O narodowej rewolucji powiedziano dotychczas niejedno. W ciągu ostatnich lat w Polsce opublikowano wiele tekstów na temat jej teorii, praktyki, historii, podstaw filozoficznych. Nie można jednak stwierdzić, że to wystarczy. Aby odnieść zwycięstwo, musimy nieustannie stawać przed lustrem i wyciągać wnioski. Trzeba szukać inspiracji do złamania wroga. To, co przynosi dobre owoce, należy kontynuować. Jeżeli wkradną się błędy, natychmiast je zwalczać. Niech mi będzie wolno podzielić się kolejną porcją przemyśleń na temat toczącej się walki.
Jednym z czynników strategii, wyróżnionych przez Carla von Clausewitza (dzieło „O wojnie”) jest PRZEWAGA LICZEBNA. Niewątpliwie łatwiej większej grupie rozgromić mniejszą. Według niektórych liczebność przesądza wręcz o wyniku wojny. Jeśli patrzeć od tej strony na narodowych radykałów, perspektywy wydają się zerowe. Demoliberalny reżim posiada miliony żołnierzy, miliardy dolarów, tysiące przychylnych dziennikarzy, policję, służby specjalne, otumanioną, szarą masę. Warto tutaj podać przykład Francisco Pizarro, który posiadając zaledwie dwie setki ludzi, w niecały rok położył kres cywilizacji Inków. Podobnie Krzyżacy – w czasie podboju Prus było ich siedmiuset braci. XX wiek przyniósł przykłady grup partyzantów, którzy rzucili na kolana supermocarstwa (Wietnam, Afganistan). A wróg bywał nie tylko liczniejszy, ale dysponował również supernowoczesną technologią.
Inne atuty to odwaga i wytrwałość. Ludziom modernizmu bez wątpienia ich brakuje. Myślą jedynie przysłowiową michą, a gdy pojawia się zagrożenie, potrafią jedynie uciekać. Skoro najważniejszy jestem JA, mój żołądek, mój portfel, moja przyjemność, to, po co za cokolwiek ginąć? Po co angażować się w coś „nieopłacalnego ekonomicznie”? Mając za wzór średniowiecznych krzyżowców, samurajskich wojowników, Żołnierzy Wyklętych, odrzućmy materialistyczny utylitaryzm, a rozwijajmy cnoty bohaterskie do granic możliwości. Nadal wielu z nas zachowuje w sobie „ludzkie bydle”. Co jakiś czas jęczy ono: „Mam rodzinę”, „To za dużo”, „Nie dam rady”. Tylko fanatycy dokonują rzeczy wielkich. Fanatyk odrzuca wszystko, co odwodzi go od upragnionego celu. Obojętny jest na krzywdy cielesne. Śmierć w walce to dlań największa nagroda. Wtedy na dobre jednoczy się z Najwyższą Istotą, przekraczając granice człowieczeństwa. „Ja” już nie istnieje. Nielicznym zdarza się umrzeć już na ziemi. Taki człowiek nie myśli już o żadnych korzyściach osobistych. Na jego twarzy nie gości rozpacz, gniew ani szał radości. Na świat patrzy z perspektywy Bożej, a wręcz staje się obcy dla tego, kim był wcześniej. To właśnie idea ascezy, obecna zarówno u mnicha, jak u wojownika.
Ponadto musimy działać racjonalnie, aby każda nasza złotówka stała się kulą we wroga. Mała grupa ludzi może przejąć kontrolę nad państwem. W tym celu musi być zdyscyplinowana, stosować podstępy, atakować z zaskoczenia. Niczym chirurg, uderzać mocno a równocześnie celnie. Rewolucje poprzedzało stopniowe przejmowanie kontroli nad różnymi kołami, zarówno rządowymi jak ludowymi. Niektórzy na pewien czas musieli zatajać swe poglądy. Dużą wagę posiadała wzajemna solidarność, dzięki której wynosili się na stanowiska, z których robili kanały dla przewrotu. Pieniądz niestety gra swoją rolę, dlatego powinniśmy się postarać o ekonomiczną niezależność dla siebie. Będąc cały czas w pracy nie przyłożymy się do żadnego wielkiego dzieła. Z kolei młodych, zagubionych łatwo przerobić na fanatyków. To wszyscy ci, którzy z jakiś powodów nie odnajdują się w zastanej rzeczywistości. Rozstanie z królestwem konsumpcji powinno im przyjść stosunkowo łatwo.
Nawet najlepszy plan może zawieść – zwycięstwo należy w ostateczności do nieomylnego Boga. Człowiek często zapomina o jakimś małym trybiku, w wyniku czego zaprzepaszcza swoje dzieło. Musimy być gotowi na to, iż pomimo naszych dobrych chęci, nie uda się sprostać wyzwaniu. Niektórym przeznaczone jest polec w walce. Inni muszą podnieść się i kontynuować opór. Ich zadanie to uratować tyle, ile się da. Być może z resztek starego rozkwitnie nowa wielkość.
Nie wzywam całego ruchu, by natychmiast zszedł do podziemia. Nie nakazuje każdemu działaczowi złożenie ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Pragnę jedynie zasugerować pewien sposób działania, który by współistniał z dotychczasowym. Same ulotki czy marsze nam nie wystarczą. Różnymi narzędziami możemy wyrzeźbić Nową Erę.
26 sierpnia 2014 o 08:31
Ładnie napisane.
Warto tylko pamiętać, że przytoczone „grupy partyzantów” wietnamskich i afgańskich, które rzuciły na kolana imperia, działały zawsze jako narzędzia innego imperium.
Ponadto zastanawia mnie idea przerabiania na fanatyków „ludzi zagubionych”, „nie odnajdujących się w rzeczywistości”. Jeżeli ktoś jest zagubiony, to powinien się odnaleźć, a nie zmieniać świat i działać politycznie. Nie piszę o tym, żeby się czepiać słówek, tylko dlatego, że moim zdaniem jest to realny problem tzw. ruchu. Jeżeli struktury są oparte na ludziach, którzy poza byciem true fanatycznym nacjonalistą, nie umieją nic i tyleż znaczą w społeczeństwie, to daleko nie zajedziemy.
To się wiąże z tematem rodziny. Można oczywiście bezkrytycznie cytować Hollanda („Mam rodzinę” jako wymówka od działalności i poświęcenia), tyle że być może od czasu kiedy pisał te słowa, wiele się zmieniło. Obecnie posiadanie rodziny i utrzymanie jej materialnie (patrz stopa życiowa i poziom wsparcia państwa) i emocjonalnie (patrz liczba rozwodów, zdrad) jest heroizmem. Jest to heroizm realny, a nie deklaratywny, rodem z tekstów programowych. A o korzyściach, jakie przynosi dla narodu dla narodu nie trzeba się nawet rozpisywać.
26 sierpnia 2014 o 15:22
Nie zaprzeczam, że utrzymywanie rodzin jest niepotrzebne. Faktycznie, mamy problem z biedą, emigracją, etc. Jednak w tradycyjnych społeczeństwach (chrześcijańskie średniowiecze) istniały również klasy nieposiadające rodzin, którym ciężko zarzucić bezużyteczność (kultura powstająca w klasztorach, krzyżowcy przelewający krew). Praca u podstaw TAK, ale nie może być to jedyny cel. By Narodowa Rewolucja stała się czymś więcej, niż pomysłem kilku myślicieli, potrzeba nam ludzi ponadprzeciętnych.
„Zagubieni powinni się odnaleźć”. Odnaleźć to znaczy wejść na drogę prawdy. Jak myślicie, kogo łatwiej na nią skierować? Zadowolonego z dotychczasowego życia gracza w „słoneczko” czy samotnego, zapomnianego przez wszystkich?
26 sierpnia 2014 o 16:20
Może i łatwiej. Tylko jaka z tego korzyść ? Nie mylmy Ruchu z grupą wsparcia dla potłuczonych.
26 sierpnia 2014 o 16:33
Po prostu chodzi mi o wskazanie Celu, do którego przecież dążymy. Jeśli to wg. Ciebie grupa wsparcia…
26 sierpnia 2014 o 17:21
„Jednak w tradycyjnych społeczeństwach (chrześcijańskie średniowiecze) istniały również klasy nieposiadające rodzin, którym ciężko zarzucić bezużyteczność (kultura powstająca w klasztorach, krzyżowcy przelewający krew).” Nie wszyscy krzyżowcy byli zakonnikami, dużo z nich byli zwykłymi rycerzami, którzy posiadali rodziny
26 sierpnia 2014 o 22:18
Zgadzam się z większością artykułu… I zgoda, praca u podstaw nie może trwać wiecznie. Ale dopiero po utkaniu rzeczywistej siatki kontaktów, zaplecza ekonomiczno-logistycznego etc. można wyjść z katakumb.
x
A u nas nawet etap nacjonalistycznej pracy organicznej jest wciąż w powijakach, bo chyba nie nazwiemy efektowną pracą organiczną dziesiątek tysięcy internetowych bohaterów klawiatury, którzy szumnie gadają, co to oni nie zrobią itp. a potem nic z tego nie wychodzi.
26 sierpnia 2014 o 23:40
@ Zapomniałam – 100% racji, co do „bohaterów Facebooka” i tego, że prawie wszystko jest w powijakach. Bardzo bym chciał, aby to się zmieniło. Niestety, na moim podwórku jak próbuję to zmienić, wlecze się kula u nogi „nie mam czasu”.
@David17 – Zakony rycerskie nieustannie broniły Ziemi Świętej przed niewiernymi. Owszem, na wezwanie papieża przybywali rycerze z całej Europy. Tylko dziś, kiedy materializm i lenistwo tłumaczy się troską
o gospodarkę, coś takiego byłoby możliwe?
27 sierpnia 2014 o 03:17
Tylko jeszcze muszę dodać, że mała literówka się wkradła w mój poprzedni post- miałam oczywiście na myśli „efektywną”.
6 września 2014 o 22:54
Pułapką jest na pewno proszenie ludzi, by zechcieli się zaangażować, by nas wspomogli, by coś tam tylko chcieli. Miejmy to gdzieś. Nie wolno nam prosić. Mamy operować retoryką typu „zrób”, „idź”, „pozamiataj”, „masz na to czas do tego a tego dnia”. Koniec i kropka.
Nie pytamy, czy mają czas. Sugerujemy bez zbędnych słów, że są w stanie (nie mogą, są w stanie) coś dla nas zrobić i dadzą radę. Można jedynie dodać „Wiem, że to dla Ciebie pestka”. Ja tak robię i chyba działa :).