W każdym kraju o zdrowej strukturze gospodarki handel jest jednym z istotnych jej elementów. Małe sklepy lub rodzime sieci handlowe nie tylko zapewniają miejsca pracy, ale także są źródłem podatków dla budżetu państwa i lokalnych samorządów. W neokolonialnej III RP od początku wdrażano koncepcję faworyzowania obcego kapitału w tej dziedzinie. W zamian, w znakomitej większości zyski wypracowane przez pozostające pod kontrolą kapitału zagranicznego sieci handlowe transferowane są za granicę. W 1995 roku super- i hipermarkety oraz wszelkiego rodzaju galerie handlowe kontrolowały 4 proc. powierzchni handlowej. W 2000 r. było to już 10,5 proc. Pięć lat później 20,5 proc., a ostatnio ten odsetek dochodzi do 25 proc. Nie trzeba dodawać w czyich rękach się znajdują. Zamiast polskich firm w czołówce handlu mamy portugalski Jeronimo Martins (Biedronka), niemieckie Metro i Schwarz Group (Kaufland, Lidl) czy też francuskie Auchan i Carrefour. Tempo rozwoju sklepów wielkopowierzchniowych w Polsce było bardzo duże, nawet gdy porównamy je z krajami Europy Zachodniej, które przechodziły podobny proces w latach 70. i 80-tych XX wieku. Dla przykładu powstanie w Polsce 150 hipermarketów trwało u nas 6–7 lat, w Hiszpanii aż 20.
Kiedy hipermarket opanuje już w dużym stopniu rynek spożywczy w danym miejscu, ma wolną rękę jeśli chodzi o podnoszenie cen, wiedząc, że ludzie nie będą dojeżdżać kilometrami do najbliższej konkurencji. Tylko w 2014 r. zamknięto w Polsce ponad 7,1 tys. sklepów, w związku z czym ich liczba spadła z 314 tys. do 307 tys. Najwięcej zlikwidowano sklepów sprzedających sprzęt radiowo-telewizyjny i komputerowy (spadek o 6,2 proc.) oraz „warzywniaków” (5,94 proc.). W latach 2009-2014 zamknięto ogółem aż 67 tys. placówek. Zniknęła prawie jedna trzecia sklepów RTV i IT (z 7 tys. do niecałych 5 tys.) oraz 25 proc. spożywczych (ze 102 tys. do 76 tys.). Ciężkie czasy dla rodzimych drobnych detalistów są związane m.in. z agresywną ekspansją w naszym kraju dyskontów i hipermarketów, głównie opartych o zagraniczny kapitał. Całości obrazu dopełniają: absurdalny system podatkowy oraz faworyzowanie przez lokalnych kacyków (zwanych samorządowcami) obcych „zbawców” rynku pracy.
Na podstawie: gazetaprawna.pl/nowyobywatel
Najnowsze komentarze