W tajemnych zakamarkach dzielnic, w opuszczonych ruderach, barakach, gdzieś na obrzeżach naszych polskich miast żyją według spowolnionego, własnego rytmu bezdomni. Dobrowolnie odrzucają wszystkie dobrodziejstwa wynikające z postępu: wygodne mieszkania, samochody, stałą pracę. Można by rzec, że boją stałości, stabilizacji oraz całego modelu życia wynikającego z pewnego kanonu naszych czasów. W nomenklaturze służb społecznych zaliczono ich do jednostek marginalizowanych, wykluczonych. Włodarze miast obawiają się niekorzystnych następstw ich obecności poprzez popsucie wizerunku danego miasta czyli tzw. dobrego wrażenia. Zgodnie z tym myśleniem ich obecność źle wpłynie na reklamę, promocję, przyciągnięcie uwagi potencjalnych inwestorów. Bezdomni stanowią faktycznie margines, jeśli chodzi o ich procentowy udział w całej populacji mieszkańców miast, stanowiąc 2-3 % ogólnej ich liczby.
Potrzeby tej kategorii ludzi sprowadzają do potrzeb pierwszego rzędu, najniższego poziomu. Określamy je ogólnie potrzebami umożliwiającymi przetrwanie, przeżycie. Bezdomny przede wszystkim chce zapewnić sobie pożywienie, które zdobywa na wiele sposobów. Korzystając z darmowych jadłodajni organizowanych przez instytucje realizujące to jako zadanie ustawowe lub organizacje pozarządowe, związki wyznaniowe realizujące własne cele statutowe. Ważnym z punktu widzenia społecznego interesu są indywidualne lokalne inicjatywy organizowania posiłków dla potrzebujących. Inicjatywy tego typu są działaniami wynikającymi jedynie z pobudek prywatnych a ich celem jest ofiarować bezinteresownie pomoc i wsparcie. Zatem zdobycie jedzenia staje się pierwsza potrzebą bezdomnego. Kolejna potrzeba to miejsce do spania czyli mniej lub bardziej prowizoryczny nocleg. Bezdomni zagospodarowują na ten cel w sposób niezwykle twórczy każdy w ich ocenie przydatny obiekt najczęściej zdewastowany, opuszczony, każdą możliwą przestrzeń umożliwiającą przetrwanie, ochronę przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Korzystanie z instytucjonalnej pomocy w tym zakresie przez nich raczej jest odrzucane i stanowi ostateczny wariant zamieszkania. Wynika to z negatywnego stosunku osób bezdomnych do narzucania im społecznych norm, którym w aspekcie egzystencjalnym przeciwstawiają się. Bezdomni żyją zgodnie z własnym kodeksem przyjętych prostych zasad, w których jako centralne jest tu pojęcie normy przeżycia kolejnego dnia.
Przyjmując nasz zdroworozsądkowy punkt widzenia, zaczyna się u wielu osób rodzić opór co do słuszności charytatywnych działań na rzecz tej kategorii osób. Opór powyższy jest zbieżny ze wskazywanymi typowymi przyczynami bezdomności: alkoholizm i inne uzależnienia, pobyt w zakładzie karnym. W ocenie społecznej bezdomność to suma całej gamy problemów tkwiących w nieprawidłowym funkcjonowaniu jednostki, która dobrowolnie nie podejmuje działań zmierzających do zmiany. Krótko mówiąc, istnieje powszechne mniemanie, że to „menele”, „nieroby” czyli osoby gorsze i niegodne naszych humanitarnych działań. Problem tkwi jednak głębiej a związany jest z brakiem motywacji jednostki do wydobycia się z poważnej spirali problemów wynikających z tempa życia z jakim mamy do czynienia. Wyścig szczurów, zasada mieć coraz więcej, zdobywanie tego co materialne i ulotne, gromadzenie bez końca przeróżnych dóbr to objaw destrukcyjnego, popędowego mechanizmu postępu i nowoczesności.
Krajowy rynek pracy staje się miejscem drapieżnego ścierania się silniejszego z silniejszym. Nie ma zatem miejsca na bycie słabym, a kariera i równolegle do tego osiągnięcie określonej pozycji społecznej wymaga uśpienia w nas obszarów wrażliwości, dobra. Człowiek w ogólnym rozrachunku zaczyna ponosić wysokie koszty życia, którego sensem jest wyłącznie mieć. Pojawiają się różne formy uzależnień, chęć poszukiwania mocnych, silnych wrażeń, zachowania ryzykowne itp. Wszystko by uśpić w sobie wszelkie trudne emocje zalegające pokłady naszego człowieczeństwa. Niezauważalnie jednostka gubi, zatraca właściwe relacje w rodzinie, kurcząc w niej swoją obecność, ograniczając do bycia na chwilę. Kluczowe w zrozumieniu zagadnienia odsunięcia się od społeczeństwa i zamknięcia się na nie staje się pojęcie kryzysu. Nim człowiek stanie się bezdomnym, dochodzi do poważnego kryzysu psychospołecznego w jego życiu, do takiej chwili, w której nie ma on nikogo przy sobie. Następuje utrata bliskich, znajomych, przyjaciół. Powoli zaczyna się proces erozji społecznej, degradacji, schodzenia niżej i niżej. Podobnie jak w trakcie wspinaczki górskiej czasami tracimy możliwość oparcia się o górską strukturę, nie mamy czego się złapać aby ochronić się przed upadkiem. W przypadku osoby bezdomnej jest to tak głęboki kryzys, że powoduje wycofanie się, poddanie oraz ucieczkę, najczęściej w alkoholizm. Za tym idzie dalszy proces tzw. upadku przede wszystkim bezrobocie a bywa, że w życiorysie pojawia się zakład karny. I w ten oto sposób staje się człowiek wyrzucony poza margines naszego życia społecznego.
Patrząc na osobę bezdomną powierzchownie widzimy ją jako brudnego, często zapitego, zbierającego śmieci człowieka. Widzimy kogoś kogo odrzucamy, bowiem w naszej kulturze przydajemy mu określenie osoby typu aspołecznego i w pewnym sensie bezwartościowego. Jednak gdybyśmy pokusili się i weszli w jego ludzką naturę, to okazałoby się, że nasze stereotypowe spojrzenie zmienia się. To co odczytujemy błędnie jako niechęć do podejmowania działań zmierzających w kierunku zmiany to typowe dla bezdomnych obserwowane różnego rodzaju amotywacyjne zaburzenia nastroju i zachowań lub też bardzo głębokie problemy o podłożu psychicznym. Postępujące w naszym kraju ubóstwo, będące wynikiem przemian ekonomicznych wymierzonych w człowieka, poszerza zbiór źródeł zjawiska bezdomności. W ten obraz wplata się dodatkowy zewnętrzny czynnik. Obecnie pojawia się pewna znacząca ilość obywateli tracących prawo do swoich mieszkań i eksmitowanych z powodu niemożności regulowania opłat za nie. Zaczynają one zasilać i przeobrażać źródłowo strukturę bezdomnych. Analizując bezdomność coraz bardziej jawi się nam zjawisko społeczne niejednorodne w zakresie przyczyny, którego w żaden sposób nie możemy zamknąć, spłaszczyć określeniem „meneli”, „żuli”. Mamy przed sobą problem, który wyłącznie należy rozpatrywać z punktu widzenia dramatu i cierpienia jednostki. Bezdomność to zbiór poranionych, opuszczonych istot ludzkich, będących jedynie sumieniem naszych serc. Zgodnie tradycją myśli socjologicznej Comte’a, altruizm stanowi „naturalną, spontaniczną postawą człowieka, wynikającą ze zdolności do współodczuwania z innym ludźmi i dążenia do ich dobra”.
Bezdomnym przebywającym na peryferiach miast i miasteczek nasz najwyższy imperatyw moralny nakazuje nieść pomoc w każdym wymiarze. Od dzielenia się, wedle zasady Chrystusa, chlebem, odzieniem, noclegiem, po chrześcijańską zasadę towarzyszenia każdemu z opuszczonych bliźnich w ich zawiłej drodze. Ten imperatyw szczególnie wybrzmiewa w czas adwentu i Świąt Bożego Narodzenia. Chrystus, rodząc się w Betlejem, w ubogich, skromnych warunkach, wskazał nam kierunek człowieczeństwa zmierzającego ku miłości, bez wyjątku, do człowieka jako obrazu Boga.
W imię tej miłości apriorycznie uzasadnionej mamy obowiązek pochylać się nad bezdomnym bowiem o niego upomina się Bóg, domagając się podjęcia działań na poziomie jednostki jak i całego społeczeństwa. To konkretny „ja” i konkretny „ty” i konkretni „my” otrzymujemy nakaz aby ulżyć w niesieniu jego ciężkiego krzyża. To nasza powinność jako uczniów Chrystusa.
Klaudia Grzesica
Najnowsze komentarze