Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy politycy w swojej działalności inspirują się literaturą i filmem, to właśnie może sobie obejrzeć dowód i to na żywo. Zanim jednak przejdę do opisu, muszę uderzyć się w piersi i przyznać, że nie doceniłem Jarosława Kaczyńskiego, jako wirtuoza intrygi. Owszem – zawsze uważałem go za wirtuoza, ale takiego, który z reguły na końcu potyka się o własne nogi. Jak będzie tym razem – zobaczymy, a tymczasem – incipiam.
Po europejskiej podróży amerykańskiego prezydenta Józia Bidena, który przy okazji zrealizował misję poprawienia stosunków z Naszą Złotą Panią oraz misję wysondowania zimnego ruskiego czekisty Putina na okoliczność ceny obietnicy neutralności Rosji w momencie, gdy Ameryka przystąpi do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, do Polski powrócił Donald Tusk, by zrobić porządek ze znienawidzonym Kaczorem i zagospodarować tę część wpływu politycznego, jaki prezydent Biden Naszej Złotej Pani w Polsce odstąpił. Nawiasem mówiąc, 28 lipca w Genewie prezydent Józio Biden ponownie spotkał się z zimnym ruskim czekistą Putinem, co pokazuje, że przygotowania do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej wchodzą w fazę ostrą. W odpowiedzi na proklamację Tuska o wszczęciu wojny Donalda z Kaczorem, Naczelnik Państwa proklamował wojnę Kaczora z Donaldem. Na pierwszą ofiarę tej wojny została wyznaczona stacja telewizyjna TVN, będąca główną tubą propagandową obozu zdrady i zaprzaństwa. W Sejmie pojawiła się „lex TVN” autorstwa Wielce Czcigodnego posła Suskiego, żeby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji mogła nie przedłużyć tej stacji koncesji pod pretekstem, że jej właściciel, to znaczy – żydowska firma Discovery Communication, ma siedzibę poza Europejskim Obszarem Gospodarczym. Od razu odezwały się nożyce w postaci Daniela Frieda z Departamentu Stanu, który zauważył, że nie można być sojusznikiem USA i sekować amerykańskie biznesy. Amerykańskich nie można, a cóż dopiero – żydowskich? Tych tym bardziej nie można sekować. Tymczasem Naczelnik Państwa jakby tego nie słyszał, chociaż pobożny wicepremier Gowin od razu ogłosił, że w obecnej formie tej ustawy nie poprze. Nawet antysystemowy Paweł Kukiz stanął dęba, co zmusiło Naczelnika do poszukiwania większości. Kukiz został obłaskawiony obietnicą, że spółki Skarbu Państwa nie będą przejmowały stacji telewizyjnych, ani innych mediów na własność, podczas gdy pobożny wicepremier Gowin upiera się, by właścicielami stacji telewizyjnych w Polsce mogły być podmioty mające siedzibę w krajach OECD. Ponieważ do OECD należą Stany Zjednoczone, to „poprawka” pobożnego wicepremiera Gowina, który w międzyczasie namawiał się z panią Giną Raimondo, sekretarzem stanu do spraw handlu w administracji Józią Bidena, pozbawiałaby „lex TVN” całego ostrza. Toteż pan poseł Suski zauważył, że pan Gowin to tylko jeden głos. Widocznie skądś wie, ile to długoterminowych kredytów pobrało pozostałych 8 posłów Porozumienia, albo ile żon i innych członków ich rodzin walczy z nepotyzmem w spółkach Skarbu Państwa. To jednak oznaczało, że Naczelnik Państwa idzie na czołowe zderzenie z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem. Ten sojusznik co prawda za dużo sobie pozwala, ale to przecież Naczelnik w taką bezalternatywną sytuację Polskę wpakował.
Toteż trudno było zrozumieć, o co tak naprawdę w tej intrydze chodzi – aż wreszcie rąbka tajemnicy uchylił pan prezes NIK Marian Banaś, z którym Naczelnik Państwa wojuje jeszcze bardziej zażarcie, niż z Tuskiem. Otóż pan Banaś ujawnił, że w roku 2020 dług publiczny Polski wzrósł o 290 mld złotych, to jest – o sumę, o którą wzrósł w ciągu poprzednich 10 lat! Nie da się ukryć, że wskutek tego finanse państwa znalazły się w poważnej sytuacji, z której nie bardzo wiadomo, jak wybrnąć, zwłaszcza, że zaplanowana już została czwarta fala epidemii. Ale od czego inspiracja?
Naczelnik Państwa jest tylko trochę młodszy ode mnie, toteż, w odróżnieniu od jeszcze młodszych Umiłowanych Przywódców, mógł obejrzeć i zapamiętać angielską komedię filmową z roku 1958 pod tytułem „Mysz, która ryknęła” i z niej zaczerpnąć inspirację swojej intrygi. Fabuła jest taka, że alpejskie księstwo Fenvick przeżywa kłopoty gospodarcze, bo załamał się eksport wina na skutek dywersji kalifornijskiego winiarza, który rzucił na rynek podróbkę wina z Fenvicku. Księżna próbowała interweniować w Departamencie Stanu, ale jej petycje urzędnicy wrzucali do kosza. W tej beznadziejnej sytuacji pierwszy minister zaproponował księżnej, by Fenvick wypowiedział Stanom Zjednoczonym wojnę. Księżna, podejrzewając pierwszego ministra o załamanie nerwowe, z początku nie chciała o niczym słyszeć, ale on w końcu przekonał ją argumentem, że przecież Niemcy i Japonia właśnie przegrały wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i proszę – jak na tym wyszły! Tedy Fenvick również wypowie Stanom Zjednoczonym wojnę, którą oczywiście przegra, no a wtedy USA jakoś zadbają o pokonane księstwo i w ten sposób problem zostanie rozwiązany. Jestem pewien, że Naczelnik Państwa wszystko to sobie przypomniał, bo w przeciwnym razie trudno byłoby wytłumaczyć to parcie na czołowe zderzenie. Jeśli Polska wypowie Stanom Zjednoczonym wojnę, to znaczy – oczywiście niczego nie wypowie, bo teraz już nie ma żadnych wojen, tylko operacje pokojowe, misje stabilizacyjne, ewentualnie walki o pokój – ale nie zechce przyjąć życzliwych rad, jakich USA nam nie szczędzą gwoli ulepszenia naszej młodej demokracji, to nie będzie rady; jakaś misja pokojowa musi zostać podjęta.
Problem, jaki pojawił się w filmie, a zarazem pomysł komediowy polegał jednak na tym, że Fenvick, ku zdumieniu całego świata i swemu własnemu, wojnę ze Stanami Zjednoczonymi… wygrał! Już dla samych wyrzutów, jakie księżna robiła z tego powodu pierwszemu ministrowi, warto byłoby ten film obejrzeć, podobnie jak dla sceny, jak ambasador amerykański negocjuje z księżną warunki pokoju, albo dla obejrzenia, jak to pod pozorem negocjacji CIA organizuje tajną operację dla odwrócenia amerykańskiej klęski – ale nie o to chodzi, byśmy się tu rozchichotali, tylko o to, co będzie, gdyby tak Polska tę wojnę, to znaczy pardon – nie żadną „wojnę” kiedy jak wiadomo, wojen już nie ma, tylko… – i tak dalej – ale tę „operację pokojową” wygrała? Warto zawczasu przyjrzeć się takiemu Irakowi, czy Afganistanowi, żeby zrozumieć w jakie kłopoty byśmy się wtedy wpakowali. A przecież Amerykanie w okresie dobrego fartu wydawali na to 300 mln dolarów dziennie, co w proporcji do rocznego przyrostu polskiego długu publicznego wynosi mniej więcej tyle samo. Módlmy się tedy, byśmy przegrali.
Stanisław Michalkiewicz
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”.
Najnowsze komentarze