Literatura ubiegłej doby przekazała nam typ charakteru narodowego polskiego: zapalny, porywczy, skłonny pod wrażeniem chwili do uniesień szalonych i poświęceń bohaterskich. I dziś jeszcze spotykamy czasem ten typ – w powieściach autorów, nie liczących się ściśle z prawdą realną. Czy kiedykolwiek odpowiadał on rzeczywistości – nie będziemy tu dociekać, ale my, przedstawiciele pokolenia, wychowanego po r. 1863, nie widzieliśmy w społeczeństwie tych właściwości, które mają być rysami znamiennymi naszego usposobienia, naszej psychiki zbiorowej. Ze wszystkich tych właściwości pozostała dziś tylko wrażliwość przeczulona, chorobliwa, świadcząca o zdenerwowaniu ogólnym.
Nie mamy zamiaru badać i wyjaśniać przyczyn tego zdenerwowania, zaznaczamy tylko fakt niewątpliwy, który w danej chwili obchodzi nas jedynie ze względu na wpływ, jaki wywiera na działalność polityczną naszego społeczeństwa.
Rozstrój nerwowy może się objawić albo nadmierną pobudliwością, albo wyczerpaniem sił i przygnębieniem. Te dwa stany zdenerwowania charakteryzują naszą politykę, o ile wyraża się w prasie i w zachowaniu się opinii publicznej. Można powiedzieć, że są u nas dwa obozy polityczne, dwa stronnictwa: podnieconych i przygnębionych. Ale ten stan nerwów nie stoi w żadnym związku z programom politycznym. Dziś w zaborze rosyjskim podnieconymi chorobliwie są ugodowcy, przygnębionymi ich przeciwnicy. A ogół, który uprawia politykę wolnej ręki i właściwie żadnego programu, żadnych zasad stałych nie ma, pod wrażeniem pewnych faktów wpada w podniecenie ugodowe lub w przygnębienie opozycyjne.
Byle jaki powód, fakt drobny, niesprawdzona plotka, artykuł dziennikarski wystarczają do podniecenia rozstrojonych nerwów, budzą zainteresowanie powszechne, wywołują polemiki. Na takiej podstawie powstają plany na przyszłość, wyrastają nadzieje, rozkwitają złudzenia. Nieprzejednani pesymiści od razu stają się optymistami. Ale również błahy fakt lub pogłoska działają nieraz przygnębiająco na tych samych ludzi. I ten stan chorobliwy, ta histeria polityczna trwają już od dwóch lat. W ostatnich czasach nawet koryfeusze polityki ugodowej spostrzegli niebezpieczeństwo zbytniego podniecania opinii. „Czas”, „Kurier poznański”, wreszcie „Kraj” wystąpiły z przestrogami, zachęcającymi do zachowania spokoju i rozwagi, do pohamowania zbyt szybko pędzących oczekiwań i rojeń.
Taki niepokój nerwowy charakteryzuje politykę naszego społeczeństwa nie tylko w zaborze rosyjskim. To samo, co dziś widzimy w Warszawie, odbywało się przed kilkoma laty w Poznaniu i w ogóle w zaborze pruskim. Przypomniał nam tę „orgię ugodową” w świeżo wydanej broszurze p. Skarżyński. „Czy cały ten ustęp naszej historii porozbiorowej nie wygląda raczej na operetkę lub melodramat, niżeli na tragiczne dzieje odłamu narodu, skazanego na wytępienie, a broniącego się jeszcze do upadłego?” Człowiekowi, czytającemu dziś to wszystko, co wówczas mówiono i pisano, „trudno obronić się czarnej myśli, że Polacy nie są w stanie roztropnej, męskiej zrozumieć i prowadzić polityki”. „W polityce dotąd jesteśmy babami. Jak baby umiemy tylko albo krzykliwie protestować, albo płaczliwe żale wywodzić; albo rzucać się do oczu, albo do nóg i w ramiona tych, których przed chwilą uważaliśmy za wrogów. Od opozycji quand mème do bizantyńskiego lojalizmu przechodzimy od razu pod wpływem chwilowego wrażenia, z którego wysnuwamy niebotyczne nadzieje… Od podejrzliwości do zaufania niejako jednym susem, jak histeryczne kobiety, przeskakujemy. A zarazem, jak one, tyle jesteśmy naiwni, by przypuszczać, że wszystkie te nasze zwroty i obroty przeciwnicy nasi, którzy z zimną krwią na skórze naszej operują, na serio brać mogą i powinni, tak jak my sami je za genialne strategiczne i faktyczne manewry sobie poczytujemy”.
Z małą zmianą można by tę charakterystykę polityki ugodowców poznańskich w okresie od r. 1891 do 1894 r. zastosować do dzisiejszego nastroju opinii publicznej w zaborze rosyjskim. Objawy zdenerwowania politycznego widzimy we wszystkich dzielnicach, gdyż nawet Galicja, jakkolwiek najzdrowsza pod tym względem część Polski, nie jest od nich wolną, tylko inne przybierają tutaj formy, bo występują wyłącznie w sprawach i stosunkach wewnętrznych.
Nie można tłumaczyć tej wrażliwości nadmiernej, tego chorobliwego rozstroju brakiem wyrobienia politycznego, dyletantyzmem w sprawach publicznych. O społeczeństwie polskim w zaborze pruskim nie powiemy przecie, że nie miało ono szkoły działania politycznego, a jednak tam również widzieliśmy to samo zacietrzewienie, ten sam niepokój gorączkowy, tę samą łatwowierność lub apatię i to właśnie przeważnie, jeżeli nie wyłącznie w tej warstwie narodu (szlachta i inteligencja), której nie brakowało ani praktyki, ani tradycji życia publicznego.
Niewątpliwie, są w społeczeństwie naszym żywioły zdrowe, ale właśnie to jest objawem smutnym, że garstka zdenerwowanych – nie polityków, ale, mówiąc po amerykańsku, politykanów – podnieca całą warstwę inteligentną, mąci jej myśl, targa nerwy. Rozstrój nerwowy jest zaraźliwym w pewnym znaczeniu. W obcowaniu z ludźmi chorobliwie podnieconymi nawet normalni nie mogą zachować spokoju i równowagi, mimo woli ulegają ich wpływowi, tym bardziej, że żadne inne czynniki nie przeciwdziałają mu w dostatecznej mierze, że właśnie ci normalni i może najbardziej oni nie są zdolni dzisiaj do odporności.
Zamęt w pojęciach i dążeniach politycznych, który po r. 1863 nastąpił, trwa dotychczas. Krytycyzm polityczny potrzebny, nawet konieczny – obalił dotychczasowe zasady i podstawy naszej działalności publicznej, ale nie wytworzył i nie mógł wytworzyć nowych. Ogół nasz nie ma obecnie nie tylko żadnych wskazań praktycznych, jasno sformułowanych, ale nie ma żadnych zasad postępowania. Dowodzono mu przekonywująco przez trzydzieści lat, że w polityce nie ma zasad bezwzględnych, a on wyprowadził z tego wniosek, że nie ma w niej w ogóle żadnych zasad. Mówiono, że jedynym zadaniem polityki trzeźwej, realnej powinna być obrona interesów narodowych, ale ogół ludzi, niewykształconych politycznie, pojął to wulgarnie, zrozumiał interes narodowy po swojemu, po gospodarsku, po kupiecku.
Ci zaś pozytywni „mężowie stanu”, którzy dotychczasową politykę narodową krytykowali, popełnili ten sam błąd zasadniczy, który najsilniej potępiali, na miejsce odrzuconej postawili inna zasadę bezwzględną, a więc równie fałszywą. Okoliczności tak się złożyły, że w jednej części kraju, w Galicji, mógł nastąpić kompromis między interesami państwa a interesami naszej narodowości i że obrona tych ostatnich na drodze legalnej okazała się nie tylko możliwą, ale bardzo skuteczną. Fakt ten pośpiesznie uogólniono i zawyrokowano, że lojalne porozumienie się z rządami zaborczymi jest jedynym wskazaniem polityki realnej. Tymczasem polityka realna z góry odrzucać musi zastosowanie jednakowej taktyki działania w rozmaitych warunkach. Istnienie jakiegoś panaceum jest równą niedorzecznością w polityce, jak w medycynie. Ale dla ogółu takie wskazanie było zrozumiałe i, gdy zjawiły się warunki, sprzyjające pozornie rozwojowi dążeń ugodowych, ludzie trzeźwi i normalni dali się pociągnąć i podniecić. Dziwić się temu nie można: przyjmując krytykę, przyjęli wskazania, które przedstawiono im jako logiczny jej wynik. Ludzi zdrowych łatwiej przecie podniecić, niż pogrążyć w apatii. A przeciwnicy polityki ugodowej, przedstawiciele wyczerpania narodowego, nie mogli wymyślić nic innego, lepszego od „polityki obowiązku”, polegającego, zdaniem ich, na tym, żeby właściwie nic nie robić, bo milczącego protestu, strzeżenia godności narodowej, pokrzepienia ducha itd. nie można chyba nazwać robotą polityczną.
Nerwowość polityczna, jako objaw chorobliwy, jest w znacznej mierze wynikiem anormalnych warunków bytu naszego społeczeństwa, ale stała się powszednią, ogarnęła całą niemal jego warstwę inteligentną dlatego przede wszystkim, że ta warstwa nie ma dziś wyrobionych pojęć i zasad politycznych, a więc nie może mieć żadnych prawideł postępowania. Robota krytyczna, którą przez trzydzieści lat prowadzili przedstawiciele wszelkich kierunków politycznych, od ultra-lojalistów i zachowawców zacząwszy, a skończywszy na rewolucjonistach i socjalistach, obaliła lub zachwiała, jak już zaznaczyliśmy, wszystkie podstawy naszej polityki narodowej. Oczyszczenia gruntu dokonywano zgodnie, chociaż w różnych celach, i ogół inteligentny doskonale zrozumiał i przyswoił sobie negatywne rezultaty owej roboty. Nasza myśl polityczna wytrzeźwiała, może nawet zanadto, ale bynajmniej nie dojrzała. Ogół, chociażby poziom jego inteligencji stał dosyć wysoko, jest zawsze tłumem i na wszystko, co przejmuje, nakłada piętno pospolitości. Pospolicie, trywialnie pojął też wyniki krytycyzmu politycznego. Słusznie ktoś zauważył, że dzisiaj w towarzystwie ludzi wykształconych takie wyrazy i hasła, jak „ojczyzna, walka za wolność, niepodległość”, wywołują na usta uśmiech ironiczny. To są – zdaniem ogółu – frazesy, a my lękamy się wszelkiej frazeologii, wszelkiego romantyzmu, zwłaszcza w polityce.
To wytrzeźwienie społeczeństwa byłoby niewątpliwie objawem dodatnim, gdyby wyniki pozytywne krytycyzmu politycznego utrwaliły się jednocześnie w pojęciach ogółu. Ale te wyniki nie były i nie mogły być jasno i wyraźnie sformułowane, chociażby dlatego, że nie były ze sobą zgodne. W robocie negacyjnej działali solidarnie przedstawiciele wręcz przeciwnych kierunków, ale w formułowaniu pojęć i zasad pozytywnych działalności politycznej wystąpiły radykalne różnice. Z tych sprzecznych formuł, których sobie zresztą należycie nie uświadomili, których nie rozwinęli i nie uzasadnili nawet ich twórcy, – ogół inteligentny pochwytał luźne urywki, pojedyncze strzępki. Tymi kawałkami jeżeli tak wyrazić się można operuje jego myśl polityczna. „Poczucie narodowe”, „interesy realne” i dziesiątki innych w tym rodzaju pojęć, niemających określonego znaczenia, – najrozmaiciej mogą być rozumiane i w żadnym wypadku nie dają wskazówki praktycznej postępowania. Każdy po swojemu pojmuje interes narodowy, a to pojmowanie zmienia się jeszcze ze zmianą wypadków i okoliczności, ze zmianą wrażeń. Nie można nawet dziwić się ludziom, przerzucającym się z jednej ostateczności w druga, unoszonym różnymi prądami, jeżeli ci ludzie nie mają żadnej busoli, żadnego programu działania, który by im pozwolił orientować się w położeniu politycznym. Temperament lub usposobienie chwilowe rozstrzygają: czy działalność ich będzie histerią, czy też neurastenią polityczną; czy, ulegając wpływowi podnieconych, bawić się będą fantazjami ugodowymi, czy też wraz z przygnębionymi, pogrąża się w prostracji.
Takim jest ogół, który żywo zajmuje się sprawami politycznymi, ale który o zadaniach polityki pojęcia nie ma i samodzielnie myśleć o nich nie jest zdolny. Są niewątpliwie w społeczeństwie naszym, nawet w zaborze rosyjskim, ludzie, są grupy luźne lub zorganizowane, które mają pozytywny program polityczny, mają wytknięte najbliższe cele i obmyślone środki i sposoby działania. Ale nawet i te grupy, te nasze, jeżeli można tak powiedzieć, stronnictwa, nie mają dostatecznego wykształcenia, ani tym bardziej wyrobienia politycznego, nie przetrawiły swoich pojęć, nie wyjaśniły sobie różnorodnych wątpliwości, słowem, nie mają określonych zasad politycznych.
Bo największym fałszem z tych, które mącą naszą myśl narodową, które utrwaliły się w pojęciach ogółu, jest mniemanie, że w polityce nie ma, nie powinno być żadnych zasad. Jest to błędne rozszerzenie słusznego twierdzenia, że w polityce, która liczy się z warunkami realnymi, nie można stosować żadnych zasad bezwzględnych.
Polityka bez zasad godzi się wybornie z gospodarsko-kupiecko-kantorowym pojmowaniem interesów narodowych, ale taka polityka jest tylko zwyczajną spekulacją, prowadzoną bez planu, stosowaną od wypadku do wypadku i nie może mieć rezultatów poważnych. Krytycyzm polityczny w swoim zakresie zrobił to tylko, czego w swoim zakresie dokonał krytycyzm naukowy, odjął zasadom charakter dogmatyczny, inaczej niektóre sformułował, niektóre uzupełnił, niektóre wreszcie usunął. Kiedy demokracja dawniejsza, wychodząc z dogmatycznego założenia powszechnej równości, głosiła zasadę: „wszystko dla ludu przez lud”, formułowała tylko inaczej program demokracji późniejszej – podporządkowania interesom ludu interesów innych warstw, który znowu demokracja socjalna sformułuje nieco inaczej, zamieniając wyraz lud – wyrazem klasy pracujące. Mamy tu przykład zasady, która pozostała w istocie swej niezmienna w rozmaitych programach politycznych demokracji naszej, chociaż w każdym nie tylko jest odmiennie sformułowana, ale i z odmiennych założeń i poniekąd nawet w odmienny sposób wyprowadzona.
Realizm w polityce, podobnie jak realizm w nauce lub sztuce, nie odrzuca bynajmniej zasad, tylko inaczej je określa i inne przyznaje im w zastosowaniu do działalności praktycznej znaczenie, aniżeli tzw. racjonalizm polityczny, wyprowadzający swoje programy z założeń teoretycznych oderwanych. Polityka realna liczy się przede wszystkim, powiedzmy nawet wyłącznie z faktami rzeczywistości, ale program jej musi być uogólnieniem istniejących dążeń i interesów społeczeństwa lub pewnej jego warstwy, a więc sprowadzeniem tych dążeń i interesów do jakichś norm czyli ujęciem ich w jakieś zasady. W tych zasadach, według których układają się normy postępowania, środki i sposoby działalności praktycznej, odróżniać trzeba to, co jest w nich stałe, od tego, co jest względne i zmienne.
Rzekomo pozytywna i utylitarna polityka, odrzucając zasady, popełnia taki sam błąd, jak wtedy, gdy z programu działania wykreśla uczucie. Co innego jest polityka uczuć, a co innego liczenie się w polityce z uczuciami, które są siłą bardzo realną. Co innego jest naciąganie faktów życia do jakiejś doktryny, a co innego wyprowadzanie z tych faktów ogólnych norm, zasad. Działalność polityczna z natury swej musi być planowa, więc musi być prowadzona według zasad określonych. Warunki jej ulegają zmianom często radykalnym, w krótszych lub dłuższych okresach czasu, więc i zasady – w pewnej mierze – zmieniać się a raczej przystosowywać się do nich muszą. Nie możemy wyznaczać zasad, ani dawać wskazań postępowania przyszłym pokoleniom, które inaczej będą czuć i myśleć, w innych działać warunkach. Ale czyż dlatego, że nic może być zasad stałych i bezwzględnych nie powinno być ich wcale? Czy dlatego, że nie możemy układać planu na jutro, mamy dziś żyć bez żadnego kierownictwa?
Jedynym lekarstwem na zdenerwowanie polityczne, jak w ogóle na wszelkie zdenerwowanie, jest przyjęcie pewnego stałego, określonego sposobu postępowania, które byłoby niemożliwe bez poddania myśli i woli zasadom i prawidłom, jasno, wyraźnie i stanowczo sformułowanym i ściśle stosowanym. Innymi słowy, społeczeństwu naszemu, miotanemu sprzecznościami, przeskakującemu myślą i uczuciem od faktu do faktu, od wypadku do wypadku, niezdającemu sobie sprawy ani z warunków swego bytu, ani z dążeń swoich i interesów, potrzeba jasnego programu politycznego, który by nie tylko wyjaśnił mu istotę jego dążeń i interesów, ale który by zarazem dał ogółowi, niewyrobionemu politycznie, i zasady i praktyczne wskazówki postępowania. Jest to dziś zadanie najpilniejsze, bo to, co widzimy w zaborze rosyjskim, co przed kilkoma laty widzieliśmy w zaborze pruskim i – jakkolwiek w odmiennej formie – zobaczyć możemy w Galicji, ten zamęt w sprawach publicznych, ten niepokój nerwowy, ten zanik zmysłu politycznego jest objawem bardzo smutnym, nie tyle ze względu na swe skutki bezpośrednie, doraźne, ile ze względu na demoralizację polityczną, którą pośrednio w społeczeństwie szerzy.
Dawne hasła przebrzmiały, dawne zasady polityki narodowej straciły mir w społeczeństwie, te strzępy szanowne, które z nich zostały, nie wystarczają, nie odpowiadają wymaganiom chwili. Próżne byłoby roztrząsanie, dlaczego fakt ten nastąpił i czy jest pożądany, czy nie pożądany; daremna byłaby próba wskrzeszenia ich powagi w tradycyjnej formie. „Trzeba z żywymi naprzód iść”, chociażby ci żywi nie dorastali myślą i uczuciem umarłych ojców. Trzeba stosować się do warunków i odpowiednio do nich stworzyć – właściwie ująć i określić nowe hasła i zasady, a może nawet dawne inaczej sformułować. Trzeba to uczynić nie tylko dlatego, żeby społeczeństwo, które dziś zorientować się w położeniu swym nie umie, którym wypadki i wrażenia szarpią i miotają, przerzucając z jednej ostateczności w drugą, ze stanu podniecenia w stan przygnębienia, – znalazło myśl przewodnią i jasne wskazówki postępowania; ale i dlatego, żeby polityka nasza nie była w pojęciu ogółu synonimem spekulacji kupieckiej, i stała się znowu tym, czym zawsze być powinna obrona idei i sprawy narodowej.
Ogół w działalności zbiorowej musi mieć jakieś ideały, którymi żyje, w które wierzy, do których urzeczywistnienia dąży, musi mieć jakieś zasady i prawidła, do których postępowanie swoje stosuje. Jeżeli nawet obyć się bez nich może w okresie krytycznej roboty myśli, to w chwili, kiedy wchodzi w okres roboty czynnej, stają się one niezbędne. W braku ich bowiem działalność polityczna jest tylko igraszką wypadków i wrażeń, kolejnym podnieceniem i wyczerpywaniem siły nerwowej, miotaniem się bez celu i bez rezultatów, bez świadomości wreszcie: co jesz złem, a co dobrem, co szkodliwe, a co korzystne dla naszej sprawy, dla naszych potrzeb narodowych.
Jan Ludwik Popławski
31 października 2019 o 12:42
Tekst ma chyba ze 100 lat, ale aktualny do dziś. Należy wystrzegać się jakiś niestabilnych emocjonalnie osób, wariatów paradujących na publicznych zgromadzeniach w koszulkach z napisem „Meine Ehre..” oraz gimbazy atakującej wegańskie knajpy.
1 listopada 2019 o 04:57
„Należy wystrzegać się (…) gimbazy atakującej wegańskie knajpy.”
WTF, że co?
30 listopada 2020 o 13:37
Sylwetka wybitnego Polaka i nacjonalisty:
https://www.nacjonalista.pl/2011/03/13/jan-ludwik-poplawski-%e2%80%93-my-wszyscy-z-niego/