„Wódz drugiej siły kraju bez żenady kopiuje hasło Hitlera” – internetowa Gazeta Wyborcza cytuje dziś znanego dziennikarza Stefana Bratkowskiego, który zarzuca Kaczyńskiemu, że cytuje Hitlera („Deutschland, erwache” [Niemcy przebudźcie się] – „Polsko, obudź się”), co według niego powinno budzić (nomen omen) niepokój wszystkich demokratów. Od razu trzeba zaznaczyć, że Stefan Bratkowski właściwie cytuje innego dziennikarza, swego kolegę Bogdana Misia, który już parę miesięcy temu, w tekście „Obudźcie się!”* zwrócił uwagę na ów karygodny slogan PiS wykazując jego nazistowskie pochodzenie.
Można powiedzieć, że tytuł tekstu Misia jest po prostu ironiczny, jako cytat krytykowanego sloganu zabawnie odwołuje się do swego tematu, ale jednocześnie ma takie samo zadanie perswazyjne, jak hasło zwolenników PiS, z tą różnicą, że kieruje je przeciw nim, sugerując, że są potencjalnymi hitlerowcami. „Obudźcie się!” Misia to apel do demokratów: przejrzyjcie na oczy, to może zapowiadać NSDAP, te słowa wisiały przecież na bramie obozu w Buchenwaldzie…
Każdy, kto chce bronić demokracji, zasługuje na uwagę, ale czy szafowanie Prawem Godwina** na pewno jej pomoże? Można powiedzieć, że Bogdan Miś (w dobrej intencji) cytuje w tytule Hitlera, ale będzie równie dobrze, jeśli zauważymy, że cytuje Buddę albo Świadków Jehowy. Apel o przebudzenie (jakiejś społeczności politycznej, religijnej czy jakiejkolwiek innej) jest stary jak świat. Nie trzeba odwoływać się do buddyzmu, Sokratesa, czy nawet mistyki chrześcijańskiej, można się nań natknąć – w formie sloganu – w reklamach (nie tylko kawy) od połowy XIX wieku. W polityce powtarza się od kiedy ona istnieje, jest po prostu częścią kultury od zawsze. Weźmy odezwę wyborczą rządzącej aktualnie w Izraelu partii premiera Netaniahu: brzmiała ona „Obudźcie się synowie Izraela”. To też cytat, z Biblii.
Zakładam, że Bogdan Miś miał dobre intencje, ale z całego olbrzymiego kontekstu kulturowego zacytował konkretny przykład, taki, który może służyć nie tylko obronie demokracji, ale też prostej stygmatyzacji i dyskwalifikacji przeciwnika politycznego. Chodzi o metodę starą jak świat (znowu), banalną do bólu, która polega na wskazaniu przeciwnika jako zła wcielonego (Szatana). W popkulturze politycznej i współczesnej propagandzie Hitler pełni właśnie taką rolę. W Izraelu tak dobitnie porównywano premiera Rabina (chciał oddać palestyńskie ziemie okupowane) z Hitlerem, że „przebudzony” żydowski fanatyk w końcu go zabił. Zresztą w szerszych działaniach propagandowych porównywanie kogoś z Hitlerem z reguły skazuje go na śmierć lub ma usprawiedliwić napaść na jego kraj (ostatnio np. Saddam Hussajn i Irak, ale przykładów jest b. dużo). W tym sensie nazwanie kogoś Hitlerem jest zwykle zapowiedzią eliminacji bądź wykluczenia (jak za czasów Hitlera nazwanie kogoś Żydem). Najczęściej te porównania są kompletnie pozbawione proporcji, co w rezultacie prowadzi do skrajnej prymitywizacji publicznego dyskursu i banalizacji samego Hitlera.
Tak czy inaczej, jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, by mówić, że Kaczyński naśladuje Hitlera, a Miś Buddę, to równie dobrze można powiedzieć, że Kaczyński naśladuje Buddę, a Bratkowski z Misiem Adolfa Hitlera. Jeśli absurd ma zwalczać absurd, to nie da się nie zauważyć, że nie pozostaje nic, poza absurdem.
Jerzy Szygiel
*http://alfaomega.webnode.com/news/bogdan-mi8/
**http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina
Źródło: szygiel.salon24.pl
26 kwietnia 2011 o 14:08
Będą delegalizować PIS!
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Mamy-bardzo-male-mozliwosci-delegalizacji-PiS,wid,13350696,wiadomosc_video.html
27 kwietnia 2011 o 21:34
Ja bym pozamykał wegetarian, też naśladują Hitlera, a Niemcy w ogóle mówią tym samym językiem, co Hitler.