W Ameryce korporacyjnej wrogie przejęcia są na porządku dziennym. Dochodzi do nich, gdy agresor – większa korporacja lub bogate osoby fizyczne – przejmują kontrolę nad mniejszą korporacją bez pytania o zgodę.
Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że same Stany Zjednoczone były ofiarą wrogiego przejęcia. Ponieważ agresor, nielegalna kolonia osadnicza znana jako „Izrael”, jest znacznie mniejsza niż Stany Zjednoczone, przejęcie z konieczności miało charakter ukryty.
Od czerwca 2024 r. stopniowe przejęcie Stanów Zjednoczonych przez Izrael stało się oczywiste i niezaprzeczalne – przysłowiowy „słoń w salonie”. W tym roku wyborczym wszyscy trzej główni kandydaci na prezydenta rywalizują o przychylność Izraela, chociaż cały świat wzdraga się przed syjonistycznym ludobójstwem w Strefie Gazy. Urzędujący Demokrata, Joe Biden, zaopatruje rzeźnika Netanjahu we wszelką broń potrzebną mu do masakrowania dziesiątek tysięcy palestyńskich kobiet i dzieci, wypowiadając jedynie sporadyczne protesty pro forma podczas kiepskich prób uspokojenia swojej bazy.
Republikański rywal Bidena, Donald Trump, otwarcie popiera ludobójstwo i wzywa Izrael do „dokończenia dzieła” (masakry Palestyńczyków). Co najdziwniejsze, niezależny kandydat Robert F. Kennedy Jr, który oferuje odświeżającą alternatywę dla głównego nurtu w innych kwestiach, zajął najbardziej pro-ludobójcze stanowisko z całej trójki.
Stanowisko Kennedy’ego jest zagadkowe z wielu powodów. Można by oczekiwać, że jako kandydat „alternatywny” zajmie alternatywne stanowisko w sprawie Palestyny, zwłaszcza że znacznie zwiększyłoby to jego nikłe szanse na zostanie prezydentem. Młodzi Amerykanie sprzeciwiają się ludobójstwu i stoją po stronie Palestyny, co pokazują trwające protesty na kampusach. Gdyby RFK Jr. wykorzystał tę młodzieńczą energię, zmieniając kurs i ogłaszając swoje poparcie dla Palestyny, natychmiast zyskałby dziesiątki, a nawet setki tysięcy entuzjastycznych młodych wolontariuszy, którzy zaczęliby dzwonić do jego drzwi i promować jego kandydaturę, tak jak studenci walczący z wojną w Wietnamie zrobili to wobec jego ojca w 1968 roku.
Ponieważ sondaże pokazują, że większość wyborców Demokratów sprzeciwia się proizraelskiemu stanowisku Bidena, a amerykańska opinia publiczna podąża za światową opinią publiczną w kierunku coraz silniejszego poparcia dla Palestyny, RFK Jr. mógłby zdobyć większość głosów i prezydenturę, przewodząc tej zmianie. Zamiast tego zdecydował się skazać swoją kandydaturę na porażkę, powtarzając ultragenocydalne bredzenia swojego mentora, rabina Schmuleya Boteacha.
Chociaż Kennedy potępia skorumpowane siły, które przejęły władzę w Ameryce i potępia zamachy stanu, które zabiły jego ojca (1968) i stryja (1963), najwyraźniej nie rozpoznaje, kto stał za przejęciem władzy i zabójstwami. Kennedy wie i otwarcie twierdzi, że jego ojciec nie został zabity przez zahipnotyzowanego palestyńskiego kozła ofiarnego Sirhana Sirhana. Uznaje niewinność Sirhana i pracował nad uwolnieniem go z więzienia. Ale nie dostrzega tego, że sprawcy wybrali Palestyńczyka, by fałszywie wziął na siebie winę.
W swojej rewelacyjnej książce Brothers, David Talbot przedstawia przekonujące dowody na to, że Robert F. Kennedy Sr. został zamordowany, ponieważ wkrótce miał zostać prezydentem – i wykorzystać moc swojego urzędu, aby postawić przed sądem zabójców swojego brata, prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Kim więc byli ci zabójcy? Sąd Ostateczny, autorstwa Michaela Collinsa Pipera, dowodzi, że to David Ben Gurion, izraelski premier, który podał się do dymisji pod naciskiem JFK, oraz izraelski kret z CIA, James Jesus Angleton, byli prowodyrami. Motyw: Uniemożliwienie JFK zamknięcia izraelskiego programu nuklearnego i wprowadzenie izraelskiego agenta Lyndona B. Johnsona na urząd, aby nadzorował wojnę o zagarnięcie ziemi w roku 1967.
Każdy, kto wątpi, że Johnson był izraelskim agentem, powinien przeczytać książkę Petera Hounama „Operation Cyanide: Jak zbombardowanie USS Liberty wywołało nieomal III wojnę światową. Hounem odkrył dowody na to, że ówczesny prezydent Johnson postawił amerykańskie bombowce nuklearne w stan najwyższej gotowości na ponad godzinę przed atakiem Izraela na USS Liberty 8 czerwca 1967 roku. Następnie, gdy statek cudem utrzymał się na powierzchni, wezwał pomoc przez radio i zidentyfikował napastników jako Izraelczyków, prezydent Stanów Zjednoczonych wydał zdradziecki rozkaz: “Chcę, żeby ten cholerny statek poszedł na dno. Żadnej pomocy. Zawrócić bombowce”.
Większość Amerykanów nie ma pojęcia o tym, że Izrael próbował zatopić nieuzbrojony amerykański okręt szpiegowski USS Liberty i zamordować jego załogę składającą się z 293 marynarzy, aby można było fałszywie zrzucić winę za atak na Egipt. Nie zdają sobie również sprawy, że syjonistom udało się zabić 34 marynarzy i ranić 171. Tym bardziej nie wiedzą, że urzędujący prezydent USA był współwinny i pragnął śmierci każdego z tych 293 amerykańskich żołnierzy.
Dlaczego więcej Amerykanów nie wie o masakrze na USS Liberty? Przez dziesięciolecia trwało drakońskie tuszowanie sprawy, podczas którego ocalałym marynarzom kazano milczeć, w przeciwnym razie grożono, że ich rodzinom przydarzą się złe rzeczy. Jednocześnie media głównego nurtu opublikowały kilka groteskowych twierdzeń, że Izraelczycy zaatakowali statek przez przypadek. Były to rzadkie wyjątki od ogólnego zaciemnienia w tym temacie.
Dlaczego media tuszowały tak sensacyjną historię? To pytanie rodzi jeszcze bardziej podstawowe pytanie: Kto kontroluje media? Prezydent, który nastąpił po Johnsonie, Richard M. Nixon, wiedział, ale bał się mówić o tym publicznie. Prywatnie omawiał tę sprawę z przyjaciółmi i doradcami, takimi jak ks. Billy Graham, który powiedział Nixonowi, że potężni Żydzi „są mi przyjaźni, ponieważ wiedzą, że jestem przyjazny Izraelowi. Ale nie wiedzą, co naprawdę czuję w związku z tym, co robią z naszym krajem”. “Nie powinni się dowiedzieć” – odpowiedział Nixon.
„Ten ucisk należy zakończyć albo kraj pójdzie na dno” – kontynuował Graham. Nixon: „Tak Pan uważa?” Graham: „Tak, sir”. Nixon: „O rany. Ja też. Nie mogę tego powiedzieć, ale tak sądzę.”
Dziś, gdy zbliżamy się do 57-mej rocznicy izraelskiej masakry amerykańskich marynarzy na pokładzie USS Liberty, Stany Zjednoczone Ameryki pogrążyły się jeszcze bardziej niż w roku 1972, gdy miała miejsce rozmowa Nixona z Grahamem. Dziś każdy, kto wspomni o niezwykłej potędze 2% żydowskiej mniejszości w Ameryce, a konkretnie o jej zorganizowanych grupach lobbingowych oraz wpływie na media, finanse, politykę i przestępczość zorganizowaną (które nie są wzajemnie wykluczającymi się kategoriami), zostanie zaciekle zniesławiony, a jego kariera i reputacja zrujnowane przez grupę tak potężną, że zakazała ona jakichkolwiek wzmianek o swojej potędze.
Niektórzy próbują uniknąć oszczerstw, mówiąc o „lobby syjonistycznym” zamiast o „lobby żydowskim”. Ale to rozróżnienie jest w dużej mierze semantyczne. Praktycznie cała władza zorganizowanego żydostwa wspiera syjonizm, w tym każda z 50 grup reprezentowanych przy Konferencji Przewodniczących Głównych Amerykańskich Organizacji Żydowskich. Ponieważ podmiot syjonistyczny definiuje siebie jako „państwo żydowskie”, a jego domniemanych obywateli jako wszystkich Żydów na Ziemi, niezależnie od tego, gdzie mieszkają, nazywanie jego amerykańskiego kontyngentu „żydowskim lobby” jest logiczne i trafne – podobnie jak Irlandczycy-Amerykanie, którzy lobbują na rzecz Irlandii, choć nie mają takiej władzy jak ich żydowscy odpowiednicy, są „irlandzkim lobby”.
Inni wolą termin „syjonista”, ponieważ obejmuje on tak zwanych chrześcijańskich syjonistów, takich jak Billy Graham. Ale jak pokazują taśmy z jego rozmów z Nixonem, wyznawany przez Grahama syjonizm był nieszczery. Jedynym powodem, dla którego Graham udawał, że wspiera Izrael, był ten sam powód, dla którego Nixon udawał, że wspiera Izrael: Obaj mężczyźni byli przerażeni potęgą Żydów. I choć bez wątpienia istnieją szczerzy chrześcijańscy syjoniści, są oni jedynie pożytecznymi idiotami w całkowicie żydowskim projekcie budowania coraz większego, coraz potężniejszego państwa żydowskiego, reprezentującego nie tylko żydowskich obywateli Izraela, ale wszystkich Żydów na świecie.
Patrząc wstecz na wojnę z 1967 roku i jej kontekst, w tym masakrę USS Liberty, uderza gotowość państwa żydowskiego do angażowania się w ryzykowne i lekkomyślne działania. W normalnej sytuacji, gdyby mały naród liczący zaledwie kilka milionów ludzi zamordował urzędującego prezydenta USA, tak jak zrobił to Izrael w 1963 roku, mógłby spodziewać się, że zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. „Ojej, jeśli nas złapią!” – powiedziała ponoć izraelska przywódczyni Golda Meir wkrótce po zabójstwie JFK. Meir dwukrotnie powiedziała również, że Izrael zniszczyłby świat za pomocą broni nuklearnej, zamiast zaakceptować porażkę militarną. (Źródłem obu wypowiedzi był osobisty przyjaciel Meir, były główny korespondent BBC na Bliskim Wschodzie, Alan Hart).
Dziś syjonistyczny podmiot nadal naraża świat na ogromne ryzyko – i popycha go w kierunku nuklearnego Armagedonu. Jego ludobójstwo w Strefie Gazy sprawiło, że stał się wrogiem całej ludzkości. Jego powtarzające się ataki na kraje regionalne, zabójstwa irańskich generałów i domniemane zabójstwa irańskiego prezydenta i ministra spraw zagranicznych doprowadziły muzułmański Wschód oraz świat do przysłowiowej przepaści. A jego totalne śmiertelne trzymanie za gardło władzy w Ameryce zniszczyło amerykańską republikę i prowadzi obecnie faszystowskie imperium USA do zniszczenia.
Podobnie jak dzielni żołnierze na uszkodzonym USS Liberty, którzy sklecili prowizoryczny sprzęt komunikacyjny po zbombardowaniu ich anteny przez syjonistów i zdołali nadać wiadomość ujawniającą tożsamość napastników, musimy poskładać to, co pozostało z naszej wolnej sieci komunikacyjnej z czasów Oświecenia i wykorzystać ją do poinformowania świata, kto faktycznie jest wrogiem.
Kevin Barrett
Źródło: https://babylonianempire.wordpress.com/
20 czerwca 2024 o 14:57
Największy sojusznik Weimaryki w akcji.