Po raz pierwszy „Łowca” trafił do moich rąk dobrych kilkanaście lat temu wraz z propozycją publikacji przedpremierowej „zajawki” na łamach „Szczerbca”. W naszym piśmie ukazywały się fragmenty, w przeciwieństwie do całej powieści, która to dopiero lata później staraniem Wydawnictwa 3DOM przekazana zostaje do rąk polskiego czytelnika.
Nie ukrywam: książka już wówczas wzbudziła we mnie spore zainteresowanie i to pomimo faktu, że były to czasy – porównując do dzisiejszych – niemal rajskie. Mało kto pamięta, że jeszcze 20 lat temu na polskiej prowincji na widok Murzyna polskie babiny żegnały się, albo uciekały krzycząc „diaboł”, a dwóch obmacujących się publicznie zbereźników wywoływało nostalgię za czasami, w których beczka smoły i naturalne pierze nie należały do rarytasów handlowych. Ale przecież nie tylko u nas: w takim na przykład Paryżu, w kolorowe dzielnice krwi, jak to się znacząco teraz mówi, zapuścić mógł się samotny śmiałek wyposażony jedynie w kastet – dzisiaj do takiej wyprawy, mającej na celu chociażby zakup roweru (oczywiście bez pedałów, bo ukradli) potrzeba kompanii zaprawionych w boju desperados, najlepiej uzbrojonych w broń maszynową i granaty. Jednak, powtórzę, już wtedy „Łowca”, jako zapowiedź nadchodzącej potężniejszej zawieruchy, był pozycją przykuwającą uwagę.
Powieść ta to thriller polityczny, jeden z niewielu, w którym to good guy jest faktycznie tym dobrym facetem, a nie wyłącznie heroldem ciemności, przeznaczonym do odstrzału przez wysłannika chanukowych niebios. Pod względem typowej dla tego gatunku estetyki przemocy „Łowca” – co może zabrzmi zaskakująco, a dla pobłogosławionych martwą ręką Lenina nawet szokująco – to powieść nad wyraz wyważona. Powiedziałbym nawet, że w porównaniu do klasyki promuje rozsądny pacyfizm: tutaj ofiary nie padają kontenerami, odchodzą jedynie ci, którzy muszą.
Książka Williama L. Pierce’a (pseud. Andrew MacDonald) nie powstała oczywiście jako publikacja walcząca o swoje miejsce w rankingu na najpopularniejszą pozycję roku, chociaż ilość sprzedanych egzemplarzy i kolejne wydania zapewne bez wysiłku wepchnęłyby ją na dobre miejsce takiej listy. Autor, polityczny działacz i publicysta, bez wątpienia stojący po właściwej stronie barykady, w swoich dwóch powieściach (druga to oczywiście „Dzienniki Turnera”) zawarł swoiste „wezwanie do przebudzenia”, skierowane do niemrawych osobników płci obojga (podkreślam: dwóch płci, a nie dwudziestu sześciu czy sześciu milionów „genderów”), zwykle swój „aktywizm” zamykający w czterech ścianach własnego domu, koniecznie przy zasłoniętych roletach. Szczególnie widać to na przykładzie „Łowcy”, którego to tytułowy bohater jest zaprzeczeniem znanej skądinąd i u nas postawy „wewnętrznej emigracji”, ociemniałego wallenrodyzmu, czyli po prostu cuchnącej strachem bierności. Przekaz autora jest tu jasny: nawet jeden człowiek może co nieco w tym świecie zmienić. I wcale nie potrzebuje do tego gadżetów z tłumikiem – wystarczą cojones.
Powieści Pierce’a są bez dwóch zdań klasycznie amerykańskie i dla czytelnika polskiego (i generalnie europejskiego) nie do końca w sensie mentalnym mogą być zrozumiałe. Tradycje ideowe „nacjonalizmu amerykańskiego” różnią się bowiem co do istoty od tradycji nacjonalizmów europejskich, mocno osadzonych w przeszłości. Biali amerykańscy nacjonaliści takiego dziedzictwa po prostu nie mają – bo i skąd. Tam, gdzie my rozpoznajemy walkę różnych cywilizacji i tworzących je przeciwstawnych wartości, a więc starcie o to kim jesteśmy i kim być nie zamierzamy – oni widzą, jak w „Seksmisji” Machulskiego, „tylko ciemność”. Motywuje ich (podobnie jak większość Amerykanów, bez różnicy na posiadane poglądy, pochodzenie rasowe czy wybór wyznania) zjudaizowana i zabiedzona wersja chrześcijaństwa – protestantyzm. Uproszczona wizja świata, atawistyczna niechęć do wartości uniwersalnych (ogólnie i szczególnie katolickich), których nie można dotknąć, zaczernić albo wybielić warunkuje także procesy myślowe – powiedzmy oględnie, w stylu angielskim – w stopniu interesującym. I do takich właśnie ludzi, do typowych Amerykanów, Pierce kierował przede wszystkim swoje powieści. Takim też stworzył, na ich obraz i podobieństwo, swojego „Łowcę”. Należy jednak podkreślić, że sam autor, o czym świadczy chociażby jego polityczna publicystyka, poza ten uproszczony kanon wartości zdecydowanie wyrastał.
Pomijając jednak oczywiste amerykanizmy, „Łowca” jest pozycją ważną. Intencja Pierce’a, ukazanie konieczności zdecydowanego zmagania jednostkowego dobra ze złem powszechnym (nawet w wyposzczonym intelektualnie modelu judeo-protestanckim) jest co do zasady klarowna. A w kontekście wydarzeń ostatniego czasu (jak chociażby ruch ekspropriacji dóbr materialnych Black Lives Matter) bardziej niż czytelna. Co więcej, takich pozycji na obecnym rynku po prostu nie ma. Innymi słowy „Łowca” to powieść pogodna, czyli książka na każdą pogodę lewicowego szaleństwa. A tego akurat wokół nas nie brakuje.
Adam Gmurczyk
Przedmowa do książki „Łowca”, którą prezentujemy TUTAJ.
Dr William Luther Pierce – autor „Łowcy” i „Dzienników Turnera”
15 grudnia 2022 o 16:53
Judeo-protestantyzmy? Litości, taki Luter to był antysemickim i tradycjonalistycznym chadem w porównaniu do współczesnych zjudaizowanych i zatopionych w szambie koszernej ‚kultury’ porno i horroru, odmozdzonych posobor-owiec (co? Jesteś przeciwko Żydom? I ty uważasz się za katolika? Ale katolik nie moze być przeciwko Żydom, przecież Jezus tez byl Żydem! – ile ja razy to słyszałem z ust współczesnych cuck-tolickich bez-mózgów gdy usiłowałem ich uświadamiać jak wielka zarazą są Żydzi! Dzisiejsi katolicy to prawie sami szabesgoje – i to nie tylko laicy ale również duchowni, mówię to jako katolik z własnego doświadczenia, nie z książek). Taki właśnie ‚sens’ ma używanie kategorii sprzed 500 lat. Tymczasem mamy rok 2022, nie 1522 i dawne czasy z ich podziałami (katolicy/ewangelicy/prawosławni) nie mają dziś znaczenia. Autor przedmowy najwyraźniej zatrzymał się w czasie.
16 grudnia 2022 o 22:50
@Ostatni katolik
Chyba nie do końca rozumiesz specyfikę współczesnego amerykańskiego protestantyzmu, wiele tamtejszych wspólnot lub pastorów stało się dosłownie szabesgojskimi syjonistami którzy w praktyce głoszą supremację Żydów nad wszelkimi innymi narodowościami uzasadniając to cytatami ze Starego Testamentu. Najbardziej radykalni z nich wstępują nawet do IDF, inni z kolei podejmują współpracę z Mossadem lub CIA aby pod pozorem „ewangelizacji” budować soft-power USA/Izraela w ubogich krajach 3go świata. Różnica pomiędzy współczesnym, liberalnym katolikiem posoborowym a pro-żydowskim protestantem polega na tym że ten pierwszy będzie traktował wszystkich innowierców mniej więcej podobnie natomiast ten drugi będzie kochał Żydów/Izrael, szanował pozostałych protestantów oraz nienawidził reszty, zwłaszcza katolików i muzułmanów. Warto też wiedzieć że amerykański protestantyzm ewangelikalny wywodzi się z post-kalwinizmu więc nie ma za wiele wspólnego z Lutrem czy szerzej z tradycyjnym protestantyzmem krajów północnoeuropejskich.