Państwo jest organizacją terytorialną, opartą na przymusie. Według naszych założeń, naród, osiadły na pewnym terytorium, ma prawo do nadania państwu swojego charakteru. Polak nie może być tego zdania, że żywioł obcy, który znalazł się w granicach państwa polskiego, choćby nawet był dawno osiadły, ale nie czuje się organicznie z tym państwem związany, ma mieć ten sam udział w jego budowie, co żywioł polski. Pogląd przeciwny patrzy na ziemię polską jako na hotel, do którego można się każdej chwili wprowadzić i każdej chwili go opuścić.
Ktokolwiek mieszka w Polsce ma mieć prawo do decydowania o jej losach, do równego udziału w kierowaniu nią, do niczym nieskrępowanego rządzenia się, bez względu na to, czy zrósł się z ziemią polską, czy reprezentuje pierwiastki, zdolne do życia państwowego. A gdyby nawet niektóre z tych obcych żywiołów nie żywiły dążności przewrotowych, to czy mogą one w równym stopniu, co i Polacy, rządzić państwem polskim?
Przyjmijmy hipotezę, że wszyscy obywatele państwa, bez względu na narodowość, wyznanie, pochodzenie, stali się, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, naprawdę lojalnymi obywatelami państwa, chcą się rządzić jego interesem. Ale co znaczy interes państwowy? Jak wiemy, państwo jest formalną organizacją prawną, której konkretną treść dopiero nadaje życie; obywatel państwa — to pojęcie, które jeszcze niewiele mówi, nawet z dodatkiem „lojalny”; ma on paszport na swoje nazwisko, jest zapisany w księgach stanu cywilnego, nie kradnie, nie rozbija po drogach, na kolejach stosuje się do regulaminu kolejowego, płaci podatki, choćby pod groźbą licytacji, idzie do wojska, często z obawy przed karą. Poza tym obywatel jest mieszkańcem wsi czy miasta, należy do tej czy innej klasy społecznej, a przede wszystkim jest członkiem jakiegoś narodu.
Otóż „lojalny” Niemiec będzie posłuszny prawom, ale przede wszystkim będzie się czuł Niemcem, o ile nie jest tylko powierzchownie zgermanizowany i nie obudzi się w nim polskie poczucie narodowe; będzie utrzymywał kulturalne związki przede wszystkim ze swoją ojczyzną, dumny będzie ze zdobyczy i wyższości narodu niemieckiego, będzie dbał o to, by Polska nie prowadziła polityki, krzyżującej się z interesami państwa niemieckiego. Będzie zawołanym obrońcą idei polsko-niemieckiego porozumienia, a przy tym nie byłby zbyt twardy, o ile by chodziło o ustępstwa ze strony państwa polskiego.
„Lojalny” Rusin o zdecydowanym poczuciu narodowym będzie dążył do tego, by idea państwa ukraińskiego, choćby na razie nie kosztem granic Polski, była urzeczywistniona, w tym kierunku będzie się starał zwrócić politykę polskiego państwa. Do czego będzie dążył Żyd, mający wpływ na losy naszego państwa, o tym nie trzeba nawet wspominać. Słowem — jeden do Sasa, drugi do lasa—lub, wyrażając się aktualniej: jeden do Hohenzollernów, drugi do spadkobierców Lenina. Zastanówmy się nad tym poważnie, czy w tych warunkach można mówić o samodzielnej polityce państwa polskiego? Czy można sięgnąć dalej w przyszłość, obracać się śmiało i szybko na terenie międzynarodowym, gdy polityka państwa jest obciążona tylu serwitutami? Polityce tej będzie brakowało jedności i wielkości—będzie kompromisem najsprzeczniejszych dążeń, łataniną różnych programów, będzie się zataczała z kąta w kąt, od wypadku do wypadku. Przykładem tego jest Austria, chociaż tam przynajmniej była idea dynastyczna. Fikcja narodu państwowego nic tutaj nie pomoże, bo rzeczywistość silniejsza jest od fikcji.
Zwolennicy państwa narodowości albo też różnych pomysłów, z jego ducha poczętych, nie zawsze występują z zasadniczym uzasadnieniem swojego programu, nie zawsze twierdzą, że państwo narodowości to jest coś najlepszego, co tylko można wymyślić, wskazują jednak na to, że Polska ma tak znaczny procent obcych narodowości, że musi swój ustrój przystosować do tego faktu. Istotnie, wiele naszych urządzeń nie liczy się z tym, że mamy w niektórych dzielnicach ludność mieszaną pod względem narodowym. Ale z tego nie wynika, że państwo polskie ma nie być państwem narodowym. Oczywiście, niepodobna na tym miejscu rozwijać szczegółowo zasad naszej polityki w stosunku do narodowych mniejszości. Ale można uwydatnić metodę, według której kierunek narodowy rozpatruje te zagadnienia.
Otóż przede wszystkim do tych mniejszości nie można stosować jednej miary, rozwiązywać tego zagadnienia według jednego abstrakcyjnego szablonu. Dla człowieka, przejętego filozofią XVIII wieku, te mniejszości będę grupami jednostek, które mają swoje prawa, i zadaniem państwa będzie dać pełny wyraz tym prawom. Jak się taki system odbije na spójności państwa, jaki jest stan duchowy i kultura tych mniejszości, do jakiego życia one są zdolne, to o to mniejsza. A tymczasem mamy mniejszości tak różnorodne, że byłoby absurdem, gdyby się chciało je traktować w sposób jednakowy.
Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że tym mocniejsze będą podstawy naszego państwa, im mniejszy będzie procent obcych żywiołów, przyznających się do obcych narodowości, a przede wszystkim — im silniejszy będzie żywioł polski na tzw. Kresach. Trzeba to powiedzieć i w tym kierunku prowadzić politykę narodową. Nie jest ona pozbawiona narzędzi, nie jesteśmy skazani na grę czysto spontanicznych sił, nad którymi nie można zapanować. Nawet te spontaniczne siły w pewnych kierunkach pracują dla nas. Porównajmy gęstość zaludnienia w b. Królestwie Kongresowym i b. Galicji Zachodniej, z gęstością zaludnienia Wielkopolski, Pomorza i Ziem Wschodnich; wówczas zobaczymy, że rozszerzanie się żywiołu rdzennie polskiego z centrum na zachód i wschód wymaga sama natura rzeczy, osadnictwo polskie musi tam pójść, jak gdyby na zasadzie prawa naczyń połączonych.
Pewna ilość żywiołów obcych, które ziemię polską zamieszkują, będzie musiała ją opuścić. Dotyczy to osadnictwa niemieckiego, które było planowo prowadzone, ale nie mogło u nas zapuścić głębszych korzeni. Wystarczyła sama klęska Niemiec, bez specjalnie zorganizowanego nacisku z naszej strony, by setki tysięcy Niemców odpłynęły do Rzeszy. Miasta takie jak Poznań, Bydgoszcz, Toruń, Grudziądz, w przeciągu kilku lat zmieniły swoją fizjonomię. Poznań, o którego polskość można się było lękać przed wojną, jest dzisiaj najbardziej polskim miastem na naszych ziemiach. Dzisiaj Niemcy starają się powstrzymać od opuszczania Polski, uciekają się do międzynarodowej interwencji, by przeszkodzić wykonaniu przez Polskę praw, przyznanych traktatami, niemniej jednak jest jeszcze wielu Niemców, którzy z gospodarczego punktu widzenia nie mają co w Polsce do roboty, których wyprzeć powinna siła żywiołu polskiego. A Żydzi? Największy nawet filosemita musi przyznać, że Żydów w Polsce jest o wiele za dużo.
Bez „pogromów” i jakiegokolwiek nacisku, w miarę, jak polska ludność będzie się różnicowała gospodarczo, w miarę, jak handel nasz przybierze bardziej nowożytną postać, odpływ fali żydowskiej za granicę będzie nieuchronną koniecznością. Kto zna organizację naszego handlu, kto zna życie żydowskich miast i miasteczek, ten wie, że wiele tych funkcyj, które Żydzi peł nią, może być spełnianych przez parokrotnie mniejszą liczbę pośredników. Uzdrowienie metod handlowych, podniesienie się kulturalne naszych wsi, prawidłowa organizacja zbytu artykułów rolnych — to najstraszniejszy „pogrom” ludności żydowskiej.
Poza tym jest jeszcze wiele żywiołów, zwłaszcza na wschodzie, które nie mają zupełnie wyraźnej fizjonomii narodowej, a które żywiołowo ciążą do polskości. Mamy prawo i obowiązek pomagać temu procesowi. Wystarczy wskazać na asymilację katolickich Białorusinów. Ta asymilacja będzie w znacznym stopniu reasymilacją, będzie powrotem do polskości pierwiastków, które wyrosły pod wpływem kultury polskiej.
A zaś wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z elementami, które ani Polski nie opuszczą, ani się nie zasymilują, to najlepiej będzie w stosunku do nich postępować metodą, którą by można nazwać izolacją. To znaczy, że, czuwając nad tym, by wśród tych żywiołów nie zagnieździły się dążenia antypaństwowe, równocześnie można zmniejszyć powierzchnię tarcia między nimi a nami.
Żywioły obce domagają się w Polsce osobnych praw. Istnieją postanowienia o prawach mniejszości. Równocześnie jednak te żywioły, które z tych praw korzystają, chcą mieć pełny wpływ na politykę państwa polskiego. Nie ma praw bez obowiązków. Mniejszość, która korzysta z osobnych praw, musi wiedzieć, że jej obowiązkiem jest zrezygnowanie z rozstrzygającej roli w państwie, musi czuć się mniejszością, zadowolić się własnym życiem, a nie tamować życia polskiego. Można do tego przystosować nasz ustrój, a przede wszystkim te mniejszości powinny duchowo z tym się pogodzić. Nikt nie zechce twierdzić, że te wszystkie zadania są czymś łatwym. Jednak nie należy traktować ich z jakąś nerwową gorączkowością. Pokolenie dzisiejsze winno zrobić wszystko, co do niego należy, by ułożyć swój stosunek do mniejszości, ale nie może się łudzić nadzieją, że te wszystkie kwestie zdoła od razu rozwiązać. Naród może żyć nawet z „nierozwiązanymi” sprawami. Niektóre zagadnienia wloką się przez całe wieki i nie jest to jeszcze katastrofą. Gdy się chce zbyt spiesznie je rozstrzygać, to bardzo często przyśpiesza się rozwój wypadków, dla siebie niekorzystny, często, jak mówi przysłowie, wywołuje się wilka z lasu. Nie wolno uchylać się przed trudnościami, jednak nie wolno również niepotrzebnie tych trudności plątać jeszcze bardziej.
Powodzenie naszej polityki zawisło przede wszystkiem od nas samych. Zawisło od naszej moralnej i materialnej siły, od tego, czy w stosunku do obcych potrafimy być naprawdę jednym narodem. Jeżeli wśród nas górę wezmą żywioły, które na wygrywaniu mniejszości narodowych oprą swoją spekulację polityczną, które będą je mobilizować przeciw narodowej jedności, to wówczas los nasz będzie ciężki. Ale na tę drogę nie damy się wepchnąć ani klasowej doktrynie, ani międzynarodowym wpływom. Naród polski czuje się coraz mocniejszy u siebie. Poczuwa się do odpowiedzialności za losy państwa, ale też ma poczucie swej siły. Nie może lękać się trudnych zadań, które go czekają. Musi mieć świadomość swoich wielkich przeznaczeń. Angielski poeta w ten sposób zwraca się do swoich współrodaków:
We sailed wherever ship could sail,
We founded many a mighty State.
Pray God our greatness may not fail
Through craven fears of being great!
Myśmy mało, niestety, po morzach żeglowali i nie zakładaliśmy wielu państw. Ale i my musimy prosić Boga, by nie zawiodła wielkość naszego państwa przez „tchórzliwą obawę przed wielkością”. A zaś ci wszyscy, którzy myślą o tym, gdzie by komu zrobić jakie ustępstwa, którzy chcieliby rozdawać to, co ma Polska, ci naprawdę mają w duszy ten strach przed wielkością!
prof. Roman Rybarski
Najnowsze komentarze