life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Cyprian Kamil Norwid: Ad Leones!

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

To nie był wcale ani mało obiecujący talent, ani mało dotrzymać mogąca organizacja, ów rudobrody rzeźbiarz, który o godzinie zamknięcia prac chadzał prawie co wieczór do Café-Greco z wielką swoją charcicą kirgiskiego pochodzenia.

Sam wybór zwierzęcia, które jednało wdzięk i siłę w czytelnie naznaczonych muskułach swoich, dawać już mógł uważnemu postrzegaczowi do mniemania korzystnego o umysłowej godności osoby, która to a nie inne upodobała sobie stworzenie.

Jeżeli albowiem generał Jomini twierdzi, iż koń, nie zaś kawalerzysta, «dobrą jazdę czyni», tedy z daleko więcej psychologicznych względów utrzymywać byłoby właściwem, że dobranie sobie tego lub owego psa rodzaju głośno o dobierającego poczuciach i umyśle znamionuje. Jużci rzeźnik zupełnie innego psa ma na myśli, jak łowiec, albo szlachetna dama.

Śliczny to był ów rudobrodego rzeźbiarza pies, zwolna przed nim idący z paszczą otwartą i w niej rozesłanym na białych kłach amarantowym językiem, do świeżego liścia purpurowego jakiego kwiatu podobnym.

Szedł on zwolna, z rodzajem wspaniałomyślnej grzeczności, nikogo nie potrącając, lecz, gdy mu poczynali umyślnie wadzić uliczni chłopcy, oglądał się raz na pana swego i w temże samem oka mgnieniu, jak tknięta sprężyna doskonała, z miejsca przeskakiwał całą ciżbę i szedł dalej powoli, gdy za nim chłonący od strachu swawolnicy z bruku się podnosili, jasno narazie nie pojmując, co się stało?

Podobnież i w kawiarni, kilka stołów szkłem zastawionych przeskakiwał, nic nie potrąciwszy, a w też same naturalne i powolne wracając ruchy, żadnego poklasku nie oczekiwał, jakby mniemał, iż każdy z siedzących tam gości potrafiłby toż samo zrobić.

To też cenną była u wszystkich śliczna charcica!

Gdy mówi się «u wszystkich», znaczy: u pewnej grupy i u dwóch chórów (greckich), u chóru, dopowiadającego swoje słowa i gestykulującego.

Grupa rudobrodego rzeźbiarza stanowiła zarazem jeden z czterech kątów bilardu, a składała się pogłównie: z redaktora Gazety beletrystyczno-politycznej, z pięknego śpiewaka, który dawał lekcje cudzoziemcom, z utalentowanego malarza i z młodzieńca-turysty, wysłanego przez rodziców, jak sam się wyrażał, «dla kształcenia się w zapatrywaniu na rzeczy». Ten zaś był z nieodstępnym (w tym sensie) guwernerem, iż się zwykle obydwaj szukali po mieście, wszędzie o siebie wzajem zapytując i dopiero się w Café-Greco spotykali wieczorem.

Wiedzieć to wszystko i szczegóły bardziej osobiste można było prawie mimowolnie. Skutkiem albowiem pewnego rodzaju przezroczystości moralnego powietrza społecznego i skutkiem postaciowania się charakterów (dwóch rzeczy, północnym miastom i ludziom mało znanych), zdarzało się nawet osobie obcej, która aby raz do kawiarni zaszła, rozeznawać z łatwością nietylko, kto, w jakiej gałęzi prac i zachodów bierze udział, ale nawet i czem w obecności zaprząta się.

Figura taka, jak redaktor, znaną być wprawdzie mogła samym skutkiem swojego publicznego atrybutu, dopomagało jednak do rozeznania osoby jej ruchliwe spojrzenie, chętne wyrażanie i udzielanie się łatwym i grzecznym gestem, mniej chętne słowem, tudzież płowy parasol, coś do kardynalskiego podobny, i nareszcie, skoro już zaczął mówić, poznawało się po stylu człowieka pióra.

Jeżeli kto uwagę kiedy zwrócił na rodzaj świdrów szklanych, obracanych przez ukryty mechanizm i do złudzenia naśladujących bieg źródlanej wody; jeżeli widział takowe szkiełka obracane w paszczach lwów gipsowych, obstawionych kwiatami i zielonością i jeżeli wspomniał, jak liść żaden żadnego kwiatu nie czuje tam zbliżenia kropli wody ani jej chłodu i życia, tedy ma on zupełne wyobrażenie o redaktora stylu i jego elokwencji.

Czem zaś on jest zajętym w obecności — to jużci, że stosunkiem jakimś wyjątkowym, bo i staranniej, niż zazwyczaj, ubrany i o nieregularnych godzinach do kawiarni na ulotne chwilki wstępuje.

Śpiewak także, z płaszczykiem swym na ręku lub na jednem ramieniu, z pobrzmiewającą coś wargą pod zbyt układnym wąsem, i ze zwitkiem nut w ręku, nic nieczytelnego w swojej postaci nie przedstawował.

Mniej wyraźnym typem był guwerner (poszukiwany przez młodzieńca, jemu poruczonego), w mówieniu szybki, ale nie w wymawianiu, seplenił nieco i parskał śliną, ilekroć w zapale się poczuwał.

Byłby zaś o wiele przystępniejszym i jaśniejszym, gdyby nie przymiotnik «scientyficzny», nazbyt często przezeń używany. Niepłocho jednakże bierał się do pióra, ktoś albowiem nienajdyskretniejszy, lecz bystrowzroki, rok temu u niego przyjmowany, gdy z rozsypanego na arkuszu białym tytoniu wił sobie cygaretko, wyczytał dwa pierwsze słowa tytułu i rękopisu: «Rzut oka», a jeszcze i wczoraj tamże i w podobnej okoliczności niewięcej zdarzyło się mu wyczytać.

Wiedziano jednakże, iż pracuje nad «Rzutem oka», ale co u człowieka zewsząd scientyficznego dziwniej się przedstawiało, to, że, gdy nietrafnie pchnięta przezeń bilardowa kula wykolejała się z widoków jego, natychmiast całą wagę ciała swego przechylając w stronę kierunku życzonego, gestem nogi, pięty i wzrokiem dopomagał, aby inaczej gonił ciężar, a co jest przecież równie bezskuteczne, jak niescientyficzne, będąc przeciw prawom grawitacji.

O rudobrodym w czarnych aksamitach rzeźbiarzu, który na teraz nieruchomie, jak stary wenecki portret, siaduje i udziału nie bierze w bilardowych zachodach i zapasach, wie się, iż ten dosyć ma całodziennego ruchu w ciągu wielkiej pracy swojej i z wielkim podjętej zapałem, aby jeszcze wieczorem rozrywkowych trudów poszukiwał.

Zaś, ażeby mieć naprzód pojecie o uskutecznianem jakiego artysty dziele, nie potrzeba na to (w przezacnym Rzymie) być do poufnego temuż artyście koła zbliżonym. Plac Hiszpański jest właśnie o niewiele kroków od Café-Greco — szerokie schody, we dwa skrzydła rozwierające się i podrywające na Monte Pincio, jak gdyby z bruku ogromny jaki, bajeczny ptak chciał wzlecieć i oczekuje tylko, aż się na piórach jego ludzie ugrupują.

Plac ten i te schody stanowią forum modelów, to odpoczywających, to oczekujących na zajęcie; wystarcza zbliżyć się do tych grup skulpturalnych, malarskich i dowcipnych, ażeby o każdego artysty doraźnem zatrudnieniu wszystko usłyszeć.

Tam się też wiedziało bardzo dobrze, że kolosalną grupę przedsięwziął rzeźbiarz, że dzieło to ma odbrzmiewać wewnętrznym ludzkości tragedjom, że Eurypidesowego nastroju jest kompozycją, przedstawiającą dwoje postaci chrześcijan, rzuconych lwom za czasu Domicjana, a szczegóły te tak już w pogadankach upowszechnionemi spotykałeś, iż, bywało, zażyły kolega nie po imieniu na rzeźbiarza wołał, lecz: «Ad leones!»

Przyjmował to i skulptor w sposób właściwy, podrywając nieco jedne skrzydło swojego szerokiego kapelusza i ramieniem prawem dodatkując znaczący gest, jakby rzeźbiarskiej gliny garść dorzucił, tak, że zatrzymywała się charcica, pozierając mu bystro w oczy, aby zgadnąć, co życzy.

Pewnym rodzajem symbolu magicznego stawało się dzieło artysty, zaledwo mające wstąpić na świat, zaledwo rodzące się. Dziennik czytając w kawiarni, donoszący o tragicznem jakiem zajściu w polityce, obracano się nieraz ku rzeźbiarzowi, mówiąc ze stosownym przyciskiem: «Ad leones!», a na co on z konspiratorską dwuznacznością przez zmrużanie lewego oka odpowiadał.

I jednakowoż mimo pozornej takiegoto obyczaju krotochwili piękne jest (a północnym chłodnym nieznane stronom), ile się i jak się uprzedzająco przyczynia dobra wola publiczności do uzupełnienia i wprowadzenia w życie dzieła sztuki.

Lubo szczęśliwym ten tylko artysta, który trzeźwo wysłuchiwać, zrozumieć i przyjąć umiał tyle gościnne dla swojej pracy powitanie!

Że od mnóstwa lat jest przyjętym obyczajem posługiwać się ustalonym kawiarni greckiej adresem i tam odbierać listy swoje, przeto, owdzie o rannej zaszedłszy godzinie, nieco zadziwiony byłem, widząc już rzeźbiarza i redaktora.

Minąć ich nawet chciałem, domniemywając, iż są wyjątkowym zaprzątnięci interesem, gdy wysłana po mnie charcica zmusiła mię, ażebym do pana jej i przyjaciela jego zbliżył się. Zbliżony zaś, skoro odebrałem ustne zaproszenie, abym na dzień i godzinę naznaczoną znalazł się w pracowni mistrza dla jej nawiedzenia, rzekłem:

— Nie jestem tak bardzo profanem ażebym mniemał, iż pokazać nam zechcecie dzieło już ukończone!… Lecz myślę, iż dojść mogło do jednego z perjodów interesujących, kiedy artysta ogół myśli uwidomił i ustatecznił — lubo nie bez przyczyny utrzymują biegli, że sztukmistrz do końca zachować winien możność zupełnego swej kompozycji odmienienia, i że taka właśnie i dlatego ruch, obrót i życie miewa.

Redaktor z wielką szybkością treść tę popierać i rozwijać zaczął, a, lubo notując coś ołówkiem, jednak bacznie się w rozmowie utrzymywał; potem dla grzeczności zapytał naraz z rzeźbiarzem, czy nie zechciałbym z mej strony im powiedzieć, nad czem pracuję.

— Niezbyt wielki (rzekłem) mój udział w rzeczach sztuki nie pozwala mi, ażebym mógł czem bardzo popisywać się. Za szczerość jednakże szczerością zamieniając, wyznam, iż niemało w tych czasach bywam zajęty wykonaniem dwóch głów. Skoro się mówi: dwóch głów, znaczy zarazem i tego, co się im dla ich zupełności i ruchu należy, lubo cały i główny interes kompozycji we dwóch tylko głowach zawiera się. Zadaniem albowiem jest: ażeby jedna podnosiła oczy ku niebu, druga zaś podnosiła oczy, patrząc czyto na plafon sufitu, czyto na hak, gdzie okrągły świecznik umieszcza się. Tej i tamtej oczy zwrócone są wgórę —nie taję, iż mię praca ta dość umęczyła nieraz!

Rzeźbiarz podparł całe czoło silną swą ręką, tak, iż charcica, u nóg leżąca pierwej, podniosła się i poczęła wejrzeń swego pana poszukiwać. Redaktor robił ołówkiem kreski na marmurze stołu. Ja, uprzejmie pożegnawszy obu, wyszedłem, zaledwo na jedną chwilkę we drzwiach wstrzymany przez młodego turystę, który o guwernera swego zapytywał.

Niebardzo wiele jednak uczyniwszy kroków, spotkałem na schodach hiszpańskich guwernera i oświecony zostałem, że zaproszenie do pracowni rzeźbiarza bynajmniej mnie jako fawor wyłączny nie spotkało, że wszyscy znajomi i znani tak samo oczekiwanymi będą; idzie albowiem o ustatecznienie nieodmienne moralnego sensu grupy i atrybutów, figurom właściwych. Nadto, że redaktor swojemi wpływami tej pięknej dopiął rzeczy, iż bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego dziennika skłania się ku zamówieniu u rzeźbiarza grupy wiadomej, chcąc ją zakupić i do Ameryki przesłać, jeżeli tak kompozycja, jak egzekucja, odpowiedzą życzeniom kupującego i jego wyobraźni.

Dzień nawiedzenia rzeźbiarskiej pracowni skoro w swej pełni nadszedł, znalazłem się wśród znanych osób i wśród zajmującego widoku.

Od czterech kątów wielkiej sali wprawdzie nieład i nieporuszany kurz dawały ogółowi ramy fantastyczne, lecz kurz, na doskonałe gipsy upadły, podnosi tylko i bardziej uczytelnia harmonję umiejętnej plastyki. Nieład zaś, który sam oku się tłumaczy, nietyle nieporządkiem, ile raczej dramą się zwać godzi.

W pośrodku światła miejscowego i pracowni stała i ciążyła wielka masa wilgotnej gliny rzeźbiarskiej, stanowiąca zaczętą grupę, a którą z resztki mokrych płócien właśnie artysta odkrywał.

Towarzyszyły tej robocie nieskąpo zaliczane naprzód: «Brawo, brawo!», ilekroć odjęta szmata dawała oglądać to ramię, trafnie w glinie naznaczone, to biodra, to główne fałdy szat.

Męska postać obiecywała bardzo piękny tors, dziewicza — dramatyczny obrót figury; obie postacie egzaltowały znaki krzyża, na sposób pro Christo nakreślonego; lew, który zapewne miał się osłupiony słaniać u nóg tych figur, zaledwo był bryłą, podobną do jakiego sprzętu, co tem więcej nadawało pozoru wykończenia częściom grupy, dalej posuniętym.

— Ad leones, ad leones! — wołał młody turysta.

A poskoczywszy do najciemniejszego kąta pracowni u drzwi samych, z poza wielkiej figury Dionizjackiej wyprowadził małego chłopca z serwetą na ramieniu i z koszem wina, co wraz użytem gdy zostało, zwiększyło przyklaski.

Sam rzeźbiarz nabrał tonu, nieco, jak należało było, wyzywającego świat do walki.

Guwerner, pomiędzy biusty na ziemi stojącemi, wskazując mu najbliższy, rzecze:

— Oto, zda mi się Domicjan!

— Pan się nie mylisz — rzeźbiarz na to i kopnięciem nogi odbił nos Cezarowi, aż charcica, która leżała była pierwej jak gryf odlany z bronzu, podniosła się, powąchała odłamy gipsu rozbitego i powróciła ułożyć się w też same monumentalne formy i spokojność.

Śpiewak piękny, zarzuciwszy udatnie płaszczyk, począł swoim wybitnym barytonem nucić zrazu a potem na całe tchnienie śpiewać:

Drżyjcie, tyrany świata.

Lud podniósł sądny głos,

Straszny uderzy cios

Piorun już z chmury zlata…

— taramta tata rata…

Drżyjcie, tyrany świata…

Ku czemu młody turysta i malarz wtórowali jeszcze:

— ramta tarata tata!

Drżyjcie, tyrany świata.

Nastąpiło po tych uniesieniach psychologiczno-konieczne uciszenie, zaledwo oderwaną wzmianką malarza przetrącone, który rzekł:

— I mnie w tych czasach zdarzyło się coś zrobić, z czego mogę być zadowolonym, ale będę się musiał u oczytanych ludzi zapytać, co to jest, co to z tego będzie, bo to może być Kleopatra, a może Wniebowzięcie.

Uciszenie skoro do swojej pełni doszło i gdy wszyscy się spokojnie na siedzeniach swoich znaleźli, redaktor w sposób następujący do rzeźbiarza pierwszorzędnie, lecz zarazem i do gości przemówił:

— Tu nikt z nas myśli innej nie ma, albo, zastanowiwszy się nieco, nie będzie miał innej, tylko, ażeby dzieło genjalnego naszego przyjaciela i Mistrza przyszłość zapewnioną sobie znalazło. Czyli, że koniec końców wydatki i nakłady są nietylko niemałe, lecz będą się z postępem zwiększały.

Tu wszyscy, na rozmaity sposób głową wzruszywszy potwierdzalnie, słuchali dalszego ciągu.

— Otóż, trafiającym się fortunnie mecenasem w tej sprawie byćby mógł, lub nieledwie że jest, bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego monitora. — Osoba ta jaką wyznaje religję (a których w Stanach Zjednoczonych jest kilkadziesiąt), tego gdy nie wiemy, byłoby roztropnie, może nawet byłoby i estetycznie odjąć krzyże z rąk figur? — Na cóż koniecznie ten znak martwy, którego uczucie w całości rzeczy i tak jest rozlanem, a dla którego obecności nabywca (dajmy na to mojżeszowego wyznania) nie będzie mógł w parku swoim przed domem grupy postawić i od kupna się cofnie?

Rzeźbiarz uwagę zrobił, iż te krzyże załamują stosownie bieg głównych linij, lecz, bukszpanowem szerokiem dłótem bawiąc się, wejrzał na wszystkich pilnie, jakby ogólnego uczucia poszukiwał, a że stałem najbliżej, do mnie z pytającym gestem się obrócił.

— Co do mnie — rzekłem — myślę o tem, iż ujecie ręką krzyża jest ze znanych dotąd najtrudniejszem choreograficznym i plastycznem zadaniem. Palec dotyka symbolu — to nie może być ani zręczne i wykwintne, ani niezgrabne — ani grożące, ani bez znaczenia — ani łatwe, ani przesadne — ani proste, ani przemyślne, ani piękne, ani niepiękne! Nic trudniejszego nie znam! I artysta, który to zrobi, potrafi wszelką kompozycję zrobić.

Tak rzekłem, mało baczny, iż ta uwaga moja otrzymała właśnie niezamierzany przeze mnie skutek, albowiem naraz redaktor i malarz zawołali: — «To więc jedna wielka trudność mniej!» gdy rzeźbiarz, półgłosem to samo powtórzywszy, wbiegł na schodki, wyrównywające grupie, a przy niej utwierdzone, i dwoma zacięciami bukszpanowego narzędzia odjął krzyż z ujęcia figury męskiej, poczem nad ręką żeńskiej figury zatrzymał cios, ku czemu zawołał guwerner:

— Jeżeli dla załamania linij należy coś wetknąć w ręce kobiety, to tu prawie scientyficznie godziłoby się nadmienić, iż do semitów, a przez onych do chrześcijan, przeszedł był obyczaj chaldejski i egipski, który zalecał dawanie w rękę klucza osobom, ważne rzeczy uczytelniającym lub zwiastującym (czego zasię ślady są i w ewangeliach — klucze św. Piotra — i w «Apokalipsie»).

Rzeźbiarz, rękę mając na czas tej mowy zatrzymaną, opuścił z narzędziem na krzyż drugi i kilkoma biegłemi ruchy naznaczył ogólne kształty klucza.

Działo się to jakoś magicznie, przez ogólny nakłon pojęć i uczuć, a zupełny brak rozumowanej protestacji.

Jednakowoż, gdy rzeźbiarz z ostatniego zstępował schodka, zawoła nagle, do redaktora się zbliżając:

— Ależ to tym sposobem i z tychże względów cała scena chrześcijańska musiałaby odmienić się!

Redaktor biorąc ku sobie jakby na świadki guwernera, z uśmiechem i niecierpliwością rzecze:

— Czy ta grupa jest dziełem historycznem? Czy za Domicjana nie zaś za Nerona ta scena dzieje się? Czy to są portrety męczennika X i męczennicy X? Jużci że nie! Toć nie idzie o osobistości, lecz o dramę.

Ku czemu guwerner doda:

— Jeden scientyficzniejszy rzut oka zdolny jest wszystko wytłumaczyć. To mogą być wcale nie chrześcijanie, rzuceni lwom, to może przedstawiać właśnie że walkę, właśnie że poświęcenie, właśnie że zasługę! Właśnie że to wszystko, czego artysta tak wdzięcznie w tej pracy poszukiwał, co uprawia, i na co publiczność oczekuje.

Zapluty nieco mówca otarł usta, gdy rzeźbiarz ścisnął ręce obu.

Atoli śpiewak, młody turysta i malarz, zwyczaj mając unikania wszelkich dyskusyj (jako rzeczy próżno głowę kłopoczących), cofnęli się z pracowni cicho i grzecznie.

Charcica, która wychodzących ze zwykłym jej i miejscu odprowadzała ceremonjałem, dała się nagle słyszeć w korytarzu srebrnym dźwiękiem szczekania. Rzeźbiarz rzucił znak redaktorowi i nam, że odczytuje z głosu psa, o co idzie.

A wtem otworzyły się drzwi i wszedł jegomość miernego wzrostu, w niskim kapeluszu szarym i w szarym ubiorze bardzo świeżym, w białej arcystarannej chustce i kamizelce, z pod której gruby złoty łańcuch rzucał na brzuch kluczyki i pieczątki z drogich kamieni.

Był to Amerykanin, korespondent wielkiego monitora Stanów Zjednoczonych.

Pozdrowił redaktora po koleżeńsku, zamienił z rzeźbiarzem ukłony i, komplementu gest względem nas wypełniwszy, prosto do grupy zbliżył się.

Chwilkę patrzył szarem i głębokiem okiem, odgarniając na tył głowy kapelusz z czoła i obejmując i gładząc rudawą brodę, która przy ogolonych wąsach tem bujniejszą się wydawała.

— Życzę mieć szczegółowe wytłumaczenie figur — rzekł do redaktora i rzeźbiarza, który naraz półkrokiem się w tył cofnął, ażeby pierwszego głosu nie zabierać.

— Jest to, jako się nadmieniło było — rzekł redaktor — jest to patetyczna scena z tragedji życia człowieczego, mężczyzna wyobraża tę energję czynu, która pracę poczyna, kobieta swój udział w niej zaleca.

— I ona — Amerykanin przerwie — zdaje się, że klucz trzyma w reku, gdy niżej widzę — (i tu wskazał bryłę gliny, na lwa przeznaczoną) — widzę kufer, ta więc kobieta wyobraża Oszczędność? Mężczyzny energja zapowiada być bardzo piękną i stosowną! — Mnie się wydaje, że przy kufrze należałoby dać widzieć narzędzia rolnicze i rękodzielne. Tak jak jest, bryła niższa więcej wygląda na jakie śpiące zwierzę, niż szkatułę!

Rzeźbiarz, zbliżywszy się do grupy, naznaczył kształt sierpa i dwa boki kufra, gdy Amerykanin, raz jeszcze obszedłszy dokoła całość rzeczy, zawoła:

— Jaśniej okazanej i piękniejszej myśli dawno nie napotkałem. Grupa wyobraża Kapitalizację w sposób i wyrozumowany i przystępny. Na dzień obecny, stosownie do stopnia, do którego posuniętą jest praca, mniemam, że będzie wystarczającem, gdy kolega redaktor zechce na mojej karcie nakreślić.

Tu oddał swą kartę redaktorowi, zabierającemu się skrzętnie do pisania, i dalej mówił:

— co następuje:

«Izaak, Edgar Midlebank-junior u dostojnego rzeźbiarza *** zamawia grupę, przedstawiającą Kapitalizację, a która ma być z marmuru białego, bez plamy i skazy, wykonaną — i nie o wiele przechodzić ceną swoją 15.000 dolarów».

— Czy tak jest godziwem? — zapytał Amerykanin, ku czemu rzeźbiarz swoją kartę redaktorowi nasunął, a ten skreślił:

«Rzeźbiarz podejmuje się wykonać grupę (Kapitalizację) z marmuru białego, o ile można bez plamy i skazy, — nieprzechodzącą o wiele ceną swoją 75.000 lirów, i na rozkaz dostojnego Izaaka, Edgara Midlebank (junior) etc. etc.»

Poczem Amerykanin, pisma oba przez szkiełko uważywszy, życzył dołożyć daty pominięte, a gdy się to spełniło, zamienił karty, mówiąc:

— Jest wszystko, jak należy! Bardzo winszuję panu takiego pięknego talentu — (tu dodał uścisk ręki) — i takiej pięknej suki! Cóż za prześliczne zwierzę! Cóż za rasa! Z pewnością można rzec, że takiej suki, takiegoż rodzaju, niema drugiej w całem mieście!

A to gdy mówił, skłonił się i począł mieć się ku drzwiom.

Co rychlej zatem rzeźbiarz ręką jedną wprawnie porzucił płótna mokre na «Kapitalizację», drugą zaś kapelusz uchwyciwszy, śpieszył za redaktorem i guwernerem, komplimentującymi tymczasem odchodzącego gościa, którego czekał skromny powóz, by niebawem gdzieindziej unieść.

Serce miałem obrzmiałe i ciężkie, ducha czułem poniżonego, powiew jakiś, czy jęk, hiobowym nastrojem szemrał mi w ucho:

«Tak to więc wszystko na tym, słusznie przeklętym świecie, wszystko, co się poczyna z dziewiczego natchnienia myśli, musi tu być sprzedanem za 6 dolarów! (trzydzieści srebrników)»

I jakkolwiek obiecywałem sobie nic wcale nie powiedzieć — nic nie dodać, nic nie powtórzyć, jednakowoż, przenieść na sobie nie mogąc całego ciężaru moralnego, rzekłem do redaktora:

— Jak to jednak daleko od wyznawców, i dla wyznania lwom rzuconych, do Kapitalizacji!

On zaś, giętkie okulary poprawując, począł coś parasola ostrzem kreślić na bruku i, nie podnosząc oczu, odrzekł:

— Redakcja nie jest telefonem. My podobnież przecie czynimy codzień z każdą nieledwie myślą i z każdem uczuciem. Redakcja jest redakcją.

— To tak, jak sumienie jest sumieniem — odpowiedziałem.

Cyprian Kamil Norwid

Norwid1


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Podobne wpisy:

  • 22 maja 2020 -- Cyprian Kamil Norwid: Bransoletka. Legenda dziewiętnastego wieku
    Poważny ów przyjaciel mój stał przy mnie w oświeconym z lekka, ośmiokątnym salonie, kędy muzykę z dala słychać było i szelest świeżych szat niewieścich. A do pół widny obraz stary ...
  • 6 marca 2020 -- Cyprian Kamil Norwid – Moja piosnka
    W ramach cyklu „Poezja na Nacjonalista.pl” prezentujemy wiersz „Moja piosnka” autorstwa jednego z największych polskich twórców – Cypriana Kamila Norwida. *** Do kra­ju tego, gdz...
  • 19 lipca 2014 -- Cyprian Kamil Norwid – Moja ojczyzna
    W ramach cyklu „Poezja na Nacjonalista.pl” prezentujemy wiersz "Moja ojczyzna" autorstwa jednego z największych polskich twórców - Cypriana Kamila Norwida. Moja ojczyzna Kto mi...
  • 17 stycznia 2020 -- Cyprian Kamil Norwid: Cywilizacja
    Znajomy mój młody uwagi mi robił, że żaglowym lepiej okrętem przepływać Oceanu przestrzeń. - Pozwoliłem mu mówić w tym przedmiocie i słuchałem go, oparłszy się kolanem o tłomoczek ...
  • 14 marca 2020 -- Cyprian Kamil Norwid: Filozofia wojny
    Jako zabytek średniowiecza, tudzież dla zachowania niejakiej powagi, jak i ku zniewoleniu umysłów naiwnych, utrzymał się zwyczaj przeplatania modłami przygotowań wojennych. Praktyk...
Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. Sylwetka Mistrza:

    Cyprian Kamil Norwid, pisarz, malarz, myśliciel, urodził się 24 września 1821 roku w mazowieckiej wiosce Laskowo-Głuchy pod Radzyminem. Drugie imię – Kamil – wybrał sobie przy bierzmowaniu. Miał trójkę starszego rodzeństwa, po śmierci rodziców opiekowała się nimi dalsza rodzina. W Warszawie ukończył gimnazjum, ale przerwał naukę nie ukończywszy piątej klasy i wstąpił do prywatnej szkoły malarskiej. Malarstwo studiował też w Krakowie, we Włoszech i w Belgi. Nieregularna i przerwana edukacja Norwida sprawiła, że na dobrą sprawę był samoukiem.

    We Włoszech zakochał się w Marii Kalergis – jednej z najpiękniejszych i najbardziej adorowanych kobiet ówczesnej Europy. Mimo braku środków, podróżował za obiektem swych westchnień po całej Europie. W Berlinie trafił na kilka tygodni do więzienia za kontakty z emisariuszami polskiego ruchu niepodległościowego, tam właśnie zaczęły się jego problemy ze słuchem. Podczas kolejnej podróży do Włoch za piękną Marią poznał Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego, w Paryżu – Juliusza Słowackiego i Fryderyka Chopina, obaj byli już bardzo chorzy. Opis ich ostatnich dni Norwid zamieścił w „Czarnych kwiatach”.

    Podczas pobytu w Paryżu poeta publikował w „Gońcu polskim”, żył w biedzie, postępowała u niego utrata słuchu, zaczął też mieć kłopoty ze wzrokiem. Bezkompromisowy i konsekwentny w swoich poglądach szybko znalazł się na marginesie życia emigracji. Jego dzieła nie znalazły uznania współczesnych poecie. „Żaden jego poemat dłuższy nie tworzy całości, a najkrótszy i najpiękniejszy wierszyk nie jest wolen od jakiegoś wybraku, co go kazi. Pod tym względem szkice jego daleko są piękniejsze od poezji, lecz jak skoro da się w kompozycję historyczną, religijną, mistyczną, zdradza zupełną nieudolność artystyczną. Pomysł będzie znakomity, wykonanie niedołężne” – pisał o twórczości Norwida Józef Ignacy Kraszewski.

    Zmęczony biedą i niepowodzeniami poeta postanowił wyemigrować do USA. W lutym 1853 dotarł do Nowego Jorku, wiosną znalazł dobrze płatną posadę w pracowni graficznej. Jesienią jednak wybuchła wojna krymska i poeta postanowił wrócić do Europy, co stało się w czerwcu 1854 roku. Zamieszkał początkowo w Londynie, utrzymując się z dorywczych prac rzemieślniczych, po czym udało mu się powrócić do Paryża. Działalność artystyczna Norwida ożywiła się, udało mu się opublikować kilka utworów, w 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe, które pochłonęło uwagę Norwida. Choć sam, ze względu na stan zdrowia, nie mógł wziąć w nim udziału, ale w dziesiątkach listów i memoriałów zgłaszał różne projekty polityczne, które nie znajdowały odzewu i aprobaty.

    W tym czasie rozpoczął pracę nad swym najobszerniejszym poematem „Quidam”, w 1866 r. ukończył pracę nad „Vade-mecum”, chociaż tomu, mimo prób i protekcji, nie udało się wydać. W następnych latach powstał m.in. cykl impresji „Czarne kwiaty”, łączący cechy eseju i pamiętnika i jedyny publikowany za jego życia wybór twórczości pt. „Poezje”. Nie znalazły one jednak uznania publiczności i krytyków. Pewną popularność Norwid zdobył jedynie jako mówca i deklamator, a także twórca szkiców i akwarel, których sprzedaż stanowiła główne źródło utrzymania artysty.

    W następnych latach Norwid cierpiał nędzę, chorował na gruźlicę. W 1877 roku przeżył tragedię z powodu nieudanego wyjazdu do Florencji. Bardzo liczył w związku z tym na poprawę stanu zdrowia, wysłał swój dobytek, ale książę Władysław Czartoryski nie udzielił poecie obiecanej pożyczki. Kuzyn Norwida, Michał Kleczkowski umieścił go w Domu św. Kazimierza na przedmieściu Ivry na peryferiach Paryża.

    Regulamin zakładu ograniczał swobodę poety i utrudniał jego kontakty z Paryżem, co spotęgowało samotność, izolację i zgorzknienie. Norwid pracował twórczo do samej śmierci. W ostatnich latach życia powstał m.in. dramat „Miłość czysta u kąpieli morskich”, nowele „Stygmat”, „Ad leones!”, „Tajemnica lorda Singelworth”.

    Poeta umarł we śnie 23 maja 1883 roku. W swym ostatnim liście napisał: „Cyprian Norwid zasłużył na dwie rzeczy od Społeczeństwa Polskiego: to jest aby oneż społeczeństwo nie było dlań obce i nieprzyjazne”. Zaraz po jego śmierci w czasie porządkowania pokoju spalone zostały papiery zgromadzone w kufrze pisarza. Pochowany na cmentarzu w Ivry, po pięciu latach jego zwłoki zostały przeniesione do polskiego grobu zbiorowego na cmentarzu w Montmorency; następnie – po wygaśnięciu piętnastoletniej koncesji – do zbiorowego grobu domowników Hotelu Lambert. Dopiero w 2001 roku odbył się symboliczny pochówek Norwida na Wawelu w Krypcie Wieszczów.

Odpowiedz na Wewelsburg Anuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*