Paralogika operuje paralogizmami, czyli formami wnioskowania logicznie wadliwymi, ale w sposób dla laika trudno zauważalny. Stosowanie paralogizmów może być świadome lub nieświadome. Jeżeli chodzi o nieświadome, to można rzec, że umysł ludzki ma naturalną do nich skłonność, idąc logicznie po linii najmniejszego oporu. Pełne są ich np. wszelkie kłótnie domowe. Tej postaci paralogiki nie będziemy dalej rozważali.
Tutaj przedmiotem naszego zainteresowania będzie wielka operacja propagandowa, którą w naszej książce „Ksenofobia i wspólnota” – wydanie drugie, poszerzone – nazwaliśmy „podstawianiem Polski”: podstawianie Polaków za Niemców jako głównych winowajców zagłady europejskich Żydów. Nasze rozważanie będzie jednak miało również walor ogólniejszy, bo odnosi się do wszelkiej propagandy niby-intelektualnej – odwołującej się z pozoru do rozumu, a w rzeczywistości apelującej bądź do ludzkich namiętności (ekscytowane takimi słowo-bodźcami jak „faszyzm” czy „mowa nienawiści”), bądź do wspomnianych skłonności paralogicznych rozumu ludzkiego.
Przechodzimy teraz do omówienia paru najbardziej typowych chwytów paralogicznych stosowanych przez oszczerców Polski i narodu polskiego. Ujawnianie tych chwytów staje się palącą koniecznością, gdyż fala owych oszczerstw od dziesięciu lat gwałtownie narasta. Sygnałem wywoławczym była rozpętana w 2001 roku nagonka na Polskę, dla której za pretekst posłużyła sprawa Jedwabnego (nam samym dopiero ona otworzyła oczy na to, co się tu święci).
Oszczercy Polski podobni są do okultystów: wysuwają swoje tezy często w ogóle bez uzasadnienia. Zamiast niego stosują znany, a nadzwyczaj skuteczny chwyt, który w logice określa się mianem „nieuprawnionego przerzucania ciężaru dowodu (onus probandi) na oponenta. Tak np. okultysta twierdzi, że istnieją tzw. zjawiska paranormalne („fenomeny Psi”) i że są na to liczne dowody, których jednak nie przedkłada. Zamiast tego mówi: „jeżeli nie chcecie ich istnienia uznać, to udowodnijcie, że nie istnieją”.
Analogicznie postępują oszczercy Polski, ci typu J.T. Grossa. Mówią: „Polacy podczas II wojny światowej wymordowali 200 tysięcy Żydów. Jeżeli to kwestionujecie, udowodnijcie, że to nieprawda”. Takie przerzucanie ciężaru dowodu jest logicznie nieuprawnione. Jednym bowiem z naczelnych prawideł racjonalnej dyskusji jest zasada, że ciężar dowodu spoczywa zawsze na tym, kto jakieś twierdzenie wysuwa, a nie na tym, kto podaje je w wątpliwość. Logiczną podstawą tego prawidła jest asymetria między twierdzeniem i jego negacją. Tak np. żeby wykazać, iż w stogu siana jest igła, wystarczy ją pokazać; żeby zaś wykazać, że żadnej igły tam nie ma, trzeba by przeszukać cały stóg, źdźbło po źdźble, a i wtedy nie ma pewności, że się czegoś nie przeoczyło. Łatwo wtedy zarzucić: nie znaleźliście, boście źle szukali.
Innym, często spotykanym przykładem na przerzucane onus probandi jest zarzut antysemityzmu. Mówi się: „W Radiu Maryja szerzone są treści antysemickie”. Jeżeli wyrazimy co do tego wątpliwość, odpowie się nam: „to wykażcie, że nie występują”. Zupełnie analogicznie rozumując, można postawić dowolny zarzut, a zamiast dowodu żądać, by to obwiniony wykazał jego fałszywość. Na taktyce przerzucanego onus probandi oparte było całe postępowanie karne w systemie stalinowskim, skodyfikowane tam przez Andreja Wyszyńskiego.
Gdy kogoś oskarżono np. o „trockizm”, wtedy nie oskarżyciel był zobowiązany do przedstawienia dowodów, że tak istotnie jest, tylko oskarżony miał udowodnić, że tak nie jest. Tak samo jak z zarzutem „trockizmu” jest z zarzutem „antysemityzmu”. Gdy komuś zarzucą „antysemityzm”, oczekuje się, że on sam się z niego oczyści; a oszczerca chodzi w glorii sprawiedliwego, „czujnego” na objawy zła.
Metodę wysuwania niedostatecznie uzasadnionych twierdzeń z dalszym przerzucaniem onus probandi na oponenta spotykamy również w publikacjach sławetnego Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk (kierowanego przez Barbarę Engelking-Boni). W publikacji Jana Grabowskiego, blisko z tym Centrum związanego, czytamy: „Moje własne badania oparte na badaniach w archiwach pokazują, że w szerokich rzeszach polskiego społeczeństwa od 1940-41 roku nastąpiło przyzwolenie, żeby zagarniać własność żydowską”.
Twierdzenie, takie budzi wiele wątpliwości. Zamiast dowodów mamy autorekomendację autora („moje własne badania oparte na badaniach w archiwach”), która ma sparaliżować wątpliwości czytelnika. Bo jakie są to badania? Kto te „badania w archiwach” przeprowadzał – sam autor czy osoba trzecia? Kiedy dokładnie były prowadzone? Gdzie te archiwa się znajdują? Przede wszystkim zaś, na jakiej podstawie autor twierdzi, że owe „badania” pokazały to, co rzekomo mają pokazywać: że „w szerokich rzeszach polskiego społeczeństwa od 1940-1941 roku nastąpiło przyzwolenie, żeby zagarniać własność żydowską”.
Związek logiczny między wynikami owych „badań”, jakiekolwiek one były, a tezą o szerokim przyzwoleniu społeczeństwa polskiego na zagarnianie własności żydowskiej, w żadnym razie nie może być prosty ani tym mniej łatwy do „pokazania”. Teza Grabowskiego nie ma nic wspólnego z nauką. Jest chwytem czysto propagandowym opartym na przerzucie onus probandi: „Moje badania pokazały, a wy udowodnijcie, że nie pokazały”.
Co więcej, chwyt ten jest tutaj stosowany w postaci wzmocnionej. Nie tylko bowiem bezprawnie przerzuca się onus probandi na oponenta, ale w dodatku liczy się na to, że ma on zatkane usta – że nikt tych „badań” nie odważy się kwestionować ze strachu, by sam nie został posądzony o antysemityzm.
prof. Bogusław Wolniewicz
Fragment z książki „Polska a Żydzi”.
13 czerwca 2023 o 21:34
Najbardziej antypolski jest tvn
15 czerwca 2023 o 23:32
Brakuje dziś profesora, świetny i odważny człowiek.