„Dramat współczesnej Armenii” – to temat wykładu profesora Tadeusza Trajdosa, wygłoszonego na spotkaniu zorganizowanym przez Centrum Edukacyjne Polska, z okazji – jak domniemywać – rocznicy ludobójstwa, gdy w 1915 roku śmierć z rąk Turków znalazło 1,5 miliona Ormian. Interesującego wykładu wysłuchałem. Głosu w dyskusji zabrać nie mogłem. Dlatego poniżej kilka refleksji.
Czy istnieje jakakolwiek „polska polityka zagraniczna”? Takie pytania stawiamy, gdy „polscy” dyplomaci wypowiadają się o Turcji. To dyplomacja na poziomie chłopców w piaskownicy. To chaotyczne miotanie się od ściany do ściany, bełkot i puste zaklęcia o „naszym przyjacielu przez wieki, Turcji”. Meandry polityki zagranicznej w wykonaniu warszawskiej dyplomacji trudno rozszyfrować (także dlatego, że klucz szyfrowy nie jest zdeponowany w ponurym gmaszysku MSZ w Alei Szucha, ale widoczny jest jej nowy wektor – strategiczne stosunki z Turcją (oczywiście obok strategicznego sojuszu z państewkiem leżącym w Palestynie i sojuszu z armią dowodzoną przez telewizyjnego komika, broniącą Polski przed Putinem).
To „zasługa” wszystkich ekip politycznych rządzących Polską po ‘89. Gdy przy kościele św. Mikołaja w Krakowie wzniesiono kamienny krzyż ormiański upamiętniający rzeź Ormian, protestował nie tylko ambasador Turcji, ale i polski MSZ. „Warszawa będzie ambasadorem Turcji w UE i chcielibyśmy Turcję widzieć w niedalekiej przyszłości, jako członka UE” – takie bzdury głosiła Ewa Kopacz. Grzegorz Schetyna bredził: „Nasze relacje handlowe sięgają XV wieku, kiedy to sułtan zagwarantował swobody handlowe polskim kupcom. To przykład tureckiej przyjaźni i zaufania, z której polscy przedsiębiorcy korzystali przez wieki”. Bajdurzył także Witold Waszczykowski: „Polskę i Turcję łączy przyjaźń, która nie ma odpowiednika w historii politycznej […] będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność na Bliskim Wschodzie, wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”.
Przy czym wypowiedź Schetyny przypomina przymilanie się Turkom bujdą, że demonstracyjnym pytaniem „Czy przybył już poseł z Lechistanu?”, miano rozpoczynać oficjalne audiencje u sułtana tureckiego, oczekując posła z Rzeczypospolitej, nieistniejącej już wówczas na mapie Europy. Tymczasem Turcja nie uznała rozbiorów Polski, nie z miłości do Polski, lecz dlatego, że toczyła krwawe wojny z Rosją. W ślad za głupawymi oświadczeniami, szły głupawe analizy: Polska i Turcja mają wspólne interesy w kwestii bezpieczeństwa narodowego, są państwami, które są zaniepokojone próbami odbudowy pozycji Rosji.
Do cytowanych doszlusował prezydencki minister Jakub Kumoch: „Turcja jest krajem, który najlepiej rozumie Polskę w kwestiach bezpieczeństwa. Stosunki są doskonałe, ponieważ między Polską a Turcją nie ma ani jednego problemu”. Dalej poszedł na całego, mówił o połączeniu „ogromnej potęgi Turcji i ogromnej potęgi Polski”. Złożył też deklarację: „Absolutnie chcemy, aby Turcja była członkiem UE”. Ale na tym nie koniec. Przystąpił do finezyjnej rozgrywki dyplomatycznej – udał się z tajną misją do Istambułu, by spotkać się z pewnym pohańcem (tak nazywano u Sienkiewicza Tatarów). Ale nie po to, żeby montować, jak otumaniony przez kabalistów Adam Mickiewicz, Legion Żydowski do walki z Rosją, lecz złożoną z islamistów z Krymu międzynarodową brygadę do walki z Rosją. Innymi słowy: Kiedyś mówiło się „Węgier, Polak, dwa bratanki”, i że Jan III Sobieski pogonił Turków pod Wiedniem. Dziś mówi się „Polak, Turek, dwa bratanki”, i że Turcy pomagają nam pogonić Ruskich pod Charkowem.
Armenia nie jest prorosyjska. Podejście Ormian do Rosji to wybór mniejszego zła. Wciśnięta między Azerbejdżan i Turcję, z pamięcią o tureckim ludobójstwie, skazana jest na Rosję, bez względu na to, kto rządzi w Moskwie. Innej siły zdolnej do pomocy Ormianom nie ma i nie będzie. Tu przypomnijmy, że Turcy, aby usprawiedliwić masakrę Ormian, oskarżyli ormiańskich przywódców o spiskowanie z Rosjanami. Przypomnijmy też, że Ormianie są na Kaukazie „od zawsze”, że Turcy przybyli tam w XI wieku, zajmując większą część historycznej Armenii, i że obecne granice Armenii wyznaczył Stalin.
Ale i Turcja nie jest antyrosyjska. Jej stosunki z Rosja są więcej niż poprawne, biznesowe doskonałe i odznaczają się daleko posuniętym pragmatyzmem. No i – Turcja pomaga Rosji omijać sankcje UE i NATO narzucone po wybuchu konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Dla prezydenta Turcji Erdoğana, współpraca z Putinem zwiększa pole dyplomatycznego manewru. Z tego powodu współpracuje z Szanghajską Organizacją Współpracy, aplikuje o członkostwo w BRICS. Turcja traci stopniowo wartość sojuszniczą dla NATO także dlatego, że podsyła islamistów na Synaj i do Libii, do walki z sojusznikami Waszyngtonu. Rosja natomiast ma paradoksalnie po swojej stronie kilka państw NATO, i ma potężny atut – jest kluczowym uczestnikiem wojny z Państwem Islamskim wspieranym przez Turcję.
Są i konflikty, ale nie dotyczą geopolityki, lecz stosunku do popieranych przez Turcję islamistów. Putin, angażując się w Syrii, zapobiegł eksterminacji syryjskich chrześcijan, w tym tych, których przodków mordowali sto lat temu Turcy. Przykładem niech będzie miasteczko Kasab na pograniczu z Turcją, jedyna miejscowość ormiańska, która ocalała po rzezi Ormian. To w pobliżu niej Turcy zestrzelili rosyjski samolot w trakcie walk toczonych pomiędzy wspierających armię Asada wojskami rosyjskimi, a wspieranymi przez lotnictwo tureckie terrorystami. Kilka dni później, przenikający z terenów Turcji, islamscy fanatycy zdobyli Kasab, kilkunastu Ormianom rytualnie ścięli głowy, sprofanowali kościoły, a 670 ormiańskich rodzin musiało salwować się ucieczką. Nawiasem mówiąc, w 1915 r. poza Ormianami zginęli aramejscy i asyryjscy wyznawcy Chrystusa, a 100 tysięcy chrześcijanek zostało wcielonych do haremów.
To przez Turcję wiodą główne szlaki przerzutu broni i rekrutów dla Państwa Islamskiego, którzy na opanowanych przy wsparciu Turcji terytoriach dokonują zbiorowych mordów na Wyznawcach Chrystusa, palą kościoły, gwałcą chrześcijanki, sprzedają je na specjalnie zorganizowanych targach niewolnic. To także Turcja, wspierając Azerbejdżan, przerzucała dżihadystów z Syrii. Tymczasem „polska” dyplomacja nie tylko ślepo popiera Turcję, ale zgłasza gotowość do wysłania polskich żołnierzy w obronę Turcji przed samolotami, które bombardują pozycje islamistów. Minister w rządzie PiS ujął to tak: „Razem z UE i NATO dokładamy starań, aby zapewnić pokój na Bliskim Wschodzie. Będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność w regionie, wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”.
Najklarowniej wyłożył to Przemysław Żurawski vel Grajewski: Emocjonalne spojrzenie na konflikt azersko-ormiański, fałszywy obraz chrześcijańskiego narodu zagrożonego eksterminacją ze strony wojującego islamu, któremu to narodowi należy się nasza solidarność. Interesy Polski są odmienne niż te wynikające z tego sloganu. Wnioskami dla Polski powinny być: Polska i Turcja jako państwa członkowskie NATO znajdują się w sojuszu wojskowym; Armenia jest sojusznikiem Rosji wrogiej Polsce i dokonującej agresji na sąsiadów; Polska w żadnym wypadku nie ma interesu w popieraniu sojusznika Rosji; rywalizacja rosyjsko-turecka na Kaukazie leży w interesie Polski, zużywa bowiem zasoby Rosji i zawraca Turcję z powrotem ku Zachodowi. Przy czym cytowany profesor z długim nazwiskiem i z długim wąsem to nie byle kto – to doradca prezydenta RP i członek Rady Politycznej PiS.
To także członek sitwy polskich polityków i dyplomatów o dziwnej predylekcji do wygłaszania geopolitycznych bzdur, wyznających tylko jeden kanon polityki zagranicznej: Bij Moskala! Kiedyś proponował „stworzyć przeciw Rosji koalicję z Turcją, której Rosja zaszła za skórę w kwestii syryjskiej. Proste narzędzia jak zamknięcie wszystkich cieśnin czarnomorskich i bałtyckich dla rosyjskich statków. Ułatwiliby też sytuację Czeczeni i Tatarzy, a może Syberia głośniej domagałaby się autonomii. Krótko mówiąc – tak, jak małemu Przemkowi wszystko kojarzyło się z dupą – tak dużemu wszystko kojarzy się z Rosją. Zafiksowany na Putinie, Putinem tłumaczy wszystko. Działa wedle prymitywnego schematu: Wróg mego wroga jest moim przyjacielem. A wszystko w imię mrzonek, na których opiera się cała polityka wschodnia, gdzie Armenia niepoddająca się Rosji, ale też niemająca zamiaru z Rosją walczyć, jest wrogiem Polski. To takie pokrętne myślenie nakazuje „naszym” politykom wyznawać doktrynę: Po co wypominać Turkom 1,5 miliona zamęczonych na śmierć i ćwierć miliona chrześcijanek wcielonych do tureckich haremów, skoro Erdoğan broni Polski przed Putinem.
Tymczasem wiedzieć trzeba, że Erdoğan to wychowanek islamistycznego ruchu powiązanego z Bractwem Muzułmańskim, że wywodzi się z najczystszej tradycji radykalnego, antyzachodniego islamizmu. Kiedyś wyrecytował wiersz tureckiego poety z wersetem: „Kopuły meczetów to nasze hełmy, a minarety nasze bagnety”. Na zwołanym w Stambule islamskim szczycie podniósł sprawę „odzyskania islamskich terytoriów okupowanych, Karabachu i Krymu”. Lansował też doktrynę, że problemy regionu można rozwiązać metodami radykalnego islamu, i że narzędziem do ekspansji islamu w całej Azji ma być Turcja. W swych wystąpieniach kilkakrotnie napomknął też o „wojnie religijnej pomiędzy krzyżowcami a półksiężycem”.
Na szczyt zaprosił Mustafę Dżemilewa, który reprezentował infiltrowanych przez Turcję Tatarów Krymskich, co do których istnieją dowody, że są przerzucani przez turecki wywiad do Syrii, gdzie walczą u boku Państwa Islamskiego. A co do Dżemilewa to przypomnijmy: W lipcu 2016 r. Radosław Sikorski ogłosił: „Pierwszym laureatem Nagrody Solidarności w wysokości 1 miliona euro został Mustafa Dżemilew”. Nie słyszeliśmy natomiast głosu Radka-Zdradka, gdy decyzją Erdoğana bazylika Hagia Sophia w Konstantynopolu, najwspanialsza budowla świata chrześcijańskiego I tysiąclecia naszej ery, zamieniona została w meczet.
A „nasi” dyplomaci niezmiennie opowiadają się za członkostwem Turcji w UE. Tymczasem wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej religijnie i demograficznie Turcji pogłębi kryzys tożsamości i kulturową dekadencję Europy oraz doprowadzi do jej zupełnego rozkładu. Oznacza też, że partia Erdoğan będzie najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim. Stanowisko tym bardziej kuriozalne, że społeczności tureckie w Europie Erdoğan wykorzystuje jako dźwignię przeciwko krajom Zachodu. Sprzeciwia się też integracji i asymilacji muzułmanów w Europie. Turkom niemieckim powiedział: „Nigdy się nie integrujcie, integracja jest zbrodnią przeciwko ludzkości”. A to już jest równoznaczne z cywilizacyjną bombą zegarową.
Jeśli zastanowimy się nad tym, dlaczego w konflikcie armeńsko-azerskim Polska wybrała stronę turecką – to odpowiedź jest prosta. Trzeba tylko wyszukać, gdzie w tej układance jest Izrael. Reszta ułoży się sama. Tajemnica tkwi w tym, że wspieranie przez Turcję Azerbejdżanu i wspierany przez Turcję islamski ekstremizm wychodzą naprzeciw potrzebom państwa chazarskiego w Palestynie. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że także podsyłanie przez Turcję przez Bałkany (i przez Białoruś) islamskich „uchodźców” jest w interesie Izraela.
Tu pojawia się pytanie: Czy nie stąd bierze się pęd dyplomatów korporacji Geremka do obsługi stosunków z Turcją? Kim byli i są ambasadorowie Rzeczypospolitej w Ankarze? Andrzej Ananicz, Jakub Kumoch, Maciej Lang, wszyscy – ma się rozumieć zupełnie przypadkowo – Chazarowie. W Azerbejdżanie ambasadorem RP był jeszcze do niedawna znawca języka jidysz. Kuriozum jest obsada placówki w Kazachstanie, z akredytacją na Kirgistan, gdzie ambasadorem został Selim Chazbijewicz, b. szef Związku Tatarów w Polsce. Czy u Selima nie dojdzie do konfliktu lojalności, bo Tatarzy to Turcy Krymscy, odwiecznie prawa ręka Turka, a Kazachowie, Kirgizi, Azerowie to Turcy Kaukascy. I tu kolejne pytania: Dlaczego ambasadorem w Armenii nie zrobili polskiego Ormianina, a został nim Piotr Skwieciński, autor słów: „Dla Polski lepiej jest, żeby w Kijowie rządzili nie tylko banderowcy, ale nawet sam Bandera, niż odbudowa imperium rosyjskiego”?
Turcja ma duży potencjał sprawiania kłopotów z migrantami. Większość „uchodźców” koczujących za płotem na granicy z Białorusią przybyło z lotnisk tureckich. Można nawet mówić o synchronizacji działań tureckich z Mińskiem i Moskwą. I jeszcze jedno – Turcja pozwala sobie na to po wizycie prezydenta Dudy w Ankarze, po pomocy udzielonej przez polskich strażaków w pożarach w Turcji, po zakupie za 270 mln dolarów tureckich dronów i po wysłaniu przez Polskę kontyngentu wojskowego na południe Turcji, w celu pomocy Turkom w obronie ich granicy przed… napływem imigrantów. Krótko mówiąc – takiego tragicznego bilansu w polskiej polityce zagranicznej jeszcze nie odnotowano.
Przypomnijmy: polska dyplomacja nie tylko zabiega w Brukseli o zniesienie wiz dla Turków, tj. o usunięcie ostatniej zapory oddzielającej Polskę od nadsyłanych przez „przyjaciela przez wieki” „przyjaciół-uchodźców” i zniesienie kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Warszawą, ale zgodziła się, aby eunuchy z Komisji Europejskiej wypłaciły Turcji 6 miliardów euro haraczu za powstrzymanie fali imigrantów. I jeszcze jedno – do okupu dla Turków, 71 milionów dorzucił rząd Morawieckiego.
Armenia nie graniczy z Polską. Nie żyje tam żadna polska mniejszość. A jednak powinniśmy postrzegać ją w odmienny sposób. To kraj, z którym łączą nas wielowiekowe związki, obecność Ormian w Polsce, ich rola w naszej kulturze, i to że to kraj chrześcijański o losach równie tragicznych, co Polacy. Czy nie powinniśmy patrzeć na konflikt ormiańsko-azerski przez pryzmat interesów chrześcijan prześladowanych przez islamistów? Czy w tym konflikcie nie chodzi o starcie cywilizacji? Czy nasz stosunek do Armenii nie powinien być podyktowany wspólnotą cywilizacyjną?
Tymczasem Zbigniew Girzyński z PiS obwieścił: „Turcja jest z tego samego kręgu kulturowego, co Polska”. Czym nas okrutnie zaskoczył, bo zawsze myśleliśmy, że azjatycka Turcja to cywilizacja turańska, a Polska to – dogorywająca, co prawda, ale jednak – cywilizacja łacińska. Podobne cywilizacyjne zaprzaństwo widać w podejściu naszych mężów stanu do pomajdaniarskiej Ukrainy: Donbas to Azja, a jej zachodnia banderowska część to Europa; Oligarchowie ukraińscy to nie azjatyccy Chazarowie, tylko judeochrześcijanie. Nawiasem mówiąc Erdoğan to czystej wody antysemita, ale akurat to naszym łowcom antysemitów nie przeszkadza. A co do Ukrainy, to naszym geostrategom zabrakło refleksji, że w wojnie na wschodzie chodzi także o wepchnięcie Polski w strefę wschodniej cywilizacji turańskiej.
„Nie” dla członkostwa Turcji w UE, nie oznacza „nie” dla Turcji. Erdoğan w wielu aspektach może być dla Polski wzorcem, jak prowadzić wielowektorową politykę zagraniczną. W przeciwieństwie do „naszych” polityków, ma prawdziwy geniusz negocjacyjny. Radzi sobie najlepiej we wszystkich konfliktach w regionie. Przykładem niech będą relacje z Rosją. Turcja należy do NATO, a zatem paktu wymierzonego w Rosję. Niemniej nie przeszkadza to jej występować w roli mediatora w wojnie rosyjsko-ukraińskiej oraz aplikować do członkostwa w grupie BRICS, której Federacja Rosyjska jest jednym z liderów. Można wręcz powiedzieć, że zwycięża wszędzie. Niestety dotyczy to także wiktorii na Kaukazie, gdzie pomogła azerskiemu „młodszemu bratu” zmasakrować Ormian.
Co roku, 24 kwietnia, w dniu w którym Ormianie upamiętniają swój holokaust, w Kongresie Stanów Zjednoczonych pojawia się projekt rezolucji o „tureckim ludobójstwie”, którą Kongres zawsze odrzuca. AIPAC, B’nai Brith i Amerykański Komitet Żydowski, w wysiłkach na rzecz utrącenia takiej rezolucji i zatuszowania zbrodni, współpracują z Turcją. Biorą wzór ze słynnego „cytatu armeńskiego” Adolfa Hitlera: „Naszą siłą jest nasza szybkość i brutalność. Dżyngis Chan rzucił miliony kobiet i dzieci na rzeź z premedytacją i z lekkim sercem – historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państw. To, co mówią o mnie słabe cywilizacje zachodnioeuropejskie, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Wydałem rozkaz – i zastrzelę każdego, kto wyrazi choć jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja wrogów. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego zabijania bez litości wszystkich mężczyzn, kobiet dzieci i starców polskiej rasy i języka, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową. Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?”.
Nie tylko nie pozwalają na martyrologię armeńską. Nie pozwalają też na martyrologię Polaków. I dlatego, w kontekście dramatu współczesnej Armenii, mamy odpowiedź na pytania: Dlaczego nie będzie przeprosin za Rzeź Wołyńską? Dlaczego nie będzie zgody na ekshumację pomordowanych? Rządzące Ukrainą żydobanderowskie klany w tej sprawie nie ustąpią, bo wiedzą, że monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom i że ich patron w Białym Domu nie zgadza się na martyrologię Polaków. I jeszcze inna refleksja: Ekshumacji w Jedwabnem nie chcą ofiary, a ekshumacji na Wołyniu nie chcą kaci.
Krzysztof Baliński
Zdjęcie: Twitter/BBN
Krzysztof Baliński – dyplomata i politolog. W latach 1991-1995 ambasador RP w Syrii i Jordanii. Publicysta poruszający zagadnienia polityki międzynarodowej i polskiej dyplomacji. Publikował w „Nasza Polska”, „Tygodnik Solidarność”, „Głos”, „Warszawska Gazeta”. Autor książek: MSZ polski czy antypolski?, Ministerstwo Spraw Obcych, Polska czy Polin? – sekrety relacji polsko-żydowskich.
4 czerwca 2024 o 13:55
Wiele to z rzeczywistością wspólnego nie ma
4 czerwca 2024 o 20:02
Sobieski się przewraca w grobie! Kurwimy się ze względu na strategiczne interesy USA, a nie przynoszą nam one niczego dobrego.