Barnes Wallis walczy o zaakceptowanie swojej nowej, rewolucyjnej broni, która jednak niestety zawodzi.
- No to mamy tutaj trzydzieści dziewięć mil na godzinę – oznajmił ubrany po cywilnemu policjant. Otworzył służbowy notatnik i spojrzał z namaszczeniem na tarczę trzymanego w dłoni zegarka.
Kierowca małej czarnej limuzyny Wolseley Ten mrużył w roztargnieniu oczy ukryte za okularami w drucianej oprawce.
– Psiakość, czy naprawdę aż tak szybko jechałem, panie władzo? Myślami byłem chyba wiele mil stąd.
Barnes Wallis spojrzał na swój własny zegarek. Denerwował się: było wpół do dwunastej, a w południe miał się stawić w siedzibie firmy Vickers w Westminsterze. Lecz jeszcze był tutaj, w Putney Vale.
– Jadę w pilnej sprawie, w sprawie wagi państwowej, ściśle tajnej – wyjąkał.
– Czyżby? – mruknął policjant, na którym słowa te najwyraźniej nie wywarły żadnego wrażenia. Polizał kciuk i przewrócił kartkę w notatniku.
Wallis jęknął. Miał przy sobie ściśle tajny materiał filmowy i wiedział, że powinien towarzyszyć mu uzbrojony funkcjonariusz RAF. Jednak tego ranka polecenie przyjazdu do Londynu nadeszło zbyt nagle i nieoczekiwanie, by mógł to zorganizować.
Zaledwie dwie godziny wcześniej sir Charles Craven, prezes i dyrektor naczelny zakładów Vickers-Armstrong, zatelefonował do niego (Wallis przebywał wtedy w swojej kreślarni opodal Weybridge) i nakazał mu bezzwłoczny przyjazd do miasta.
– Pierwszy Lord Morski chce zobaczyć pański film dotyczący sferycznej bomby „Highball” – mówił. – Tej, którą zrzucił pan przy plaży Chesil.
Na domiar złego, gdy wyjeżdżał z zakładów, dogonił go brygadzista i poinformował, że w dźwigarze płata jednego z wellingtonów utworzyło się pęknięcie, co narzucało konieczność podjęcia jakiejś decyzji. Barnes był konstruktorem tego słynnego bombowca. Sprawa pęknięcia opóźniła wyjazd do Londynu o dobre pół godziny. A teraz jeszcze ten policjant!
– Czy mógłbym prosić o pańskie prawo jazdy, sir?
Wallis był wściekły. Drobnej budowy ciała, był pozornie człowiekiem łagodnym, a niewinny wyraz jego szarobłękitnych oczu patrzący spoza okularów w metalowej oprawce, jakie teraz miał na nosie, zwiódł już niejednego. Narażanie lordowskich mości z Admiralicji na wyczekiwanie to była osobna sprawa, lecz Wallis lękał się śmiertelnie gniewu sir Charlesa. Komandor porucznik sir Charles Worthington Craven był wszechwładną osobą, on zaś, Barnes Wallis, zadarł z nim już niejeden raz w swej długiej karierze.
Według pierwotnego projektu Wallisa, bomba miała mieć kształt kuli. Próby z nią rozpoczęto w grudniu 1942 r. w Chesil w hrabstwie Dorset, okazało się jednak, że łatwo ulega uszkodzeniom przy uderzeniu w cel. Firma Vickers wyprodukowała atrapę pokrytą wgłębieniami, tak jak piłeczka do golfa. Podczas pierwszej próby 23.01.1943 r. drewniana kula wykonała trzynaście skoków.
Gdy wreszcie wszedł na chwiejnych nogach do sali projekcyjnej w gmachu siedziby Vickersa, ściskając pod pachą arcycenną szpulę z filmem, był spóźniony o bez mała pół godziny. Czterech, czy też pięciu niezmiernie zniecierpliwionych admirałów oczekiwało już wewnątrz. Pierwszy Lord Morski, admirał sir Dudley Pound, rozmawiał z Cravenem; Wallis skonstatował, że tego dnia prezes Vickersa bezsprzecznie nie jest życzliwie usposobiony do inżynierów lotnictwa.
Od jego gniewu uchronił go film o zdumiewającej treści, który przyniósł ze sobą.
Na ekranie zamigotały napisy tytułowe: „Ściśle tajna próba, numer jeden”. W następnej chwili teleskopowy obiektyw kamery skierował się ku ciemnej sylwetce wellingtona lecącego nisko nad powierzchnią morza blisko brzegu.
– To plaża Chesil – rzekł Barnes Wallis. – Teraz, panowie, uwaga, proszę uważnie patrzeć na tę wypukłość pod kadłubem maszyny.
Rzeczona „wypukłość” była dużą czarną kulą o średnicy około czterech stóp i sześciu cali. Najwyraźniej obracała się w odwrotnym kierunku do tego, w jakim leciał samolot. Nagle w kabinie bombowca rozbłysło światełko i stalowa kula spadła w dół.
I wtedy zebrani w sali projekcyjnej ujrzeli coś dziwnego. Oto bowiem ta osobliwa ciężka kula nie tylko spadała znacznie wolniej niż można było oczekiwać, lecz gdy dotknęła powierzchni morza, zaczęła wykonywać podskoki – i to nie jeden, lecz dwanaście, trzynaście; uradowany Wallis głośno je liczył. Bomba przebyła w ten sposób odcinek o długości około pół mili, aż wreszcie wbiła się w fale i zniknęła w wodzie.
– I to jest właśnie to! – cieszył się Wallis. – Ta bomba jest rozwiązaniem wszystkich problemów, przed jakimi stoją dziś nasze siły lotnicze. Zrzucona nad Niemcami z dużego pułapu, będzie spadać znacznie wolniej – dlatego też będzie można zrzucać ją z dalszej odległości od szczególnie intensywnie bronionych celów. Jeśli zostanie użyta przez marynarkę wojenną, przeskoczy przez wszystkie zapory pływające i sieci przeciwtorpedowe stosowane przez przeciwnika do ochrony stojących na kotwicy okrętów wojennych – oraz wszelkich zapór wodnych.
Chrząknął, niczym magik, który właśnie pokazał szczególnie efektowną sztuczkę. – Gdy zaś taka bomba trafi w burtę pancernika, i gdy znajdzie się w wodzie, wtedy, dzięki swej rotacji wstecznej, zakręci łukiem pod kadłubem okrętu – i eksploduje w miejscu, w którym konstruktorzy takiej jednostki nie przewidzieli żadnego opancerzenia.
Tyle tylko, że zatapianie pancerników nie przesądziłoby o losach wojny. Wallis był jednak przeświadczony, że istnieje pewne przedsięwzięcie bojowe, które zapewne przyspieszy osiągnięcie tego celu; on sam wytrwale starał się nakłonić decydentów z RAF-u do dokonania zmasowanego ataku na niemieckie zapory wodne, niezmiernie ważne dla niemieckiego przemysłu wojennego – przedsięwzięcie to nazwał: „inżynierski sposób na wygranie wojny”.
Był to cały Barnes Wallis. On sam miał wybitną zdolność do opracowywania nowatorskich koncepcji – z których niemal wszystkie spotykały się ze zdecydowanym sprzeciwem biurokracji, ale bo też znajdował upodobanie w takich potyczkach. Taką już miał naturę. Gdy profesor sir Thomas Merton, jeden z czołowych brytyjskich naukowców, spotkał się po raz pierwszy z Wallisem, który chciał omówić z nim kwestię bomb „niszczycieli zapór”, zrazu uznał, że ma do czynienia ze skończonym pomyleńcem. Później jednak, ja, autor tej książki, usłyszałem od niego co następuje: „po półgodzinnej rozmowie zrozumiałem, że stoi przede mną jeden z największych geniuszy sztuki inżynierskiej w historii”.
Znaczną część swego geniuszu Wallis poświęcił podczas wojny przedmiotom sferycznym. Pewnego dnia napisał w liście do gazety, że podejmuje się zaprojektować piłkę do krykieta o takich właściwościach, że przy jej użyciu jednego dnia zawodnicy obu drużyn zostaną dwukrotnie wyeliminowani, i która byłaby zewnętrznie nie do odróżnienia od zwyczajnej. Zaniepokojony sekretariat Cricket Clubu przekonał go jednak, przypominając o zasadzie fair play, do odstąpienia od tego zamiaru.
Pomysł Wallisa dotyczący użycia czterotonowej bomby, którą nazwał „Upkeep”, był wszelako daleki od krykietowych reguł fair play.
– Panowie, w Zagłębiu Ruhry znajduje się pięć zapór – mówił do admirałów. – Gdy ich zabraknie, niemieckie siłownie nie będą mogły wytwarzać pary, kanały śródlądowe albo zostaną zalane, albo wyschną, zaś najważniejsze dla wysiłku wojennego zakłady przemysłowe zostaną zatopione falą powodziową. Istotnym celem byłaby zwłaszcza jedna z tych zapór, regulująca dopływ odsiarczonej wody do hut i stalowni Ruhry. Czy wiecie, panowie, że do wyprodukowania tony stali niezbędne jest ponad sto ton wody? Właśnie ta zapora na jeziorze Möhne spiętrza 134 miliony ton tego surowca.
– Eksperymenty przeprowadzone przez mój personel i przeze mnie – kontynuował z entuzjazmem – wykazały, że nawet niewielki ładunek wybuchowy w ilości 6500 funtów RDX mógłby zniszczyć zaporę Möhne, największą z tych pięciu zapór, pod warunkiem, że jego eksplozja nastąpi w bezpośrednim kontakcie z jej ścianą.
– Moja „bomba skacząca” tego dokona. Podobnie jak jej wersja morska, która znajdzie się, opadając po zakrzywionym torze, pod nieprzyjacielskim okrętem, również i ten „niszczyciel tam”, ponad sześciokrotnie od niej cięższy, gdy znajdzie się w wodzie, przesunie się w podobny sposób ku ścianie zapory. Potem, opadając, „przytuli się” do niej aż do chwili eksplozji ładunku.
Lecz admirałowie nie przybyli na spotkanie, by słuchać wykładu o atakowaniu zapór wodnych – chcieli zatapiać niemieckie okręty wojenne, a zwłaszcza pancernik „Tirpitz”. Jeśli teoria Wallisa była słuszna, jego bomba musiałaby mieć takie rozmiary, by zmieścić się w luku bombowym dwusilnikowego samolotu typu Mosquito. Właśnie czegoś takiego potrzebowali.
„Snotty” (czyli porucznik) podczas pierwszej wojny światowej, Barnes Wallis okazał się wybitnym konstruktorem samolotów podczas pierwszej wojny, oraz później, w epoce podoboju przestrzeni i kosmosu.
Sześć tygodni przed nalotem. Piloci Dywizjonu Nr 541 wykonujący loty zwiadowcze dostarczyli fotografie zapory Möhne.
Po pokazie Air Marshal John Linnell, szef wydziału badań i rozwoju w ministerstwie ds. produkcji lotniczej – a jednocześnie jeden z najbardziej zaciekłych przeciwników koncepcji Wallisa – zgodził się niechętnie, by udostępnić mu dwa egzemplarze cennych mosquito do przeprowadzenia prób z bombą „niszczycielem «Tirpitza»”. Ponadto następnego dnia zatelefonował do Wallisa jeden z szefów oddziałów Vickersa, major Kilner.
– Admiralicja dała nam zielone światło! – krzyczał podekscytowany. – Mamy dostarczyć dwieście pięćdziesiąt bomb „High- ball”, najwyższy priorytet – i to natychmiast.
Wallis nie wpadł jednak w euforię. Była to istotnie dobra wiadomość, lecz on sam nadal znajdował się na najniższym stopniu wysokiej drabiny. Zatapianie pancerników nie prowadziło do wygrania wojny w takim stopniu, w jakim cel ów można by ewentualnie osiągnąć, niszcząc z zaskoczenia wszystkie najważniejsze niemieckie zapory wodne.
Odkładając słuchawkę, Wallis skonstatował również, że gdy jego oręż zostanie użyty przeciw „Tirpitzowi”, wówczas przepadnie wszelka nadzieja na zaskoczenie Niemców, jakim byłoby zastosowanie jej do zniszczenia tam. Musiał więc spowodować, by również akcji przeciw zaporom nadano w trybie natychmiastowym najwyższy priorytet. Jedynym sposobem, żeby to osiągnąć, było zainteresowanie sprawą premiera.
Narzucało to jednak również konieczność zdobycia sobie przychylności lorda Cherwella, fizyka i polityka, który wykorzystywał swoją przyjaźń z Churchillem w sposób wysoce szkodliwy dla tego przedsięwzięcia.
Pozornie Cherwell i Barnes Wallis byli podobni: obaj zdecydowanie stronili od kieliszka i od tytoniu; obaj też byli ścisłymi jaroszami. Na tym jednak podobieństwo się kończyło. „Prof.”, bo tak nazywano Cherwella w najbliższym otoczeniu premiera, był szorstki i bezwzględny w obejściu; miał też aparycję obywatela Europy Środkowej. Tymczasem Barnes Wallis przypominał wyglądem syna typowego angielskiego wiejskiego pastora: był skromny i szczupłej budowy ciała. Do tego Cherwell był wybitnym naukowcem teoretykiem, który rozpoczął karierę na uniwersytetach w Darmstadt i w Berlinie, podczas gdy Wallis był zwykłym inżynierem, praktykującym początkowo w stoczni i zarabiającym tam cztery szylingi tygodniowo.
Ogólnie rzecz biorąc, Wallis nie szacował zbyt wysoko szans na zainteresowanie swoim pomysłem Winstona Churchilla. Miał już bowiem fatalne doświadczenie z Cherwellem – wówczas jeszcze profesorem Lindemannem – w roku 1940; ostatnim razem, gdy chciał się z nim spotkać, nakazano mu wyczekiwać w korytarzu przez dwie godziny; w tym czasie wielu młodych ludzi wchodziło do jego gabinetu i wychodziło stamtąd, zapewniając go, iż „ich prof.” powróci lada moment z lunchu. To właśnie wtedy Cherwell zmiażdżył go następującymi słowami: – Wie pan co, panie Wallis, my tutaj nie uważamy, iżby te zapory były interesującym celem.
Być może Wallis o tym nie wiedział, lecz Cherwell nie traktował go nieprzyjaźnie ze względu na jakieś osobiste animozje: chodziło o inną osobę, mianowicie o „produkt” znanej i głośnej obecnie zakulisowej walki na szczeblu rządowym pomiędzy Churchillem a sir Henrym Tizardem, którego stanowisko głównego doradcy ds. nauki „prof.” uzurpował sobie.
Tizard popierał projekt „bomby przeciwzaporowej” w całej rozciągłości, z czego nie czynił bynajmniej sekretu; wspierał go w oficjalnej korespondencji kierowanej zarówno do ministerstwa, jak i do Churchilla. Najważniejsze wszelako było to, iż to właśnie Tizard uzyskał dla Wallisa zgodę Państwowego Laboratorium Fizycznego w Teddington na przeprowadzenie serii prób z użyciem makiet: kule o średnicy dwóch cali były wyrzucane w ten sposób, by spadały do wody przy kadłubie specjalnie zbudowanego modelu okrętu wojennego.
Tym razem Wallis nie powtórzył błędu, jaki popełnił w roku 1940, wysłał bowiem lordowi Cherwellowi list. Dołączył do niego dwudziestostronicowy raport z adnotacją „tajne”; dokument ów zawierał fotografie i diagramy – na podstawie informacji udostępnionych mu przez oficera Secret Service, Wallis wykazał niezbicie ogromne znaczenie dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego wielkich zapór na Ruhrze; przedstawił także szczegółowo całą teorię rotującej bomby – jej właściwości aerodynamiczne i hydrodynamiczne wraz z wyjaśnieniem zasady działania.
Wallis odnalazł nawet dowody na to, że dwa stulecia wcześniej skonstruowano w Anglii muszkiet przeznaczony do strzelania zza węgła: ówczesny wynalazca zastosował w swojej broni tę samą technikę co on sam w swoich bombach: ów nieustraszony człowiek demonstrował swój oręż przed obliczem the Royal Society, instytucji, której lord Cherwell był obecnie prominentnym członkiem.
„Niestety – napisał Wallis w rzeczonym liście do profesora – perspektywa użycia tej nowej broni (rotującej bomby) przeciw celom morskim najwyraźniej odsunęła na dalszy plan kwestię zniszczenia przy jej użyciu głównych niemieckich zapór wodnych”. Jeśli wynikające z tego faktu opóźnienie w pracach rozwojowych nad czterotonową bombą „Niszczyciel tam” (której nadano nazwę kodową „Upkeep”) przedłuży się, dodał, całe przedsięwzięcie będzie musiało zostać odłożone na okres roku.
„Eksperymenty na skalę makro, przeprowadzone nad podobnymi zaporami w Walii, wykazały, że istnieje możliwość zniszczenia tam niemieckich, pod warunkiem wszakże, iż nalot zostanie przeprowadzony wtedy, kiedy ich zbiorniki będą całkowicie wypełnione wodą”. Praktycznie wchodził w rachubę tylko maj – ściślej zaś biorąc, połowa maja, ponieważ atak musiał nastąpić podczas pełni księżyca. Gdy Wallis pisał ów list, kończył się luty 1943 r….
David Irving
Fragment książki „Po nich przyszedł potop”, tłum. Bartłomiej Zborski.
30 grudnia 2018 o 13:07
Warto wspomnieć, że fragmenty książek Davida Irvinga ukazywały się i wciąż ukazują (przy okazji publikacji nowych tytułów) w magazynie „Szczerbiec”.
20 października 2020 o 13:38
W 155. numerze „Szczerbca” polecamy wywiad z polskim tłumaczem jego książek oraz publikowany po raz pierwszy – specjalnie dla tego najstarszego nacjonalistycznego magazynu w Polsce – fragment jego najnowszej książki „Wojna Himmlera”, poświęconej jednemu z najważniejszych przywódców III Rzeszy.
https://www.nacjonalista.pl/2017/07/31/david-irving-o-tajemnicy-smierci-himmlera/