Reżim demokratyczny ma to do siebie, że nie istnieją w nim żadne wartości stałe, w oparciu których można by budować świadomość narodową. Demokracja to system, w którym każdą głupotę da się uchwalić, jeśli tylko przekona się do tego odpowiednią większość. Czasem nawet ta większość nie musi podzielać idei samego pomysłu, ale wystarczy, że inicjatorzy będą wystarczająco długo narzekać jak to oni, będąc mniejszością, są uciskani i należy dostosować do nich prawo tak, by odpowiadało standardom demokratycznym, prawom człowieka, zasadom Unii Europejskiej i tak dalej, i tak dalej.
Doskonale to obrazuje właśnie przykład sporu o krzyże w miejscach publicznych, który zapoczątkował wręcz ogólnoeuropejską dyskusję na temat miejsca chrześcijańskiego symbolu w świeckim państwie „nowoczesnej” Europy. Otóż wedle wielu, krzyż wiszący w publicznej szkole uniemożliwia rodzicom wychowywanie dziecka w zgodzie z własnymi przekonaniami, przeczy rozdziałowi państwa od Kościoła, a co najlepsze dla niektórych jest nawet dowodem na to, że Polska (i inne państwa praktykujące ten niecny czyn) jest państwem wyznaniowym. Cóż, to nawet nie jest śmieszne. To apogeum głupoty, nad którą należy ubolewać. Państwo wyznaniowe to, najprościej mówiąc, państwo, w którym normy prawne są tożsame (lub przynajmniej bardzo związane) z normami religijnymi. Jeśli ktoś uważa, że krzyż wiszący w budynku publicznym spełnia ten warunek, to można tylko współczuć. Podobnie jest z uniemożliwianiem wychowania dzieci zgodnie z własnym sumieniem. Dla ateistów w krzyżu nie ma żadnej sfery sacrum, więc tym bardziej dziwi ich determinacja w walce z czymś, co nie ma dla nich żadnego znaczenia sakralnego. „Antykrzyżowcy” w Polsce uciekali się nawet do całkiem ciekawych manipulacji, powołując się na art. 48 konstytucji, ustęp 1., który brzmi: „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.” Więc pytanie brzmi: czy krzyż w szkole w jakiś sposób zabrania rodzicom wychować dziecko na ateistę, żyda, muzułmanina? Czy nauczyciel w szkole zmusza jakiekolwiek dziecko do modlenia się do tego krzyża czy choćby patrzenia nań? Czy sama obecność jakiegoś symbolu jest w stanie zmienić wyznanie kogokolwiek? Czy władze nakazują komukolwiek wieszać krzyż w miejscach prywatnych? No właśnie… Ciekawe, że wszyscy ci pseudo-konstytucjonaliści zapominają o Preambule, która jasno stwierdza:
„(…) my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, (…) wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach (…) zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku (…)”
Skoro już w uroczystym wstępie do konstytucji jest wspomniane o wdzięczności za chrześcijańskie dziedzictwo, to jak można na podstawie tej właśnie konstytucji walczyć z krzyżem? Polska od początku swej państwowości, czy to się komuś podoba czy nie, jest państwem chrześcijańskim. To religia chrześcijańska przez setki lat była spoiwem łączącym naród. To w dużej mierze chrześcijaństwo, obecne w życiu Polaków od ponad tysiąca lat, wpłynęło na to, kim jesteśmy obecnie. To chrześcijaństwo jest z jedną z podstaw naszej cywilizacji. To właśnie chrześcijaństwo, a konkretniej katolicyzm, pomagał nam niejednokrotnie w ciężkich chwilach. Zarówno w historii nowożytnej, w PRLu, jak i wcześniej, choćby podczas potopu szwedzkiego. Nawet dziś, w czasach powszechnej laicyzacji, większość społeczeństwa deklaruje przynależność do Kościoła (choć z praktyką jest gorzej…). Dlatego każdy rozsądny człowiek, bez względu na to, czy jest osobą wierzącą czy nie, szanuje religię i nie dziwi go obecność krzyża w miejscach publicznych. Krzyż powinien być obecny w miejscach publicznych nawet nie względu na katolicyzm sam w sobie, ale na szacunek wobec przodków, historii naszego państwa i roli Kościoła w jego dziejach.
Niektórych może dziwić, dlaczego wspominam o tym teraz, gdy cała sprawa już trochę ucichła. Wytłumaczenie jest już na samym początku. Demokracja to nie władza narodu. Naród to pokolenia przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. W demokracji głosować może tylko obecne społeczeństwo, a nie żaden naród. Władza, która deklaruje chęć dbania o naród nigdy nie pozwoliłaby na zdjęcie tak ważnego w historii narodu symbolu lub też przyznanie racji osobie, która uważa, że krzyż dyskryminuje (a to właśnie sąd w Strasburgu zrobił przyznając odszkodowanie jakiejś Włoszce). Ale demokracja wcale nie dba o dobro narodu. Dlatego choć teraz sprawa krzyży przycichła, to na pewno prędzej czy później powróci: może ze zdwojoną siłą i, być może, to właśnie państwo polskie będzie musiało tym razem płacić odszkodowania. Warto o tym pamiętać.
25 kwietnia 2010 o 22:31
Mam tylko jedno zastrzeżenie – po co piszecie swoje pseudo w tytule newsa? Jak dla mnie to burzy trochę kompozycję, lepiej podpisywać się jak już pod newsem.
25 kwietnia 2010 o 22:34
W instrukcji [FAQ] jest napisane, żeby tak robić, jeśli zaznacza się kategorię „blogi użytkowników” przy dodawaniu artykułu.
25 kwietnia 2010 o 22:37
A Ty masz jakiegoś bloga?
25 kwietnia 2010 o 22:38
Dobra już się nie wymądrzam
25 kwietnia 2010 o 22:37
Artykuł oczywiście na +
25 kwietnia 2010 o 22:41
Blogi się uaktywniają przy pięciu w ten sposób (z nickiem przed tytułem) dodanych notkach. Poczytaj:
http://nacjonalista.pl/najczesciej-zadawane-pytania
30 kwietnia 2010 o 17:21
Generalnie artykuł na plus, bo porusza ważną z punktu widzenia nacjonalistów kwestię. Kilka wniosków jednak zupełnie błędnych.
1. Zadaniem Trybunału w Strasburgu nie jest dbanie o „dobro narodu”.
2. Co by nie mówić o administracji premiera Włoch, wszyscy solidarnie występowali przeciwko decyzji Trybunału. Rządząca we Włoszech koalicja została wybrana w procesie nazwijmy go demokratycznym. Z szeregów lewicowej Partii Demokratycznej płynęły również głosy dezaprobaty dla decyzji Trybunału.
3. Dla mnie demokracja, jako forma ustrojowa, jest zupełnie neutralna światopoglądowo, tak więc obwinianie demokracji o wszystkie nieszczęścia i decyzje międzynarodowych organów jest trochę śmieszne. Inną sprawą jest, iż koncept realizowany po 1945 roku z demokracją ma niewiele wspólnego.