Konserwatysta rosyjski, książę Gagarin, jezuita, pisząc broszurę Czy Rosja będzie katolicką, jeden z rozdziałów zatytułował: „Katolicyzm albo rewolucja”. Postawił on przed swą ojczyzną dylemat: albo pogodzi się z papiestwem i przepoi całą swą zbiorową psychikę myślą katolicką, albo doczeka się rewolucji. Wnikliwą argumentacją stara się wykazać swoim współzawodnikom, że dwa tylko właściwe pierwiastki działają w świecie: pierwiastek wcielony w katolicyzmie, a diametralnie wykluczający rewolucję, i pierwiastek rewolucyjny, z natury swej godzący w naturę katolicką. Wszystko inne jest połowicznością i niekonsekwencją. Wiadomo, że Rosja nie tylko katolicyzmu nie przyjęła, ale prześladowała go niemal do ostatniej chwili istnienia caratu: doczekała się też zapowiedzianej przez Gagarina rewolucji i to tak krańcowej, jakiej świat dotąd nie widział.
Dziwna rzecz, że Rosja nie popuszczała do siebie katolicyzmu i prześladowała go z pobudek konserwatywnych. Jeden z jej dyplomatów, nie pamiętam który, rzucił w Watykanie w chwili podniecenia te słowa: „Katolicyzm to rewolucja!”. Właśnie „rewolucyjnością” katolicyzmu rząd carski usiłował usprawiedliwić swoje wrogie stanowisko wobec kościoła katolickiego.
Te dwa sprzeczne sądy o katolicyzmie, jakie słyszeliśmy z ust przedstawicieli carskiej Rosji, słyszy się często i gdzieniegdzie: dla jednych katolicyzm jest ostoją ustalonego porządku rzeczy i utożsamia się ze skrajnym konserwatyzmem, dla drugich jest on pierwiastkiem burzenia i rozkładu.
Skąd pochodzą te sądy, tak wzajemnie się wykluczające? W jakim stosunku katolicyzm stoi do zasady konserwatywnej i czy można w nim upatrywać coś rewolucji?
Katolicyzm uważa siebie za stróża nauki objawionej przez Boga, której dla żadnych względów nie wolno mu się sprzeniewierzyć. Z tej zasadniczej koncepcji, jaką ma o sobie, wynika, że w gruncie rzeczy musi on być konserwatywny, bo nie od niego zależy zmienić nauki objawionej tylko stopniowo przenika do świadomości ludzkiej, że powoli przetwarza naturalne podścielisko społeczeństw ludzkich i że żadnego stopnia uświadomienia i wcielenia w życie tej nauki nie można uważać z ostateczny. Stąd katolicyzm, niezmienny w najgłębszych swoich założeniach, usiłuje z tych założeń wynieść światło do coraz jaśniejszego oświetlenia umysłów ludzkich i wyciągnięcia coraz pełniejszych praktycznych konsekwencji, odpowiednich do rozwojowego stadium, na jakim ludzkość czy pełne jej odłamy w danej chwili stoją. Tym sposobem jest on wrogiem zastoju i dlatego zwolennikom zastoju musi wydać się „rewolucyjnym”. A on jest tylko „ewolucyjny”.
Stąd łatwo zrozumieć, z jakim konserwatyzmem może katolicyzm stać w zgodzie, a jakim jest duchowo obcy. Bo mogą być różne odmiany konserwatyzmu. Jeżeli konserwatyzmem np. nazwiemy usiłowanie jakiejś grupy społecznej, zmierzające do utrzymania za wszelką cenę raz nabytych przywilejów, choćby za szkodą równowagi społecznej, jeżeli z konserwatyzmu uczynimy strażnika interesów materialnych jednej klasy, to oczywiście dla takiego konserwatyzmu katolicyzm musi wydać się wrogiem, bo katolicyzm, jak mówi sama jego nazwa, jest czymś co ma znaczenie powszechne, bo katolicyzm głosi zasadę harmonii powszechnej i dobro całości stawia ponad interesy tej czy innej części.
Podobnież nie można od katolicyzmu żądać, aby on popierał konserwatyzm, jeżeli ten konserwatyzm konserwuje właśnie jakąś ideę niezgodną z chrześcijaństwem, np. rewolucyjną. Konserwatywnymi np. pod pewnym względem są dzisiejsza Izba, a zwłaszcza senat francuski; konserwatywnymi w tym znaczeniu, że usiłują zachować nietkniętym to wszystko, co uważają za zdobycz rewolucji, a więc zasadę suwerenności narodu, zeświecczenie publicznego życia, szkoły, zepchnięcie religii w ostatnie zakątki duszy ludzkiej. Ci swojego rodzaju konserwatyści, to przecież autentyczni liberałowie, radykalni, ateusze, jakobini. I gdzie indziej widziano pod firmą zachowawczą kultywowanie światopoglądu liberalnego. Z takim konserwatyzmem będzie walczyła myśl katolicka, usiłując przywrócić należne znaczenie boga i religii w życiu. W ocenianiu więc wartości konserwatyzmu nie należy patrzeć na to, że stoi on na straży jakiegoś status quo, lecz należy pytać, ile wart właśnie ten faktycznie trwający porządek.
Wreszcie nie może się katolicyzm utożsamiać z konserwatyzmem, jeżeli ten identyfikuje się z jakąś jedną formą rządu, np. z monarchią. Istniały wprawdzie w szkołach katolickich zapatrywania, że monarchia jest stosunkowo najlepszą formą rządu. Ma ona przecież symbolizować monarchiczne rządy Boga nad światem i podobną jest do ustroju samego Kościoła katolickiego, który z woli boskiego Założyciela jest niewątpliwie monarchiczny. Mimo to katolicyzm nigdy nie wypowiedział się urzędowo za monarchią, jako jedynie dobrą formą rządu i nigdy nie potępił demokracji jako takiej. Jego przewodnią zasadą jest pogląd, że nie w formie rządu leży jego wartość, lecz w tym, jak on służy pospolitemu dobru, co w różnych krajach i w różnych okolicznościach osiągną lepiej raz takie, drugi raz inne formy rządu. Katolicyzm, z natury swej zawsze ze sobą identyczny i rozwijający się od wewnątrz z własnej pełni, niechętnie patrzy na polityczne przewroty, bo najczęściej więcej one sprawiają szkód, niż mogą przynieść pożytku. Ostatecznie jednak, nawet w razie gwałtownej zmiany formy rządu, umie wejść z nowym rządem w stosunki, by móc wypełniać w świecie swoją opatrznościową misję. Dlatego utożsamiać katolicyzm z politycznymi tendencjami monarchicznymi jest pretensją nieuzasadnioną i dla samego katolicyzmu zazwyczaj szkodliwą. Z drugiej strony krzywdzącym dlań jest posądzenie do o „rewolucyjność” dlatego, że umie przystosować się do warunków przez rewolucję stworzonych.
Z jakimże więc konserwatyzmem katolicyzm może wejść w bliższy kontakt, owszem zlać się z nim w jedno aż do utożsamienia? Może on wejść w taki stosunek z konserwatyzmem, który wolny od egoizmu klasowego będzie umiał nieraz poświęcić przejściowy kształt dla zachowania zasadniczej treści. Będzie to taki konserwatyzm, który z natury swojej wyklucza pierwiastek rewolucji. Pierwiastkiem zaś zasadniczym rewolucji jest teoria o samowystarczalności człowieka i o jego suwerenności pod każdym względem. Rewolucja nie uznaje ingerencji Bożej w rządach świata, nie zna zatem ani naturalnego, ani objawionego Bożego prawa, do którego się stosować i z którego sankcję swą czerpać winno prawodawstwo, stanowione przez jakichkolwiek suwerenów ziemskich. Rewolucja w ten sposób jest kategorycznym przekreśleniem chrześcijańskiej nauki. Dlatego i konserwatyzm, jeżeli chce być rzeczywistą antytezą rewolucji i w chrześcijaństwie, albo konkretniej mówiąc, w katolicyzmie zyskać sojusznika, musi właśnie tę zaprzeczoną przez rewolucję suwerenność Bożego prawa uznać, „w duchu i prawdzie”, pokłonić się przed nią i w całej działalności politycznej do tego Bożego prawa się stosować. W takim konserwatyzmie nie będzie miejsca nie tylko dla takich filozoficznych koncepcji prawa, jak koncepcja Russa, ale nawet dla rzekomo konserwatywnych i chrześcijańskich pozytywistów w rodzaju Stahla i Iheringa, dla których państwo było jedynym źródłem prawa.
Konserwatyzm, według myśli katolickiej, może się wewnętrznie zróżnicować według zainteresowań rozmaitych poszczególnych grup. W obrębie jego będzie miejsce dla tych, którzy przede wszystkim interesują się zagadnieniami ekonomicznymi i społecznymi; tacy przyjmą za swoją naukę Kościoła katolickiego, wyrażoną w wiekopomnych encyklikach Leona XIII. Inni zwrócą więcej uwagę na problemy narodowościowe i utworzą zdrowy chrześcijański nacjonalizm, zarówno daleki od egoizmu narodowego, jak od abstrakcyjnego kosmopolityzmu. Jednych i drugich, nacjonalistów i społeczników, zwiąże w jedno i połączy z katolicyzmem owa naczelna zasada supremacji Bożego prawa, naturalnego i objawionego, zobowiązanego do oddania suum cuique. Ten konserwatyzm, zasadniczo religijny, będzie wolny od zastoju i ewolucyjny co do kształtów i zastosowań, będzie stanowił najskuteczniejszą tamę przeciw rewolucji gwałtownej a bezbożnej. Inny, choćby drapował się w płaszcz religijny, choćby wciągał w swą służbę religię, raczej prowadzi do rewolucji i prawem kontrastu, czego klasycznym przykładem jest Rosja. Zdaje się, że koła zachowawcze nie tylko gdzie indziej, ale i u nas coraz lepiej uświadamiają sobie ostateczną podstawę zdrowego konserwatyzmu i dlatego można mieć nadzieję, że między nami a katolicyzmem znikną ostatnie nieporozumienia i obydwa kierunki spotkają się na jednej drodze.
ks. Jan Urban
2 marca 2021 o 16:50
Jan Urban (ur. 23 stycznia 1874 w Broku koło Płocka, zm. 27 września 1940 w Krakowie) – polski jezuita, propagator akcji neounijnej.
.
Studiował filozofię i teologię w płockim Seminarium Duchownym. W 1899 wstąpił do zakonu jezuitów. W 1905 przydzielony do krakowskiego Wydawnictwa Apostolstwa Modlitwy. Uczestnik tajnej misji wśród dawnych unitów na Podlasiu (1902–1903). W latach 1907–1910 przebywał na terenie Rosji. Był inicjatorem przygotowywania dla katolików w Rosji: modlitewników, broszur i czasopism („Katoliczeskoje Obozrenje”)”. W okresie I wojny światowej był profesorem teologii w Widnawie, Gräfenbergu i Czechowicach. Od 1918 do 1933 r. naczelny redaktor pisma „Przegląd Powszechny”. Od 1933 do 1939 redaktor naczelny czasopisma „Oriens”. Uczestnik kongresów i zjazdów dotyczących chrześcijańskiego Wschodu i unii kościelnej. W 1935 r. założył i współredagował też czasopisma unijne: „K’Sojedinieniju” i „Da Złuczennia”.