Nadchodzi zima i na skutych lodem pustkowiach dalekiej północy, za broniącym królestwa Murem, budzą się do życia złowrogie nadprzyrodzone siły. Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam. W samym sercu konfliktu znajdują się Starkowie z Winterfell. Ród twardy i nieustępliwy jak kraina, w której się zrodził. Ta opowieść, rozpościerająca się na całej przestrzeni od bezlitośnie zimnej północy aż po odległe letnie królestwa pełne nieprzebranych bogactw, pełna jest intryg i podstępów, tragedii i zdrady, triumfów i przerażenia. Każda z frakcji ubiega się o zwycięstwo w najgroźniejszym ze wszystkich konfliktów – grze o tron.
Wydawać by się mogło, że odkąd obalono Aerysa Targaryena, zwanego Smoczym Królem, a na Żelaznym Tronie zasiadł Robert Baratheon, w Zachodnich Krainach zapanuje spokój. Jednakże nic bardziej mylnego. Nawet w czasach pokoju znajdą się tacy, którzy po cichu spiskować będą za plecami monarchy, aby przejąć dla siebie władzę. Najgorszym i najbardziej niebezpiecznym spośród nich jest ród Lannisterów, na czele których stoi lord Tywin Lannister, a którego córka Cersei jest żoną Króla Roberta. Sytuacja zaognia się w momencie, kiedy monarcha sprowadza z Winterfell, ziem położonych na dalekiej północy od Królewskiej Przystani, swego przyjaciela Eddarda Starka (zwanego krótko Nedem) i mianuje go swoim Namiestnikiem. Ned nie należy do osób, którymi da się łatwo manipulować, przez co jest niezbyt wygodny dla reszty królewskiej Rady. Poza tym jest dociekliwy, przez co trafia na trop pewnej sprawy, przez którą być może zginął poprzedni Namiestnik (choć oczywiście oficjalnie nie stwierdzono żadnego zabójstwa)…..
„Gra o tron” to powieść wyjątkowa. Nie sądziłam, że tak bardzo spodoba mi się historia dotycząca walk o przejęcie tronu, gdzie pełno jest intryg i knowań za plecami drugich osób, oraz w której słychać szczęk oręża, a także jęki poległych na bitewnych polach. Spytacie, gdzie tu w ogóle jest coś z fantastyki? Bo wszak powieść Martina zaliczana jest właśnie do tego gatunku. Fantastycznych odniesień jest całkiem sporo, jak się sami przekonacie sięgając po lekturę. Mamy tu niesamowite zwierzęta, jak chociażby wilkory znajdujące się w herbie rodowym Starków. Są też Inni, o których krążą niezliczone historie przekazywane przez niańki kolejnym pokoleniom. Za Murem, na dalekiej północy, nadal żyją istoty oraz stworzenia, które napawają lękiem mieszkańców Siedmiu Królestw. Jako miłośniczka fantastyki jestem w pełni usatysfakcjonowana tym, co odnalazłam na kartach powieści. Chętnie sięgnę po kolejny tom tej niezwykłej sagi, aby przekonać się, jak dalej potoczą się losy poszczególnych bohaterów. Tymczasem rozstaję się z nimi, a Wam, jeśli dotąd nie mieliście okazji czytać „Gry o tron”, dobrze radzę – nadróbcie zaległości.
27 października 2018 o 14:07
Ja polecam cykl „Królowie przeklęci” M. Druona
27 października 2018 o 14:22
Świetna książka, może nie jest to Tolkien, ale i tak warto przeczytać.