life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Ferdynand Ossendowski: Na Północ

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

W wielkich miastach, gdzie krążą, wesoło dzwoniąc, barwne wozy tramwajowe, porykują ostrzegawczo klaksony mknących samochodów i świecą się lampkami elektrycznymi wspaniałe wystawy sklepów, nikt nie pamięta o tym, że o kilkaset kilometrów na północ całkiem inny pędzą żywot ludzie do miastowych podobni.

Podobni… może nie z wyglądu, lecz z tego, co czuje ich dusza, co ukochało serce, trapione troską i rozświetlane nadzieją i radością.

Prawda, że tam, na dalekiej Północy, w szałasach ze skóry, z kory lub cienkich żerdzi modrzewiowych, w jurtach, czumach, rzadko w małych, ciemnych, o niskich pułapach chatkach, pozbawionych dachów, żyją ludzie o twardych, czarnych włosach, o twarzach ciemnych, szerokich, o policzkach wystających, wargach grubych i oczach skośnych — bystrych i poważnych.

Tuziemcy ci pochodzą z rasy fińsko-mongolskiej, lecz należą do wielkiej rodziny ludzkiej.

Mężczyźni, tak samo jak ojcowie nasi, troszczą się o rodzinę i mozolnie, może nawet o wiele mozolniej niż my, pracują, aby uchronić drogich sobie bliskich przed głodem, zimnem i chorobami. Kobiety z matczyną miłością i trwogą wychowują dzieci na dzielnych mieszkańców surowej krainy, gdzie tylko silny potrafi wywalczyć dla siebie prawo do życia. Chłopaki i dziewczynki, otulone w ubrania z futra, tak samo jak nasze dzieciaki w Ogrodzie Saskim lub Łazienkach, dokazują, gonią się, kłócą, cieszą i płaczą, gdy doznają krzywdy od rodzeństwa lub przyjaciół, skaleczą się albo gdy zostaną ukarane przez rodziców.

Ludzie ci niczym się więc nie różnią od nas, bo umieją tak samo myśleć, czuć radość i cierpienie, wierzyć w Boga i pracować.

Prawda, że nie ma tam szkół, kościołów, szpitali, kolei, tramwajów, a nawet sklepów. A to dlatego, że mieszkańcy północnej krainy są koczownikami, bo pozostają w tej lub innej miejscowości swojej niegościnnej ojczyzny do czasu, dopóki może ich ona wyżywić. Gdy zabraknie już ryb w rzece lub jeziorze, koczownicy-rybacy zwijają namioty i, obładowani dobytkiem, dążą ku brzegom innej rzeki, gdzie znowu stawiają lekkie budowle w pobliżu jakiegoś, często nieistniejącego na mapie, jeziora. Koczownicy-pastuchy natomiast, zajęci hodowlą reniferów, czyli północnych jeleni, zauważywszy, że te pojadły już trawę w całej okolicy, wkładają na oswojone zwierzęta wszystko, co mają, i wędrują ze stadami, szukając nowego pastwiska. Koczownicy-myśliwi za to przenoszą się z miejsca na miejsce, idąc śladami zwierząt stanowiących cel ich łowów.

Być może ktoś zada pytanie: czy północni koczownicy nigdy się nie spotykają z mieszkańcami wielkich, pełnych zgiełku miast, gdzie połyskują szyldy kin i teatrów, gdzie rozlega się gwar tłumu, nawołują do modlitwy dzwony kościołów, gdzie dziatwa śpieszy do szkół lub na zabawę, a dorośli — do biur, fabryk, sklepów i w różnych innych sprawach?

Koczownicy Północy żyją z dala od wielkich miast i niespieszno im do nich, gdyż każda chwila jest im droga i wymaga ciągłej pracy.

Zresztą tym rybakom, pastuchom i łowcom miasto do niczego nie jest potrzebne.

Tylko ci, którzy zdobyli bogactwo, porzucają smętne przestrzenie Północy i przenoszą się do miasta.

Zdarza się to jednak rzadko, więc reszta pozostaje przez całe życie w swoich lasach i stepach.

Miasto samo dociera do nich dwa razy do roku.

Przybywają tu bowiem urzędnicy, którzy ściągają podatki, wypłacane przez tuziemców skórami upolowanych zwierząt lub wymienianych na ryby i renifery. Poza tym przez cztery miesiące w roku koczowiska tuziemców odwiedzają nauczyciele i duchowni, a za nimi ciągną kupcy dostarczający potrzebnych dla ludności towarów, jak: sznury i nici na sieci, proch, ołów, strzelby i noże, siekiery i narzędzia stolarskie, obuwie, perkaliki, statki domowe, mąkę, herbatę, sól, cukier, łakocie i zabawki dla dzieci; książki, wstążki, paciorki — dla młodzieży męskiej i żeńskiej. Potem kupcy powracają do miast, wioząc ze sobą futra, skóry, rogi, suszoną i soloną rybę, orzechy cedrowe i poszukiwane przez stolarzy dla wyrobów czeczotowych dziwaczne narośle brzozy północnej.

Po tych odwiedzinach życie na Północy wraca do swego zwykłego rytmu.

Jakież więc jest to życie fińsko-mongolskich pastuchów, łowców i rybaków koczujących?

Nam, mieszkańcom środkowej Europy, może się ono wydać straszliwe, ponure, niemal rozpaczliwe.

Wiosna, lato i jesień trwają tu zaledwie cztery miesiące, po czym następuje zima — surowa, wyjąca zamieciami śnieżnymi, przywalającymi nie tylko ubogie namioty koczowników, lecz nawet lasy wysokimi zaspami śniegu, stwardniałego na kamień od ostrych mrozów.

Nawet w lecie w wąwozach, jarach i kniejach pozostaje śnieg, którego nie jest w możności roztopić słabo grzejące słońce podbiegunowe. Ziemia na miejscach otwartych, choć zrzuca z siebie biały pokrowiec i warstwy lodu, to na pół metra od powierzchni pozostaje już na zawsze zamarznięta i nie nadaje się do uprawy roli rodzącej żyto.

Tuziemcy zatem nie trudnią się rolnictwem i tylko w głębokich, dobrze przed zimnymi wiatrami osłoniętych kotlinach czasami udaje się im wyhodować ziemniaki, o ile wczesne mrozy i śnieżne wichry nie zetną ziemi i nie zniszczą pola.

Zimy tu są straszne nie tylko z powodu trzaskających mrozów lub ponurych purg, czyli wściekłych śnieżyc, lecz najbardziej dlatego, że przerażają i gnębią ludzi trwającą przez cały listopad, grudzień i styczeń nocą polarną.

Czarny mrok spowija białą ziemię. Dmą wściekłe wichry zimne, a pod ich naporem zamarzają rzeki i jeziora, nieraz do dna, a także pękają skały i drzewa; w locie ścięte mrozem padają cietrzewie, białe pardwy i inne ptactwo, a wszystko, co żyje, ukrywa się w norach i legowiskach. Nawet biały niedźwiedź, zaopatrzony w grube, ciepłe futro, szuka sobie jakiejś jamy, kładzie się i czeka, aż przysypie go śnieg, pod którym kudłaty mieszkaniec polarnych stref przetrwa najsurowszy okres zimy.

Zamieć wyje i jęczy, miotają się pod jej smaganiem łapy jodeł i świerków, wymachują bezradnie pokraczne gałęzie modrzewi, rozpaczliwie chylą się i skrzypią nagie, białe brzozy — powyginane, koślawe.

Na niezmierzonych równinach stanowiących tundrę — trzęsawisko trawą brunatną i mchem porosłe, a biegnące aż hen, ku brzegom zamarzniętego Oceanu Lodowatego — szeleści śnieg, zgrzyta i mknie kurzawa śnieżna, podnoszona, ciskana wściekle przez wicher mroźny; miotają się, powiewają i syczą rozwichrzone, rozczochrane grzywy nad wierzchołkami śnieżnych wydm i kurhanów.

W skotłowanym, wzburzonym mroku długiej, przerażającej nocy panuje zgiełk, słychać pogmatwane chóry głosów, zgrzytów, wycia, jękliwych zawodzeń, poszumu mknących i opadających kłębów śniegu stężałego…

Z ciemności bezmiernej wyłaniają się nagle jakieś obłoki świetlne, zaczynają pęcznieć, rozrastać się i szerzyć, aż ogarniają całe niebo i sączą zwodniczy blask, mętny, mamiący. To znów wytryskują spoza niewidzialnego w mroku horyzontu jakieś promienie jaskrawe, zielone, żółte i niebieskie, strzelają aż pod sam szczyt sklepienia nieba, przepajają je ogniami migoczącymi, rozlewają się w płachty drgające, promienne, w tęcze dziwne, w krzyże przeogromne, w wieńce ogniste, płonące, lękiem przejmujące proste, zabobonne serca mieszkańców tej ziemi przerażającej i groźnej.

Są to dni, w których nad martwą pustynią lodową szaleją zorze polarne. Najdalej sięgające promienie podziwiają czasami mieszkańcy wielkomiejskich kamienic chroniących ich przed mrozem i wichrem.

W marcu zaczyna już wyglądać słońce, przygasają coraz bardziej mamiące zorze, na ich miejsce zaś przychodzą inne.

Północni ludzie nazywają je białymi nocami.

Są to wiosenne i pierwsze noce letnie, gdy zachodzące słońce tak długo oświetla ziemię szkarłatnymi i liliowymi promieniami, że spoza szarej płachty na chwilę krótką przygasłych obłoków natychmiast wyłania się złociste oblicze wschodzącego słońca.

Wiosna mija szybko i prawie nagle wybucha lato.

Natura, zgnębiona surową, nielitościwą zimą, otrząsa się z osłabiającego ją przerażenia, budzi się i wpada w szał, w radość bujną. Drobne ziółka, trawy okrywające kępy na tundrze, małe krzaczki o powyginanych, splątanych gałązkach, płaszczące się na skałach zarośla wierzb i cedrów karłowatych, świerki, jodły, osiki, białe, smutne brzozy, zawsze smętne modrzewie o czarnych konarach, różne krzewy z piorunującą szybkością okrywają się liśćmi, pączkami, kwitną i w pośpiechu ronią nasienie do rozmiękłej ziemi.

Wielki czas po temu!

Zewsząd niewidzialnymi szlakami powietrznymi, biegnącymi od południa, ciągną bowiem stada łabędzi, gęsi i kaczek, klucze żurawi, czapli, rzesze drobnego ptactwa błotnego, opadają na zwolnione z lodowych pancerzy zwierciadła jezior i rzek, aby wić tu, w bezpiecznych, gęstych szuwarach gniazda dla przyszłych piskląt, wychować je i z pierwszymi podmuchami mroźnych wiatrów północnych odlecieć z nowym potomstwem w dalekie, ciepłe kraje, przecinając okiem nieogarnięte połacie borów nieprzebytych, stepów niezaludnionych, pustyni, morza szumiącego falami.

W gąszczu listowia gzić się zaczynają wiewiórki rude i ptasi drobiazg świergocący, pogwizdujący, śpiewny, a w trzcinach nadbrzeżnych, w trawie wybujałej i soczystej, w powikłanej sieci krzaków coś sunie, szeleści suchymi liśćmi, skrada się i czai… ściga zdobycz i ukrywa się przed napastnikiem.

Z morza traw, krzewów, zielonych mchów podnoszą się nagle czarne chmury wysysających krew owadów i opadają na ludzi i zwierzęta: w nocy — komary, drobne muszki gryzące, w dzień — żarłoczne bąki wbijające żądła w skórę, przecinające wargi i powieki, a nieraz na śmierć zagryzające zbłąkanych w kniei ludzi lub bezbronne zwierzęta, chociażby tak duże i potężne, jak łoś rosochaty lub byk, śmiało stawiający czoło zuchwałym wilkom…

Przez bór jodłowy o gęstym podszyciu z krzaków i wysokich traw przedzierała się, wolno postępując naprzód, mała karawana tuziemców.

Na czele szedł niewysoki, lecz barczysty mężczyzna z siekierą w ręku. Futrzana czapa z uszami spadającymi na policzki okrywała okrągłą głowę człowieka o ciemnej twarzy i dużych, piwnych, nieco skośnych oczach. Długa koszula ze skóry renifera, przepasana cienkim rzemykiem, takież szerokie spodnie i futrzane buty, ozdobione wisiorkami ze szklanych paciorków, chroniły ciało przed dotkliwymi ukłuciami owadów.

Tuziemiec szedł, torując drogę towarzyszom. Ścinał zwisające nisko nad ziemią łapy jodeł okrytych mchem, przerąbywał i odrzucał na bok pnie zwalonych przez burzę drzew.

Tuż za nim, niemal dotykając ostrym pyskiem jego stóp, postępował brudnobiały szpic, wymachując puszystą kitą ogona. Chwilami przystawał, aby wyciągnąć z kosmatego futerka zawadzające mu ostre zielska, czepiające się go ze wszystkich stron, trząsł łbem, odganiając bąki i muchy bzykające i brzęczące mu około oczu i czujnych uszu.

O kilka kroków dalej szła kobieta, również w futrzanym stroju, tylko nieco zdobniejszym, bo obszytym na piersi i rękawach barwnymi wstążkami i mosiężnymi guzikami.

Niosła na ręku dziecko, owinięte w ciepłą kołderkę z lisich skórek, i prowadziła za sobą na długim rzemieniu starego, rogatego renifera obwieszonego tobołami. Uwiązane do drewnianego siodła idącego na czele renifera, tuż za nim kroczyły jeszcze trzy obładowane jelenie. Wprawne oko północnego mieszkańca w przedzierających się przez knieje ludziach poznałoby od razu — koczujących łowców.

Istotnie: na grzbietach reniferów widniały dwa karabiny, kilka żelaznych sideł i potrzasków, myśliwskie torby na proch i kule oraz spory ładunek zwiniętych skórek różnych zwierząt.

Ferdynand Ossendowski

3348241-ferdynand-ossendowski-fot

Fragment z „Czao-Ra. Opowieść północna”.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: 

Podobne wpisy:

  • 26 kwietnia 2023 -- Ludwik Gumplowicz: Hołd socjologa dla Elizy Orzeszkowej
    Każde społeczeństwo składa się z kilku odrębnych światów, każdy zaś człowiek rodzi się, żyje i myśli tylko w jednym z nich, o innych nie śni mu się nawet. Dla każdego z nas świat w...
  • 6 czerwca 2022 -- Cyprian Kamil Norwid: Milczenie
    I. Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?… Podobno, że nie: gdyby albowiem budziło się go upadkiem na twarz najlżejszego listka róży, jeszcze byłoby to tylko bardzo wykwintnie a...
  • 24 maja 2023 -- Cyprian Kamil Norwid: Ostatnia z bajek
    Powiew Swobodny, który był i jest wszędzie, gdzie się działo i dzieje życie, tak mówi do zatrzymanej myśli: Nie wierzcie, lub nie dowierzajcie, gdy was nauczają, że bajka jest lit...
  • 13 sierpnia 2022 -- Zofia Kossak: Wyprawa Słowian na Konungahelę
    Współczesny tym wypadkom kronikarz skandynawski, Snorre Sturlason, w dziele zatytułowanym Heimskringla (Okrąg świata) pozostawił opis upadku Konungaheli: „Król duński Eryk oraz ar...
  • 25 lutego 2021 -- Stanisław Brzozowski: Nieboska dni naszych
    "Nie, - to nie może być prawdziwą Francją - mówi Jan Krzysztof w słynnej powieści Romain Rollanda do przedstawiciela francuskiej inteligencji. To wszystko, czym wy żyjecie, nie je...
Subscribe to Comments RSS Feed in this post

3 Komentarzy

  1. Był najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem po Henryku Sienkiewiczu oraz jednym z najpopularniejszych autorów dwudziestolecia międzywojennego – jego książki zostały wówczas wydane w 80 milionach egzemplarzy. Za swój radykalny antykomunizm w okresie PRL został skazany na zapomnienie.

    Ferdynand Antoni Ossendowski był pisarzem, podróżnikiem, działaczem politycznym i dziennikarzem. Zmarł 3 stycznia 1945 roku, w Grodzisku Mazowieckim. Śmierć najprawdopodobniej zaoszczędziła mu cierpień z rąk NKWD, którzy dopuścili się nawet rozkopania jego grobu, aby potwierdzić, czy pisarz rzeczywiście umarł.

    Ossendowski był znienawidzony przez komunistów za wydaną w 1930 roku powieść biograficzną o Włodzimierzu Leninie – w której demaskował rewolucję październikową i jej przywódców – oraz za wspomnienia z Rosji z lat 1917-1920, w których opisywał zbrodnie bolszewików.

    – O jego życiu wiemy tylko to, co sam powiedział – prof. Zbigniew Kopeć w audycji Doroty Gacek z cyklu „Spotkania z Dwójką”. – Korzystamy z jego wspomnień, utworów biograficznych i wywiadów, które udzielał prasie. Większość informacji pochodzi ze źródeł, których sam jest autorem.

    Podróże inspirowane nauką

    Dorastał na Kresach w rodzinie szlacheckiej o tatarskich korzeniach. Żył najpierw w Lucynie, na terenie dzisiejszej Łotwy, a następnie w Kamieńcu Podolskim. Jako nastolatek przeprowadził się do Petersburga, w którym ukończył gimnazjum.

    – W tym czasie razem z wujem wyruszył na wyprawę, podczas której mieszkali w namiocie, polowali i łowili ryby. To był jego pierwszy kontakt z przyrodą, który później zaowocował podczas wędrówek przez Syberię, gdzie Ossendowski radził sobie doskonale – powiedział prof. Zbigniew Kopeć.

    W Petersburgu ukończył studia chemiczne i podjął pracę naukową. W jej ramach odbywał ekspedycje po Azji, które stały się inspiracją dla jego pierwszych książek podróżniczych.

    Już wtedy dał o sobie znać jego porywczy temperament. Z powodu udziału w demonstracjach studenckich musiał uciec z Rosji. Trafił do Francji i uczył się na Sorbonie, gdzie poznał samą Marię Skłodowską-Curie.

    Powrócił do Rosji i ponownie udał się na ekspedycje naukowe na Syberię. Kolejny raz podpadł carskiej władzy za udział w proteście przeciwko represjom wymierzonym w Królestwo Polskie podczas rozruchów rewolucji 1905 roku. Dostał wyrok kary śmierci, która została zmieniona na półtora roku więzienia.

    Po wyjściu na wolność tymczasowo się ustatkował i podjął pracę dziennikarza. Współpracował z rosyjskimi gazetami, a następnie zaczął pracę w polskim „Dzienniku Petersburskim”.

    Świadek rewolucji październikowej

    W Petersburgu zastał go wybuch rewolucji bolszewickiej w listopadzie 1917 roku. Nie miał złudzeń co do nowej władzy i uciekł z miasta w kierunku dobrze znanej mu Syberii.

    – Sądził, że tam odbędzie się walka. Pojawiła się Ententa i będzie wspomagać Rosję w zwalczaniu rewolucji. Znalazł się w szeregach tzw. białej armii admirała Aleksandra Kołczaka. Według swoich wspomnień był tam jednym z ministrów, co jest pewnie informacją grubo przesadzoną – mówił prof. Zbigniew Kopeć w audycji Polskiego Radia z 2017 roku.

    Podczas zawieruchy wojennej Ferdynand Ossendowski wszedł w posiadanie dokumentów, które potwierdzały finansowanie Włodzimierza Lenina oraz pozostałych przywódców rewolucji październikowej przez Niemców. Ściągnęło to na niego nienawiść bolszewików, spotęgowaną jeszcze bardziej po wydaniu w 1930 powieści „Lenin”, która demaskowała rewolucję oraz jej przywódcę.

    Po klęsce Kołczaka dotarł do Mongolii, gdzie dołączył do grona zwolenników barona Romana von Ungerna-Sternberga, zwanego „krwawym baronem” ze względu na brutalne metody walki z bolszewikami. Jest to najbardziej tajemniczy rozdział życia Ossendowskiego, do końca nie wiadomo, czym zajmował się w Mongolii.

    Pisarz-podróżnik

    Po ucieczce z kraju opanowanego przez bolszewików dotarł do Stanów Zjednoczonych, w których w 1920 roku wydał książkę „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Opisał w niej swoją drogę przez Syberię i Mongolię. Powieść szybko stała się światowym bestsellerem i przyniosła autorowi rozgłos, ale również dyskusje na temat wiarygodności. Wiązały się z ambicjami naukowymi autora, który podpisywał się z tytułem „profesor doktor”.

    – Zarzucano Ossendowskiemu, że jest niekonkretny, a jego doświadczenia są niemożliwe do przeżycia. Mylił się podstawowych sprawach odnośnie odległości, opisu gatunków i w związku z tym jest niewiarygodny jako naukowiec – mówił prof. Zbigniew Kopeć w audycji Doroty Gacek.

    Ossendowski odpowiedział na krytykę. Dbał o wiarygodność następnych książek – podawał rozmówców, od których zasięgał informacji – oraz zrezygnował z naukowych pretensji.

    Na początku lat 20. powrócił do Polski. Pomnażał fortunę zakrojoną na szeroką skalę działalnością wydawniczą. Wydał kilkadziesiąt książek podróżniczych i reportaży z rozlicznych podróży, m.in. do Afryki, Azji, ale również i po bezdrożach II Rzeczpospolitej.
    https://www.polskieradio24.pl/39/156/Artykul/2430720,Ferdynand-Ossendowski-drugi-po-Sienkiewiczu

  2. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci.
    https://dzieje.pl/aktualnosci/ferdynand-ossendowski-pisarz-demaskator

  3. W Nieszawie na Kujawach koło tzw. komory jest dom a na jego ścianie tablica informująca, w tym miejscu stał dom. gdzie mieszkał Ossendowski gdy przyjeżdżał tam na urlop./ zwany obecnie „Ossendówką”/.. Tam grywał w krykieta. W bibliotece miejscowej jest dużo jego książek. Władał on 6/7 językami,
    mongolskim. koreańskim i jakąś odmianą chińskiego.oraz podstawowymi europejskimi.

Odpowiedz na Wewelsburg Anuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*