Marine Le Pen z Frontu Narodowego w pierwszej turze wyborów prezydenckich we Francji zajęła drugie miejsce zdobywając 21,30% głosów. Wygrał kandydat globalistów Emmanuel Macron (24,01%). Kolejne miejsca zajął konserwatysta Francois Fillon (20,01%) i lewicowiec Jean-Luc Melenchon (19,58%). Francuscy konserwatyści i socjaliści od razu zapowiedzieli, że poprą w II turze Macrona i apelowali do wyborców o odrzucenie „skrajnej prawicy”. „Antyfaszyzm” ponad podziałami.
- To wynik historyczny, spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność – tymi słowami Marine Le Pen zwróciła się do swoich wyborców zgromadzonych w sztabie. – Drodzy rodacy, pozwoliliście mi wejść do drugiej tury, jestem zaszczycona. Chciałam wyrazić wam, patriotom francuskim, ogromną wdzięczność – mówiła. Dziś wielkim wyzwaniem jest dzika globalizacja. Mamy wybór: albo pójdziemy w stronę braku granic i wolnego przepływu terrorystów, albo w inną stronę. Ja proponuję wielką, fundamentalną zmianę, która wprowadzi nową politykę, nowe twarze i odnowę, której pragniecie – obiecywała.
Establishment musiał wymyślić Macrona. Wbrew temu, co piszą mainstreamowe media, nie jest to żaden „człowiek znikąd” i kandydat „niezależny”. To były pracownik Banku Rothschild & Cie oraz uczestnik spotkań Grupy Bilderberg. Jednym słowem, swój człowiek. Jego „pompowanie” odbywało się zgodnie ze schematem znanym z innych krajów, gdzie nagle pojawiają się różni „antysystemowcy” (vide Kukiz’15 itp. barachło), kanalizujący społeczne niezadowolenie i utrzymujący status quo.
Można mieć wiele zastrzeżeń do Marine Le Pen. Jej wynik jednak w długiej perspektywie powinien sprzyjać francuskim nacjonalistom i radykalizacji nastrojów. Dlatego też poparł ją nie tylko jej ojciec (z którym jest skonfliktowana), ale również narodowi rewolucjoniści, w tym nasi przyjaciele z GUD.
Na podstawie: nacjonalista.pl/onet.pl
Najnowsze komentarze