Jan Karski (Jan Kozielewski), bohaterski kurier emigracyjnego Rządu Rzeczypospolitej, od ponad pół wieku uchodzi za „mocnego” świadka wojennej hekatomby Żydów. Jego świadectwa uznawane są bez zastrzeżeń przez wielce wpływowe Muzeum Holocaustu, Yad Vashem i tak zwanych uczciwych ludzi. Właściwie jest on rodzajem „Hexenhammer” na różnych tam rewizjonistów, którzy kopią, ryją, podgryzają oficjalną wersję wydarzeń. Te nienawistne korniki mogą sobie dworować z różnych niedorzeczności widocznych „gołym okiem”. Mogą nawet utrącać co śmieszniejsze, kiedyś uważane za niepodważalne twierdzenia. Wara im jednak od Karskiego, męża czystego i prawdomównego aż do przysłowiowego bólu. Tymczasem proste porównanie fragmentów pewnej książki jego autorstwa z późniejszą hagiograficzną biografią pióra Stanisława Jankowskiego i E. Thomasa Wooda prowadzi do smutnych wniosków…
W roku 1943 Karski osobiście powiadomił prezydenta Franklin Delano Roosevelta i sędziego Sądu Najwyższego USA Felixa Frankfurtem o żydowskiej tragedii pod niemiecką okupacją. Krótko potem napisał książkę The Story of a Secret State (Boston 1944), która zawierała między innymi opis jego wizyty w obozie śmierci w Bełżcu. Ten właśnie fakt – to jest osobista infiltracja obozu zagłady – był jądrem świadectwa Karskiego i jednym z ważkich powodów jego późniejszej sławy. Zobaczył, powiedział, ostrzegł świat… Karski był bardzo ścisły co do lokalizacji obozu, na teren którego wszedł w mundurze strażnika. W książce czytamy m. in., że w kilka dni po jego wizycie w warszawskim getcie, przywódca Bundu umożliwił mu zobaczenie obozu znajdującego się „około 100 mil na wschód od Warszawy”. Miano tam bez wyjątku zabijać wszystkich więźniów, chociaż bundowiec przyznawał, że nigdy tam nie był (str. 339). Słynny kurier przybył do Bełżca „krótko po południu” i bezpośrednio skierował się na miejsce, gdzie czekał na niego mundur estońskiego strażnika. „Był tam mały sklep spożywczy należący do Żyda” (str. 340). Obóz natomiast znajdował się około 1,5 mili od sklepu (str. 341) na „dużej, płaskiej równinie” i zajmował obszar mili kwadratowej (str. 344). Później następuje opis okropności, jakie miały tam miejsce (masowe rozstrzeliwania, złowrogie, zaplombowane samochody, gaszone wapno itd.).
Rewelacje Karskiego, umiejętnie – przyznajmy – podsycane przez speców od shoah-biznesu, gładko połknęła opinia publiczna. Jak niemal zawsze myliła się, niepomna ostrzeżeń słanych nawet przez tak zdeklarowanego wroga rewizjonistów jak Kani Hilberg, który w wywiadzie dla Jerusalem Post z 28 czerwca 1986 roku utwierdził: „Nie umieściłbym go (Karskiego – DR) w przypisie mojej książki”. Hilberg w tym wypadku miał rację. Oto w roku 1994 ukazuje się biografia Karskiego pióra wspomnianych już Jankowskiego i Wooda ( Karski: How One Man Tried to Stop Holocaust, Nowy Jork 1994), która… zaprzecza wizycie Karskiego w Bełżcu podczas wojny. Żeby było śmieszniej, autorzy zapewniają w niej na stronie XV, że ściśle współpracowali z nobliwym profesorem, który „udostępnił nam swe osobiste archiwum”, cierpliwie znosił wiele dni odpytywania i „skrupulatnie recenzował rękopis . Dziwne to tym bardziej, że ich werdykt jest miażdżący: Karski nie był w Bełżcu (czyli wcześniej kłamał), a opisywał tylko prawie zupełnie nieznany „punkt rozdzielczy” (w Izbicy Lubelskiej?).
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Moim celem nie było opisywanie warunków panujących w obozie koncentracyjnym w Bełżcu. Tę sprawę pomijam — w odróżnieniu od rzekomego infiltratora tegoż Jana Karskiego. Rzekomego, gdyż nigdy tam nie był. Jest to tak pewne, jak to, że piszący te słowa ostatecznie pogrzebał szansę na zostanie honorowym obywatelem miasta Łodzi.
dr Dariusz Ratajczak
28 stycznia 2019 o 11:04
Podobnie można też powiedzieć o raportach Pileckiego tyle tylko że Pilecki był w Auschwitz
28 stycznia 2019 o 20:06
Takich fantastów było więcej – Elie Wiesel, Simon Wiesenthal…..