Dawno nie poświęciłem czasu komentowaniu codziennych “commentarii” Mariana Kowalskiego. Wynika to zarówno z braku czasu jak i tego, że słuchanie go jest czymś naprawdę męczącym a dodatkowo nie wnosi nic nowego do… niczego. Czasem jednak warto oddać mu na chwilę głos, aby przypomnieć czytelnikom z jakim człowiekiem mamy do czynienia a jest on jednak jednym z głównych bohaterów tej sagi.
Jednym z głośniejszych ostatnio, co nie oznacza oczywiście, że jakimś wybitnie ważnym, wydarzeniem na polskiej scenie politycznej było powołanie żony wiceministra Adama Andruszkiewicza, Kamili na stanowisko pani prezes Fundacji Agencji Rozwoju Przemysłu. Tak, spółka skarbu państwa jaką jest Agencja Rozwoju Przemysłu potrzebuje dodatkowo wspierającej ją fundacji. I oczywiście personelu zajmującego się tym. Tego przede wszystkim.
Pani Kamila Andruszkiewicz, zwana przez kilka kolejnych dni panią prezes Andruszkiewicz, przykuła uwagę niemal wszystkich mediów w Polsce a jej nominacja na stanowisko prezesa stała się, uzasadnionym ze wszech miar, powodem oskarżeń rządzącej partii o nepotyzm. Nie będziemy wgłębiać się w szczegóły jak doszło do owej nominacji, gdyż opisały to media głównego nurtu, i jak odbywają się takowe w rządzonym przez PiS państwie, aby skupić się na reakcji naszego bohatera.
Adam Andruszkiewicz, podobnie jak Marian Kowalski jest byłym “narodowcem”, niegdyś opluwanym przez niego w telewizji Idź Pod Prąd, teraz z kolei bronionym ze wszystkich sił. Obaj znajdują się dziś bowiem “po tej samej stronie barykady”, o ile założymy, że w politycznym światku III RP mamy do czynienia z barykadami a nie deskami teatralnej sceny. Poseł Andruszkiewicz, który do Sejmu wszedł z list tworu jednorazowego użytku czyli partii Kukiz’15 (z ramienia właśnie narodowców) szybko przeskoczył do PiS, za co został odpowiednio wynagrodzony stanowiskiem wiceministra cyfryzacji. Jego kompetencje w tym zakresie były podobne do tych, jakie pozwoliły obsadzić jego żonę na stanowisku prezesa FARP oraz tych jakie przedstawia Kowalski w charakterze “komentatora”.
Szybko dał poznać się jako człowiek niezbyt wielkiego rozeznania w świecie, w którym, właściwie z przypadku, się znalazł, dał się przyłapać na słynnych “kilometrówkach”, czyli pobieraniu pieniędzy na paliwo dla posłów, mimo, że nie miał nawet prawa jazdy. Już ta wpadka może naświetlić nam z lekka pana posła, który obracając się przy korycie partii rządzącej nie miał by przecież większych problemów z umieszczeniem, po cichu, żony na mniej eksponowanym, a równie dochodowych stanowisku. Mamy jednak do czynienia z kimś pokroju właśnie Mariana Kowalskiego. Przecież bardziej dystyngowanie jest mieć w domu panią prezes a nie jakąś tam urzędniczkę w fundacji będącej de facto wydmuszką operującą przy rządowej spółce.
Ciężko było wyjaśnić racjonalnie powołanie pani Kamili na dane stanowisko, dlatego też wiceministrowi ani przyjaznym władzy mediom nie pozostało zbyt wiele argumentów. Wiceminister co prawda zadomowił się w tym światku już na tyle by podjąć retorykę “medialnego linczu”, “politycznego ataku”, nie odnosząc się właściwie do sedna sprawy.
Z, prawdopodobnie niechcianą, pomocą pospieszył mu Marian Kowalski, cały czas liczący na wdzięczność PiS za świadczone przez niego usługi i wielokrotnie wychodzący przed szereg jeśli chodzi o nadskakiwanie decydentom partii.
Marian Kowalski, który tyle miesięcy zapluwał się pogardą dla byłych kolegów, biorących jednak dziś udział w czynnej polityce (a przy okazji całkowicie ignorujących jego internetowe wygłupy i jego samego), postanowił w szczerych, prostych słowach wyjaśnić szerokiej (no, może nie tak szerokiej gdyż jego audycje mają naprawdę mizerną oglądalność) publice jak to wszystko wygląda.
Zarzucający wiele razy byłym kolegom posłom to, że bycie posłem było dla nich “programem pierwsza praca”, Marian nie widzi nic złego w tym, że na tak suto opłacane z pieniędzy podatników stanowisko powołuje się osobę bez kompetencji i jakiegokolwiek doświadczenia w danym temacie. “A dlaczego ma nie spróbować?” – pyta nasz bohater? Pewnie, że tak! Dlaczego nie spróbować pierwszej pracy na stanowisku prezes, przyklejonej do spółki skarbu państwa, fundacji a nie np. w Media Markt? A kto wiceministrowej zabroni?
Po rezygnacji pani Kamili ze stanowiska prezesa FARP, które poseł Andruszkiewicz obrócił oczywiście w przykład niezwykle honorowej postawy a sama zainteresowana określiła mianem troski o dobro tegoż tworu, Marian Kowalski odniósł się do tej sprawy po raz kolejny. Tym razem odpowiadając na pytanie widza swojego kanału, który przytoczył wypowiedź Krzysztofa Bosaka mówiącego o tym, że “w obsadzaniu stanowisk rodzinami przebił PO i PSL”. W tym momencie Marian Kowalski nie wytrzymał i wybuchł właściwym sobie oburzeniem wraz z argumentacją nie do podważenia, przypominającą tę “a u was biją murzynów”, przy okazji nie szczędząc personalnych wycieczek względem Bosaka, które to (który to już raz?) podkreślają, że przyszło nam, niestety, znosić w medialnej przestrzeni publicznej hipokrytę najwyższego stopnia.
Oddajmy głos Kowalskiemu: “Powiem tak… opinie tego guru pseudoprawicy mnie zupełnie nie interesują. Człowiek, który dobił prawie 40-tki nie mając zawodu ani nawet, udając intelektualistę, nie skończył żadnych studiów wyższych, to jest po prostu typowy wytwór liberalnej demokracji. Opowiadanie andronów, robienie na tym kariery politycznej, żadnego przykładu swojego, swojego życia, jakiejkolwiek działalności, tylko politykierstwo i pchanie do koryta ryja za wszelką cenę. Atakowanie PiSu? Proszę bardzo! Widocznie według pana Bosaka żony Trzaskowskiego, Tuska i jego kumpli są lepsze dla Polski (…)”.
W dalszej części wypowiedzi Kowalski, oprócz tego, że każe swym widzom wybierać, które to żony “są lepsze dla Polski”, porównuje obsadzanie wyborczych list, marginalnych jednak partii Korwina-Mikke członkami rodzin ich prezesów czy działaczy (stosowana raczej z przymusu przez małe partie taktyka “zapychania” list) do wciskania żon na intratne stanowiska po kolesiowskiej linii.
Po raz setny chyba powtórzę, że nie ma w polskiej przestrzeni politycznej (lub raczej na jej obrzeżach) człowieka, który próbując, w jak najzłośliwszy sposób, dogryźć swoim aktualnym wrogom (a u Kowalskiego jest to pozycja dość płynna), opisuje samego siebie. Dlatego też tę króciutką wypowiedź także skomentuję krok po kroku.
Kowalski nazywa Bosaka “guru pseudoprawicy”. Zdaje on sobie sprawę z wydźwięku słowa “guru”, choć nie chce pamiętać, że właśnie dla prawdziwego guru apokaliptycznej sekty pracował przez dwa i pół roku. Przedrostek “pseudo” także wyrazić ma jego pogardliwy stosunek do politycznych tworów będących w opozycji do jedynie słusznej partii, która dziś, poprzez zależne od niej media, jest jego jedynym chlebodawcą. Jak wiemy, Kowalski stwierdził już w przeszłości, że wszelkie inicjatywy polityczne mają sens dopóki on jest w nie zaangażowany. Jego nieobecność w nich automatycznie kwalifikuje je do dodawania ich celom czy ideom przedrostka “pseudo”.
56-letni Kowalski, absolwent szkoły podstawowej, który własne mieszkanie kupił dopiero po 2,5 letniej służbie apokaliptycznej sekcie, której ofiary dziś publikują świadectwa mówiące o tym, że krzywda jaka ich spotkała była wynikiem jego agitacji do tego środowiska, zarzuca Krzysztofowi Bosakowi to, że nie ukończył on studiów, a to, że stał się liderem jednego ze środowisk politycznych w Polsce zrzuca na barki patologii liberalnej demokracji. Jak więc nazwać to, że oprych po podstawówce pozujący na tle fototapety z książkami oraz wykrzykujący wulgaryzmy w stosunku do całej rzeszy Polaków jest “komentatorem” mediów powiązanych z obozem władzy?
Przykładów z życia, których brak zarzuca on Bosakowi, mamy aż pod dostatkiem i “wałkowaliśmy” je tutaj wielokrotnie. To przeskakiwanie z partii do partii, to wieczne unikanie uczciwego zajęcia na rzecz usilnego wepchnięcia się na jakikolwiek, choćby lokalny stołeczek, to plajta rodzinnego, odziedziczonego po rodzicach biznesu i nieudolna próba powoływania kolejnych lokalnych inicjatyw politycznych, na koniec wreszcie żerowanie na krzywdzie zdezorientowanych ludzi wciąganych przez niego w szpony destrukcyjnej sekty.
Jeśli chodzi o te “lepsze żony”, to Kowalski miał okazję upchnąć swoją czwartą żonę Agatę jedynie w biznesie Pawła Chojeckiego, z czego także skwapliwie skorzystał a ona z miejsca otrzymała tytuł “pani redaktor”. Okazji takiej Kowalski w PiS nie miał i prawdopodobnie mieć nie będzie, jednak zawczasu usprawiedliwia takie posunięcia tych, którzy mieli okazję, bo przecież kolesie i miernoty mierzą się swoją miarą.
Klub Idź Pan Stąd
19 maja 2021 o 15:20
To wszystko prawda ale akurat Bosak i Kowalski są siebie warci.