Gdy przyjeżdżam autokarem do siebie na wieś, od przystanku do domu mam jeszcze jakieś cztery kilometry przez pola i łąki, do tego krótki odcinek przez przydrożny lasek, a w zasadzie kępę drzew.
Lubię tę przechadzki, szczególnie gdy dnie kończą się wcześnie i przychodzi mi iść po zmroku. Z oddali dobiega niekiedy ryczenie krów (jakoś się zachowały w kilku gospodarstwach w sąsiedniej wsi, pomimo UE i współczesnego sanitaryzmu) i szczekanie psów. W chłodniejsze, bezchmurne noce na czystym, niezanieczyszczonym miejskim światłem niebie wyraźnie błyszczą gwiazdy. Od pewnego miejsca zalega już kojąca cisza, przerywana niekiedy jedynie krzykami nocnych zwierząt.
Na krótki czas „przenoszę się w czasie” na tradycyjną polską wieś – częściowo zapamiętaną z dzieciństwa, a częściowo wytęsknioną z wyobraźni. Zaczynające w miarę zbliżania się do celu przebłyskiwać w oddali światełka, przebijają znów z okien krytych strzechą drewnianych chat. Popadające w ruinę i opustoszałe stodoły wypełniają się ponownie sianem. Na ogrodzonych sztachetami a nie metalową siatką podwórkach stoją konne wozy i zalegają pługi.
Po drodze, wyciągając na powitanie wyschnięte gałęzie-ramiona, kłania się stara ciotka-wierzba, w swoim spróchniałym pniu dającą zimowe schronienie polnym rusałkom. Na rozstajach stoi przydrożna kapliczka z figurą spoglądającej dobrym wzrokiem Maryi, która jest tam od zawsze. W mijanym zamulonym stawie-starorzeczu siedzi pokryty wodorostami wodnik. Z gałęzi drzewa w przydrożnym lasku łypie okiem licho. Gdzieś po miedzach przemykają nocnice. Wszystko to bliskie, znane, kochane. Było ze mną od najmłodszych lat.
Wiem, że kilka kilometrów dalej jest cmentarz, gdzie leżą prochy przodków. Wiem też, że w jakiś sposób są oni nadal w chałupie i w obejściu, których teraz ja jestem gospodarzem. Mieszkają pod progiem, za piecem, na strychu, czy tam w ciemnym kącie. Niekiedy ich nawet słyszę, jak chodzą, skrzypiąc deskami. Tak jak nietoperze, które zawsze o zmroku wyłażą z jakiejś szczeliny pod sufitem i przez kilka minut fruwają po jednej z izb. Jak sowa, która zagnieździła się na strychu drewnianego chlewa, obecnie służącego mi za drewutnię. To nasz wspólny dom.
Po kilkunastu minutach marszu mijam jednak pola, łąki, jeziorko i zadrzewienia. Zaczynam zbliżać się do wsi. Pojawiają się jakieś nieprzyjemne „zgrzyty”; najpierw asfalt na drodze a z czasem ostre, nienaturalne światło przydrożnych lamp elektrycznych, krojące pobliską przestrzeń pól niczym noże żywe ciało. Zwierzęta muszą czuć się oszołomione, rusałki trzymać się z daleka. W niektórych obejściach są nawet na ziemi jakieś tandetne, różnokolorowe lampki.
Wybudzam się ze snu o poza-czasowej Tradycji i wracam do nowoczesności. Praktycznie za każdym razem towarzyszy temu bardzo nieprzyjemne uczucie. Nowoczesność, ze swoją sztucznością i oderwaniem od tego co naturalne, naprawdę jest „schizmą Bytu”, która po prostu nie powinna istnieć. Staje się to szczególnie „jasne” w świetle lamp elektrycznych, rozrywających otulający nas niczym przytulna kołdra całun nocy. Mam ochotę wyciągnąć ze skrytki procę i porozbijać ohydne lampy jedną po drugiej.
Na szczęście żadnej przydrożnej lampy nie ma w pobliżu mojej chałupy. A od obrzydliwego asfaltu oddziela mnie ściana pięknie rozkwitających wiosną bzów i wyrosłych pośród nich wiśni-samosiejek. Na asfalt i lampy staram się nie patrzeć, omijać je. Poza sezonem nie ma też zbyt wielu letników a wieś jest wymierająca, więc i światła elektrycznego z innych obejść niemal się nie widzi, a te trzy czy cztery jaśniejące przez kilka wczesnowieczornych godzin okna, to po prostu jasne punkciki w przestrzeni. Wyglądają niczym błędne ogniki i w pewnym sensie rzeczywiście nimi są. Nie są realne i nic konkretnego nie „oznaczają” – albo raczej mogą „oznaczać” cokolwiek w nich ujrzę „oczyma ducha”, choćby więc i światełka z tradycyjnych obejść, gdzie były „trzy krowy, dwa morgi żyta, zagon kartofli, konik w stajni i kot na płocie”.
Mogę więc śledzić gwiezdne konstelacje na niebie, mogę wsłuchiwać się w odgłosy nocy. Mogę zanurzyć się na powrót w Micie – jedynej rzeczywistości prawdziwej. Wrócić do Czasu Snu, z którego wszyscy wyszliśmy. Śnić sen o Tradycji.
Ronald Lasecki
Najnowsze komentarze