1 sierpnia przypadła 79 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Z uwagi na zbliżające się wybory do Sejmu, tegoroczne obchody były wyjątkowo uroczyste, nie tylko z udziałem środowisk skoligaconych z rządem „dobrej zmiany”, ale również – z nieprzejednaną opozycją, która już nie może się doczekać odsunięcia od władzy Jarosława Kaczyńskiego, by samemu wreszcie też „umoczyć pysk w melasie”. Jedynym wyjątkiem była Wielce Czcigodna Klaudia Jachira, która oskarżyła rząd „dobrej zmiany”, że tegoroczną rocznicę Powstania jej „ukradł” w związku z czym obchodzić jej nie mogła. Dysonansu poznawczego doświadczył też Judenrat „Gazety Wyborczej”, który najwyraźniej nie może przeboleć, że Powstanie Warszawskie z sierpnia 1944 roku zuchwale narusza monopol insurgencyjny, zastrzeżony dla powstania w getcie z wiosny roku 1943. Z powodu notorycznych naruszeń tego monopolu zagranica nie jest pewna, o co z tymi warszawskimi powstaniami chodzi, ani kiedy właściwie one się odbyły – a przecież powinna wiedzieć, już choćby dlatego, by nie narazić się na „kłamstwo oświęcimskie”. Toteż pełniący w Judenracie obowiązki delfina pan red. Jarosław Kurski cierpko zauważył, że AK-owcy, mając świadomość, że nie będą mogli zwyciężyć, wzięli milion mieszkańców Warszawy za zakładników. Co prawda powstanie w getcie też nie miało wielkich szans na zwycięstwo, a mieszkańcom Warszawy tylko dlatego udało się wtedy uniknąć losu zakładników, że SS Gruppenfuhrerowi Jurgenowi Stroopowi taki pomysł w ogóle nie przyszedł do głowy – bo gdyby przyszedł, to nie wiadomo, co by było. Ale wiadomo, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, więc pan red. Kurski nieubłaganym palcem wytyka dziś „AK-owcom” tę niefrasobliwość. I tak dobrze, że na razie nie oskarża ich – jak w przypadku Judenratu bywało w przeszłości – że wywołali Powstanie, żeby powybijać te resztki Żydów, które jeszcze w Warszawie zostały, a obawiając się sądu zagniewanego ludu, na wszelki wypadek obrócili w gruzy całe miasto, żeby w ten sposób zatrzeć ślady. Ale oczywiście wszystko jeszcze przed nami, zwłaszcza, że koordynacja żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką zacieśnia się coraz bardziej, a poza tym, w przyszłym roku przypadnie okrągła, 80 rocznica Powstania, więc dopiero z tej okazji można będzie sobie poużywać.
Piknik w nastroju powagi i zadumy
Poza tymi dysonansami obchody jak zwykle przebiegały w nastroju „powagi i zadumy” tym bardziej, że oprócz coraz mniej licznych weteranów, którym udało się przeżyć nie tylko Powstanie, ale również – tak zwane „utrwalanie władzy ludowej” – przez semickich czekistów, przysłanych do Polski przez Stalina z zadaniem tresowania do komunizmu mniej wartościowego narodu tubylczego – wzięli w nich udział Umiłowani Przywódcy z panem prezydentem Andrzejem Dudą, panem premierem Mateuszem Morawieckim i prezydentem Warszawy, panem Trzaskowskim, którzy nie zaniedbali żadnej okazji, by w dymach bijących z zapalonych zniczy uwędzić własne półgęski ideowe. Tak bywało i wcześniej – o czym pisał „sowizdrzał świętokrzyski” Józef Ozga-Michalski – tylko że wtedy, to znaczy – w 1967 roku – wędzono półgęski ideowe „w dymach bijących z wojny izraelsko-arabskiej”. Teraz półgęski ideowe wędzi się przede wszystkim w dymach bijących z wojny, jaką USA i NATO prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, a z uwagi na intensywność tego wędzenia, jego uczestnicy ostatnio nie tylko dostali zadyszki, ale nawet ataków kaszlu, oskarżając się nawzajem o „niewdzięczność”.
I właśnie na tle zmasowanego uczestnictwa w rocznicowych obchodach naszych Umiłowanych Przywódców, warto zwrócić uwagę, że obok stosunkowo nielicznych momentów „powagi i zadumy”, uroczystości miały charakter raczej piknikowy. Wprawdzie Powstanie Warszawskie było wielką tragedią, bo już w pierwszym dniu walk straty w niektórych oddziałach sięgnęły 80 procent, ale ten aspekt nie był specjalnie akcentowany, natomiast nacisk został położony na radosną stronę Powstania – że jego wybuchowi towarzyszyło wyzwolenie w Polakach erupcji uczuć patriotycznych. I właśnie na tę uczuciową stronę położony został akcent tegorocznych obchodów – a jestem przekonany, że w przyszłym roku nastrój radosnego świętowania będzie dominujący.
Zanik instynktu politycznego
Myślę, że nie był to przypadek, a raczej – efekt przemyślanego przez pierwszorzędnych fachowców zabiegu celowego – żeby doprowadzić do zaniku w społeczeństwie polskim instynktu politycznego. Ta operacja prowadzona jest od kilku stuleci – na co już w XVIII wieku zwrócił uwagę rosyjski ambasador w Warszawie Otto Magnus von Stackelberg, pisząc w liście do Katarzyny, że „La liberte polonaise n’ayant jamais porte que sur l’imagination… a accutume la nation au seul culte de l’appareil exterieur” – co się wykłada, że wolność polska skierowana zawsze w stronę wyobraźni, przyzwyczaiła naród do kultu działań pozornych.
Tak było w wieku XVIII i tak było w roku 1944, na dowód czego można przytoczyć świadectwa ówczesnych Polaków, – ludzi światłych, zorientowanych i potrafiących zdobyć się na samodzielne oceny. Jednym z nich był Adam hrabia Ronikier, w okresie kilku lat okupacji niemieckiej pełniący funkcję prezesa Rady Głównej Opiekuńczej – jednej z dwóch polskich instytucji, oficjalnie działających w Generalnym Gubernatorstwie (drugą był Polski Czerwony Krzyż, na którego czele stała Maria hrabina Tarnowska). Pod koniec roku 1943 w swoich pamiętnikach notuje: „Okazało się, że pragnie mnie widzieć Anglik, wydelegowany do Warszawy celem rozmówienia się z szeregiem osób i że jedną z nich mam być ja. (…) Anglikiem owym był pan Horacy Coock, dawniejszy radca ambasady w Petersburgu (…) obecnie w Polsce noszący nazwisko Henryka Cybulskiego (…) Wtedy przeszedł do sprawy stosunku do Sowietów i formułując swe o tym zdanie, powiedział dosłownie: Anglii nie stać na to, by ryzykować trzecią wojnę światową, z Sowietami musi być sprawa zakończoną jeszcze w trakcie tej wojny. (…)” Wracając do spraw polskich powiedział on, że w wielu punktach różni się z nami, co do metod u nas stosowanych – jedna z nich najbardziej niezrozumiała to owo strzelanie do trupa, jakim są przecież Niemcy obecnie, „czyż – powiedział on z wielkim przejęciem – macie tak dużo inteligencji, że nią szafować możecie i chcecie?” W roku 1944, już po wypuszczeniu go z gestapowskiego więzienia, gdzie oczekiwał na śmierć, Ronikier pisze: „Warszawa (tj. przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego – sm) jakby zahipnotyzowana żądzą zemsty nad Niemcami, zdawała się tracić z oczu konieczność patrzenia na sprawy rozumnie i spokojnie i gotowa była na wszystkie jak najdalej idące ofiary by raz Niemcowi łeb zetrzeć. Jeden generał polski, którego spotkałem u Tyszkiewicza, nie wahał się mnie, ojcu pięciu synów, powiedzieć dosłownie: niech będzie jeszcze sto tysięcy ofiar, byleby raz tego wroga powalić na kolana. (…) Mając na myśli ratowanie substancji narodu i słowa wypowiedziane do mnie przez pana Coocka, zdawało mi się, że rodacy moi w stolicy, gdy chodziło o ten temat, byli pozbawieni po prostu zdolności myślenia kategoriami politycznymi – nienawiść do Niemców przesłaniała im zupełnie sąd właściwy o bolszewikach i groźbę z ich strony coraz wyraźniej się kształtującą. (…) Wezwał on (p. Bocheński – sm) mnie gwałtownie do przyjazdu do Warszawy, gdzie stawiłem sie na dzień 10 lipca. Od niego i wielu innych dowiedziałem się zaraz, że w stolicy naszej wre, że nienawiść do Niemców przyjmuje rozmiary takie, że musi w tej czy innej formie wylać się na zewnątrz, gdy zaś próbowałem w gronie ludzi poważnych ten temat omówić i zaproponowałem, by odezwą z poważnymi podpisami do równowagi starać się kraj nawoływać, powiedziano mi przede wszystkim, że takich podpisów się nie zbierze i że nie będzie to miało żadnego wpływu. Aczkolwiek wszyscy przyznawali, że jak ja rozumować muszą, że powstanie byłoby nieszczęściem najstraszniejszym, ale stan umysłów jest już tak podnieconym, że rozsądkiem już się nic nie da osiągnąć. Próbowałem trafić do Delegatury i Komendy Naczelnej, spotkałem się jednak z wykrętną odmową widzenia się (…) Wobec tego 11 lipca poszedłem do pana Jasiukowicza (Stanisław Jasiukowicz, członek Delegatury Rządu na Kraj, minister – uwięziony przez Sowietów w „procesie 16”, zmarł w więzieniu w Butyrkach w Moskwie – sm) i na jego ręce złożyłem oświadczenie (…) wobec tego zrywam z nią osobiście i kroki swe, które zmierzam przedsiębrać, opierać będę na własnym rozumieniu sytuacji kraju (…) Pan Jasiukiewicz obiecał to me oświadczenie złożyć Delegatowi Rządu. (…) Dnia 13 lipca opuściłem Warszawę ostatni raz widząc ją przed powstaniem (…) Zaraz nazajutrz (…) otrzymałem telefoniczne wezwanie od pana Schindhelma w jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie niezmiernej wagi. (…) Znowu nalegał na mnie gwałtownie o formułę porozumienia z AK, widząc w nim jedyną formułę dla uniknięcia wybuchu, którego widać, że się obawiał naprawdę. (…) W rezultacie tych narad („w gronie zaufanym” – sm) w dniu 25 lipca znalazłem się u Schindhelma (…) Zakomunikowałem mu, że w gronie najbliższych przyjaciół rozważyliśmy wszystkie ewentualności i doszliśmy do zgodnego przekonania, że powstanie da się zażegnać jedynie wtedy, gdy ze strony niemieckiej dokonany zostanie czyn o charakterze „grosszugig”, który by sytuację wzajemnych stosunków zasadniczo był w stanie zmienić. Takim czynem jedynym, który nam się wydaje wskazanym, a realnie możliwym do wykonania, mogłoby być oddanie Warszawy przez Niemców, dobrowolnie, bez wystrzału w ręce AK i to wraz z odpowiednim terenem obejmującym najbliższe powiaty, a co najmniej takim, który by obejmował potrzebne do lądowania lotniska dla sprowadzenia z Anglii w drodze lotniczej odpowiedniej jednostki wojskowej polskiej, złożonej co najmniej z dwóch dywizji, a także przyjazdu przedstawicieli władz polskich. (…) Prawie bez wahania oświadczył mi, że się zaraz porozumie z Berlinem i o rezultacie swych zabiegów mi zakomunikuje, zaś prosił, bym zapewnił sobie stawienie się na czas dwóch pełnomocników AK dla ostatecznego porozumienia. (…) Zatelefonowawszy zaraz do Warszawy, by się upewnić co do przyjazdu osób upoważnionych do pertraktacji ze strony AK, dowiedziałem się, że na ich przyjazd w najbliższej przyszłości nie można liczyć (..) Gdy pod wieczór tego dnia otrzymałem zawiadomienie od Schindhelma, że z Berlinem rozmawiał i że są jeszcze pewne trudności mające charakter upierania się w obronie prestige’u władzy, odpowiedziałem mu, że nie pozostaje nam nic innego, jak jakiś czas odczekać.”
W służbie „działań pozornych”
Ale Powstanie było pomyślane, jako operacja wojskowa – a każda operacja wojskowa, powinna mieć polityczny cel, bo w przeciwnym razie jest bezsensowną rzezią. Tymczasem – jak to zupełnie serio przedstawił generał Leopold Okulicki – postać nieco zagadkowa – celem Powstania miało być „wstrząśniecie sumieniem świata”. Jak wiadomo, ten cel się nie ziścił między innymi dlatego, że dowódca Powstania, generał Chruściel „Monter”, ten sam, pod którego dzwonem odbywały się uroczystości, zamierzał go osiągnąć przy pomocy strategii polegającej na tym, żeby kilofami zdobyć karabiny, a karabinami – armaty.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że rocznicowe uroczystości skupiają się na ekscytowaniu przez Umiłowanych Przywódców bojowego nastroju przede wszystkim ludzi młodych, którzy bardzo chętnie poddają się rozmaitym wzruszeniom – jak nie u „Jurka Owsiaka”, to z okazji Powstania, jak nie z okazji Powstania, to z okazji rocznicy odzyskania niepodległości, z której – co mało kto już zauważa – zostały nam smutne resztki – a wspólnym mianownikiem wszystkich tych przedsięwzięć, jest to, że jest wesoło, a w dodatku uczestnicy mają poczucie, że robią coś bardzo ważnego. Czegóż chcieć więcej?
Tymczasem akurat politycy w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego powinni posypywać sobie głowy popiołem, że – chociaż nie mieli już wpływu na cokolwiek, ale to, by do tej rzezi nie dopuścić, to jeszcze mogli – uchylili się od tego obowiązku, pozostawiając decyzję rozhuśtanym przez propagandę żołnierzom, którzy o sytuacji politycznej nie mieli specjalnego pojęcia. Ale to właśnie żołnierze otrzymali do wykonania to niewykonalne zadanie i za to, że przez 63 dni próbowali je wykonać, należy się im szacunek. Nie można jednak zapominać, że Powstanie Warszawskie było tragedią – kto wie, czy nie sprowokowaną celowo przez naszych wrogów – o czym pod datą 16 sierpnia 1944 roku pisze w swoich „Dziennikach” Józef Goebbels, nie bez satysfakcji twierdząc, że Stalin najtańszym kosztem, przy pomocy niemieckiego oręża, „skatynizował” polską elitę.
Stanisław Michalkiewicz
Akcja „Burza” i Powstanie Warszawskie – najlepszy prezent dla Stalina i sowieckiej agentury
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”. Źródło: michalkiewicz.pl.
Najnowsze komentarze