W 1978 roku szalała Zimna Wojna, a Stany Zjednoczone wciąż goiły rany po upokorzeniu w Wietnamie. Nastroje antyamerykańskie rozkwitały zarówno w Ameryce jak i za granicą. Wielu Amerykanów – zwłaszcza młodych Amerykanów – straciło wiarę w swój kraj, w jego instytucje, w jego zasady, w jego kulturę, w jego tradycje, w jego sposób na życie. Niektórzy zaczęli wówczas proponować komunizm jako lepszą alternatywę. I wtedy przemówienie na Harvardzie wygłosił Aleksander Sołżenicyn.
Jego mowa nie była jednak peanem pochwalnym dla Ameryki ani Zachodu. Wręcz przeciwnie, to była ciężka krytyka, nagana i poważne ostrzeżenie. Sołżenicyn nienawidził komunizmu w każdej postaci i brzydził się gangsterami, którzy rządzili sowieckim imperium. Ale Amerykę i Zachód obwiniał za porzucenie swoich moralnych i duchowych ideałów, za wyrzeczenie się własnej tożsamości. Przyczyn słabości Zachodu upatrywał w materializmie, konsumpcjonizmie, skupionym na sobie, egoistycznym indywidualizmie, kierowaniu się emocjami, i w narcyzmie.
W skrócie: naszą narastającą słabość widział jako owoc niemoralności, w której z własnej winy tonęliśmy. Sołżenicyn ostrzegał Amerykę i cały świat zachodni, że za bardzo skupiliśmy się na prawach, które nam przysługują – a za słabo na swoich zobowiązaniach. Przyjęliśmy fałszywą ideę wolności, wyobrażając ją sobie jako robienie wszystkiego co sprawia nam przyjemność, zamiast wykorzystywać wolność jako narzędzie do realizowania swojego pełnego potencjału. Punktem kulminacyjnym tej moralnej dezorientacji i zapaści stałą się utrata wiary, a wraz z nią utrata podstawowych wartości – takich jak męstwo.
Zapewniam was dzisiaj, że mimo naszego zwycięstwa w Zimnej Wojnie i upadku Związku Sowieckiego, nie wydarzyło się nic, co spowodowałoby uszczerbek na aktualności tamtych słów Sołżenicyna. Cnotą, której nam brakuje – i której potrzebujemy koniecznie – jest męstwo. I musimy tę wartość przywrócić.
Nasze młode pokolenie musi odzyskać tę cnotę – nie po to, żeby obronić się przed najazdem obcego mocarstwa uzbrojonego w broń nuklearną, ale po to, żeby obronić nas przed jeszcze groźniejszym, naprawdę śmiertelnym wrogiem: naszym słabszym ,,ja”.
Nie można zrezygnować z walki o żadną z cnót, żadna nie jest zbędna, wszystkie są konieczne. Ale można odnieść wrażenie, że w konkretnych czasach i w konkretnych społeczeństwach, brak którejś z nich wyróżnia się szczególnie i staje się ona desperacko potrzebna. Co więcej: przez to, że te wartości są ze sobą ściśle zintegrowane i są jak naczynia połączone – utrata którejkolwiek z nich osłabia pozostałe i naraża je na niebezpieczeństwo.
prof. Robert P. George
Autor tekstu w trakcie wykładu na Arizona State University, Wikimedia Commons.
Źródło: razproza.pl
Najnowsze komentarze