To nie o deskach teatru chcę tutaj mówić, moja droga Anielo, lecz o innych, o wiele modniejszych od tych, po których skacze w kwiecie swojego wieku p. Albert Lambert (syn). Nie spotkałem Cię na stokach, w kierunku których udała się w ostatnich tygodniach cała armia uzbrojona w kije narciarskie. Uważam jednak, że obraz mijającego roku nie może być całkowicie pełny bez wzięcia pod uwagę, prócz wojen, rewolucji i tragedii różnego rodzaju, tego szerokiego ruchu społecznego, pchającego w kierunku gór amatorów białego szaleństwa. W przeddzień Bożego Narodzenia, na Placu Zgody, na Gare de Lyon, na Quai d’Orsay można było ujrzeć, niczym w Makbecie, nieprzebrany las ludzi udających się do nocnych pociągów. Sądzę, że rok 1936 zakończył się definitywnym podbojem Francji przez narciarstwo.
Jeżeli Ci o tym wspominam, kochana Anielo, to dlatego, że spotkałem już kilku dziennikarzy oszołomionych aperitiwami i głupotą przeciętnego Francuza, którzy dworowali sobie z tego, co nazywają snobizmem. Przyznaję, że prawie mnie obrazili. Jasne, te odziane w ponury błękit tłumy oblegające pociągi nie składają się z samych profesjonalistów. Człowiek ma wiele ubawu z obserwowania szkółek narciarskich w Megève czy Chamonix i tych wszystkich neofitów, którzy próbują swoich sił na lodzie czy zamrożonym śniegu oślich łączek. Ale jeżeli ten snobizm pchnął na okres tygodnia setki młodych Francuzów w objęcia wspaniałego górskiego powietrza i palącego słońca, to czy nie powinniśmy chwalić takich snobów i tych, którzy ich naśladują? Czy pod pretekstem unikania snobizmu Francja pozostanie jeszcze długo krajem rodem z powieści Courteline’a: pełnym zadymionych knajp, gdzie belota zastępuje manillę?
Ujrzałem zatem wzgórza sabaudzkie oddane na pastwę prób najczęściej nieudanych, ale za to bardzo zabawnych. Jestem pewny, droga Anielo, że gdybyś tam wtedy była, to bardzo byś się z nas nabijała – a my nie moglibyśmy Ci się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Zobaczyłabyś, że deski zwane nartami mają denerwującą cechę zsuwania się z nóg początkującego, albo że ten, kto wydawał się zjeżdżać pełen skromności i dumy z niewielkiego wzniesienia, nagle, zrządzeniem nieprzewidywalnego kaprysu, zaczyna jechać do tyłu. Widziałem młodych, wiernych swojej doktrynie reakcjonistów jak zsuwają się szybciuteńko na tyłkach. Mało jest rzeczy równie zabawnych dla obserwatora niepozbawionego złej wiary od widoku pana siedzącego na śniegu pomiędzy swoimi nartami i podrzucającego do góry kijki zakończone gwiaździstym okręgiem. Przypomina pasterza jasełkowego, co kilka osób dało mi do zrozumienia w sposób aż przesadnie dobitny.
Na tym ubitym i białym polu spotkało się przez przypadek kilku młodych krytyków filmowych. Czy będzie dla Ciebie niespodzianką, jeżeli zdradzę Ci, że Maurice Bardèche mianował się naszym mentorem, albo, jak to nieostrożnie powiedział jeden z nas (nie powiem kto), opiekunem naszych telemarków? W każdym razie było nie lada przeżyciem obserwowanie tego, jak zakładał narty François Vinneuil’owi, który w dwa dni później śmigał po stoku niczym pies gończy. Mam zbyt wiele poczucia własnej godności, aby mówić o sobie samym, ale zostaną Ci z pewnością objawione fotografie świadczące o naszych heroicznych wyczynach.
Ale nie tylko własne przyjemności sprawiły mi radość w tym tygodniu. Mam na myśli tę małą chatkę w Aravis, w której pomieszkiwała setka studentów nieustannie w dobrym humorze. Swoje przybory higieniczne i ubrania powiesili na sznurku, jakieś dwa metry nad ziemią – pomieszane i pogniecione w gorszącej koedukacji. Mam na myśli powrotne pociągi, w których nie znalazła się czterdziestka podróżnych powyżej trzydziestego roku życia, i z których wytaczała się na każdej stacji wyjąca fala ludzi szukających sprzedawcy kanapek i piwa. Wyjeżdżając, na wyścigi żegnali się to pozdrowieniem faszystowskim, to proletariackim w ramach radosnego współzawodnictwa. Wagony bagażowe, półki, korytarze – wszystko zawalone było długimi, cienkimi i zgiętymi deskami, które z pewnością nie przydadzą się już więcej aż do Wielkanocy a może i do następnej Gwiazdki.
Powiedziano mi, że pan minister od uciech [fr. Ministère de l'Education des Sports et des LOISIRS] udał się w tym tygodniu do Sabaudii. Wiesz doskonale, jak wielką przyjaźnią jestem przepełniony w stosunku do p. Loisirs, który wiele nie dokonał, ale który zawsze miał dobre intencje, a czasami nawet pożytecznie je realizował. Wyobrażam sobie, że był zadowolony ze swojej podróży. To zupełnie przyjemne zapomnieć na kilka dni europejskie zagrożenia geopolityczne, złą wiarę polityków, rzeź w Hiszpanii, milczenie p. Malraux i plotki zaprzedanych dziennikarzy, kryzys i strajki, to zupełnie przyjemne zapomnieć o tym w górskich chatkach wypełnionych młodzieżą, w pociągach wypełnionych młodzieżą, na stokach położonych w pobliżu wiosek, gdzie, od czasu do czasu, niby nigdy nic, pojawia się jakaś kobieta z wiązką gałęzi i dwoma czarnymi psami – niczym na obrazie Breugla.
Chciałbym, moja droga Anielo, aby ten snobizm śniegu i desek dotknął jak największą ilość Francuzów. Mój Boże, potrzebowalibyśmy znacznie więcej tego typu snobizmów. Pochłonęły one w znacznym stopniu młodzież innych krajów. Dlaczego miałyby oszczędzić nas? Dodajmy do tego jednego, jeżeli pozwolisz, jeszcze snobizm świeżego powietrza, hojności, wolności myślenia, jakiś snobizm duchowy i inny materialny.
Może wtedy przestaniemy być narodem, który liczy 55% niezdolnych do służby wojskowej i 25% analfabetów w pozostałej części. Może wtedy będziemy mogli pozwolić sobie na ten dziwny snobizm, niezbyt modny w tej chwili, który mógłby nam pomóc pewnego dnia się samookreślić: snobizm bycia Francuzami.
Robert Brasillach
4 lutego 2020 o 13:45
Sylwetka Autora:
https://www.nacjonalista.pl/2011/02/06/robert-brasillach-in-memoriam/
Był jednym z Nas.