Obawy, iż Stany Zjednoczone pod przewodnictwem prezydenta Józia Bidena i jego komandy będą eksportowały rewolucję komunistyczną, okazały się w pełni uzasadnione. Już w styczniu br. prezydent Biden ogłosił, że Ameryka będzie walczyć o prawa „mniejszości seksualnych” na całym świecie. Można by powiedzieć, że świat, a przynajmniej ta jego część, do której Stany Zjednoczone będą eksportowały rewolucję komunistyczną, niepostrzeżenie przechodzi pod władzę wariatów. Tego oczywiście wykluczyć nie można, bo wariatów jest na świecie coraz więcej i tylko patrzeć, jak z mniejszości przekształcą się w większość, która przy pomocy metod demokratycznych będzie swoje urojenia przekształcać w obowiązujące powszechnie prawo – ale jeśli nawet mamy do czynienia z wariatami, to musimy przyznać, że w ich szaleństwie jest metoda.
Jak już wielokrotnie pisałem, na obecnym etapie, to znaczy – po roku 1968 – promotorzy rewolucji komunistycznej porzucili strategię bolszewicką na rzecz strategii „politycznej poprawności”, czyli tak zwanego marksizmu kulturowego. Autor tej strategii, włoski komunista Antoni Gramsci, wbrew Marksowi uznał, że głównym polem bitwy rewolucyjnej powinna być sfera „nadbudowy”, a więc ludzkiej świadomości, zniewolonej przez „kulturę burżuazyjną”, czyli po prostu kulturę. Jeśli tę bitwę komuniści wygrają, to oduraczone masy same włożą głowę w obrożę – skwapliwie godząc się na całkowite ekonomiczne uzależnienie od rządu. Żeby jednak tę bitwę wygrać, trzeba „kulturę burżuazyjną” zniszczyć, zgodnie z deklaracją „Międzynarodówki”, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”. Tym „śladem przeszłości” jest właśnie kultura i instytucje wytworzone w jej ramach w toku rozwoju dziejowego. Oczywiście przyznanie się do zamiaru zniszczenia kultury byłoby dla komunistów śmiertelnie ryzykowne, przynajmniej na tym etapie, więc jako wytrawni „złodzieje szyldów” zamaskowali swoją ofensywę przeciwko kulturze walką o prawa człowieka. I na obecnym etapie pod tym hasłem niszczona jest łacińska cywilizacja.
Bo kamuflaż – kamuflażem, ale skutków ukryć się już nie da, a ze skutków, które się ujawniają, można bez trudu wydedukować intencję. Jedną z cywilizacyjnych wartości jest małżeństwo i rodzina. Toteż pod pretekstem troski o prawa rozmaitych odmieńców, promotorzy rewolucji komunistycznej próbują pozbawić małżeństwo jego wyjątkowego znaczenia, forsując „małżeństwa” jednopłciowe, albo wieloosobowe, tak zwaną „poliamorię”. Tymczasem między normalnym małżeństwem, a związkami, przeważnie zresztą przelotnymi (prof. Izdebski twierdzi, że statystyczny homoseksualista, miewa około 200 partnerów) homoseksualnymi, jest zasadnicza i nieusuwalna różnica. Związki homoseksualne to nic innego, jak umowy o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych. Tymczasem małżeństwo, chociaż ten element w sobie również zawiera, obejmuje coś więcej, to znaczy – obowiązki wobec potomstwa, które z normalnego małżeństwa może się pojawić, podczas gdy ze związków zboczonych – nie. Jak wskazuje słowo „rodzina” jest to miejsce, gdzie ludzie się rodzą. Toteż nic dziwnego, że władza nawet formalizując związki homoseksualne, nie ma, a przynajmniej nie powinna mieć żadnego interesu w ich szczególnym ochranianiu. Małżeństwo, to co innego. Jest ono podstawą rodziny, w której wzrasta biologiczne potomstwo, wobec którego rodzice mają poważne obowiązki, egzekwowane przez władze państwowe. Tymczasem promocja „małżeństw” homoseksualnych, zmierzająca do zrównania w prawach związków perwersyjnych z małżeństwem jest zamachem na instytucję małżeństwa i rodziny. Po co? Ano po to, by zmieść ten „ślad przeszłości” i w miejsce dotychczasowego cywilizacyjnego i logicznego ładu, wprowadzić bezład.
Promotorzy rewolucji komunistycznej, co trzeba im przyznać, działają metodycznie. Na etapie wstępnym rzucili hasło „zabrania się zabraniać”, ale kiedy wskutek opanowania uniwersytetów, obciążona “duchem rozłamu” polityczna poprawność zaczęła docierać do szkół i w rezultacie deprawowania młodych, niczego nieświadomych ludzi te przewrotne idee, również za pośrednictwem mediów i przemysłu rozrywkowego, które to dziedziny w Ameryce są zdominowane przez Żydów, trafiły pod strzechy, z etapu „zabraniania zabraniania”, stopniowo wkraczamy w etap surowości. Nic tedy dziwnego, że demokratyczni politycy, nawet jeśli nie zostali wcześniej przez żydokomunę skorumpowani – co raczej należy do wyjątków – zaczynają się tym oduraczonym ludziom i środowiskom podlizywać. W sukurs przechodzi im sądownictwo, które przy pomocy precedensowych orzeczeń narzuca standardy zgodne z potrzebami komunistycznej rewolucji. W ten właśnie sposób Sąd Najwyższy w roku 2015, w sprawie Oberweffel przeciwko Hodges zalegalizował „małżeństwa” jednopłciowe na całym obszarze USA. Jeśli chodzi o Polskę, to bardzo szybko przełożyło się to na zbawienne pouczenia, jakie pod adresem naszego nieszczęśliwego kraju przedstawiła niezapomniana pani Żorżeta Mosbacher. „Niemniej musicie wiedzieć, że w sprawie LGBT (jest rozkaz, by zboczeńców seksualnych teraz nazywać właśnie tak – SM – co jest przykładem narzucania przez promotorów komunistycznej rewolucji panowania nad językiem mówionym) jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę, przekładając się też na konkretnie decyzje biznesowe.” Te retorykę znamy z czasów komunistycznych: nieubłagane prawa dziejowe nieuchronnie prowadzą do równie nieubłaganego postępu, a kto się nie posuwa, niechby z sodomitami, ten się cofa w zacofanie. Jeśli komuś tego byłoby za mało, to w tle czai się pogróżka w postaci zawiązania worka z pieniędzmi. Tak było jeszcze za prezydentury Donalda Trumpa, który w naszym bantustanie uchodził za twardziela, więc cóż tu mówić o czasach prezydenta Józia Bidena? Amerykański charge d’affaires w Warszawie, pan Bix Alliu, nie tylko wziął udział w dekorowaniu ambasad tęczowymi sztandarami zboczeńców, ale wywieszał taką flagę tuż pod sztandarem amerykańskim. Toteż na głowę ministra Czarnka, który uczestników marszu zboczeńców na Warszawę nazwał „nienormalnymi”, posypały się gromy nie tylko ze strony rodzimego postępactwa, ale i postępackiego pismactwa zagranicznego. Najwyraźniej postępactwo uważa, że wszystko jest normą. No dobrze, ale dlaczego tylko w dziedzinie spółkowania? Idioci, złodzieje i bandyci też są – mam nadzieję – w mniejszości. Czy na przykład powinno się dyskryminować idiotów, zamykająć im dostęp do Polskiej Akademii Nauk? Złodzieje i bandyci powinni mieć znacznie szerszy niż dotychczas dostęp do sądownictwa – bo przecież ich też Pan Bóg takimi stworzył – podobnie jak sodomitów stworzył sodomitami – na co zwracają uwagę przewielebni ojcowie jezuici, na przykład ojczyk Kramer.
A w dodatku pani Urszula von der Layen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, skrytykowała węgierską ustawę zabraniającą promowania homoseksualizmu i innych zboczeń seksualnych w szkołach, zaś 13 unijnych bantustanów zaapelowało, by przeciwko Węgrom użyć “wszelkich środków”. Trudno o lepszy dowód, iż promotorzy komunistycznej rewolucji, za przyzwoleniem Stanów Zjednoczonych, a może nawet – za ich zachętą – już bez żadnych ceregieli wykorzystują dla swoich potrzeb instytucje Unii Europejskiej. W tej sytuacji w czynie społecznym przedstawiam racjonalizatorski projekt nowej flagi Unii Europejskiej, w której znalazłyby się wszystkie symbole, składające się na europejską rzeczywistość. Mam nadzieję, że grafik „Najwyższego Czasu!” przygotuje model według następujących wskazówek. Dotychczasowy niebieski kolor sztandaru ma być zastąpiony kolorami tęczy – jako symbolu politycznego priorytetu Eurokołchozu. W tej sytuacji krąg z 12 pięcioramiennych gwiazd symbolizujących 12 pokoleń Izraela, mógłby zachować dotychczasowy złoty kolor, ale pod warunkiem otoczenia gwiazd biało-niebieskimi obwódkami, które symbolizowałyby żydokomunę. Utworzony w ten sposób w centrum flagi krąg należałoby zapełnić kolorem białym, a w środku tego białego kręgu trzeba umieścić czarną swastykę, która z jednej strony symbolizowałaby IV Rzeszę, a z drugiej – zapowiadałaby, co nas czeka w przyszłości, kiedy żydokomunie uda się rewolucję dokończyć.
Stanisław Michalkiewicz
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”.
Najnowsze komentarze