Nie biorę w obronę Niemiec. Biorę w obronę Prawdę. Nie jestem pewien czy ona istnieje, a wielu ludzi przedstawia argumenty, które dowodzą, że tak nie jest. Wiem jednak, że istnieje kłamstwo; wiem, że istnieje systematyczna deformacja faktów. Żyliśmy przez trzy lata zafałszowaną historią. To zafałszowanie było umiejętne: pobudzało fantazje, bazowało nawet na spisku fantastycznych wyobrażeń. Najpierw mówiono nam: oto, co wycierpieliście! Następnie powiedziano: Pamiętajcie, co wycierpieliście! Wynaleziono nawet filozofię dla tego fałszerstwa. Przy jej pomocy próbuje nam się wmówić, że to czym jesteśmy naprawdę, nie ma żadnego znaczenia; że jedyne znaczenie mają nasze wyobrażenia. Wydaje się, że ta transpozycja jest jedyną rzeczywistością. Grupa Rothschilda w ten sposób awansuje do istnienia metafizycznego.
Beznadziejnie wierzę w prawdę. Wierzę w jej ostateczny triumf nad wszystkim; nawet nad wyobrażeniami jakie nam się przedstawia. Zagrożony los fałszerstw stworzonych przez Résistance daje nam na to dowody. Dziś ich gmach jest zniszczony, odpada od niego farba: billboardy wytrzymają jeszcze tylko kilka sezonów. A zatem, jeśli demokratyczna propaganda kłamała na nasz temat przez trzy lata, jeśli zniekształcała opis naszych czynów, dlaczego mielibyśmy wierzyć temu, co mówi nam na temat Niemiec? Czy nie zakłamuje ona historii okupacji tak jak w sposób zniekształcony przedstawia ona działania francuskiego rządu [w czasie okupacji – T.P.]? Opinia publiczna zaczyna zmieniać swoją ocenę w sprawie czystek [powojennych procesów osób oskarżonych o kolaborację – T.P.]? Czy nie powinniśmy sami siebie zapytać, czy taka sama rewizja nie powinna być udziałem potępień rzuconych przez tych samych sędziów w Norymberdze? Czy, w końcu, nie byłoby szczerym – w rzeczywistości konieczne – podniesienie tej kwestii? Jeśli działania sądowe, które uderzyły w tysiące Francuzów są oszustwem, co jest dowodem na to, że tysiące potępień jakie spadły na Niemców nie są nim również? Czy nie mamy prawa interesować się tą kwestią?
Czy pozwolimy tysiącom ludzi, właśnie w tym czasie, cierpieć i być oburzonym na naszą odmowę złożenia świadectwa, na nasze tchórzostwo, na nasze fałszywe współczucie? Odrzucają oni ten kaftan w którym chcemy zamknąć ich głos i przeszłość; oni wiedzą, że nasze gazety kłamią, że nasze filmy kłamią, że łżą nasi pisarze – oni to wiedzą i tego nie zapomną: czy będziemy znosić te pełne pogardy spojrzenia jakimi słusznie nas obdarzają? Całą historię tej wojny trzeba przeformować, wiemy to. Czy odmówimy prawdzie otwarcia naszych drzwi?
Widzieliśmy tych ludzi przybywających w naszych domach i w naszych miastach; byli naszymi wrogami i, co jeszcze bardziej bolesne, byli panami na naszej ziemi. To nie odbiera im jednak prawa, które mają wszyscy ludzie, do prawdy i sprawiedliwości, do szczerości innych ludzi. Walczyli z odwagą; podlegali wojennemu kołu fortuny i akceptowali to; dziś, ich miasta są zniszczone, żyją w dziurach pośrodku ruin, nie mają już nic, żyją jak żebracy – z tego co dadzą im zwycięzcy, ich dzieci umierają, a ich córki padają łupem obcokrajowców, ich rozpacz przekracza wszystko, co może sobie wyobrazić człowiek. Czy odmówimy im chleba i soli? A jeśli Ci żebracy, których traktujemy jak banitów są nieróżniącymi się od nas ludźmi? Jeśli nasze ręce nie są czystsze niż ich ręce, jeśli nasze sumienia nie są czystsze niż ich? Jeśli się pomyliliśmy? Jeśli skłamaliśmy? Jednakże to na wyroku, od którego nie ma odwołania zwycięzcy oparli swoje pytanie o to czy rozpocząć, czy też odrzucić dialog z Niemcami. Pochwycili oni miecz Jehowy i przegnali Niemców ze sfery człowieczeństwa. Klęska Niemiec nie była dla zwycięzców wystarczająca. Niemcy nie byli jedynie ludem pokonanym, dla zwycięzców nie byli oni jedynie zwykłymi przegranymi. To Zło w nich wstąpiło: zaczęto ich pouczać, że są niecywilizowani, że są barbarzyńcami. O tym co się z nimi stało, o najwyższym poziomie rozpaczy, o cierpieniu spowodowanym tym, że w jeden dzień powódź pochłonęła ich kraj niczym Gomorę, z nimi samymi, błąkającymi się samotnie, zdumionymi pośród ruin, jakby obudzili się po upadku świata, powiedziano im – jak mówią dzieci – dobrze wam tak! To była jedynie kara zesłana z nieba. Powinni usiąść, Ci Niemcy, na swoich ruinach i bić się w piersi. Dla zwycięzców byli potworami. Sprawiedliwym jest, że miasta potworów zostały zniszczone, tak jak kobiety potworów i ich małe dzieci. Odbiorniki radiowe wszystkich ludzi na świecie i prasa całego świata, i miliony głosów ze wszystkich jego stron – bez żadnego wyjątku, bez nuty fałszu, zaczęły tłumaczyć człowiekowi siedzącemu na swoich ruinach, dlaczego jest potworem.
Ta książka jest zaadresowana do tych odrzuconych. Koniecznym jest, żeby wiedzieli, że nie wszyscy ślepo akceptują werdykt zwycięzców. Czas na odwołanie od wyroku przyjdzie pewnego dnia. Sądy, które podążają za zwycięstwem zbrojnym mogą wydawać jedynie przemijające wyroki. Samo to, że przyjmuje się je przez polityczny oportunizm i strach uchyla te orzeczenia. Nasza opinia na temat Niemiec i ich narodowo-socjalistycznego reżimu jest wolna od tego uwikłania. Naszą jedyną ambicją, w pisaniu tej książki, było to, żebyśmy mogli przeczytać ją znowu, za piętnaście lat, bez cienia wstydu. Jeśli uznamy, że niemiecka armia lub NSDAP brały udział w zbrodniach, naturalnie nazwiemy te organizacje zbrodniczymi. Lecz jeśli uznamy, że czyni się wobec nich te zarzuty przy użyciu sofizmatów i kłamstw, zdemaskujemy je. To wszystko wygląda trochę za bardzo jak przedstawienie w teatrze: z jednym rzutnikiem i jedną żarówką oświetlającą scenę, gdy tymczasem cała reszta znajduje się w mroku. Nadszedł czas by zapalić światło żyrandola i przyjrzeć się nieco dokładniej widzom.
* * * * *
Pozwólcie nam zaznaczyć na samym początku, że prawne działania podjęte przeciwko Niemcom, lub dokładniej – przeciwko narodowemu socjalizmowi, mają solidną podstawę, podstawę o wiele twardszą niż się powszechnie wierzy. A mimo to jej nie ogłoszono. Kwestia ta, w rzeczywistości, jest bardziej dramatyczna niż możemy się od nich dowiedzieć: podstawa oskarżenia, przyczyna stojąca za tym oskarżeniem, jest obecnie o wiele bardziej przykra dla zwycięzców [niż dla pokonanych – T.P.].
Opinia publiczna i prokuratorzy zwycięskich mocarstw podkreślają, że ustanowili się sędziami ponieważ reprezentują cywilizację. Oto oficjalne wytłumaczenie. Ale to również oficjalny sofizmat, który to co podlega dyskusji uznaje za podstawową zasadę i za pewnik. Według nich, jedynie na końcu otwartego sporu pomiędzy Niemcami a Aliantami jedna ze stron mogła powiedzieć, który obóz reprezentuje cywilizację. Żadna ze stron nie mogła – oczywiście! – tego powiedzieć na początku i – przede wszystkim! – nie mogło tego stwierdzić pojedyncze stronnictwo uczestniczące w tym sporze. USA, Anglia i ZSRR nakazały swoim najbardziej wygadanym prawnikom bronić tego dziecinnego argumentu. Przez cztery lata nasze radia powtarzały Niemcom: „Jesteście barbarzyńcami! Jesteście barbarzyńcami bo zostaliście pokonani!” Jasnym jest, że panowie: Shawcross, Jackson i Rudenko nie wyrażali się inaczej zza swoich norymberskich pulpitów, gdy proklamowali jednogłośnie oburzenie cywilizowanego świata, oburzenie, którego ich własna propaganda była przyczyną, które wspierała, którym kierowała i, które rzuciła, niczym rój szarańczy, przeciwko jakiejkolwiek formie życia politycznego, która by ich drażniła. Jednakże – pozwólcie, że nie popełnimy tego błędu – to sfabrykowane oburzenie ma długą historię i, w sumie, nadal jest podstawową bazą dla oskarżenia wymierzonego w rząd niemiecki. To oburzenie cywilizowanego świata, które wymaga procesu, to oburzenie, które wspiera zachowanie zwycięzców, ono jest zwieńczeniem wszystkiego: sędziowie w Norymberdze byli jedynie sekretarzami, skrybami tej jednomyślności. Założono nam siłą czerwone okulary i następnie zachęcono nas do zadeklarowania, że wszystko wokół jest czerwone. Teraz przedstawiono nam program na przyszłość, który ma nieskończoną liczbę filozoficznych zalet!
Ale prawda jest zasadniczo inna. Podstawą Procesu Norymberskiego, podstawą, której nikt nigdy nie ośmielił się wskazać, nie jest, jak podejrzewam, strach: jest nią widok ruin, panika zwycięzców. Dla nich koniecznym jest uznać, że inni są w błędzie. Jeśli jakimś przypadkiem pokonani nie są potworami to jakim sposobem zwycięzcy mogliby unieść ciężar odpowiedzialności za te wszystkie zniszczone miasta, za te tysiące bomb fosforowych? Oto horror, oto rozpacz zwycięzców, która jest prawdziwą przyczyną procesu. Zasłonili oni swoją twarz przed tym do czego ich zmuszono i, by dodać sobie odwagi, przekształcili swoją masakrę w krucjatę. Wymyślili oni a posteriori prawo do maskary w imię szacunku dla ludzkości. Będąc mordercami promowali się jako stróże prawa. Jak wiemy, po pewnej liczbie śmierci każda wojna staje się obowiązkowo wojną sprawiedliwą. Zwycięstwo jest kompletne jedynie wtedy gdy, po przejęciu siłą cytadeli, przejęto również sumienia. Z tego punktu widzenia, Proces Norymberski jest narzędziem współczesnej wojny, który zasługuje na to, żeby być opisywanym jak bombowiec.
Już próbowaliśmy uczynić coś podobnego w 1918 roku, ale wtedy wojna była jedynie kosztowną operacją militarną, zadowolono się przypięciem Niemcom etykietki agresora. Nikt nie chciał być odpowiedzialny za tak wielką liczbę zgonów. Zrzuciliśmy tą odpowiedzialność na pokonanych zmuszając ich negocjatorów do podpisania oświadczenia, że ich kraj był odpowiedzialny za wojnę. Inaczej było tym razem. Kolejna wojna stała się obustronną masakrą niewinnych ludzi. Nie wystarczyło powiedzieć, że pokonani uznają się za agresora. By usprawiedliwić popełnione w czasie wojny zbrodnie absolutnie koniecznym było odkryć jakieś poważniejsze występki przeciwników. Absolutnie koniecznym było uznać angielskie i amerykańskie bombowce za miecz Pana Boga. Alianci nie mieli wyboru. Gdyby nie było uroczystych zapewnień, gdyby nie przedstawiono żadnych dowodów na to, że byli zbawcami ludzkości, nie byliby uznawani za nikogo innego, tylko za morderców. Jeśli pewnego dnia człowiek przestanie wierzyć w niemiecką potworność, czy nie zażądają oni wyjaśnień dotyczących ich zdewastowanych miast?
Istnieje w związku z tym oczywisty interes po stronie propagandy brytyjskiej, amerykańskiej i – w mniejszym stopniu – sowieckiej, aby wspierać tezę o niemieckich zbrodniach. Stanie się to jeszcze bardziej oczywiste jeśli będziemy pamiętać o tym, że pomimo usilnego propagowania, teza ta otrzymała swoją ostateczną formę dosyć późno.
Na początku nikt w to nie wierzył. Kanały radiowe usiłowały uzasadnić przystąpienie do wojny. Opinia publiczna rzeczywiście obawiała się niemieckiej hegemonii, ale nie wierzyła w niemiecką potworność. W czasie pierwszych miesięcy okupacji oficerowie mówili: „Nie będą próbowali kolejny raz przekonywać nas o niemieckim okrucieństwie.” Bombardowanie Coventry i Londynu, pierwsze naloty, które dotknęły ludności cywilnej, „uszkodziły” tę odrobinę mądrości. Podobnie, niewiele późniejsza, wojna podwodna. Następnie okupacja, zatrzymania i stosowanie środków odwetowych. I, po tym wszystkim, z pomocą kanałów radiowych, opinia publiczna mogła uzyskać pierwszy stopień odurzenia. Niemcy stali się potworami ponieważ byli niesprawiedliwymi przeciwnikami i ponieważ wierzyli wyłącznie w prawo silniejszego. Naprzeciwko nich: poprawne narody, które zawsze były atakowane, ponieważ w każdym wypadku postępowały uczciwie. Ale ludzie tak naprawdę nie wierzyli w to, że Niemcy byli potworami; widzieli w tym wszystkim jedynie te same motywy propagandowe, które krążyły w czasach Kajzera i Grubej Berty.
Okupacja terytoriów na Wschodzie i, w tym samym czasie, walka z terroryzmem i sabotażami podjęta w całej Europie dostarczyła innych argumentów. Niemcy byli potworami ponieważ podążali wszędzie za swoimi zabójcami; mit Gestapo znalazł się na piedestale: w całej Europie niemieckie armie montowały rządy terroru, noce były nękane wyciem syren, więzienia były pełne, a każdego poranka na ulicach rozbrzmiewały strzały. Cel tej wojny stał się jasny: miliony ludzi, od jednego końca kontynentu po drugi, walczyły o wyzwolenie z nowego niewolnictwa; bombowce otrzymywały imię „Liberator”. To był czas kiedy do wojny weszła Ameryka. Co prawda, ludzie nadal nie wierzyli w to, że Niemcy są potworami, ale zaczęli spoglądać na wojnę jako na krucjatę wolności. To byłdrugi stopień odurzenia.
Jednakże, wszystkie te wyobrażenia nadal nie korespondowały z napięciem naszej obecnej propagandy. Odwrót niemieckich armii na Wschodzie ostatecznie uczynił możliwym takie jej sformułowanie. To był moment na który czekali: sygnał o tym, że Niemcy są rozbite. Mówiono o zbrodniach wojennych, a deklaracja z 30 października 1943 roku pozwoliła społeczeństwu, dla ogólnej satysfakcji, mówić o tych zbrodniach i spodziewać się za nie kary. W tym czasie Niemcy byli już oczywiście potworami, odcinali rączki małym dzieciom – tak jak mówiło się zawsze. Ni było już przymusu, tylko okrucieństwo. Od tego momentu cywilizowany świat miał prawo się im przeciwstawić: co prawda, mogą pojawić się u niektórych wyrzuty sumienia jeśli uznają, że powinno się karać zdradę bombardowaniami lub jeśli traktują działania suwerennego rządu jak wykroczenia przeciwko wspólnemu prawu, ale wszyscy są gotowi karać i stawiać poza prawem katów małych dzieci. Ludzie zaczęli myśleć, że Niemcy mogą rzeczywiście być monstrami i, w ten sposób, osiągnięto trzeci stopień odurzenia, który obejmował zapomnienie o tym co działo się każdej nocy w czasie nalotów bombowych [na niemieckie miasta – T.P.] z powodu gniewnych myśli na temat tego, co dzieje się każdego dnia w niemieckich więzieniach..
To była militarna sytuacja, której [zwycięzcy – T.P.] pożądali od początku w celu umożliwienia im manipulowania ludzkimi umysłami. I z tego samego powodu istniała potrzeba, aby tę sytuację utrzymywać. Stało się to wszystko jeszcze bardziej konieczne, gdy – krótko po tej dacie – w grudniu 1943 roku, metody bombardowania uległy zmianie: zamiast brać na cel obiekty militarne, alianccy lotnicy otrzymali rozkaz, aby zastosować taktykę nalotów dywanowych, które niszczyły całe miasta. Ta apokaliptyczna destrukcja wymagała oczywiście pojawienia się odpowiadających jej potworności [po stronie niemieckiej – T.P.]. Pojawiła się tak silna potrzeba ich odnajdywania, że ustanowiono wpływową organizację, której celem było tropienie niemieckich zbrodni, a której misja polegała na przemieszczaniu się za liniami pierwszych fal wojsk okupacyjnych – podobnie do [niemieckich – T.P.] formacji policyjnych poruszających się w miarę postępów wojsk lądowych w Rosji. Ta analogia jest sugestywna: niemieckie czystki etniczne i amerykańskie oskarżenia, i jednym, i drugim chodziło o realizowanie w wielkim pośpiechu własnych interesów. Alianckie dochodzenia, jak wiadomo, były ukoronowane sukcesem. Mieli oni wiele szczęścia odkrywając w styczniu 1945 roku obozy koncentracyjne o których wcześniej nie słyszano i, które stały się dokładnie tym dowodem, którego potrzebowano, oczywistym przestępstwem w najczystszej formie, zbrodnią przeciwko ludzkości, której ściganie usprawiedliwia wszystko. Obozy fotografowano, filmowano, publikowano wiele na ich temat, stały się one znane dzięki olbrzymiej kampanii reklamowej, niczym marka długopisów. Moralnie – wojna była wygrana. Niemieckie potworności zostały udowodnione dzięki tym nieocenionym dokumentom. Ludzie, którzy stworzyli obozy nie mieli prawa narzekać na cokolwiek. I cisza była pełna, kurtyna tak nagle, tak umiejętnie została podniesiona, że żaden głos nie śmiał się odezwać, że wszystko to jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
W ten sposób niemiecka wina była stwierdzana, w różnych okresach i z różnych powodów; i trzeba tu zaznaczyć, że ta wina wzrastała wraz z mnożeniem się nalotów na ośrodki cywilne. Ta synchronizacja jest sama w sobie dosyć podejrzana i wszystko to jest tak jasne, że nie powinniśmy się zgadzać, bez analizy, na zarzuty rządów, które posiadały oczywistą potrzebę posiadania czegoś „na wymianę”.
Możliwe, że jest użytecznym zwrócić uwagę na to, że – by użyć terminologii technicznej – proces był produktem godnym podziwu. Po wyrażeniu naszych najszczerszych gratulacji dla techników, w większości żydów, którzy wyreżyserowali to przedstawienie, chcielibyśmy spróbować jasno ujrzeć i odnaleźć własną drogę pośród zawiłości tej pièce à tiroirs („sztuka w kilku aktach”), gdzie oskarżenia pojawiają się w samą porę niczym nagłe zmiany akcji w melodramacie. Oto zadanie, które podejmujemy. I, oczywiście, ta mała książka może być jedynie pierwszym kamykiem. Będzie ona zawierać więcej pytań niż odpowiedzi, więcej analiz niż dokumentów. Ale czy nie jest to już przynajmniej „coś” – zaprowadzenie odrobiny porządku w kwestii, którą oni uparcie przedstawiają w zagmatwany sposób? Wykonywali swoją pracę tak dobrze, że dziś nikt nie ośmiela się nazywać rzeczy ich właściwym imieniem. Generalnie wszystko nazywa się potwornością: działania, ludzi, idee. Ludzkie umysły są ogłupiane, ludzie są odrętwiali, obojętni, grzęzną w błocie kłamstwa. A czasem, gdy napotkają prawdę, odwracają się z przerażeniem, które te zakazane prawdy wzbudzają. Pierwszym przedmiotem naszej troski będzie zatem odnowienie dowodów. Ale ta korekcyjna praca nie powinna być ograniczona do zwykłych faktów dotyczących tej sprawy. Trybunał Norymberski sądził w imieniu pewnej liczby zasad, w imieniu pewnych etyk politycznych. Istnieje druga strona wszystkich tych zarzutów. Proponuje się nam przyszłość potępiając przy tym przeszłość. Chcemy się dokładnie przyglądnąć tej przyszłości. Chcemy również spojrzeć na wspomniane zasady. Jak wcześniej przewidzieliśmy, te nowe etyki odnoszą się do dziwnego uniwersum, uniwersum, które jest chore, w którym nasze oczy nie rozpoznają już rzeczy: uniwersum, które tym się wyróżnia spośród innych, co zaprezentował precyzyjnie Bernanos, gdy wyraził obawę, że pewnego dnia spełnią się sny zamknięte w mózgu małego murzyńskiego pucybuta z nowojorskiego getta. Oto osiągnęliśmy ten etap. Nasze umysły są w pełni odurzone. Zostaliśmy zaatakowani przez Kirke. Wszyscy sparszywieliśmy.
Maurice Bardèche
Wstęp do książki „Nuremberg ou la Terre promise”. Tłumaczenie: Tomasz Panek
Źródło: Xportal.press
7 października 2023 o 11:38
Na bazie tego powstała RFN, w mniejszym stopniu NRD, gdzie można było mówić o większej ilości rzeczy.
15 października 2023 o 13:16
Maurice Bardèche (1907-1998) – Francuski historyk literatury oraz pisarz polityczny. Urodził się w 1 października 1907 roku w Dun-sur-Auron. W Liceum Ludwika Wielkiego zaprzyjaźnił się ze swoim późniejszym szwagrem, przedstawicielem „romantyzmu faszystowskiego” – Robertem Brasillachem. W 31 roku życia, po obronie rewelacyjnej pracy doktorskiej na temat twórczości Balzaca otrzymał katedrę romanistyki na Sorbonie; po wojnie był także profesorem uniwersytetu w Lille. Jego pozycję pierwszego z „balzakistów” utwierdziło opracowanie krytycznej edycji dzieł wszystkich tego pisarza. Napisał także monografie Stendhala, Prousta, Flauberta, Bloy, Céline’a oraz (z Brasillachem) Historię kina (1935) i Historię kobiet (1968).
.
Do 1945 roku Bardèche nie interesował się polityką, chociaż jeszcze przed wojną obracał się w kręgu „prawicowych anarchistów” (Th. Maulnier, A. Blondin, R. Vaillant), sympatyzujących z Akcją Francuską, a za okupacji pisywał do organu „ultrasów kolaboracji” Je suis partout („Jestem wszędzie”), toteż po wyzwoleniu został prewencyjnie aresztowany. Dopiero skazanie na śmierć i rozstrzelanie (6 lutego 1945) jego szwagra popchnęło go do akcji politycznej. W Liście otwartym do Franciszka Mauriaca (1947) potępił powojenne czystki na kolaborantach, zaś w książce Norymberga, czyli Ziemia Obiecana (1948) podważył tak moralne, jak prawne, podstawy procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, za co został aresztowany i skazany na jeden rok więzienia, lecz ułaskawiony przez prezydenta V. Auriola.
.
W 1948 roku założył Socjalistyczny Ruch Jedności Francuskiej (Mouvement socialiste de l`unitié française), głoszący program walki z finansjerą żydowską oraz dwoma imperializmami, które podzieliły się Europą: rosyjskim i amerykańskim. W maju 1951 wziął udział w neofaszystowskim kongresie w Malmö, na którym utworzony został Europejski Ruch Społeczny, a w 1952 założył miesięcznik Défence de l`Occident („Obrona Zachodu”), propagujący „nacjonalizm europejski”. Zmarł 30 lipca 1998 roku.
.
Bardèche to bodaj jedyny tej klasy i pozycji w świecie akademickim intelektualista, który po II wojnie światowej określał się jako pisarz faszystowski. Opublikował m.in.: Jajko Kolumba. List do senatora amerykańskiego (1951), Czasy współczesne (1956), Sparta i południowcy (1969), Wspomnienia (1993), lecz najpełniej swoje ideowe credo wyłożył w Co to jest faszyzm? (1961). W jego ujęciu, faszyzm – mimo posiadania czterech komponent: nacjonalistycznej, socjalistycznej, antykomunistycznej i autorytarnej – to „nie doktryna, lecz prastara wola zawarta w naszej krwi, w naszej duszy”. Faszyzm ma swoją estetykę i moralność, a żadna logiczna i konieczna więź nie łączy go z rasizmem; winien być także zespolony z ideą tolerancji. Ideał faszystowski jest męski i rycerski, pociąga go etos spartiatów, templariuszy, czy samurajów. Aktualnym celem faszyzmu jest zbudowanie Imperium Europejskiego, ponieważ tylko w jego łonie narody europejskie mogą odzyskać utraconą po 1945 roku potęgę i wolność.
.
(za Jacek Bartyzel – Słownik prawicy współczesnej)