life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Natalia Władimirowna Urusowa: Święta Ruś w bolszewickiej niewoli

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Powstanie jarosławskie

Pod koniec lipca 1918 roku dwóch moich najstarszych synów udało się po Wołdze do Saratowa, aby zakupić mąki na zimę. Wszystko nagle bardzo podrożało i, co gorsza, trudno było cokolwiek dostać. Wszyscy spodziewali się głodu. Ja zostałam z pięciorgiem dzieci. Najstarsza córka miała 17 lat, następna 14, potem syn – 10 lat, córka – 6 lat i syn – 3 i pół roczku. Większość służących już zwolniłam, gdyż ich utrzymanie stało się trudne. I oto pewnego razu, po ostrym i długim dzwonku, wchodzi młody chłopak, komisarz, a wraz z nim kilku czerwonoarmistów. Zwraca się do mnie słowami: „W ciągu trzech dni oczyści pani mieszkanie. Jest nam potrzebne”. Odpowiadam: „A jakżeż ja to mogę uczynić w ciągu 3 dni? Patrzcie, ile tu pokojów. W dodatku wszystkie umeblowane”. On zaś oświadcza: „No, jeśli o to chodzi, to my pani pomożemy! Towarzysze, te dwa lustra (lustra były bardzo wysokie i piękne) odwieźcie do mojego mieszkania, a tę szafkę ze starą porcelaną – również”. Pełna zdziwienia zdecydowałam się zaprotestować: „Jak to? Przecież to moja własność!”, lecz otrzymałam krótką, bezapelacyjną odpowiedź: „Obywatelko, teraz nie ma własności!”. Następnie zwrócił się do czerwonoarmistów: „Obydwa fortepiany i osprzęt elektryczny odwieźcie do domu ludowego”. Wyszedł ze słowami: „A więc, w ciągu trzech dni należy się stąd wynieść, a jeśli nie – to my sami wszystko zarządzimy”.

Cóż było robić? Skarżyć się, ale do kogo? Nie można było się nie podporządkować, więc następnego dnia, od rana do późnego wieczora biegałam w poszukiwaniu mieszkania. W tamtym okresie wciąż nie można było sobie wyobrazić, w jakich warunkach przyjdzie nam jeszcze mieszkać i wedle wszelkich moich wyliczeń potrzebowaliśmy koniecznie co najmniej 9 pokojów. Potrzebny był pokój gościnny, gabinet, sypialnia, jadalnia, pokój dla guwernantki, pokój dla dorosłych synów i dwa pokoje dla dzieci, nie licząc pomieszczeń dla służących. Pierwszego dnia niczego odpowiedniego nie znalazłam. Gdy zbliżał się do końca drugi dzień i wciąż nic nie było, spotkałam pewnego znajomego, który miał wielki i piękny dom, pusty, gdyż zamierzał go remontować. Bardzo się wczuł w moje trudne położenie i zaproponował, abym natychmiast wynajęła maksymalną ilość furmanek i bez układania, a tak, jak popadnie, ułożyła wszystkie swoje rzeczy i przewiozła je do wielkiej sali w jego domu, który on wyremontuje dla mnie jeszcze przed jesienią. Sama zaś miałam wraz z dziećmi przeprowadzić się teraz do jego daczy, leżącej w odległości półtora wiorsty, na przeciwnym brzegu Wołgi, w wielkim sosnowym lesie, prawie nad samą rzeką. Tak uczyniłam. Znajomy ten pomógł mi przewieźć wszystko i trzeciego dnia wieczorem mieszkanie zostało oczyszczone. Przenocowaliśmy na podłodze, pościeliwszy uprzednio prześcieradła i wczesnym rankiem przepłynęliśmy promem na drugi brzeg Wołgi. Miałam w mieście jeszcze jednego konia i wózek, na który posadziłam dzieci, położyłam ikony i to, co było najpotrzebniejsze na jeden dzień; miałam zamiar jeździć do wynajętego przez mnie domu i po trochę przewozić na daczę to, co było potrzebne. Rzeczy cenne, oprócz dwóch broszek i dwóch bransolet, czyli całe srebro, parę ulubionych kandelabrów i bardzo stary zegar stołowy zawiozłam do miejskiego żeńskiego Monasteru Kazańskiego. Poprosiłam igumenię, aby przechowała to wszystko w czasie, gdy będę mieszkała na daczy. Ona się oczywiście zgodziła i zawiozłam to wszystko jeszcze przed przeprowadzką.

Jakże pięknie było na daczy, po mieście i jego niepokojach! Aromat sosen, absolutna cisza, przerywana jedynie gwizdami parostatków, płynących po szybkim nurcie oddalonej o trzy minuty Wołgi. Dzieci były zachwycone. Ja też postanowiłam tego dnia nie chodzić do miasta i odpocząć duszą i ciałem w tym ziemskim raju. Ale niestety – ów spokojny świat trwał bardzo krótko, zaledwie kilka godzin. Około szóstej wieczorem w mieście zagrały karabiny maszynowe. Z początku pomyślałam, że to jakieś ćwiczenia, ale nie: była to nieustanna strzelanina. Zaniepokoiłam się, zostawiłam maluchy z guwernantką, a z dwiema starszymi córkami poszłam do promu, chcąc się dowiedzieć, co się dzieje. Przystań była oddalona o półtora wiorsty od domu, a droga biegła przez las. Las ten niemal na całej swej długości był bagnisty, były tam obszary o szerokości nawet do 10 wiorst, całkowicie niemożliwe do przejścia. Po drodze do miasta trzeba było przechodzić w bród przez błotko o szerokości 15 sążni, z twardym i piaszczystym dnem. Było to bardzo piękne, równe miejsce w środku lasu, z czystym, maleńkim jeziorkiem.

Gdy przybliżałyśmy się do miasta, poczułyśmy niezwykły strach, patrząc na uciekających ludzi, biegnących ku Wołdze i od strony Wołgi, z promu. W mieście wybuchło powstanie przeciwko bolszewikom. O tym, że było to zorganizowane powstanie białych, dowiedziałam się dopiero w 1943 roku, po przyjeździe do Berlina i dlatego opisuję w tym miejscu to, o czym słyszałam w tamtym czasie.

Powstanie zostało rozpoczęte przez kilku nastrojonych kontrrewolucyjnie gimnazjalistów ze starszych klas, sprowokowanych przez pułkownika Pierchurowa, który zapewnił młodzież, że przybliżają się Anglicy, idący rzekomo z pomocą w obaleniu bolszewizmu. W tamtym czasie wszyscy, począwszy od dzieci, a skończywszy na starszych, żywili tak ogromną nadzieję, że zostaną wyzwoleni przez Anglików, że poddał się jej nawet sam Patriarcha Tichon, który bardzo się interesował i pytał (słyszałam to z jego ust osobiście) – “gdzież ci Anglicy, czy idą do nas i są coraz bliżej?”

Te powszechne nadzieje na pomoc ludzką były bezpodstawne. W rzeczywistości rozprzestrzeniali je prowokatorzy typu Pierchurowa. I w ten sposób nieszczęśni młodzieńcy zabili w nocy kilku śpiących komisarzy-Łotyszów. Z Moskwy przyszedł rozkaz, aby z miasta nie wypuszczać ani jednej duszy, nawet kobiet i dzieci, zamknąć wszystkie rogatki i spalić miasto, starodawne miasto Jarosław, z wszystkimi jego mieszkańcami, miasto znane w historii Rosji, z jego starożytnymi cerkwiami i zabytkami! Niepodważalny fakt, który, o ile kiedyś nastąpi obiektywny sąd historii, otworzy światu oczy na tę władzę, której sprzedały Carską Rosję umysły z jednej strony lekkomyślne, a z drugiej głęboko przemyślne.

Z okien mojej daczy, wychodzących ku Wołdze, widać było miasto, jak na dłoni. Z małego balkoniku na „belwederze” widziałam wszystkie budynki. Około 12 w nocy w mieście rozległ się pierwszy wystrzał z broni ciężkiej. To z Moskwy przyjechały pociągi pancerne. Niemal każdy wystrzał powodował pożar w walącym się budynku. Nie mogłam spać, kładłam się tylko na chwilę, gdy już nie miałam sił, a poza tymi momentami przez cały czas stałam na balkoniku. Łunę było widać w promieniu 100 wiorst. U nas to straszne czerwone światło było tak jasne, że można było przy nim czytać. W taki sposób dokładnie przez dwa tygodnie niepokoiłam się o los moich synów po ich powrocie z Saratowa.

Pewnego razu wychodzę na zewnątrz bardzo wczesnym rankiem i nie rozumiem, co się dzieje: obok mnie słychać bardzo ostry świst i coś uderza w drzewa. Nagle zobaczyłam tkwiące w nich kule. Rzuciłam się z powrotem, obudziłam dzieci i szybko zaprowadziłam w je do niewielkiej piwnicy dla warzyw, znajdującej się pod daczą. Rzecz jasna, strzelali z karabinów maszynowych, ale przecież dacza leży pod Jarosławiem w kierunku Moskwy! Co to może oznaczać? Strzelają nie w kierunku Jarosławia, a w przeciwnym! W momencie, gdy roztrząsaliśmy to pytanie, do daczy z krzykiem wbiegło kilku uzbrojonych czerwonoarmistów: „Co wy tu robicie? Natychmiast się stąd wynoście, zaraz spalimy tę daczę!” – po czym pobiegli dalej brzegiem Wołgi. I w ten sposób, pod obstrzałem, trzeba było zaprząc konie do wozu, posadzić dzieci, guwernantkę – ślepą staruszkę, mieszkającą z nami. Złapaliśmy, co się dało spośród nielicznych przywiezionych ze sobą rzeczy i pojechaliśmy w kierunku strzałów, gdyż innej drogi, oprócz tej wiodącej przez błotko, o którym pisałam, nie było.

W tamtym czasie zawsze i wszędzie chroniła nas łaska Boża. Dróżka, wiodąca w kierunku błotka, szła dołem; z lewej strony ziemia leżała wyżej o dwa arszyny, więc kule latały nad naszymi głowami. Ja wraz z dwiema córkami szłam pieszo, na boso i w bród. Gdy byłyśmy już na środku błotka, oszołomił nas nagle jakiś niewyobrażalny szum; ochlapało nas wodą. Koń oczywiście wyrwał do przodu i pobiegł na drogę, ale, na szczęście, nie poniósł. Woda w błotku kipiała i wyglądała jak brudna, żółta masa. Później pewien artylerzysta mi objaśnił, że w pobliżu nas upadł w błoto ciężki pocisk artyleryjski, ale nie wybuchł, tylko wtopił się w miękki grunt. W przeciwnym razie, jak mówił, nawet ślad by po nas nie został. Wyjaśniło się też, że przeciwny kierunek strzelaniny był spowodowany tym, iż chłopi za lasem także zabili dwóch komisarzy Łotyszów i rozkazano spalić ich wioskę, na drodze zaś obstrzału stała dacza. Mimo to ocalała i po tym, jak zakończono niszczyć miasto, wróciliśmy do niej. W czasie obstrzału na moich oczach zapalały się i waliły cerkwie i budynki. Widziałam, jak zapaliło się i spłonęło słynne Liceum Jarosławskie, wraz ze słynną na cały świat biblioteką.

Dacza

Piszę dalej o ucieczce z daczy. Po tym, jak wydostaliśmy się z lasu, wszyscy usiedliśmy na wóz i w miarę możliwości konia, szybko jechaliśmy do majątku ziemian A., gdzie przebywaliśmy do końca strzelaniny. Strach i niepokój o synów nie odstępował ode mnie ani na chwilę. I nagle – nie mogę uwierzyć oczom: widzę ich, idą, cali i zdrowi. Przecież niczego nie wiedzieli o mojej przeprowadzce na daczę jeszcze przed powstaniem, nie wiedzieli, gdzie ona jest, nie wiedzieli, że jesteśmy u A. – a jednak Bóg ich przyprowadził. Z powodu ognia i płonących przystani parostatki nie mogły podpływać do miasta i przybijały o kilka wiorst wcześniej, do przystani znajdującej się na naszym brzegu. Gdy przyjechali, na przystani spotkali znajomego, który im o nas opowiedział. Oni też bardzo przeżywali, gdy ujrzeli płonące miasto i dowiedzieli się, że nikomu nie pozwolono z niego wyjść i że zostali tam wszyscy, poza kilkoma śmiałkami, którzy w każdych warunkach umieją się wyratować i uciec. Tysiące ludzi zostało zabitych i ciężko okaleczonych; bardzo wiele dzieci zidiociało z przerażenia. Jeden z pierwszych pocisków zniszczył wodociąg miejski i owi młodzieńcy, ginąc, z wielką ofiarnością przywozili w beczkach wodę z Wołgi. Ludzie ginęli nie tylko od obstrzału, ginęli także w zimnych piwnicach i suterenach, z głodu i od brudnej, zanieczyszczonej naftą, wołżańskiej wody.

Dźwięków tej kanonady nie da się zapomnieć. Nawet na wojnie bywają momenty odpoczynku, a tutaj – rytmicznie, we dnie i w nocy w uszach dzwoniło to straszne bam… bam… Majątek A. było położony w odległości 15 wiorst od miasta i było tam całkiem jasno od łuny pożarów.

Rankiem, o świcie, gdy wychodziłam na balkon, albo do sadu, w wielkie zdumienie wprawiało mnie zestawienie dźwięków: poranny ptaszek, czeczotka, szczebiocze głośno, tak, jakby starała się przekrzyczeć straszne, ziemskie, zabójcze dźwięki. Zawsze wspominam jej szczebiot: nie pozwalał całkowicie poddać się przerażeniu, lecz w sercu budziło myśl o innym, lepszym świecie, gdzie wszystko śpiewa i chwali Boga.

Powróciliśmy na daczę. Tego samego dnia poszłam do miasta. To miasto, cudowne i piękne, było całkowicie zadymione. Gdzie są złote kopuły? Gdzie cerkwie? Nie ma prawie żadnej. Na szczęście, historyczny Monaster Spaski niewiele ucierpiał. W Monasterze Kazańskim zniszczona została dzwonnica, obstrzelano świątynie i pomieszczenia mieszkalne, ale nie został zniszczony do końca.

Po zejściu z promu otrzymałam przepustkę i poszłam do Monasteru Kazańskiego. Wspaniała igumenia, matuszka Teodozja wraz z wieloma mniszkami zostały aresztowane i wywiezione. Cały majątek monasteru, w tym moje rzeczy, oddane na przechowanie, zostały zabrane. Przerażający był obraz miasta, z którego ocalała nie więcej, niż połowa. Gdy przyszłam na ulicę Probojną, zamiast domu, w którym był mój majątek, ujrzałam kupę dymiących się kamieni i czarne kominy pieców.

Ani na chwilę nie pożałowałam tego, że zostałam z dziećmi bez środków do życia, jak to się mówi – na ulicy. To, co sprawiło mi gorycz, przyczyniło trosk i boleści, było ziemską drobnostką w porównaniu z Bożym Miłosierdziem, Które wyprowadziło mnie wraz z dziećmi z miasta w przeddzień powstania. A ten okrutny komisarz, chcąc uczynić mi wielką krzywdę, wolą losu stał się narzędziem naszego wybawienia. Dzieci są żywe i są ze mną!

Fakty te były właśnie przyczyną, z powodu której nie miałam materialnej możliwości wyjechania, tak, jak inni, za granicę. Mój mąż nie dawał ani zgody, ani środków na wyjazd. Uważał, że bolszewizm wkrótce upadnie. Nie dysponował co prawda w tamtym czasie szczególnym bogactwem, ale na wyjazd jakoś by starczyło. Na tym tle dochodziło cały czas między nami do nieporozumień.

Natalia Władimirowna Urusowa

Fragment książki „Macierzyński płacz Świętej Rusi. Wspomnienia”.

Chrzescijanska_Rus


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , ,

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. Czy wróci dziś Święta Ruś ?

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*