Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że żyjemy w ciekawych czasach. Dzisiaj jest na ten przykład rząd, wyróżniający się tym, że na jego czele stoi żydowski bankier, w którym całym aparatem bezpieki włada lewacki kryminalista, uratowany przed więzieniem przez żydowską pacynkę z Pałacu Namiestnikowskiego; rząd, którego wiarygodność jest mniej więcej tak duża, jak najniższa emerytura ZUS. Mamy władzę, która rządzi nami bezwzględnie, w myśl dyrektyw ustalanych gdzieś tam, w krainach dalekich; władzę sprawowaną nad nami, ale nie dla nas.
Oczywiście, to nie tak, że z Krainy Wiecznej Szczęśliwości nagle, w ostatnich latach, wpadliśmy w w kloaczny dół niewoli. My po prostu z niego, jako Naród, od kilku dekad lat po prostu wydostać się nie możemy. I z roku na rok zapadamy się coraz głębiej.
Kolejne zmiany na – przepraszam, zażartuję sobie brzydko – „scenie politycznej III RP” są zmianami kosmetycznymi, coraz gorszej zresztą jakości. Nie mamy już do czynienia ze wzbudzającym powszechny acz nieprzystojny rechot kretynami, skaczącymi w butach po krzesłach w obcych parlamentach, wieszającymi sobie po parę zegarków na ręku ministrami, czy politykami, zlizującymi publicznie produkt czekoladopodobny z udającego orła pterodaktyla. Zniknęły gdzieś (może „sprywatyzowane” na potrzeby własne „establishmentu”?) spłowiałe i przeżarte przez mole, dziurawe jak rzeszoto, maskujące rzeczywistość parawany, ustawione dla zmylenia maluczkich i cichych tego naszego małego świata. Zamiast nich – pełna krasa służalczości wobec obcych i rzucana czasem masom, zawsze z nieukrywaną pogardą, chabanina. Z „panienki na telefon” (specjalizacja władzy minionej), Polska sprowadzona została jeszcze niżej, do roli przydrożnej „tirówki”, którą zaliczyć może każdy, nawet grzybiarz za cenę muchomora.
Totalna burdelizacja tzw. polityki polskiej (chociaż żadna to „polityka”, ani tym bardziej „polska”) jest faktem. Publiczne boje pomiędzy „władzą” a „opozycją” toczą się już wyłącznie o to tylko, kto tę naszą umęczoną Ojczyznę szybciej i taniej sprzeda do dowolnego używania starym i cuchnącym czosnkiem capom z Tel Avivu, Waszyngtonu czy Brukseli. I nikt, zdrowy na umyśle, choćby nawet dotknięty dziecięcą przypadłością naiwności, powiedzieć już nie może, iż to, co widzi, to tak naprawdę coś innego, „że autor co innego miał na myśli”. Już nie.
Dlatego też czas ten, czas jawnej pogardy okazywanej Polsce przez samozwańczą, lecz władającą nami „elitę”, może być momentem zwrotnym naszego losu. Kiedy spod spadających teatralnych masek wyłaniają się mordy wściekłych szakali wzrasta zapotrzebowanie na zdecydowanych myśliwych, a nie gaworzących ze zwierzątkami zdziecinniałych doktorków Dolittle. Tak, tego demoliberalnego tworu, tej bazarowej imitacji państwa, tej uperfumowanej tanimi podróbkami eau toilette III Rzeczy ani leczyć, ani naprawiać nie tylko nie ma potrzeby, ale wręcz robić tego nie wolno. Jest ona jak stojące przy drodze wielkie i spróchniałe drzewo, które w porę nie usunięte i nie wypalone do korzenia może zwalić się nam się wszystkim na głowę.
Proces porządkowania spraw narodowych nie będzie łatwy. Terapia wstrząsowa, którą zafundowały Polakom, całkiem niechcący, rządzące sekty i mafie, obudziła świadomość, lecz nie pobudziła, póki co, społecznej odwagi. Zaś honor i narodowa duma, ważny stymulant prawdziwego działania, funkcjonują dziś masowo jedynie pod postacią kiepskiego surogatu okazjonalno-rocznicowej biało-czerwonej ferii barw.
Przełamywanie tej „bariery dźwięku” to zadanie, które my, nacjonaliści, realizujemy od zarania, ale teraz, dzisiaj, to po prostu konieczność – nie tylko dla nas. Nie ma tu miejsca na „taktykę”, „strategię”, czy jak tam jeszcze zestrachani o własne małe interesiki „antysystemowi liderzy” tłumaczą własną kolaborację z reżimem, ściągając na manowce – powiedzmy to wprost, grzecznie i na spokojnie – politycznej prostytucji całe zastępy porządnych ludzi. Taki „pragmatyzm” nie różni się wiele od tego, co serwują nam władcy „pierwszej linii”. Tym może tylko, że „panowie” wiją się i pełzają pod Ścianą Płaczu, a „konstruktywni antysystemowcy” leżą pod ścianą i płaczą. Nic tak nie zabija wolności narodu, jak hipokryzja i prywata samozwańczych elit i samomajstrujących się „trybunów ludowych”. Nawet kule.
Czego nam więc trzeba? Pełnej otwartości. Jasnego, zdecydowanego przekazu, wolnego od maskowanego demoliberalnym bełkotem stanowiska politycznego i ideowego. I najważniejsze: gotowości na konsekwencje, co jest warte o wiele więcej, niż tysiące pustych deklaracji i sześć milionów kłamstw.
I nie, nie ma i nie będzie z tej okazji kwiatów i bombonierek. Więcej nawet: zdychające, ale toczące pianę wścieklizny zwierzę kąsa do samego końca, tym mocniej, im mniej życia w nim zostaje. Nawet dzisiaj, w czasach jeszcze wolnych od powszechnego buntu, według reżimowych, oficjalnych danych, średnio 1600 osób rocznie trafia w Polsce na celownik bezpieki z powodu narodowej „zbrodnio-myśli” – wyrażenia w przestrzeni publicznej opinii, która nie przystaje do dozwolonego „prawem” schematu. Tysiąc sześciuset ludzi rocznie, czyli około 130-tu miesięcznie, a więc co najmniej 4 Polaków dzień w dzień, wliczając w to niezwykle pracowite dla służb weekendy i święta, zapoznaje się z bliska z machiną demokratycznych prześladowań. Przez ile pomnożymy te liczby wkrótce? I pomyśleć tylko, że „czarny lud” propagandy liberalnej, czyli faszystowskie Włochy, „zrepresjonowały” w całej swojej wieloletniej historii mniej przeciwników politycznych, niż w ciągu pierwszych z brzegu dwóch zaledwie tygodni czyni to III Rzecza. Taka jest między innymi różnica pomiędzy „wolnością” deklaratywną demokracji liberalnej a prawdziwie wolnościowym faszyzmem.
*
Wielki Gabriel d’Annunzio ukuł znamienne motto, które zresztą wypełniało i Jego życie: „Memento Audere Semper” – „Pamiętaj zawsze mieć odwagę”. I to jest także nasze przesłanie. Na dziś. Na jutro. Na wieczność.
Adam Gmurczyk
Tekst ukazał się w 157. numerze magazynu „Szczerbiec”. Szczegóły wydawnictwa TUTAJ.
Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
31 maja 2018 o 19:04
Mądry artykuł. Z jednej strony w wyrazie dosyć ponury, ale przynajmniej bez defetystycznego bełkotu typu „nie da się z tym nic zrobić” czy „jesteśmy zgubieni”.
Ale nie zgadzam się co do taktyki i strategii. Są one istotne i potrzebne, ale nie chodzi mi tu o bratanie się z reżimem, tylko robieniem wszystkiego, aby samo społeczeństwo popychać we właściwą stronę. Organizowanie paczek żywnościowych dla dzieci z domów dziecka to jedno ze świetnych działań. Innym jest ochrona lokatorów przed bezprawną eksmisją z mieszkania.
Ale uważam że trzeba także ograniczyć tępienie tzw. szurii, z dwóch powodów:
1. Uwaga jest skupiona na negatywnych rzeczach.
2. Im więcej się o niej mówi tym jest bardziej promowana.
10 czerwca 2018 o 16:12
Znakomity tekst, a ten fragment powinien być mottem dla każdego nacjonalisty:
„Czego nam więc trzeba? Pełnej otwartości. Jasnego, zdecydowanego przekazu, wolnego od maskowanego demoliberalnym bełkotem stanowiska politycznego i ideowego. I najważniejsze: gotowości na konsekwencje, co jest warte o wiele więcej, niż tysiące pustych deklaracji i sześć milionów kłamstw.”