Gdy klakierzy Systemu zastanawiają się nad przyczynami masowej emigracji Polaków do krajów zachodniej Europy, wystarczy rzut oka na rynek pracy w neokolonialnej III RP, by zrozumieć, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Głodowe pensje, wyzysk i mobbing, prekariat, to rzeczywistość wielu pracowników. Znakomicie opisał to na przykładzie jednej z krajowych firm odzieżowych współpracownik „Nowego Obywatela”:
(…) kilka rzeczywistych powodów do krytyki naszej wspólnoty by się znalazło, ale o nich jakoś nie zamierzają się zająknąć ani „elity” spod znaku Pieńkowskiej i Kuźniara, ani niepokorni Polacy w rodzaju Warzechy czy Lisickiego. Największym z nich jest degrengolada polskiego rynku pracy.
Właściciele spółek odzieżowych, handlowych czy gastronomicznych oraz ich ajenci bez mrugnięcia okiem omijają kodeks pracy, oferując pracownikom umowy zlecenie, choć charakter ich zadań spełnia wszystkie przesłanki stosunku pracy i tak powinien być traktowany. Nowo wchodzącym na rynek pracy młodym Polakom firmy handlowe oferują pierwszy miesiąc pracy „bez umowy”, czym od początku kariery zawodowej uczą ich kombinatorstwa, „robienia na lewo” i tego, że przepisy należy raczej omijać niż ich przestrzegać.
Z drugiej strony trudno się dziwić, że zamiast rynku pracy mamy w Polsce Dziki Zachód. Firmy działające w naszym kraju, kierując się jedyną znaną im logiką (czyli rynkową), dokonały bilansu zysków i ewentualnych strat, z którego wyszło im, że opłaca się naginać prawo. I nie chodzi tu tylko o wyjątkowo małą aktywność PIP, ale też o śmieszną wysokość kar. Maksymalny mandat za łamanie kodeksu pracy wynosi w Polsce 2 tys. zł, a dla recydywistów 5 tys. Przykładowo we Francji taki mandat może wynosić nawet… 45 tys. euro.
Czytaj całość TUTAJ
Na podstawie: nowyobywatel.pl
Najnowsze komentarze