Nie jest dobrze. Nie dość, że reprezentująca nasz nieszczęśliwy kraj „Luna” nie dostała się do finału na konkursie Eurowizji, chociaż wystąpiła w majtkach, w dodatku białych, więc z pewnością musiały być czyste, to jeszcze niezawisły sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, pan Tomasz Szmydt, wyjechał na Białoruś, gdzie nie tylko poprosił o azyl polityczny, ale zdaje się – zaczyna ujawniać rozmaite wstydliwe zakątki życia publicznego w naszym bantustanie. Te wstydliwe zakątki pan sędzia Szmydt ujawniał i wcześniej, działając zresztą wspólnie i w porozumieniu ze swoją małżonką w ramach tak zwanej „afery hejterskiej”. Polegała ona na ujawnianiu wstydliwych zakątków, ale nie wszystkich obywateli, a tylko – niezawisłych sędziów. To nie jest bezpieczne i nie bez powodu mówi się, iż ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. Doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy to, niczym jakiś wioskowy głupek, potraktowałem poważnie pisemną zachętę, bym przetestował pod kątem niezawisłości niezawisłą sędzię, która została wyznaczona do przysolenia mi pięknego wyroku w sprawie karnej. Chodziło o nazwisko mojej Prześladowczyni, które podałem do wiadomości „bez podstawy prawnej” – co zgodnie z faszystowską regulacją w postaci ustawy o ochronie danych osobowych, stanowi straszliwą myślozbrodnię. Otóż wysłuchawszy zachęty do przetestowania niezawisłości pani niezawisłej sędzi, poprosiłem, by sprawdzono, czy nie była ona, ani nie jest nadal, tajnym współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych, albo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zwerbowanym w ramach słynnej operacji „Temida”. W odpowiedzi zostałem pouczony, że to ja powinienem wskazać jakieś wstydliwe zakątki pani sędzi. Okazało się, że Sejm, uchwalając możliwość testowania niezawisłości niezawisłych sędziów, zakpił sobie z obywateli, którzy przecież, pod rygorem odpowiedzialności sądowej, nie mogą ujawniać tajemnic państwowych, zwłaszcza „specjalnego znaczenia” – a do takich właśnie należą informacje o konfidentach bezpieczniackich watah, które stanowią podszewkę naszej młodej demokracji. Ale nie tylko o zakpienie tutaj chodzi – bo instytucja ta służy wyłapywaniu wścibskich obywateli, co to chcieliby za dużo wiedzieć – a następnie – przykładnemu ich karaniu. Toteż i ja zostałem skazany na zapłatę rozmaitych „kosztów” i grzywnę, którą będę spłacał co najmniej do przyszłego roku, bo niezawisła pani sędzia, chociaż nic nie dała po sobie poznać, przysoliła mi piękny wyrok, nie uwzględniając żadnych okoliczności łagodzących, a druga instancja w podskokach go podtrzymała. Wspominam o tym również gwoli przestrogi, którą kieruję do Kolegi Rafała Ziemkiewicza, żeby broń Boże nie próbował testować niezawisłości żadnego sądu, bo na razie został potraktowany stosunkowo łagodnie. Pięć tysięcy złotych na cel społeczny to małe piwo w porównaniu z ponad 200 tysiącami, które w międzyczasie zdążył mi przysolić Sąd Okręgowy w Warszawie, w ramach zadośćuczynienia dla mojej Prześladowczyni za podanie do wiadomości jej nazwiska, nawet bez żadnego epitetu. Toteż póki życia, nigdy już nie dam się nabrać na testowanie niezawisłości sędziowskiej żadnego sędziego, zwłaszcza takiego, który mógłby być konfidentem jeśli nie WSI, to ABW – bo wtedy nie tylko piękny wyrok, ale – kto wie – może nawet bezterminowe skierowanie do polskiego obozu koncentracyjnego w Gostyninie, który już w roku 2020 zaczął pękać w szwach? Ciekawe, że chociaż utworzył go pobożny Jarosław Gowin, który tempore criminis piastował urząd ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska, to po dokonanej w 2015 roku podmiance na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, ten obóz koncentracyjny nie tylko nie został zlikwidowany, ale nadal istniał, jak gdyby nigdy nic. Inna sprawa, że pobożny Jarosław Gowin przeszedł na jasną stronę Mocy, to znaczy – na stronę PiS, co by tłumaczyło tę kontynuację, chociaż nie do końca, bo – jak pamiętamy – Jarosław Kaczyński nie tylko pozbawił go rządowego dygnitarstwa, ale w ogóle – wycisnął z życia politycznego. Najwyraźniej tedy polski obóz koncentracyjny w Gostyninie musi mieć jakiegoś potężniejszego protektora, skoro ani pan Adam Bodnar, kiedy jeszcze piastował operetkową posadę rzecznika praw obywatelskich, nie ośmielił się pyskować przeciwko temu obozowi, podobnie jak jego następca – a nawet Unia Europejska, tak wyczulona na sprawy praworządności w naszym bantustanie, o tym Konzentrationlagrze nigdy się nawet nie zająknęła. Podejrzewam w związku z tym, że pomysł jego utworzenia mógł wyjść z BND nie tylko gwoli uprawdopodobnienia tak zwanego „kłamstwa obozowego”, które stanowi element zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polutyki historycznej – ale również jako program pilotażowy, którego doświadczenia z pewnością zostaną wykorzystane w Generalnym Gubernatorstwie.
Nawiasem mówiąc, niedawno Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen ogłosiła, że w związku z przywróceniem praworządności w naszym bantustanie, wstrzymuje procedurę przeciwko Polsce z art. 7 traktatu o Unii Europejskiej. To ciekawe, bo przyczyną szantażu finansowego wobec Polski pod pretekstem praworządności był – po pierwsze – Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem pani Julii Przyłębskiej, po drugie – „nowa” Krajowa Rada Sądownictwa, a po trzecie – „neosędziowie”, których ponad 3 tysiące mianował pan prezydent Duda z rekomendacji „nowej” KRS. Wszystko to istnieje nadal; pani Julia Przyłębska kieruje Trybunałem Konstytucyjnym, KRS funkcjonuje w dotychczasowych składzie, uzupełniona tylko przez moją faworytę, Wielce Czcigodną Annę Marię Żukowską z pierwszorzędnymi korzeniami oraz Wielce Czcigodną Kamilę Gasiuk-Pichowicz, która tak się przelękła słów jednego z „neosędziów”, że podobno aż trzeba było wołać weterynarza, no a „neosędziowie” w liczbie ponad 3 tysięcy, nadal „orzekają”, jak gdyby nigdy nic. Mamy oto dowód, że dotychczasowy szantaż finansowy wobec Polski praworządność miał tylko za pretekst, bo tak naprawdę chodziło o doprowadzenie do kolejnej podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej i kiedy tylko pozycję tę zajęła Volksdeutsche Partei Donalda Tuska z satelitami, to Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, być może w imieniu własnym, a być może również w imieniu BND, wynagrodziła go za dobre chęci – bo na razie – jak widzimy – wszystko zostało po staremu.
Wróćmy jednak a nos moutons, czyli do niezawisłego pana sędziego Tomasza Szmydta. Początkowo jego sprawa była analizowana pod kątem prywatniacko-romansowym, jako, że pani sędzina, która początkowo, w ramach „afery hejterskiej”, ujawniała wstydliwe zakątki wskazanych nieubłaganym palcem sędziów, wzorem pobożnego Jarosława Gowina, czy pana mecenasa Romana Giertycha, nie tylko jednym susem przeskoczyła na jasną stronę Mocy, ale przepoczwarzyła się też w „sygnalistkę”, to znaczy – nadal ujawniała wstydliwe zakątki, tylko całkiem innych sędziów, wskazanych innym nieubłaganym palcem. Rychło jednak wątek rozmansowo-prywatniacki został wyparty przez wątek bezpieczniacko-wywiadowczy, i agenci ABW zaczęli zachodzić w głowę (zachodzim w um z Podgornym Kolą…”), jakież to tajemnice państwowe mógł niezawisły sędzia Szmydt poznać, by przekazać je następnie znienawidzonemu Aleksandrowi Łukaszence, a za jego pośrednictwem – samemu Putinowi. Podobno coś tam mógł wiedzieć, ale abewiacy zdaje się nie byli w stanie wyjść poza ogólniki. W tej sytuacji nie było rady; trzeba było zawołać pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa WSI, których, jak wiadomo, już „nie ma” i dopiero on spenetrował prawdę mówiąc: „powiedziałbym, że sędzia Szmydt jest agentem”. I słuszna jego racja, bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – któż takie rzeczy może wiedzieć lepiej od pana generała Dukaczewskiego, który nie tyko pochodzi z porządnej, ubeckiej rodziny, nie tylko przeszedł przeszkolenie w Moskwie jeszcze za komuny, dzięki czemu amerykańscy bezpieczniacy mają go za „odwróconego” i uważają za swoją najukochańszą duszeńkę, ale również – że któż więcej od niego nawerbował konfidentów, również wśród niezawisłych sędziów, których potem WSI prowadziły po szczeblach kariery, dzięki czemu tubylczy wymiar sprawiedliwości stał się przewidywalny aż do bólu? Dotyczy to oczywiście również sędziów zwerbowanych w ramach prowadzonej przez ABW operacji „Temida” – bo między WSI i ABW nie ma przecież żadnych granic ni kordonów, a tylko – „pieśni zew”, to znaczy – dziedziczenie pozycji społecznej, dzięki czemu bezpieczniackie watahy, których korzenie tkwią w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej, przy pomocy agentury i za jej pośrednictwem, od ponad 30 lat budują naszą młodą demokrację. W związku z tym na mieście już od pewnego czasu uporczywie krążą fałszywe pogłoski, że agentów zwerbowanych przez WSI skupia organizacja sędziów „Iustitia”, która powstała akurat w tym czasie, gdy rozwiązała się PZPR, będąca – jak wiadomo – transmisją bezpieki do środowiska sędziowskiego, wobec czego wywiad wojskowy zaraz zorganizował sobie następną transmisję, właśnie w postaci organizacji „Iustitia”. Z kolei ABW, która prowadziła operację werbowania agentury w środowisku sędziowskim pod kryptonimem „Temida”, powołała własną organizację sędziowską pod nazwą „Themis”. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, chociaż nie od rzeczy będzie przypomnieć nieśmiertelny poemat Janusza Szpotańskiego pod tytułem „Bania w Paryżu”, w którym czytamy, jak to Bonja zaproszona przez filozofa Levy Stossa do jego pied a terre w celach figlarnych, nie mogąc doczekać się rozpoczęcia nawet gry wstępnej, walczyła z ogarniającą ją sennością i w tym stanie wypowiedziała słowo: „termos” – mając na myśli termos kawy. Tymczasem filozof, któremu intelekt siadł na libido, usłyszawszy to słowo, nadał mu zaraz głęboki sens filozoficzny, zapisując je w uczonej transkrypcji, jako „thermos” – i od razu wyprowadził z tego otchłanną koncepcję filozoficzną, według której Byt gorączkuje, Byt jest chory – z czego powstało monumentalne dzieło pod tytułem „Migrena Bytu”, w którym również Bonja zabłysnęła wytworną ecriturą. Wracając tedy do bezpieczniackich watah, to oczywiście i one też mają swoich przełożonych, dzięki czemu, zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, naszym bantustanem rotacyjnie rządzą – obecnie już tylko dwa, a nie trzy stronnictwa, to znaczy – Amerykańsko-Żydowskie i Pruskie – bo Ruskie znalazło się w defensywie, odkąd Niemcy odstąpili od strategicznego partnerstwa z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z bezcennym Izraelem.
Dlatego lepiej rozumiemy przyczyny sformułowanej w trybie hipotetycznym deklaracji pana generała Dukaczewskiego, że „powiedziałby” – bo jeszcze nie zapadła decyzja, której ekspozyturze przyklepać pana sędziego Szmydta. Na razie obydwie ekspozytury przerzucają go sobie jak gorący kartofel, czyniąc gorzkie wyrzuty, że po co w takim razie ten cały „Pegasus” – ale prędzej czy później nieubłagany palce wskaże winowajcę, dzięki czemu Donald Tusk będzie mógł wreszcie opuścić na niego wzniesioną do ciosu rękę sprawiedliwości ludowej. A my po staremu nie będziemy wiedzieli, który sędzia jest niezawisły, a któremu stosowne zadania wyznacza oficer prowadzący. Jest w tym plus dodatni, bo gdybyśmy takie rzeczy wiedzieli, to czy wierzylibyśmy nadal w demokrację i sprawiedliwość? A jak nie wiemy, to możemy sobie wierzyć i w jedno i w drugie, ile tylko dusza zapragnie.
Stanisław Michalkiewicz
Zdjęcie: twitter.com
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”. Źródło: michalkiewicz.pl.
23 maja 2024 o 20:38
Czy da się pisać bardziej mętnie od Michalkiewicza???Trzeba pisać po polsku a nie jakieś nibymądrości.
24 maja 2024 o 20:41
Też mnie dziwi co robi Michalkiewicz tutaj na forum