Kresy są integralną częścią naszej przeszłości i, mam nadzieję, teraźniejszości. Zrodziły wiele postaci ważnych dla polskiej historii i kultury, takich jak Stanisław Moniuszko, Józef Piłsudski, Adam Mickiewicz, Stanisław Cat i Józef Mackiewiczowie, Tadeusz Kościuszko, Eliza Orzeszkowa, Juliusz Słowacki. W literaturze polskiej Kresy też zajmują bardzo istotne miejsce. Akcja większości książek Sergiusza Piaseckiego dzieje się właśnie na Kresach, z pamięci mogę wymienić kilka miast kresowych: Raków (w międzywojniu miasteczko przygraniczne), Wilno. Lida. W „Balladach i romansach” Mickiewicz nadał wspaniałą formę literacką podaniom ludowym Nowogródczyzny (jezioro Świteź leży obok Nowogródka. Również w tych terenach toczy się akcja polskiej epopei narodowej, „Pana Tadeusza” tegoż autora. Wszyscy się uczyliśmy na pamięć inwokacji, zaczynającej się słowami „Litwo, Ojczyzno moja…”. Autor „Gry o Tron” dzieciństwa mojego ojca, czyli Henryk Sienkiewicz w swojej Trylogii zabiera czytelnika na Ukrainę, na Dzikie Pola, rzucając go w wir języków, wiar i kultur.
W historii Kresy były miejscem naszego bohaterstwa i naszej martyrologii, każdy kamień, każdy skrawek ziemi jest przesiąknięty polską krwią, na której powstały wsie i miasta, z której wyrosły drzewa i kwiaty. Ziemia święta, uświęconą krwią naszych bohaterów i męczenników. Ta krew wciąż płynie w żyłach pokaźnej liczby osób, mieszkających tam.
Właśnie w tych osobach spotyka się przeszłość i teraźniejszość tych ziem. Przeszłość, uświęcona najwyższym poświęceniem i marna teraźniejszość, napiętnowana pracą o chleb powszedni. Gorzkie życie, nad którym wisi zagrożenie zapaści w otchłań, białoruską, litewską czy ukraińską.
Możemy zobaczyć to gołym okiem, patrząc na same statystyki. Za punkt odniesienia wybrałem sobie rok 1989, czyli powstanie III RP, za punkt końcowy natomiast ostatni spis powszechny, który miał miejsce (dla rzetelności musiałbym zaczekać do jesieni, bo wtedy będziemy mieli aktualne dane z Białorusi).
Zacznę od Litwy, na której Kresowiacy się mają stosunkowo najlepiej: zawsze, nawet w latach Związku Sowieckiego mieli dostęp do polskiego szkolnictwa (o czym ich sąsiedzi i krewni w Białoruskiej SSR mogli tylko pomarzyć), i do jednego tytułu prasowego w języku polskim, czyli gazety „Czerwony Sztandar” (zgodnie ze słowami Lenina „narodowe w formie, socjalistyczne w treści”, ale to i tak lepiej niż nic). W roku 1989 Polaków na Litwie było 258 000, za 20 lat już 200 317.
Na Białorusi, gdzie ze wszystkich państw kresowych żywioł Polski był najsłabszy, w 1989 roku narodowość polską deklarowało 417 720 osób, za 20 lat ta liczba spadła do 294 549 osób.
Na Ukrainie w roku 1989 r. jako Polacy zadeklarowało się 219 179 osób. Pierwszy i ostatni spis ludności po upadku ZSRS w tym jakże sprawnym państwie miał miejsce w roku 2001, według niego Polaków było 144 130.
W różnych państwach w różnym tempie obserwujemy tę samą tendencję, czyli spadek liczby osób, deklarujących narodowość polską. Jednym ze źródeł tego są manipulacje ze strony aparatu biurokratycznego tych państw, które są zainteresowane w zaniżaniu liczby Polaków. Też mają na to wpływ ogólnoeuropejskie trendy demograficzne: w Europie ogólnie rodzi się mało dzieci, i Polacy na Kresach nie są żadną wyspą konserwatyzmu. Na przestrzeni poradzieckiej dodatkowo wpłynął na rozpad Związku Radzieckiego i związany z tym kryzys kulturowy i gospodarczy.
Można długo wyliczać inne czynniki zewnętrzne, na przykład, migrację mieszkańców z tych krajów, lecz nie zbliża nas do istoty tej sprawy. Istotą tego procesu jest to, że Kresowiacy tracą swoją polską tożsamość.
Duża liczba osób po II Wojnie Światowej opuściła Kresy, częściowo pod przymusem, częściowo z własnej woli. Zasiedliły one Ziemie Odzyskane. Bardzo często były to kresowe elity: ziemiaństwo, inteligencja, mieszczanie, przez co Kresy opuścił element kulturotwórczy. Na niektórych obszarach polskie szkolnictwo zniknęło prawie na 40 lat, natomiast szkolnictwo radzieckie, radio, telewizja i prasa były bardzo skutecznym narzędziem wynarodowiającym i z czasem wypchnęły język polski z pozycji języka codziennej komunikacji, i stał się głównie językiem religijnym. Powstawała dziwna sytuacja: Polacy mogli na co dzień mówić w jakimś innym języku, natomiast swoje błagania i westchnienia zanosili przed tron Boży w języku polskim. Poza Litwą, możliwości rozwoju polskiego szkolnictwa powstały dopiero w czasach pieriestrojki.
Wydawałoby się, że po pieriestrojce, a tym bardziej po upadku Związku Radzieckiego nastąpi odrodzenie polskości. Jak się stało naprawdę, dobrze wiemy. Żadne odrodzenie nie nastąpiło, po części z winy państw poradzieckich, po części z braku pomocy ze strony państwa polskiego. Zamiast tego, by wesprzeć polskie szkolnictwo na Kresach, państwo polskie wolało wspierać i budować sojusze z takimi mocarstwami jak Litwa czy Ukraina, albo używać Polaków na Białorusi w walce z prezydentem Łukaszenką po stronie sił, które tamtejszych Polaków uważają za spolonizowanych Białorusinów wyznania rzymsko-katolickiego. Czasem ma się wrażenie, że Polska w ogóle nie jest zainteresowana w obronie swoich rodaków, których złożyła w ofierze bożkom giedroycizmu i demoliberalizmu. Ofiara ta miała zapewnić Polsce wieczną przyjaźń Litwinów i Ukraińców, którą mieliby przejawiać w przerwie między zamykaniem polskich szkół i wykrzykiwaniem banderowskich haseł. Ofiara bożkowi demoliberalizmu miała zapewnić wolną, niezależną od Rosji Białoruś. Sukcesy tej polityki obserwujemy przez cały czas. Również warto tu wspomnieć o potrzebnej, popularnej i kosztującej polskiego podatnika 20 mln złotych rocznie telewizji Biełsat, kiedy oddolne inicjatywy polskie na Białorusi zmagają się z najbardziej przyziemnym i najbardziej upokarzającym problemem – brakiem pieniędzy.
Nie możemy zapomnieć też o ukraińskiej ustawie o szkolnictwie, z powodu której na przykład Węgrzy bezpodstawnie przeszkadzają naszym ukraińskim braciom w ich drodze do wolnego świata. Przecież mogą brać przykład z rządu polskiego, i zachowywać się normalnie, przecież nic się nie stało.
Największą hańbą polityki wschodniej jest sprawa Polaków na Litwie, i to zaczynając od polityki stricte tożsamościowej (czyli pisownia nazwisk czy tabliczki na domach w języku polskim), a kończąc na rozbijaniu środowiska polskiego w „Republice Litewskiej”. Ta dywersja z macierzy zaczęła się jeszcze w 1991 roku, kiedy państwo polskie nie raczyło w żaden sposób wesprzeć dążeń autonomistycznych Polaków, którzy proklamowali Polski Kraj Narodowo Terytorialny. Miała to być jednostka autonomiczna, która obejmowałaby tereny rejonów wileńskiego i solecznickiego, w większości zamieszkałych przez ludność polską. Wbrew prawu litewskiemu Rada Najwyższa rozwiązała rady zamieszkanych przez Polaków rejonów wileńskiego i solecznickiego, i zawiesiła w nich funkcjonowanie samorządu. Aż do wiosny 1993 roku rejony te będą zarządzane przez rządowych komisarzy. Działacze polscy znaleźli się na celowniku służb specjalnych i prokuratury generalnej. Udział III RP w tym przedsięwzięciu ograniczył się do nawiązania stosunków dyplomatycznych między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską dzień po stłumieniu projektu autonomicznego.
Jesienią 2018 roku niektóre media, pełniące rolę tub propagandowych rządu, zaczęły krytykować Waldemara Tomaszewskiego i jego partię AWPL, zarzucając im, a jakże, prorosyjskość. Każdy rozumie, że takie działania mają na celu dyskredytację środowiska polskiego na Litwie.
Jest jeszcze jeden czynnik, decydujący o tym, że Polacy tak łatwo się rozpuszczają w obcym morzu. Wspomniałem wcześniej o olbrzymach polskiej kultury, dzięki którym znamy ją w takim kształcie, w którym istnieje teraz. Dziś polska kultura przeżywa upadek. Owszem, mamy dobrych, no takich średnich pisarzy, muzyków, filmowców, lecz jeżeli ich dzieł się nie zna, to nie można powiedzieć, że się jest niewykształconym czy coś wielkiego ominęło. Gdyby nasza kultura zachowywała siłę, którą miała w XIX wieku, żaden Polak nie uznałby by kulturę litewską, która ma za sobą mniej dorobku niż Krakowskie Przedmieście w Warszawie, za swoją.
Jest jeszcze jedno, co nie sprzyja przetrwaniu polskości na Kresach, czyli całkowity brak idei narodowej na obecnych czasach. Idea narodowa jest tym, co mobilizuje naród w celu jego przetrwania. Bez takiej idei naród będzie ulegał powolnej degeneracji i samozagładzie. Dążenie do realizacji ideałów jest właściwe każdemu człowiekowi. Jeżeli człowiek „po prostu” żyje, nie mając żadnych planów, to znaczy że nie żyje w ogóle. Również naród, po prostu trwający, tak na prawdę powoli umiera. Poza tym, idea jest tym, co konsoliduje ludzi o tym samym pochodzeniu etnicznym, mówiących tym samym językiem, mających to samo zaplecze kulturowe we wspólnotę polityczną. Idea odpowiada nam, po co być Polakiem, Niemcem, Rosjaninem i tak dalej. Naród, pozbawiony takiego spoiwa jest łatwo poddany na wykorzenienie i asymilację. W końcu idea odpowiada na pytanie dlaczego naród istnieje? Jaka jest jego misja historyczna? Bez tej głębszej treści naród staje się cieniem samego siebie. Właśnie tym jest obecnie polskość na Kresach – zaledwie cieniem i wspomnieniem starych dobrych czasów.
Wydaje się, że w obecnej sytuacji, jeżeli nic się nie zmieni, to czeka nas ostateczna depolonizacja Kresów. Najbardziej świadomi Polacy, którzy chcą pozostać Polakami i nie ulec asymilacji, najprawdopodobniej opuszczą rodzime strony i przeprowadzą się do Polski. Natomiast patrząc na aktualne tendencje, ma się wrażenie, że być może poza Litwą, gdzie polskość mimo wściekłych ataków władz Republiki Litewskiej i obojętności ze strony elit III RP, ma się stosunkowo dobrze, pokolenie lat 90. jest ostatnim polskim pokoleniem na Kresach.
Eugeniusz Onufryjuk
Kresowianin
Źródło: Xportal.press
11 maja 2024 o 13:58
Odpowiednie granice
12 maja 2024 o 12:19
Możnaby jeszcze Serbołużyczan włączyć
12 maja 2024 o 19:56
Właśnie.