaliły się w stronę cedrów, czerniejących ponad parowami.
Tymczasem szło dalej nabożeństwo z bezwzględną starannością i spokojem, a gdy już ku końcowi tak odprawianej mszy się miało, podniósł anioł rękę ku księdze i, wedle chaldejskiego obyczaju skrzydłem na traf otworzywszy karty, zatrzymały się pióra jego i położyły śród tych wierszy:
(Ozeasz, II, 18). I postawię dla ciebie przymierze dnia onego ze zwierzem polnym, i z ptastwem powietrznym, i z płazem ziemskim, a łuk i miecz, i wojnę wygładzę z ziemie: i sprawię, że bezpiecznie mieszkać będą.
Cyprian Kamil Norwid
24 maja 2023 o 17:22
Sylwetka Mistrza:
.
Cyprian Kamil Norwid, pisarz, malarz, myśliciel, urodził się 24 września 1821 roku w mazowieckiej wiosce Laskowo-Głuchy pod Radzyminem. Drugie imię – Kamil – wybrał sobie przy bierzmowaniu. Miał trójkę starszego rodzeństwa, po śmierci rodziców opiekowała się nimi dalsza rodzina. W Warszawie ukończył gimnazjum, ale przerwał naukę nie ukończywszy piątej klasy i wstąpił do prywatnej szkoły malarskiej. Malarstwo studiował też w Krakowie, we Włoszech i w Belgi. Nieregularna i przerwana edukacja Norwida sprawiła, że na dobrą sprawę był samoukiem.
.
We Włoszech zakochał się w Marii Kalergis – jednej z najpiękniejszych i najbardziej adorowanych kobiet ówczesnej Europy. Mimo braku środków, podróżował za obiektem swych westchnień po całej Europie. W Berlinie trafił na kilka tygodni do więzienia za kontakty z emisariuszami polskiego ruchu niepodległościowego, tam właśnie zaczęły się jego problemy ze słuchem. Podczas kolejnej podróży do Włoch za piękną Marią poznał Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego, w Paryżu – Juliusza Słowackiego i Fryderyka Chopina, obaj byli już bardzo chorzy. Opis ich ostatnich dni Norwid zamieścił w „Czarnych kwiatach”.
.
Podczas pobytu w Paryżu poeta publikował w „Gońcu polskim”, żył w biedzie, postępowała u niego utrata słuchu, zaczął też mieć kłopoty ze wzrokiem. Bezkompromisowy i konsekwentny w swoich poglądach szybko znalazł się na marginesie życia emigracji. Jego dzieła nie znalazły uznania współczesnych poecie. „Żaden jego poemat dłuższy nie tworzy całości, a najkrótszy i najpiękniejszy wierszyk nie jest wolen od jakiegoś wybraku, co go kazi. Pod tym względem szkice jego daleko są piękniejsze od poezji, lecz jak skoro da się w kompozycję historyczną, religijną, mistyczną, zdradza zupełną nieudolność artystyczną. Pomysł będzie znakomity, wykonanie niedołężne” – pisał o twórczości Norwida Józef Ignacy Kraszewski.
.
Zmęczony biedą i niepowodzeniami poeta postanowił wyemigrować do USA. W lutym 1853 dotarł do Nowego Jorku, wiosną znalazł dobrze płatną posadę w pracowni graficznej. Jesienią jednak wybuchła wojna krymska i poeta postanowił wrócić do Europy, co stało się w czerwcu 1854 roku. Zamieszkał początkowo w Londynie, utrzymując się z dorywczych prac rzemieślniczych, po czym udało mu się powrócić do Paryża. Działalność artystyczna Norwida ożywiła się, udało mu się opublikować kilka utworów, w 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe, które pochłonęło uwagę Norwida. Choć sam, ze względu na stan zdrowia, nie mógł wziąć w nim udziału, ale w dziesiątkach listów i memoriałów zgłaszał różne projekty polityczne, które nie znajdowały odzewu i aprobaty.
.
W tym czasie rozpoczął pracę nad swym najobszerniejszym poematem „Quidam”, w 1866 r. ukończył pracę nad „Vade-mecum”, chociaż tomu, mimo prób i protekcji, nie udało się wydać. W następnych latach powstał m.in. cykl impresji „Czarne kwiaty”, łączący cechy eseju i pamiętnika i jedyny publikowany za jego życia wybór twórczości pt. „Poezje”. Nie znalazły one jednak uznania publiczności i krytyków. Pewną popularność Norwid zdobył jedynie jako mówca i deklamator, a także twórca szkiców i akwarel, których sprzedaż stanowiła główne źródło utrzymania artysty.
.
W następnych latach Norwid cierpiał nędzę, chorował na gruźlicę. W 1877 roku przeżył tragedię z powodu nieudanego wyjazdu do Florencji. Bardzo liczył w związku z tym na poprawę stanu zdrowia, wysłał swój dobytek, ale książę Władysław Czartoryski nie udzielił poecie obiecanej pożyczki. Kuzyn Norwida, Michał Kleczkowski umieścił go w Domu św. Kazimierza na przedmieściu Ivry na peryferiach Paryża.
.
Regulamin zakładu ograniczał swobodę poety i utrudniał jego kontakty z Paryżem, co spotęgowało samotność, izolację i zgorzknienie. Norwid pracował twórczo do samej śmierci. W ostatnich latach życia powstał m.in. dramat „Miłość czysta u kąpieli morskich”, nowele „Stygmat”, „Ad leones!”, „Tajemnica lorda Singelworth”.
.
Poeta umarł we śnie 23 maja 1883 roku. W swym ostatnim liście napisał: „Cyprian Norwid zasłużył na dwie rzeczy od Społeczeństwa Polskiego: to jest aby oneż społeczeństwo nie było dlań obce i nieprzyjazne”. Zaraz po jego śmierci w czasie porządkowania pokoju spalone zostały papiery zgromadzone w kufrze pisarza. Pochowany na cmentarzu w Ivry, po pięciu latach jego zwłoki zostały przeniesione do polskiego grobu zbiorowego na cmentarzu w Montmorency; następnie – po wygaśnięciu piętnastoletniej koncesji – do zbiorowego grobu domowników Hotelu Lambert. Dopiero w 2001 roku odbył się symboliczny pochówek Norwida na Wawelu w Krypcie Wieszczów.