Jest taka piosenka napisana w czasie wojny domowej przez Dymitra Pokrasa: „Biała armia, czarny baron/ znowu szykują nam carski tron.”
To prawda, baron Roman Fiodorowicz był monarchistą. Potomek niemieckich rycerzy znad skutego lodem Bałtyku, Ungern był geniuszem zapowiadającym nadejście innego arystokraty ducha, Juliusa Evoli. Asceta, mnich, wojownik, bezkompromisowy tradycjonalista, buddysta (lamowie buddyjscy uznali go za wcielenie straszliwego, wielorękiego przyozdobionego czaszkami Mahakali – boga wojny i obrońcy buddyzmu). Baron Ungern cofając się przed naporem Czerwonych na region Bajkału zajął stolicę Mongolii, Urgę. Przywrócił władzę duchowemu przywódcy Mongolii, ociemniałemu Bogdo-chanowi, którego odbił z niewoli wycinając w pień zastępy żołnierzy chińskich. Przez krótki czas Ungern stał się bezlitosnym dyktatorem Mongolii. Wokół niego zebrały się plemiona mongolskie. Konstanty Leontiew wierzył, że nieskażone, pierwotne i proste ludy mongolskie i tureckie zastąpią Europejczyków, Ungern także wierzył w czyste ludy Eurazji, chciał je zjednoczyć i poprowadzić na Zachód. Najpierw na Moskwę dla ocalenia rosyjskiej korony, a potem dalej. Poślubił nawet chińską księżniczkę, wierząc, że może mu to pomóc w potwierdzeniu należnego mu przywództwa nad ludami Azji. Marzenia te nie były pozbawione podstaw. W Transbajkalii Baron dowodził Dywizją Azjatycką w której znaleźli się Mongołowie, Buriaci, Baszkirzy, sotnia tybetańska a nawet hunhuzi. Sama „Dzika Dywizja” wchodziła w skład wojsk Siemonowa. Siemionow przewodził kozakom syberyjskim i w poszukiwaniu funduszy i broni balansował między Japończykami i Kołczakiem w Omsku. Jego zamiłowanie do zbytków budziło w baronie obrzydzenie, żywił też pogardę dla kochanki Siemionowa – Maszy. Wiadomo, że nadał swojej klaczy imię po niej. Fanatyczny, przesądny, ascetyczny baron Ungern był straszliwym Mahakalą także dla podkomendnych. Zdarzało mu się wieszać żołnierzy i oficerów za rabunki i brutalnie karać za pijaństwo. W żółtej szacie, na którą naszyto insygnia generała armii cesarskiej, z sygnetem ozdobionym czarnym kamieniem, jasnymi, szalonymi oczami, niski jak Mikołaj II, z jasnymi włosami, wąsami i brodą, chudy jak tyczka – tak wygląda na zdjęciu wykonanym po schwytaniu go przez Armię Czerwoną. Szata spoczywa dziś głęboko w magazynach Muzeum Armii Radzieckiej. Schwytano go w 1922 r. Osądzono. Oskarżycielem w szeroko opisywanym na łamach prasy procesie był Jarosławski. Jak można się było spodziewać, barona skazano na śmierć przez rozstrzelanie.
Wcześniej został pokonany. Utracił Urgę na rzecz niepowstrzymanej Armii Czerwonej wspieranej przez Mongołów. Stolicę zdobyto jednym, śmiałym atakiem. Brał w nim udział młody strzelec Suche Bator, późniejszy przywódca sowieckiego reżimu w Mongolii. Na jego cześć, nazwę Urga zmieniono na Ułan Bator. Istnieje znakomita książka Josifowicza „Autokrata pustyni” i mniej wiarygodna książka Polaka Ossendowskiego, który osobiście poznał Ungerna w Mongolii. Josifowicz przytacza mało znane dokumenty i listy Ungerna. Wyłania się z nich obraz człowieka, który wiedział co należy zrobić. Aby wybawić Rosję i Europę od dyktatury zwykłych ludzi, potrzeba było pomocy ludów Azji z ich duchem Tradycji, hierarchii, posłuszeństwa, kasty. Jak wynika z listów, potomek Krzyżaków był osobą wykształconą i orientował się, że rosyjscy Czerwoni (mimo posługiwania się retoryką rewolucyjną) w rzeczywistości są kolejnymi zwolennikami dyktatury zwykłego człowieka. Czy baron czytał Leontiewa, czy znał jego teorie? Jest to możliwe, chociaż najprawdopodobniej doszedł samodzielnie do podobnych wniosków na drodze praktycznej.
Samotna postać zrusyfikowanego Teutona, dowódcy „Dzikiej dywizji”, dyktatora Mongolii, przyciągnęła uwagę jego współczesnych. W Niemczech, 20 lat przed dojściem Hitlera do władzy, wydawano o nim książki i nakręcono film. W Berlinie po jego zajęciu przez wojska sowieckie odnaleziono ponad tysiąc ciał Tybetańczyków w niemieckich mundurach. Wiadomo, że Ahnenerbe organizowało wyprawy do Tybetu. Jeśli przypomnimy sobie o kierunku ostatniej ucieczki „Dzikiej dywizji” która miała kierować się do Tybetu przez Pustynię Gobi, powiązania między Ungernem a Ahnenerbe nie wydają się nieprawdopodobne.
Ungern był oczywiście szaleńcem. Jego prawą ręką, katem i wykonawcą jego woli był pułkownik Sipajłow. Według całkiem prawdopodobnej relacji Sipajłow kazał ściąć kochankę, którą podejrzewał o kontakty z bolszewikami. Ossendowski pisze, że nie chciał jeść ciasta przysłanego przez Sipajłowa, gdyż dowiedział się, że pułkownik jest znanym trucicielem. Prawdopodobnie ocaliło mu to życie. Wojna domowa byłą straszna, Sipajłow zaś niewątpliwie mógł być potworem, któremu Ungern zlecał „brudną robotę.” Ale rzeczywistość w jakiej działali była inna. W Urdze trupy pozostawiano w specjalnym miejscu nad brzegiem rzeki, gdzie ciała były zjadane przez święte psy. W tym kontekście, wśród kolorowych świątyń lamów, w dymie kadzideł, brązowych posążków Buddy, kolorowych targowisk, tysięcy mnichów z ich żebraczymi miskami, Ungern i Sipajłow wyglądają mniej strasznie. Egzotyczna, zatrzymana w średniowieczu Mongolia to odpowiednie tło dla tych wyjętych ze średniowiecza postaci.
Czerwona, równająca wszystko fala przetoczyła się przez Rosję i Mongolię zatapiając „Dziką dywizję.” Lecz dzieło barona ma się lepiej niż na pierwszy rzut oka. Azja nie żywi podziwu dla bogatej i bezwstydnej Europy, która zmusza ją do głodowego życia i poddania się zachodnim normom. Czy dzieła Ungerna nie kontynuują talibowie? Czy jego duch nie jest obecny w Iranie? Tradycjonalizm przemocą zmuszony do zejścia do lochów i piwnic wyrywa się na wolność. Tradycjonaliści wędrują po górach Kirgistanu i Tadżykistanu. To oni w wypełnionej przez setki muzułmańskich fanatyków Dolinie Fergany przygotowali bunt przeciw prezydentowi Karimowowi. Duch barona powinien być zadowolony. Poprawia jedwabną, chińską szatę z insygniami cesarskimi, siedzi w pozycji lotosu i wisi gdzieś nad nami, niewidzialny z sygnetem z czarnym kamieniem. Pierścieniem Czyngis-chana. Kto go posiada – posiada całą Azję.
W maju 1997 r. w Duszanbe prowadziłem nocne rozmowy o życiu z pułkownikiem Kriukowem, szefem sztabu 201 dywizji piechoty. Opowiedział mi jak w 1992 r. w czasie bratobójczych rzezi między wahabbitami a zwolennikami władzy radzieckiej do dowódcy dywizji przybyła delegacja lokalnych mieszkańców, ze słowami: „Weźcie władzę w swoje ręce, ratujcie nas.” Licząca siedem tysięcy ludzi (w tym dwa regimenty artylerii, batalion rakietowy i inne powody do radości) 201 dywizja była najlepszym oddziałem w Centralnej Azji. Dowódca mógł sięgnąć po władzę co najmniej taką jak Aleksander Wielki, jego następcy zostaliby Ptolemeuszami i Seleucydami. Nikt nie stanąłby im na drodze. Ale oficerowie rosyjscy nie są niemieckimi Krzyżakami. Wiktor Kriukow (człowiek o posturze i wytrzymałości wojownika) jest teraz zastępcą dyrektora szkoły wojskowej gdzieś na przedmieściach. Starzenie się, emerytura, wnuki i potem zgrzybiały oficer umiera nad talerzem kleiku albo w brudnych prześcieradłach.
A tam – tam dalej rozpościera się szerokie niebo Azji. Które wciąż czeka na swojego barona Ungern von Sternberga.
Eduard Limonow
Źródło: Xportal.press
Najnowsze komentarze