Jest to angielskie tłumaczenie mojego przemówienia, jakie wygłosiłem po francusku w Lyonie, we Francji, 25 maja br., dla francuskich tożsamościowców (studentów, członków GUD i Europe Identité). Było ono zadedykowane nieżyjącemu Dominique Vernerowi, historykowi i filozofowi, który popełnił samobójstwo 21 maja tego roku. Dzień po mojej wizycie w Lyonie, wielu działaczy GUD i Europe Identité brało udział w masowych demonstracjach w Paryżu, przeciwko wdrożonemu niedawno przez francuski rząd prawu, zezwalającemu na małżeństwa osób tej samej płci.
***
Termin okcydentalizm funkcjonuje jedynie w języku francuskim i posiada bardzo specyficzne znaczenie. Często takowe mają słowa occident i occidentalisme, zależnie od tego, kto ich używa. Terminu occidentalisme nie znajdziemy w języku niemieckim bądź angielskim. Nawet francuskie słowo l’Occident, mające szerszą konotację geograficzną, jest tłumaczone na niemiecki w formie „Zachodu” – Der Westen. To samo ma miejsce w angielskim, gdzie występuje jako the West, przedmiot wielu książek i przekładów. W tym kontekście Patrick Buchanan, były doradca prezydenta Richarda Nixona i Ronalda Reagana oraz popularny, konserwatywny pisarz, wydał zeszłej dekady swój bestseller The Death of the West (fr. La Mort de l’Occident), w którym utyskuje na zalewanie Zachodu przez miliony niechrześcijańskich imigrantów. Według Buchanana, Ameryka, wraz z Europą, stanowi część Zachodu.
A jednak wiemy, że Ameryka to nie synonim dla Europy, pomimo iż obie nadal zasiedlone są w większości przez czystej krwi Europejczyków. Bardzo często w najnowszej historii, owe dwie ogromne masy kontynentalne prowadziły ze sobą potworne wojny.
W językach słowiańskich, rzeczownik Occident, jak i przymiotnik occidental, również nie istnieją. Zamiast nich, Chorwaci, Czesi, czy Rosjanie, używają słowa zapad, który oznacza zachód.
Francuski rzeczownik occidentalisme (westernizacja) wskazuje na płaszczyznę ideologiczną, nie zaś na ideę ograniczonego czasowo i przestrzennie bytu, jak w przypadku l’Occident. Chciałbym przypomnieć państwu, że francuski tytuł książki Oswalda Spenglera pt. Zmierzch Zachodu (Der Untergang des Abendlandes, po francusku – Le déclin de l’Occident), nie odzwierciedla dokładnie oryginalnego przesłania. Niemieckie słowo Untergang oznacza koniec końców, ostateczny upadek i jest znacznie mocniejsze od francuskiego terminu déclin, który implikuje degradację, „deklinację zła”, że tak to ujmę, pozostawiając jednakże antycypację, że ostateczne słowo na „U” może nabrać sensu w każdej chwili. Inaczej jest w języku niemieckim, gdzie Untergang to bilet w jedną stronę, nieodwracalny i tragiczny koniec. To samo dotyczy niemieckiego rzeczownika Abendland, który, gdybyśmy przełożyli go na francuski lub angielski, oznacza „krainę zachodzącego słońca”, z silnie metafizyczną wymową.
Muszę zwrócić państwa uwagę na owe leksykalne niuanse w celu właściwej konceptualizacji naszego przedmiotu, mianowicie occidentalisme, tj. westernizacji. Należy pamiętać, że określenia Occident, czy Zachód w rozmaitych europejskich językach często zawierają różne znaczenia, co często staje się przyczyną nieporozumień.
Nie ulega wątpliwości, że terminy Zachodu (l’Occident) oraz westernizacji (occidentalisation) uległy semantycznej przemianie. Przez ostatnie 40 lat, nabrały one w języku francuskim negatywnego znaczenia, związanego z globalizmem, wulgarnym amerykanizmem, bandyckim liberalizmem i „monoteizmem rynkowym”, świetnie opisanym przez nieżyjącego Rogera Garaudy’ego. Jesteśmy daleko od lat 60-tych i 70-tych poprzedniego wieku, kiedy dziennik Défense de l’Occident był publikowany we Francji, z całą paletą nazwisk autorów dobrze znanych w naszych kręgach. To samo tyczy się francuskiego polityczno-kulturowego ruchu Occident, który jeszcze w latach 60-tych jawił się jako obiecujący zarówno dla francuskich nacjonalistów, jak i dla całej, europejskiej nacjonalistycznej młodzieży.
Dwa terminy, Occident i occidentalisme, obecnie porzucane przez francuskie kręgi tożsamościowe i nacjonalistyczne, stanowią wciąż przedmiot czci pośród ich wschodnioeuropejskich odpowiedników, którzy cierpią z powodu kompleksu niższości, wywołanego ich odkrytą na nowo, postkomunistyczną, europejską tożsamością. W Polsce, na Węgrzech lub w Chorwacji, przykładowo, przywołanie Zachodu bywa często sposobem na podkreślenie czyjejś wysokiej kultury bądź bycia człowiekiem eleganckim i światowym.
Chciałbym państwu przypomnieć, że podczas epoki komunistycznej, wschodnich Europejczyków irytowały nie tylko czerwone prześladowania i ukazy; czuli się oni także urażeli ich statusem obywateli Europy drugiej kategorii, zwłaszcza gdy ci z zachodu, a więc Francuzi bądź Anglicy, używali określenia „wschodu” do opisania swych europejskich sąsiadów z Eastern Europe, czy l’Europe de l’Est. Co więcej, język francuski posługuje się paralelnym przymiotnikiem oriental w opisywaniu Europy wschodniej, tzn. L’Europe orientale – ujednoznacznienie tego przymiotnika, szczerze powiedziawszy, doprowadza wschodnich Europejczyków do szału. Oriental przywodzi im bowiem na myśl Orient, a więc Turcję, Arabię, islam – pojęcia, do których absolutnie nie zamierzają przynależeć. Nawet ci Europejczycy ze wschodu, którzy do perfekcji opanowali francuski i znają francuską kulturę, preferują, wobec absencji innych słów, żeby francuskojęzyczni odpowiednicy określali ich miejsce zamieszkania jako Eastern Europe zamiast l’Europe orientale.
Bałkanizacja i globalizacja
Na tym się nie kończy historia słów i semantycznych przeobrażeń. Wszyscy wschodni Europejczycy, prawicowcy i lewicowcy, antyglobaliści i globaliści, a nawet ci spośród elit rządzących, lubią określać się mianem mieszkańców Mitteleuropy, nie zaś Europy Wschodniej. Niemiecki termin Mitteleuropa oznacza Europę centralną, co stanowi nawiązanie do nostalgicznych czasów Imperium Habsburgów, do stylu biedermeier, do owej słodyczy życia, niegdyś zapewnianej przez Dom Austrii, do której Słowacy, Polacy, Chorwaci, Węgrzy, czy nawet Rumuni i Ukraińcy, przynależeli nie tak dawno temu.
Ideę doganiania do Europy, zwłaszcza w tej części kontynentu (Bałkany), dodatkowo potęguje nieuważne stosowanie słów. I tak termin Bałkany, czy przymiotnik bałkański, które mają neutralny wydźwięk we Francji, gdy za ich pomocą opisuje się południowo-wschodni region Europy, są odbierane obraźliwie w kulturze chorwackiej, nawet jeśli towarzyszy im opis nie mający pejoratywnego znaczenia. Odwieczna percepcja Chorwatów stawia ich w konflikcie z Innymi, mianowicie z Serbami i Bośniakami.
Istnieje również wielka różnica między tym, jak termin Bałkany postrzegany jest wśród Anglików bądź Francuzów, gdzie zazwyczaj niesie z sobą neutralną konotację, co można często spostrzec w pracach nad geopolityką. Jednak w oczach Chorwatów, Bałkany oraz bałkanizacja oznaczają nie tylko geopolityczny rozpad państwa; zwłaszcza pośród chorwackich nacjonalistów i tożsamościowców, te terminy przywołują na myśl skojarzenia związane z barbarzyńskim zachowaniem, polityczną niższością i z obrazem rasowego rozkładu ich własnej, białej tożsamości.
Co więcej, określenie „Bałkańczyka”, w języku chorwackim wprowadza negatywne emocje, odwołujące się do mieszanki przeróżnych rasowych i kulturowych tożsamości, zakorzenionych w Azji, nie zaś w Europie. Można często usłyszeć w kłótniach pomiędzy Chorwatami, jak wytykają sobie nawzajem złe zachowanie stwierdzeniem „Człowieku, ty to jesteś wzorowy Bałkańczyk!” W ich miejscowym dialekcie, to oznacza niecywilizowane zachowanie, czy bycie „wieśniakiem”.
Nie uświadczymy tego w Serbii, albowiem serbska tożsamość jest głęboko zakorzeniona w bałkańskiej czasoprzestrzeni, stąd brak pejoratywnego zabarwienia.
Niemcy, którym najlepiej znana jest psychologia narodów Europy Środkowej i Bałkanów, są doskonale świadomi owych skonfliktowanych z sobą tożsamości. W istocie, niemiecki termin der Balkanezer ma silnie obraźliwy wydźwięk.
Która Europa?
Przejdźmy w głąb Europy. Oczywiście, do osławionej Unii Europejskiej. Co dokładnie oznacza dziś bycie dobrym Europejczykiem? Bądźmy szczerzy. W świetle masowego napływu nieeuropejskich imigrantów, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, wszyscy Europejczycy, czy to rodzimi Francuzi, rodzimi Anglicy, czy „tubylcy” ze wszystkich zakątków Europy, stali się idealnymi „bałkańskimi Bałkańczykami”. Zaiste, co znaczy dzisiaj bycie Niemcem, Francuzem, czy Amerykaninem, biorąc pod uwagę fakt, że ponad 10-15% Niemców i Francuzów oraz więcej niż 30% Amerykanów ma nieeuropejskie i niebiałe pochodzenie? Wizytując Marsylię czujemy się jak w jakimś mieście algierskim. Lotnisko we Frankfurcie przypomina lotnisko w Hong-Kongu.
Ziemia, darń, krew, tak drogie Dommique Vernerowi, czy Maurycemu Barres, tak drogie nam wszystkim, cóż to dzisiaj znaczy? Absolutnie nic.
Łatwo byłoby obwiniać obcych, czynić z nich jedynych winnych. Trzeba jednak przyznać, że to my, Europejczycy, jesteśmy przede wszystkim winni westernizacji, a przez to, utraty naszej tożsamości. Nieważne jak słuszne jest ciskanie gromów w ignorancję Amerykanów, przynajmniej Amerykanie nie są rozdzierani przez żałosny, intra-europejski trybalizm. Całkiem możliwe, że to Amerykanie pochodzenia europejskiego staną się jutro forpocztą odrodzenia nowej, europejskiej, białej tożsamości. Należy przyznać, że rasowa świadomość wśród nacjonalistów amerykańskich jest znacznie silniejsza niż u ich europejskich odpowiedników.
W Europie jutra, możliwie najlepszym ze światów (francuski idiom: le meilleur des mondes possibles – tłum.), nawet jeśli obcy odejdą na dobre, wątpliwym jest, czy nastanie klimat sprzyjający braterskiemu rzucaniu się w objęcia pomiędzy Irlandczykami i Anglikami, Baskami i Hiszpanami, Serbami i Chorwatami, Korsykanami i Francuzami. Bądźmy szczerzy. Cała historia Europy, historia Europejczyków przez ostatnie dwa tysiąclecia, przyniosła skutek w postaci niekończących się bratobójczych wojen. To wciąż dotyczy Europy wschodniej, w której dawne inter-etniczne nienawiści nie wygasły. Najświeższy przykład to niedawna wojna między podobnymi do siebie narodami, Serbami i Chorwatami. Kto może nam zagwarantować, że to samo nie stanie się ponownie jutro, nawet przy założeniu, że napływ Azjatów i Afrykańczyków dobiegnie końca?
Bycie „dobrym Europejczykiem” nie znaczy dzisiaj nic. Określanie się mianem „dobrego człowieka Zachodu” jest tak samo bez znaczenia. Bycie zakorzenionym w swej ziemi w tym globalistycznym świecie jest dziś kompletnie nieistotne, ponieważ nasze dzielnice, zasiedlane przez obcych, wraz z nami, stają się przedmiotem jednej kultury konsumpcji. Z napływem przybyszów spoza Europy może wiązać się pewien paradoks: odwieczne wojny i spory pomiędzy europejskimi nacjonalistami – polskimi i niemieckimi, serbskimi i chorwackimi, irlandzkimi i angielskimi – chyba się przeżyły. Nieustanne zalewanie europejskich ziem nie-Europejczykami sprawia, że mówienie o „europejskiej Europie” staje się leksykalną bzdurą.
Naszym obowiązkiem jest określenie się przede wszystkim spadkobiercami europejskiej pamięci, nawet jeśli żyjemy poza Europą – w Australii, Chile i Ameryce, czy nawet na obcej planecie. Należy przyznać, że wszyscy my, „dobrzy Europejczycy”, w nietzscheańskim znaczeniu tego słowa, możemy zmieniać religie, zwyczaje, poglądy na sprawy polityczne, naszą ziemię, obywatelstwo i paszporty. Lecz nigdy nie uciekniemy od dziedziczonej po przodkach europejskości.
Nie obcy, lecz kapitaliści, banksterzy, „antifowcy” i architekci „najlepszego ze światów” są naszymi głównymi wrogami. W celu stawienia im oporu, pozostaje nam wskrzesić naszą rasową świadomość i kulturowe dziedzictwo. Oboje idą w parze. Rzeczywistości naszej białej rasy i kultury nie da się zanegować. Możemy zmienić wszystko, a nawet uciec z tej planety. Tego, co odziedziczyliśmy, to jest naszej puli genowej, nie wolno nam zmienić.
Rasa, jak uczą nas Juliusz Evola i Ludwig Clauss, to nie tylko biologiczne dane. Naszą rasą jest nasza duchowa odpowiedzialność; tylko ona zapewni nam, Europejczykom, przetrwanie.
Tom Sunic
Przedruk części lub całości tylko po uzyskaniu zgody Redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dr Tomislav Sunić – (www.tomsunic.com) eseista, politolog, tłumacz. Były chorwacki dyplomata i były wykładowca na California State University, współpracownik Portalu Nacjonalista.pl. Jest autorem rozlicznych felietonów na tematy filozoficzne, religijne, etniczne i społeczne, napisał także dwie książki: Homo Americanus: Children of Postmodern Age oraz Against Democracy and Equality: The European New Right. W najnowszym wydaniu tej drugiej znajdziemy przedmowę autorstwa Alaina de Benoist. Powyższy artykuł ukazał się na The Occidental Observer w języku angielskim.
14 lipca 2013 o 10:36
Symbole celtyckie zostawmy celtom, my Słowianie mamy swoją wspaniałą kulturę, własną symbolikę którą trzeba krzewić. I nie mam na myśli poganizmu, proszę sobie przynajmniej poczytać o mieście Arkaim – to tak na dobry początek.
Może niektórych to zdziwi ale Jezus też był Słowianinem. Ario-Słowiańskie tereny bowiem rozciągały się niegdyś aż po tereny Persji.
4 grudnia 2018 o 00:12
https://www.youtube.com/watch?v=S0dRCSYfmfA
3 czerwca 2019 o 17:17
Panie „Slava”
Sorry, ale pierdolisz farmazony…
Miałem wyjaśniać dlaczego nie widzę nic złego (przeciwnie, jest to jak najbardziej pozytywna sprawa) w używaniu symboli spokrewnionych z nami białych ludów, ale jak przeczytałem dalsze pierdololo turbosłowiańskie to uznałem że wyjaśnianie tej kwestii nie ma żadnego sensu.
14 lipca 2013 o 14:31
Krzyż celtycki jest uniwersalnym symbolem europejskiego nacjonalizmu, swoistym znakiem rozpoznawczym dla towarzyszy broni z każdego zakątka Kontynentu.
„Może niektórych to zdziwi ale Jezus też był Słowianinem.” – więcej rzeczowych źródeł, mniej kretyńskich blogów.
Teraz proponuję odnieść się do samego tekstu, a nie brnąć w jakieś nie zahaczające o niego nawet pierdoły.