Widmo krąży po Europie, widmo etnomasochizmu. Ponad 65 lat po masakrze II wojny światowej, kiedy to zagadnienie polskich elit zostało rozwiązane przy pomocy strzału w tył głowy, ton dyskusji w kwestiach historyczno-socjologicznych chce nadać środowisko dla którego polskość, duma narodowa, a zwłaszcza prawda wydają się zbędnym balastem.
W ogólnokontynentalny trend, który znakomicie określają niemieckie słowa „Schuldkult” i „Selbsthass”, umiejętnie wpisuje się niejaki Jan Tomasz Gross. Z zapałem mrówki ten pseudohistoryk próbuje wykształcić w Polakach poczucie winy, które w zachodnich krajach stało się skutecznym środkiem zaradczym na tak niebezpieczną „chorobę” jak nacjonalizm. Wszak kto będzie ryzykował okazywanie miłości do narodu i poświęcał się dla swojej wspólnoty, skoro jej członkowie to nosiciele genu „zoologicznego antysemityzmu”. Inżynieria społeczna i młyny propagandy pracują pełną parą, moce produkcyjne nie mogą zostać zmniejszone, za moment dowiemy się ponownie, iż polska myśl techniczna pozwalała budować największe stodoły w Europie w którym mieściły się nie tysiące, a dziesiątki tysięcy ofiar paroksyzmu wysysanej z mlekiem matki nienawiści.
Wydawać by się mogło, iż ulubieniec części establishmentu medialno-politycznego Gross jest niosącym światło prawdy Prometeuszem, którego pasją jest odkrywanie nieznanych, choć zasadniczych dla losów państwa i narodu wydarzeń w historii. Jak mawiają jednak „life is brutal” i w wybiórczości oraz nierzetelności może on śmiało konkurować z pewnym organem prasowym. Pomarcowy emigrant z chirurgiczną precyzją wynajduje w tragicznym okresie naszej historii pojedyncze akty degeneracji i na ich podstawie kreśli z wprawą flamandzkiego malarza obraz „antysemickiego” narodu. Nie ma znaczenia, iż w każdej społeczności trafiają się złe jednostki, których słaby charakter jest przyczyną porzucenia norm moralnych i dopuszczenia się haniebnych czynów. Nie ma znaczenia, iż to właśnie Polska była jedynym krajem w którym za pomoc Żydom groziła kara śmierci, a i tak tysiące naszych rodaków zgodnie z nakazami miłości bliźniego podejmowało ryzyko częstokroć przypłacając to własnym życiem. Wszystko to jest bez znaczenia w kampanii obliczonej na ukazanie po raz kolejny światu: Polacy to antysemici. Schemat jest prosty: pojedynczy przypadek jest odzwierciedleniem ogółu narodu. Jakiś degenerat rabował złoto zamordowanym, ergo Polacy rabowali złoto zamordowanym, ergo Polacy to patologiczna dzicz. Nie to co krajanie pana Grossa, współczesna arystokracja moralności i miłości, wszyscy bez wyjątku.
Komu tak naprawdę zależy na stałym podtrzymywaniu płomienia samonienawiści i wzbudzaniu poczucia winy za niepopełnione czyny? Dzień w którym Gross i jemu podobni uzyskają status person non grata będzie jutrzenką narodowego odrodzenia w Europie. Albo etnomasochizm, kult „winy” i duchowe zniewolenie, albo wolność, duma narodowa i prawda będąca fundamentem wszystkiego. Wybór należy do nas.
Wojciech Trojanowski
Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
8 stycznia 2011 o 12:04
Mam nadzieję, że kiedyś jego wizytom w Polsce będzie towarzyszyła taka otoczka jak Davidowi Irvingowi…
8 stycznia 2011 o 19:45
Ja bym się przyjrzał bliżej osobom w jego kręgu, kto w Polsce Go popiera!I skrupulatnie spisywał nazwiska!
13 stycznia 2011 o 00:23
Świetny felieton – rewelacja ! Tekst celnie nazywa i opisuje patologię „samonienawiści” .