life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Wacław Filochowski: Rewolucja narodowa i rewolucja królewska w Rumunii

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Temat to zbyt obszerny, aby go wyczerpać w obrębie jednego artykułu. Jednakowoż aktualność wypadków, rozgrywających się obecnie w Rumunii nagli, przeto spróbuję ułożyć, zaszeregować i powiązać z sobą nieco danych, które zebrałem w br.. podczas kilkakrotnych wypadów do Bukaresztu. Obie rewolucje – narodowa i królewska – żyją i walczą z sobą nadal. Chociaż rządy Gogi, w istocie swej, w poczynaniach rewolucyjne nie utrzymały się dłużej niż parę miesięcy, chociaż Codreanu i jego sztabowcy zostali straceni, chociaż nacjonalizm rumuński nie ma już dziś nazwisk sugestywnych – działających na wyobraźnię mas, ruch narodowy jednak trwa w Rumunii i to w napięciu bezwarunkowo rewolucyjnym.

Wprowadzenie nowej konstytucji, oddającej peł­nię władzy monarsze, nie utrwaliło nowych form ustroju, skoro wobec przeciwników trzeba było zastosować środki takie, do jakich ucieka się tylko rewolucja i to rewolucja zagrożona. Ażeby lepiej zrozumieć bieg i sens ostatnich wypadków rumuń­skich, pozwolę sobie w paru słowach przypomnieć historię stronnictw rumuńskich i rolę, jaką one odegrały w życiu politycznym swego kraju.

Przed rokiem 1914 działały w Rumunii dwie partie, na modłę europejską zorganizowane i na europejskich parlamentarnych wzorach kształcone: zachowawców i liberałów. Konserwatyści, ówcześni przede wszystkim reprezentanci wielkiego ziemiaństwa, bojarstwa rumuńskiego, z biegiem czasu tracili swe wpływy i znaczenie. Ciosem ostatecznym, zadanym konserwie rumuńskiej, była reforma rolna. Dziś zachowawcy stanowią nieznaczną grupę, dającą słabe znaki życia w senacie politycznym, bardziej czynną atoli na terenie dworskim, w dyplomacji, w życiu kulturalnym i towarzyskim. Po upadku konserwatystów ambicje przodownictwa przejęli liberałowie. Czołowa postać tego obozu Jon Bratianu kierował stronnictwem aż do r. 1927, to jest do samej swojej śmierci. W tymże roku umarł król Ferdynand II, którego łączyły zażyłe, przyjacielskie stosunki ze starym wodzem liberałów. Po śmierci Jona, wielkiego gracza parlamentarnego, prezesurę w stronnictwie objął jego brat, Vintile Bratianu, który stworzył nowy rząd i pozostawał u władzy do r. 1928 W Rumunii wybuchły podówczas poważne rozruchy agrarne. Nadmienić tu należy, że chłopi od wielu lat byli tam w ostrej wobec rządu opozycji. Marsz chłopów na Bukareszt i ku Alba-Julia spowodował upadek rządu liberałów, w którym ministrem spraw wewnętrznych był Tatarescu, człowiek zdolny, niezmiernie ambitny i zręczny. W grudniu 1928 powstał gabinet ludowy, chłopski, Juliusza Maniu, z udziałem Vaidy-Voivoda, dr. Lupu, Jona Mihalache i Basila Goldisa. Maniu jeszcze przed wojną wysunął się na czoło rumuńskiego stronnictwa chłopskiego w węgierskiej wówczas Transylwanii. Po przyłączeniu tej prowincji do Rumunii Maniu i jego stronnictwo po­łączyło się z partią ludową Jona Mihalache. Kierownictwo objął Maniu, a ustępliwy pozornie, skryty, zamknięty w sobie Mihalache został wiceprezesem zjednoczonej partii narodowo-chłopskiej.

Zgoda ambitnych przywódców nie wytrzymała ciężkich prób, na które narażało ją życie polityczne. Dużą tę i sprawnie kierowaną partię rozszczepił rozłam. Rząd ,,caranistów ” w wyżej wymienionym składzie utrzymał się u władzy do r. 1930. W tym czasie Rumunia przeżyła pewien wstrząs, czy powiedzmy łagodniej: dużą sensację polityczną. Na lotnisku wojskowym w Bukareszcie wylądował pilotowany przez lotnika – Francuza samolot, a z niego wysiadł b. król Karol, powitany przez swego brata Mikołaja i przez dowództwo garnizonu stołecznego. Były król wrócił wbrew woli stronnictw. Premier Maniu w sposób niezwykle stanowczy oznajmił Karolowi, że chłopi odmawiają mu praw do korony, ale że powrót jego jest faktem dokonanym, że Karola popiera armia, tęskniąca do wodza naczelnego, do rewii, manewrów, do gier, do zabaw z udziałem dorosłego króla, do krytyki i pochwał, przeto niech jego wysokość pospołu ze swym bratem Mikołajem sprawuje regencję i czuwa nad wychowaniem jego królewskiej mości, króla Michała. Skłonniejsi do ugody okazali się liberałowie, a właściwie młodsze ich pokolenie. Na tle różnicy zdań, jaka wynikła przy rozpatrywaniu sprawy królewskiej, w stronnictwie nastąpił roz­łam. Starsi za przewodem Vintile Bratianu i Duki oświadczyli się stanowczo przeciw Karolowi, młodzi zaś, kierowani przez Jerzego Bratianu, syna Jona, poparli pretensje byłego króla.

Karol odzyskał koronę za zgodą zgromadzenia narodowego. Pacholęcego Michała zdetronizowano i przywrócono mu poprzednie stanowisko następcy tronu. W kilka miesięcy potem Vintile Bratianu umarł i szefem partii został Duca. Wtedy to sztab grupy dotąd nieprzejednanej, grupy, która zawzięcie zw alczała Karola (Duca, T atarescu, Franasovici) zgłosił się do pałacu z wyrazami uległości od skruszonych przywódców król dowiedział ię, że inicjatorem walki z nim był Vintile Bratianu i że po jego śmierci nie ma już żadnych powodów do niezgody z Koroną. Oświadczenie swoich byłych przeciwników król przyjął do wiadomości. Dn. 15 września 1931 r. po dymisji gabinetu Vaidv-Voivoda król oddał rządy liberałom, których w dniach kryzysu poparły ogromne manifestacje ludności, przeważnie miejskiej. W Bukareszcie dwustutysięczny tłum wznosił okrzyki na cześć Duki, żądając dlań premierostwa. Król wiedział, że kraj ma już dosyć gburowatej demagogii caranistów. Wtedy to nieprzejednani do czasu przeciwnicy Karola zaznali pełni łask. Król powierzył rządy liberałom i na czele gabinetu stanął Duca.

Jednym z ryzykowniejszych zarządzeń Duki było rozwiązanie “Żelaznej Gwardii”, stworzonej i kierowanej przez młodego prawnika Kornela Codreanu. W motywach do tego zarządzenia wymieniono szereg wystąpień organizacji, które rząd uznał za antypaństwowe. Świadomi rzeczy wiedzieli jednak, że rozwiązanie “Żelaznej Gwardii” przed samymi wyborami ma swoisty cel i sens. Młody bowiem Codreanu, nieprzejednany wróg żydów, masonerii i ustroju demoliberalnego, stał się w kraju postacią tak dalece popularną a dla regime’u groźną, że prefekci nie mogli dać rządowi rękojmi za wynik wyborów. “Żelazna Gwardia” w okrutny sposób zemściła się na Duce. Dnia 29 stycznia 1934 r., wracający z posłuchania u króla premier, został zabity na dworcu kolejowym w Sinaia przez studenta Constantinescu i dwóch innych współtowarzyszów (wszyscy trzej straceni niedawno). Organizacja zamachu wskazywała na niezwykłą zawziętość jego wykonawców, Rzuciwszy parę petard w celu wywo­łania paniki wśród publiczności, Constantinescu po prostu złapał premiera za kołnierz, przytrzymał i dał doń siedem wystrzałów. Zamachowcy, uciekając przed policją, bronili się bombami. Ujęci i postawieni przed sądem, spokojnie oświadczyli, że wykonany przez nich zamach był aktem zemsty. Wszyscy trzej dostali wyrok skazujący na dwadzieścia lat więzienia.

Po śmierci Duki premierem został Angelescu (w gabinecie patriarchy Mirona minister oświaty), ale po kilku dniach rządy objął znany już nam Tatarescu. Po upływie czterech lat rząd ten, rozpisawszy wybory, podał się do dymisji. Wtedy to zawrzało w obozie ludowym. Odsunięci od władzy “caraniści” poczuli, że się zbliża ich wielka godzina. Ale Maniu, niestety, był przeciwnikiem króla. Maniu, owszem, chciałby rządzić, ale król za nic nie dopuści go do władzy. A przecie chłopów bronić trzeba, to znaczy, że trzeba rządy wziąć w swoje ręce. Więc nuże naciskać na Maniu, by nie przeszkadzał, by przyczynił się do poprawy chłopskiej doli, aby ustąpił. Maniu, rozsierdzony i na króla i na swoich towarzyszy partyjnych, poddał się, ustąpił. Złożoną przezeń prezesurę objął Jon Mihalache, cierpliwy, zamknięty w sobie, skryty, metodyczny. Zmiana na stanowisku prezesa partii sprawiła, że król oddał rządy ludowcom. Mihalache otrzymał misję tworzenia gabinetu z tym jednak warunkiem, żeby do rządu wciągnął żywioły spoza partii, zdolne do pracy nad zorganizowaniem Rumunii na nowych podstawach. Pewien ex-deputowany ze stronnictwa liberałów zapewniał mnie, że król stawiając ten warunek, chciał poczynić ustępstwa ruchom narodowym. Ale skądinąd wiemy, że instrukcja, którą otrzymał Mihalache, nie nastręczała żadnej wątpliwości. Królowi chodziło nie o grupy nacjonalistyczne, ale o zjednanie Vaidy – Voivoda i jego “Frontu Rumuńskiego”, który, choć był organizacją raczej klasową, wysunął już był hasło “Rumunia dla Rumunów”, domagając się w prowadzenia tzw. “numerus Valachicus”.

W obozie caranistów zdecydowano, że współpraca z Vaidą-Voivodem nie jest niemożliwa, ale że “caraniści” stanowią taką w kraju siłę, iż i bez udziału Vaidy-Voivoda mogą na własną odpowiedzialność rządzić Rumunią. Król nie ustąpił. Król znał narowy i obyczaje “caranistów ‘ Znał ich krzykliwość, bał się ich radykalnych zapędów, które czasem tchnęły zgoła bolszewizmem. Vaida – Voivod potrzebny był królowi w rządzie, jako czynnik chłopski wprawdzie, lecz myślący już narodowo. Według przewidywan króla demagogia “Frontu Rumuńskiego” mogłaby sparaliżować w masach wpływy “Żelaznej Gwardii’”. Wobec jednak nieugiętej postawy caranistów misję tworzenia rządu i przeprowadzenia wyborów otrzymał znowu Tatarescu. W gabinecie jego ministrem spraw wewnętrznych został Franasovici, z pochodzenia Serb, adwokat prowincjonalny, osobistość ceniona nie tylko w partii, ale w całym kraju. Otóż Franasovici, wbrew tradycjom oraz wbrew interesowi swego stronnictwa, zarządził wybory zupełnie swobodne, “czyste”, niczym nieskrępowane. Prefekci otrzymali rozkaz przestrzegania ścisłej neutralności (szczegół ten podaję na odpowiedzialność mego informatora, który, jak wspomniałem, związany jest nadal ze stronnictwem liberalnym). Dlaczego Franasovici nie chciał, żeby rząd wziął czynny udział w wyborach, skoro tego wymagał interes stronnictwa? Dlaczego Franasovici nie skorzystał z aparatu propagandy i przymusu, który miał w swej dyspozycji? Mówią, że Franasovici po prostu uparł się przy poglądzie, że nawet w Rumunii liberałów obowiązuje liberalizm; że on, Franasovici, inaczej sobie wyborów nie wyobraża, oczywiście tych wyborów, za które ma być odpowiedzialny. Według innej wersji, Franasovici dostał od króla cichą instrukcję, żeby wybory były uczciwe. Król bowiem chciał mieć prawdziwy obraz prądów i nastrojów, panujących w kraju. Wybory dały liberałom 38 procent głosów, t. j. 140 mandatów (gdyby osiągnęli 40 procent, to dostaliby premię i wówczas skład ich klubu wynosiłby do 200 członków!). Caraniści dostali 25 proc, czyłi 77 mandatów, Codreanu 20 proc., czyli 63 mandaty, Goga 12 proc. – 35 mandatów. Za taki wynik wyborów liberałowie mieli głęboki żal do Franasovici. Gdyby jeszcze te dwa procent dało się zdobyć, a reprezentacja liberałów liczyłaby dwieście głów, to jest masę, która samą siłą ciążenia zdolna byłaby wchłonąć jeszcze odpryski i odłamki innych klubów i stać się w kraju na szereg łat niezachwianą potęgą.

Czy wynik ten dogadzał królowi – nie wiadomo. Król liczył pewnie na mniejszy sukces “Żelaznej Gwardii”. W tedy to na czele nowego rządu – wbrew arytmetyce parlamentarnej – stanął Oktawian Goga. W gabinecie swym Goga miał starego Cuzę, a jako ministra spraw zagranicznych Micescu, człowieka obdarzonego umysłem giętkim i czujnym. Na wyraźne życzenie króla sprawy wewnętrzne powierzył premier p. Armandowi Calinescu, który poprzednio związany był sercem z partią Maniu.

Co skłoniło króla do tego, by rządy powierzyć Godze? Sprawa ta nie jest jeszcze ostatecznie wyjaśniona. Liberałowie, którzy wobec tej decyzji zachowali się z zastanawiającą poprawno­ścią, dawali do zrozumienia, że król idąc z prądem czasów, postanowił wobec całego kraju i wobec całego świata wypróbować pań stwowe zdolności nacjonalistów rumuńskich. Według przewidywań liberałów, egzamin wypadnie kompromitująco dlatego choćby, że nacjonalizm rumuński nie miał dotąd możności zetknięcia się z realnym życiem politycznym i z trudnymi warunkami rumuńskimi. Ludzie Gogi i Cuzy twierdzili co innego. A więc, że król zerwał z liberałami raz na zawsze, że przyszłość dynastii i przyszłość kraju związał z ruchem narodowym, z rewolucją narodową, czemu dał wyraz nie tylko w aprobacie dekretów rządowych, rewolucyjnych pod względem treści, ale i w wywiadach, udzielanych wielkiej prasie zagranicznej.

Jakie były intencje króla naprawdę – nie wiadomo. Król Karol z natury jest skryty i ostrożny. W otoczeniu swoim nie ma osobistych przyjaciół ani osobistych doradców, którzy swoimi niedyskrecjami po wyjściu z pałacu dają żer domysłom i plotkom. Jeżeli by król rzeczywiście chciał się oprzeć na żywiołach narodowych i związać przysz­łość państwa z silnym nurtem ideowym, to Goga nie podejmowałby ostrej walki z “Żelazną Gwardią”, lecz szukałby z nią porozumienia. Może więc prawdą jest to, co mówił mi w Bukareszcie pewien sympatyk, a nawet czciciel Cuzy, że Goga dostał rządy pod warunkiem zgniecenia “Żelaznej Gwardii”, niechętnej osobiście królowi Karolowi. W każdym razie Goga upadł. Podobno musiał upaść. Dziwna była w tym rządzie rola min. Calinescu, byłego caranisty, W pewnej chwili min. Calinescu, dysponujący wszystkimi środkami przymusu, a więc policją, “siguranzą” i żandarmerią, oznajmił królowi, że rząd Gogi nie panuje nad sytuacją w kraju i że w przyszłych wyborach rząd ten nie ma literalnie żadnych widoków powodzenia. Spotkałem się z opinią, że król, z różnych względów, świadomie chciał wytworzyć takie warunki, w których ujawniłaby się konieczność przelania na koronę pełni władzy, władzy niczym nieograniczonej. Dlatego też król miał dopuścić rozmyślnie do upadku liberałów, żeby jednocześnie wykazać słabość czy nieudolność najwybitniejszych ludzi z obozu narodowego, obdarzonych zaufaniem monarchy i społeczeństwa, ludzi, moralnie nieskazitelnych, stojących u szczytu kultury i wartości duchowych.

Poza tym było rzeczą nieulegającą wątpliwości, że jeżeli rząd czy król pospołu z rządem nie przystąpią jak najrychlej do załatwienia sprawy żydowskiej, w państwie rumuńskim niesłychanie ciężkiej, bolesnej i groźnej – to pewnego dnia do sprawy tej zabiorą się nieoczekiwanie takie czynniki, na które wpływu mieć nie będzie ani król ani żaden rząd, przez obecnego króla utworzony. Załatwienie sprawy żydowskiej niepodobna było powierzać liberałom, a to ze względu na ich zależność od lóż. Ludowcy, reprezentujący przede wszystkim interesy wsi i warstwy chłopskiej, sprawę żydowską pojmowali zbyt wąsko. Vaida-Voivod? Ten wyszedł właś­nie z organizacji chłopskiej, ma na sobie piętno stanowe; swoją krzykliwością, niespodziankami w taktyce i w ideologii, zaczepną postawą wobec wszystkich – naraził się i wsi i miastu. Codreanu? Ten uduchowiony szaleniec, ekstatyczny w miłości i w nienawiści, miał tępić nie tylko żydów, ale i tych Rumunów, którzy ulegli żydom materialnie lub duchowo, którzy z żydami współdziałają lub współdziałali. Codreanu zgrzyta zębami, mówiąc o olbrzymim, nagim wrzodzie korupcji, o zepsuciu w górnych warstw ach, o barbarzyńskiej pierwotności wsi. Codreanu wytoczyłby wojnę kapitałom, zmusiłby ich do dzielenia się zyskami z warstwą pracującą. Zniechęciłby do rynków rumuńskich kapitały zagraniczne. Tak, Codreanu nie ograniczy się do żydów. Codreanu jest szaleńcem z aurą świętości. Ma czyste, nieskalane życie osobiste. Jest ubogi – choć płyną doń miliony z całego kraju. Kiedy przemawia, to agenci policji, którzy powinni czuwać, zapisywać, donosić, patrzą nań tak, jak gdyby mieli zaraz zgłosić się do niego po rozkazy. Na rozprawie sędziowie uwalniają go od winy i kary. W armii młody korpus oficerski jest pod urokiem Codreanu. Wieś widzi w nim wcielenie archanioła Michała. Ludzie, którzy dorobili się milionów na polityce czy też przy udziale polityki, po zetknięciu się z Codreanu, rażeni w sumieniu, oddają mu swoje bogactwa. Zimni, zlodowaciali, bezduszni skąpcy, różne liszajowate pasożyty społeczne, w tchnieniu idei narodowej odzyskują zdrowie, stają się użyteczni, ludzcy. Arystokraci czynią z Codreanu swego spadkobiercę. Młodzi, z wizerunkiem archanioła Michała na piersi, leżą w cerkwiach krzyżem, modląc się o śmierć męczeńską za sprawę, sprawę, którą podniósł, którą ujął w swe ręce, którą zwycięstwem uwieńczy ich “kapitan”, najwyższy w ich oczach wyraz natchnienia, uczciwości i bohaterstwa.

Więc czy takiemu Codreanu można było powierzyć załatwienie sprawy żydowskiej? Nie, nie załatwienie, nawet. Z gruntownym załatwieniem trzeb zaczekać. Problem jest ciężki – życie gospodarcze Rumunii jest w rękach żydów. I nie tylko na życiu gospodarczym ciążą żydzi. Związali oni Rumunię siecią skomplikowaną wpływów, interesów, zobowiązań. Więc czy takiemu Codreanu można powiedzieć: zaczynaj ostrożnie, ale nie kończ? A poza tym wiedzą wszyscy, że Codreanu ma do króla pretensje i wszyscy wiedzą o co. Więc nie Codreanu. Zatem ktoś inny. Goga, wytworny, promieniujący kulturą łacińską, ale pełen wzgardy dla Francji Blumów i Anglii Rufusów. I ten stary marzyciel Cuza, przysięgły antyżyd i antymason Cuza, którego nazwisko jest gwarancją uczciwości. Jeżeli zbyt się oni zagalopują, będzie w rządzie ktoś, kto ich we właściwej chwili powstrzyma. Armand Calinescu, tajemniczy, dystyngowany gentleman w czarnym monoklu, osobiście niezwykle odważny, pełen energii, znający mechanizm wewnętrzny wszystkich partii, postrach zarówno prefektów jak i ognisk spiskowych, reorganizator wywiadu politycznego – znakomicie do takiej roli się nada. Goga rychło upadł, bo musiał upaść. Nie tylko nie zgniótł Żelaznej Gwardii, ale w ostatnich dniach swych rządów zdołał porozumieć się z Codreanu. Porozumienie było niejawne, lecz wiążące, podyktowane troską o przyszłość rewolucji narodowej. Rząd uważał to za swój sukces – podobno Codreanu obiecał nie przeszkadzać rządowi w przeprowadzeniu wyborów, a jeżeli zajdzie konieczność, poprzeć nawet listę rządową. Rząd bowiem borykał się z olbrzymimi trudnościami.

Codreanu zrozumiał, że upadek Gogi nie będzie równoznaczny ze zwycięstwem “Żelaznej Gwardii”. Do zwycięstw a tego nie dopuści potężna koalicja jawnych i tajnych sił. W parę dni potem Goga na audiencji u króla dowiedział się, że nie jest już premierem. Dowiedział się również, że wyborów nie będzie i że król osobiście bierze w swe ręce pełnię władzy. Dowiedział się nadto, że na stanowisku ministra spraw wewnętrznych w królewskim gabinecie pozostanie Armand Calinescu i że liberałowie, rzecznicy parlamentaryzmu i powszechnego głosowania, poprą autorytatywne, samodzierżcze rządy monarchy. Usunięcia Gogi domagali się nie tylko liberałowie krajowi, nie tylko żydzi, ale i “wielkie demokracje” europejskie. Dnia 9 lutego poseł francuski miał oświadczyć królowi, że jeżeli ten stan rzeczy, który podówczas wytworzył się w Rumunii, potrwa dłużej, to Francja nie bierze odpowiedzialności za całość terytorialną wielkiej Rumunii. Goga wiedział o tych interwencjach. Przedstawiciele dyplomatyczni “wielkich demokracji” ze skóry wychodzili, żeby jak najrychlej uwolnić ludową Rumunię od Gogi i Cuzy. Micescu, minister spraw zagranicznych, musiał wysłuchać gwałtownej perory, z którą doń przybył poseł francuski. Micescu odpowiedział mu wówczas: “Dlaczego staje pan w obronie mniejszości, a nie broni pan przed nią większości rumuńskiej?”

Rząd Gogi musiał upaść. W okolicznościach, w jakich powstał, z tymi warunkami, jakie mu narzucono, nie mógł się utrzymać. Analiza przyczyn, które spowodowały upadek rządu narodowego w Rumunii, zasługuje na to, żeby się nią zająć osobno. Chociaż ostateczne, gruntowne wyjaśnienie tej sprawy i przekazanie jej historii byłoby jeszcze przedwczesne, a to ze względu na brak dokumentów, które na razie dla bezstronnego badacza są niedostępne, jednak to, co wiemy na podstawie faktów i co mówią o tym ludzie wtajemniczeni a wiarogodni, dałoby już obraz w ogólnych zarysach prawdziwy.

Upadek Gogi był tym tragiczniejszy, że według zgodnej opinii zarówno przyjaciół, jak i przeciwników rządu narodowego Goga w wyborach mógł liczyć na zwycięstwo. Rząd Gogi utrzymałby praw dopodobnie poprzedni stan posiadania w całości i dostałby głosy mas, poruszonych akcją antyżydowską, mas w których rodzić się zaczęło jakoweś poczucie solidarności z walczącym a zaciekle zwalczanym rządem. Poparliby Gogę odstępcy caranistyczni w najlepszych okrę­gach, pociągnięci przez Calinescu (koło 100 tysięcy głosów). Mniejszości chrześcijańskie (Węgrzy, Niemcy, Rusini, Polacy) głosowaliby również na listy rządowe. Życzliwa a choćby tylko neutralna, byle nie zaczepna postawa zwolenników Żelaznej Gwardii nie pozostałaby bez wpływu na przebieg kampanii. I wreszcie mógł Goga skorzystać z tradycyjnego prawa tzw. posagu rządowego, który przy każdorazowych wyborach daje rządowi 700 tysięcy głosów, zdobywanych przez prefektury. Rachując to wszystko, cośmy tu wymienili, a są to dane, które mam z kół bynajmniej nie sympatyzujących z Gogą, rząd narodowy mógł liczyć na 55 do 60 proc. głosów.

Dla ścisłości muszę tu zanotować inną cyfrę, mniej optymistyczną, podaną mi przez cudzoziemca, dobrze znającego stosunki rumuńskie. Według jego obliczeń Goga dostałby czterdzieści parę proc., ale i ten wynik, łącznie z premią wyborczą, to znaczy przy zastosowaniu dawnego klucza repartycji mandatów, dałby już rządowi w parlamencie możność swobodnego poruszania się, oczywiście, pod warunkiem, że Gogę w dalszym ciągu popierałby autorytet korony. Zresztą Armand Calinescu zapowiedział, że zdecydowany jest w wyborach isć do zwycięstwa nawet po trupach. Okólnik jego, rozesłany prefektom, zabraniał kandydatom uprawiania agitacji poza obrębem swoich okręgów(przepis ten stosowany był również w Bułgarii. Jeżeli policja uzna, że należy strzelać, to policji cofnąć się nie wolno – musi użyć broni. Prefekci wiedzieli, że Calinescu nie żartuje. I Calinescu rzeczywiście nie żartował. Dn. 3 lutego po starciu żandarmerii z Żelazną Gwardią auta odwiozły do więzień i do szpitali 75 rannych, w czym 25 żandarmów. Dn. 6 lutego padło dwóch zabitych młodzieńców z organizacji Codreanu, trzech zaś odniosło rany. Ta krew złe zrobiła wrażenie. Tej krwi nie chciał ani Goga ani Codreanu. Rewolucji narodowej groziła zagłada od wewnątrz. Wtedy Goga czy też Cuza zetknął się z Kornelem Codreanu. Do współdziałania atoli już nie doszło. Goga upadł. Wybory odwołano. Król przekreślił konstytucję, rozwiązał parlament i stronnictwa, a wykonanie dekretu powierzył Armandowi Calinescu. Powołani przez króla do rządu dawni premierzy i dawni liberalni ministrowie wezwanie przyjęli życzliwie.

Rozpoczął się nagle nowy etap przewrotu, nazwany już formalnie”rewolucją królewską”. W dzienniku “Curentul”, uchodzącym za organ niezależny, ukazał się artykuł, niechybnie inspirowany p. t.”Rewolucja królewska i rewolucja ludowa”. W artykule tym znajdujemy myśli m. in. takie:”Silniejsze zatargi między partiami politycznymi a państwem znamionują stan prawie rewolucyjny”.”Jest rzeczą jasną, że dawne sposoby powoływania przedstawicielstwa narodowego nie odpowiadają już rzeczywistości moralnej i materialnej narodu”…

Potem czytamy takie rzeczy:”Król staje w obronie sił Rumunii i odsuwa to wszystko, co mogłoby ją doprowadzić do samozatracenia”, “Rewolucja królewska da narodowi nową strukturę bez ścią­gania tego podatku, którym w rewolucji ludowej jest rozpętanie zbrodniczych instynktów”, “Król przewiduje, oszczędnie szafuje siłami narodu i wiedzie go ku jego celom dziejowym. Rewolucja królewska jest drogą prostą i spokojną, do tego celu wiodącą”. A więc rewolucja królewska jest sama przez się, z samej swej natury odprężeniem, ukojeniem, rękojmią bezpieczeństwa. Rewolucja królewska nie jest więc środkiem, fazą przejściową, ale stanem trwałej błogości.

Ten niezmiernie charakterystyczny artykuł, ilustrujący stosunki rumuńskie, w którym ani słówkiem nie wspomina się o rewolucji narodowej, napisał jeden z najwytrawniejszych publicystów rumuń­skich, M. Seicaru, używany przez “sfery” do najważniejszych aktów publicystycznych. Na dobro tego pisarza należy zapisać to, że jeszcze przed ogłoszeniem nowej antyparlamentarnej konstytucji, choć sam był posłem z listy państwowej, ostro występował przeciw zasadzie, oddającej losy państwa grze stronnictw. Notabene, ten sam Seicaru dn. 16 marca r. b. zgromił w swoim piśmie Francję za jej niedołężne stanowisko wobec Anschlussu. Artykuł zrobił duże wrażenie. Okoliczność, że cenzura polityczna nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń, wskazuje na to, że oprócz podpisu autora musiała być na rękopisie czyjaś wielmożna “paraffa”, czyjś lekko zaznaczony, ale potężny monogram. Rumunia oficjalna, zapatrzona dotąd we Francję, ślepo ufna, wyraziła jej publicznie swoje niezadowolenie. Głos ten dotarł nie tylko do Francji – uważnie wysłuchano go i w kwaterze Führera. Rewolucja królewska w zakresie polityki zagranicznej poszła drogą, którą torowała rewolucja narodowa Gogi. Jednak zagadnienia żydowskiego nie sposób było poniechać. Akcja Gogi, mimo swą krótkotrwałość, pozostawiła w świadomo­ści ogółu ślady głębokie. Po upadku Gogi najbardziej zaślepiony Rumun przekonał się, jak dalece państwo jego jest niewolne i gdzie są przyczyny niewoli. Vox populi uznał Gogę nie tyle za zwyciężonego, ile za ofiarę pierwszej batalii w rozpoczętej dopiero, ale bynajmniej nieskończonej walce. Zdawano sobie powszechnie sprawę, ze w następnej bitwie dowództwo obejmie już kto inny. Rozumiał to sam Goga, rozumiał Cuza, rozumiał Micescu.

Masy przeświadczone były, że człowiek, który poprowadzi następny atak, będzie Codreanu. A dlatego Codreanu, że po Godzę mógł pójść ktoś bardziej jeszcze odeń niezależny, ktoś, kto byłby mniej politykiem a więcej żołnierzem sprawy. Takim właśnie człowiekiem był Codreanu. Wiedział o tym król. Wiedzieli liberałowie, z racji swych sympatii, swych związków z wielkimi centrami wolnomularstwa, z racji swej ideologii bardziej niż inne partie, zagrożeni. Tym się prawdopodobnie tłumaczy ochoczość, z jaką obrońcy swobód obywatelskich, czciciele większości parlamentarnej, magicy kuluarów, poszli na służbę do dyktatury. Pierwsze zaś zarządzenia autokraty nie były ani chaotyczne, ani pozbawione myśli przewodniej. Przekreślenie dotychczasowej, liberalnej konstytucji szło po linii zarówno Gogi, jak i Codreanu. Przodujące stanowisko “żywiołów etnicznie rdzennych” miała zagwarantować rewolucja królewska. Nowy regime, w dobrze poprowadzonej grze psychologicznej dla swych celów od razu pozyskał sobie żydostwo. Żydzi, zastraszeni demonstracjami, przeciw nim skierowanymi za rządów Gogi, godzili się chętnie na pewne ograniczenia w zamian za bezpieczeństwo życia i mienia. Żydzi niechybnie wierzyli w to, że z biegiem czasu dyktatura królewska, nieoparta na głębokim nurcie ideowym, i co za tym idzie, nie mająca mocnych podstaw w masach, nie raz przychyli się do tego lub innego kompromisu, ograniczeń zaś przeciwżydowskich nie będzie stosować z uporem, znamionującym politycznych ideologów. Obecność liberałów w otoczeniu króla, powierzenie im tek ministerialnych i powołanie patriarchy na stanowisko premiera zdawało się potwierdzać te niepozbawione słuszności przypuszczenia. Dla żydów po Godze każdy rząd byłby dobry, każdy, naturalnie, oprócz rządu Codreanu. Proklamowanie rewolucji królewskiej sprawiło to, że żydzi odetchnęli z ulgą. Dyktatura kró­lewska odpędzała upiora, którym był Codreanu. A Codreanu budził strach nie tylko w żydach. Codreanu bowiem – ten szczegół należy dobrze zapamiętać – zapowiedział radykalną kurację Rumunii. Nikt nie miał wątpliwości, jakie to będzie lecznictwo. Codreanu poszedłby nie drogą terapii – ale z pewnością jąłby się chirurgii.

Groza wojny, która niedawno przeszła nad Europą, była dla dyktatury królewskiej dużym sukursem. Świat nie chciał wojny, Rumunia nie chciała jej również. Rumunia wie, że nic już na żadnej wojnie nie zyska, ale stracić może wiele. W tym samym położeniu był tron. Między tronem a społeczeństwem nastąpiło samorzutne porozumienie. W takiej atmosferze można już było zorganizować nastroje niechętne “Żelaznej Gwardii?, jako grupie budzącej niepokój, pomawianej nadto o germanofilstwo. A polityka niemiecka utożsamiana była z polityką wojny.

Ale groza wojny nie minęła. Łatwe wtargnięcie Niemiec do Europy środkowej i szybkie, odważne ich ruchy na półwyspie bałkańskim, wzmocnienie pozycji Węgier i wreszcie ukraińskie pomysły Rzeszy, których urzeczywistnienie musiałoby się odbyć przy udziale Rumunii a może z obowiązkiem poniesienia przez nią ofiar terytorialnych – wszystko to wzniecało niepokój. Codreanu przestał być symbolem wojny. Choć uwięziony, udzielał się jakowąś obecnością mistyczną. W tej atmosferze odżyła dzia­łalność jego emisariuszów i apologetów. Zadanie mieli oni o tyle łatwiejsze, że zapowiedziany przez rewolucję królewską program anty­ żydowski nie był urzeczywistniony, przynajmniej w tej postaci, i w tych rozmiarach, na jakie liczono. Prócz tego polityka zagraniczna dyktatury nie była dość zrozumiała. Podróż króla do Anglii, podróż niezwykle ważna, od przedwiośnia ulegała zwłoce. Niepokój wzrastał. Coraz mocniejsze było przeświadczenie, że rząd napotyka na duże trudności kredytowe za granicą i że niezbyt zręcznie poczyna sobie z subtelną, dziś szczególnie kruchą konstrukcją przymierzy. I że dyktatura nie może sobie poradzić z aktywnością “Żelaznej Gwardii”, że zniszczenie tej organizacji w praktyce jest niemożliwe, gdyż metody najcięższych represji, stosowanych przez min. Calinescu, zawodzą. W całym kraju słychać było huk bomb, podkładanych pod synagogi i gmachy żydowskich przedsiębiorstw.

Wreszcie król pojechał do Londynu. Odwiedził nie tylko Londyn – i tę okoliczność tłumaczono sobie bardzo rozmaicie. Wtedy przeczytaliśmy komunikat agencji Rador o próbie ucieczki, podjętej przez Codreanu i przez jego sztabowców, i o ich pogrzebie, który się odbył przed ogłoszeniem komunikatu. Rewolucja królewska trwa. Nie stała się jeszcze tym, czym stać się chciała: “cichą, prostą drogą ku dziejowym przeznaczeniom Rumunii”. Czy pozbawiona wodza i przywódców rewolucja narodowa rychło da znać o sobie i jaka będzie forma jej aktywności – przekonamy się po upływie pewnego czasu. Codreanu nie był politykiem, jego obóz nie był partią polityczną. Codreanu uważany był przez swoich rodaków za wyraziciela nieukojonej tęsknoty do moralnie pięknej, moralnie zdrowej, więc potężnej, więc szczęśliwej Rumunii. Nie jest rzeczą niemożliwą, że obie te rewolucje, mające na celu dobro Rumunii, pójdą kiedyś wspólnym torem, obie bowiem, dynastia i naród, mogłyby się wzajem uzupełnić we właściwych okolicznościach, we właściwym czasie i przy udziale właściwych osób. Na razie jednak, w tym stanie rzeczy, jaki się wytworzył, próba pojednania czy też uzgodnienia tych dwóch rewolucji, w imię wspólnego dobra, którym powinno być dobro Rumunii, spełzłaby na niczym.

Wacław Filochowski

KapitanCodreanu

“Polityka narodowa” nr 10/1938.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: 

Podobne wpisy:

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*