Zanik patriotyzmu w nowoczesnej Anglii jest sprawą poważną i przygnębiającą. Tylko skutkiem tego możliwe stało się pomieszanie zwykłej żądzy posiadania majątku ziemskiego z dawną miłością do ziemi. Gdyby na świecie nie było więcej ponad jedną parę kochanków, można by sobie wyobrazić, iż cały słownik miłosny przystosowałby się bez wahania do najbardziej poziomej i prymitywnej żądzy. Gdyby nie zachował się wzór namiętności rycerskiej i oczyszczającej, nikt nie mógłby również mówić, że rozkosz nie nosi żadnego znamienia miłości, że rozkosz jest drapieżna, zaś miłość współczująca, że rozkosz jest ślepa, a miłość czujna, że rozkosz syci się sama sobą, miłość natomiast jest nienasycona. Tak samo dzieje się z miłością do rodzinnego miasta, z tą wzniosłą i prawieczną namiętnością ducha, zapisaną czerwoną krwią na tej samej tablicy, co namiętności naszej przyrody. Ze wszystkich stron słyszy się dziś o naszej miłości ojczyzny, a przecież każdego, czującego istotnie tę miłość, musiałyby te głosy oszołomić, jak człowieka, który słyszałby twierdzenie, że księżyc zjawia się w dzień a słońce w nocy. Musiałby on w końcu dojść do przekonania, iż ludzie ci nie pojmują jasno, co znaczy słowo „miłość“, że nie rozumieją przez słowo miłość tego co rozumiałby mistyk przez miłość do Boga, ale to, co rozumiałoby dziecko przez miłość do bitej śmietany. Dla każdego, miłującego swą ojczyznę jest na przykład nasza chełpliwa obojętność wobec etyki wojny narodów tylko pełną tajemniczości bzdurą. To tak, jakby ktoś twierdził, że pewien młodzieniec popełnił morderstwo, ale nie martwi się, gdyż jest to jego syn. Jasne jest, że słowa „miłość“ używa się tutaj bez znaczenia. Istotę miłości bowiem stanowi czułość, należąca do jej określenia, a kto występuje przeciw jednej musi stanowczo wyrzec się drugiej. Czułość ta, spotęgowana nieraz aż do chorobliwych granic, stanowiła znamię wszystkich wielkich kochanków jak Dante i wszystkich wielkich patriotów jak Pitt. „Ojczyzna moja, w prawie i bezprawiu“, oto coś, co nie przyszłoby nigdy do głowy patriocie, chyba w rozpaczliwym wypadku. To tak, jakby się rzekło: „Matka moja, pijana czy trzeźwa“. Bez wątpienia, gdyby matka porządnego człowieka była pijaczką, dzieliłby on z nią do ostatka jej troski; ale twierdzić, że jest mu obojętne czy matka jego pije czy nie, mogliby tylko ludzie nie znający wielkiej tajemnicy.
Renesans miłości ojczyzny zmusza nas do zniweczenia i otrząśnięcia się z ogłuchłego i zachrypniętego Yingoizmu. Gdy nadejdzie on, zamilkną naraz wszyscy wrzaskliwi krzykacze. Gdyż pierwszą oznaką miłości jest powaga: miłość nie uzna łgarstwa lub pustego zwycięstwa słów. Uzna ona zawsze za najlepszego szczerego doradcę. Miłość czuje pociąg do prawdy przez niezawodny magnetyzm cierpienia; kochankowi nie sprawia przyjemności dziesięciu lekarzy, skaczących wokoło łoża śmierci z wrzaskliwym optymizmem.
Należy tedy zapytać, jak się to dzieje, że ów najmłodszy ruch w Anglii, który wydawał się wielu renesansem patriotyzmu, nie posiada w oczach naszych żadnego znamienia patriotyzmu — a przynajmniej patriotyzmu w jego najwyższej postaci? Dlaczego nabożeństwo naszych patriotów skierowało się wyłącznie w stronę cech i spraw, które same w sobie są dobre, ale stosunkowo zbyt materialne i trywialne: do handlu, do siły fizycznej, do odległych granicznych utarczek, do zapasów w dalekiej części świata? Kolonie należą do spraw, z których trzeba być dumnym; ale kraj dumny tylko ze swych obszarów, podobny jest do człowieka dumnego ze swoich nóg. Dlaczegóż niema patriotyzmu wzniosłego, duchowego, patriotyzmu centrycznego w głowie i sercu państwa, nie zaś tylko w jednej z jego pięści czy butów? Nieokrzesany marynarz ateński mógł najprawdopodobniej sądzić, że sława Aten polega na właściwym używaniu steru lub też przyzwoitym zaopatrzeniu w czosnek; ale Perykles nie mniemał, iż na tym wspiera się sława Aten. U nas natomiast niema absolutnie żadnej różnicy między patriotyzmem głoszonym przez nieboszczyka Chamberlaina a Pata Rafferty, który śpiewa: „I co sądzicie o Irlandczykach teraz?“ Zarówno godne szacunku jest skromny sposób myślenia jak tanie chwalenie trywialności i koszałek opałek.
Słuszną czy niesłuszną, ale posiadam znajomość głównej przyczyny tej ciasnoty angielskiego patriotyzmu dni dzisiejszych i chcę spróbować ją odsłonić. Można uznać za rzecz naturalną, że człowiek kocha swój ród i swe otoczenie, i że znajduje w nich coś godnego pochwały; ale czy to właśnie jest najbardziej pochwały godne czy nie, będzie zależało od wyjaśnienia istoty rzeczy przez tego człowieka. Gdyby syn Thakeray‘a, przypuśćmy, wyrósł w niewiedzy o sławie i geniuszu swego ojca, nie byłby na pewno dumny z tego, że jego ojciec był wzrostu ponad sześć stóp. Zdaje mi się, że jako nacja jesteśmy ściśle w tym samem położeniu, co hipotetyczny syn Thakeray‘a. Zniżamy się w naszym patriotyzmie do rzeczy ordynarnych i nijakich z prostej przyczyny. Stanowimy jedyny naród świata, którego nie uczą w dziecięctwie jego własnej literatury i jego własnej historii.
Jako naród, znajdujemy się zaiste w niezwykłej sytuacji, nieznajomości swych własnych zasług. Odegraliśmy wielką i świetną rolę w dziejach myśli i uczuć świata; staliśmy pośród pierwszych w tej wiekuistej i bezkrwawej bitwie, gdzie ciosy nie zabijają, lecz płodzą życie. Pod względem malarstwa i muzyki ustępowaliśmy wielu innym narodom; ale w literaturze, nauce, filozofii i krasomówstwie politycznym możemy, biorąc historię na ogół, mierzyć się z każdym narodem. Lecz całe to ogromne dziedzictwo duchowej chwały trzymamy od naszej młodzieży z dala, jak kacerstwo, pozwalamy jej żyć i umierać w głupim, dziecinnym patriotyzmie, którego nauczyła się z pudełka ołowianych żołnierzy. Niema przy tym nic złego w pudełku ołowianych żołnierzy; nie spodziewamy się, aby dzieci zachwycały się na równi pięknem pudłem ołowianych filantropów. Tylko, sprawa kiepska z tym, że subtelniejsza i bardziej kulturalna sława Anglii nie jest przedstawiana tak, żeby mogła dotrzymywać kroku wzrastającemu duchowi. Młodzieńcowi francuskiemu wpajają sławę Moliera na równi z chwałą Turenne‘a; chłopca niemieckiego uczą jego własnej wielkiej filozofii narodowej, zanim zacznie się uczyć filozofii średniowiecznej. Rezultatem tego jest, że jakkolwiek patriotyzm francuski często wpada w obłęd i pyszałkowatość, zaś niemiecki izoluje się i odznacza się pedanterią, żaden z obydwu nie jest wyłącznie głupi, ordynarny i brutalny, jak to bywa często udziałem narodu Bacona i Locke‘go. Jest to dość naturalne, a nawet wobec okoliczności usprawiedliwione. Anglik musi za coś kochać Anglię; skutkiem tego pragnie być dumny z handlu i giełdy, tak samo jak Niemiec może być dumny z muzyki lub Holender z malarstwa, albowiem wierzy istotnie, iż to stanowi główną zasługę jego ojczyzny.
Nie byłoby to ani trochę niezwykłe, gdyby pierwszeństwo do pożerania prowincyj i strącania książąt, było główną chwałą Zuluanów. Niezwykłe natomiast jest, iż stanowi to chwałę główną narodu, mogącego się poszczycić Szekspirem, Newtonem, Burkem i Darwinem.
Zadziwiający brak wielkoduszności i subtelności w obecnym nacjonalizmie angielskim zdaje się nie ma żadnej innej przyczyny, tylko to jawne zaniedbanie nauki literatury ojczystej, jako czynnika wychowawczego. Anglik nie mógłby być na tyle głupi, aby pogardzał innymi narodami, gdyby nawet wiedział, ile Anglja dla nich uczyniła. Wielcy pisarze nie mogą uniknąć przejścia na własność uniwersalną ludzkości.
Brak nauki angielskiej literatury w naszych szkołach, po uczciwym namyśle, jest zjawiskiem wprost zastraszającym. Tak, ale jeszcze bardziej zastraszającym jest, gdy słyszy się wytaczane przez kierowników szkół i innych pedagogów konserwatywnych argumenty przeciw nauczaniu bezpośredniemu języka angielskiego. Powiadają, na przykład, że olbrzymią moc angielskiej gramatyki i literatury poznaje się podczas lekcyj łaciny i greckiego. To najzupełniejsza prawda, ale przewrotność idei nigdy zdaje się nie będzie dla nich jasna. To tak, jakby się rzekło, iż dziecko zdobywa sztukę chodzenia podczas nauk skakania, lub, że Francuz mógłby nauczyć się z powodzeniem niemieckiego, gdyby pomagał Prusakowi w nauce Ashanti. Stanowczo, najpierwszą zasadą wszelkiego wychowania jest mowa, w której udziela się wychowania; jeśli młodzieniec ma czas na uczenie się jednego przedmiotu, niech uczy się raczej tego.
Rozmyślnie wzgardziliśmy tym wielkim dziedzictwem wzniosłego uczucia narodowego. Osłoniliśmy nasze szkoły publiczne potężnym murem przed szeptami o chwale Anglii. I otrzymaliśmy swoją karę w dziwnym i przewrotnym fakcie — gdy jednocząca wizja patriotyzmu uszlachetnia hordy brutalnych dzikusów i bezbarwnych obywateli, stając się dla nich rzeczą najdroższą w życiu — my, my, którzy, niech świadczy świat — jesteśmy ludzcy, godni szacunku i osobiście poważni, mamy patriotyzm, stanowiący w nas rzecz najgorszą. Cóżeśmy zrobili i dokąd zbłądziliśmy, my, którzyśmy wydali mędrców, mogących rozmawiać z Sokratesem, poetów, mogących wędrować z Dantem, że zachowujemy się tak, jakbyśmy nic innego nie dokonali prócz zakładania kolonij i rozdzielania kopniaków murzynom?
Jesteśmy dziećmi światła, a przebywamy w ciemnościach.
Jeżeli będziemy osądzeni, nie stanie się to wskutek zwykłego przestępstwa ograniczonego umysłu, iż odmówiliśmy szacunku innym narodom, ale wskutek duchowej zbrodni, że nie chcieliśmy uszanować sami siebie.
Gilbert Keith Chesterton
Fragment książki „Obrona rzeczy wzgardzonych” wydanej przez Instytut Norwida (część środowiska NOP).
26 grudnia 2019 o 23:30
„Jeśli potrzebujemy oddechu zdrowego rozsądku, jeżeli szukamy odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczącego drobnych i ponadczasowych problemów świata, to sięgamy po Gilberta K. Chestertona. Ten wybitny pisarz, poeta, twórca – wraz z Hilarym Bellociem – koncepcji dystrybucjonizmu jest najjaśniejszym światłem w ciemnym tunelu zwanym demoliberalizmem. Język, jakim się posługuje, jest pełen humoru, a jego uwagi i spostrzeżenia zachwycają przenikliwością. „Obrona rzeczy wzgardzonych” to eseje, które zanikającą w obecnej rzeczywistości normalność stawiają do pionu.
Gilbert K. Chesterton „Obrona rzeczy wzgardzonych”, Instytut Norwida, Warszawa 2009, ss. 56. Seria: Zarys Zdrowej Myśli – Tom I”
https://www.nacjonalista.pl/2010/06/20/gilbert-keith-chesterton-obrona-rzeczy-wzgardzonych/