Poniższy felieton nadaje się jedynie i wyłącznie dla ludzi, lubiących i umiejących myśleć. Inne kategorie czytać go bezwzględnie nie powinny. Nie powinni też czytać go filozofowie. Jest to rzecz przeznaczona tylko dla ludzi wysokiej inteligencji. Sam autor nie byłby prawdopodobnie zdolny przeczytać tego, gdyby napisał to ktoś inny. Jeżeli zaś w ogóle napisał ten felieton, to tylko przy wyjątkowym napięciu umysłu i po raz drugi na coś podobnego by się nie zdobył z pewnością.
Dla odstręczenia czytelnika mało inteligentnego podamy na początku spis wyrażeń które może napotkać w tekście. Są to: filozofia, metafizyka, idealizm, materializm, empiriokrytycyzm, teoria poznania, dematerializacja materii, solipsyzm, logistyka, marksizm, heglizm, hipoteza, monizm, pluralizm.
Szczytem filozofii jest teoria poznania. Wszelkie inne gałęzie wiedzy filozoficznej są tylko jakby stopniami, po których umysł ludzki usiłuje wspiąć się na wyżyny teorii poznania, stara się dotrzeć do jądra tajemnicy świata, dać odpowiedź na pytanie: dlaczego żyjemy, czym jest życie ludzkie, czym jest świat.
Najinteligentniejszy chyba z filozofów świata, Platon, stworzył pierwszy w naszej cywilizacji konsekwentny system w tym zakresie. Idealizm platoński dziwnie zbieżny z hipotezami najnowszej nauki ścisłej (że istnieje wyższy świat czterowymiarowy) uznał nasze życie za odbicie tylko jakiegoś wyższego i naprawdę pełnego życia. W tamtym wyższym świecie jest pełniejsze życie bytów rzeczywistych, które nazwał ideami, a na tym świecie żyją jakby cienie tych idei — realne przedmioty. Na tym się zatrzymał, to znaczy nie dał nam opisu wyższego świata, istotnej tajemnicy bytu nie rozwiązał.
W każdym razie dał system jednolity, znalazł wspólny mianownik dla spraw ducha i ciała, stworzył system jedności wewnętrznej — system monizmu. Wspólnym mianownikiem stała się w tym systemie idea.
Drugiego tak konsekwentnego systemu nieprędko się świat doczekał. Jeżeli idzie o filozofię (mowa tylko o filozofii), to dokonywano tu najrozmaitszych wariantów platońskiej koncepcji bycia, ale całkiem nowa koncepcja pojawiła się dopiero w wieku XIX-tym.
Idealizm tymczasem, ten idealizm, którego ojcem był Platon, usiłowano rozwijać aż do absurdu, aż do solipsyzmu, czyli do uznawania świata za halucynację. Realny jestem tylko ja, wszystko, co widzę i co rzekomo robią inni, co ma się dziać poza mną, jest złudzeniem, jest snem, który mi się śni.
Idealizm przerobił na sposób racjonalistyczny, zgodny ze swoją epoką, Hegel. Światem rządzi myśl. Myśl ta, myśl wszechświata działa wedle pewnych prawideł, jak myśl ludzka, a więc stwarza tezę, przeciwstawia jej antytezę i łączy w syntezie. Co to za myśl? Po co istnieje świat? I Hegel też nie dał odpowiedzi.
To wszystko był monizm idealistyczny. W połowie zeszłego wieku przeciwstawił mu się zupełnie nowy monizm — materialistyczny.
Istnieje tylko i wyłącznie materia. Myślenie jest też procesem materialnym. Materia jest wieczna i rządzą nią niezłomne prawa bytu.
Niedługo trwało panowanie tej nowej szkoły. Materializm bowiem musi się opierać na znajomości materii. Muszę wiedzieć, co jest niezłomnym fundamentem mego światopoglądu. Tymczasem nowa nauka ścisła rozbiła wszelkie dotychczasowe pojęcia o materii. Materia została zdematerializowana. Równocześnie zaś psychologia analityczna zbliżyła zjawiska duchowe do materialnych, powstała sfera zjawisk pośrednich ani duchowych ani materialnych, materia zaś stała się pojęciem niemal idealnym, w każdym razie teoretycznym. Proton, elektron, indeterminizm mikrokosmosu, to zjawiska których nigdy nie widzieliśmy i nigdy nie zobaczymy, prawa, których nie sprawdzimy ściśle empirycznie. Elektron jest podstawą materii, ale czy nie jest właściwie czymś idealnym, czy nie jest idealną podstawą materii?
Materia przestała być sobą, niezłomne prawa materii przestały być niezłomnymi prawami.
Monizm materialistyczny też nie rozwiązał zagadnienia bytu. Pojawiła się nowa filozofia – filozofia rezygnacji. Pragmatyzm, empiriokrytycyzm, logistyka, pluralizm… Tylko celowość, tylko wzory matematyczne, albo też zrezygnujmy z jednego monistycznego systemu. Inna musi być koncepcja rzeczywistości duchowej, inna dotykalnej, inna wszechświata, nie ma jednej prawdy absolutnej, jest tylko szereg prawd w różnych systemach.
Dygresja I.
Wysoko ponad dolinę wznosi się szczyt, którego górna część spowita jest chmurami. Ze szczytu tego musi być widok ponad chmury, na olbrzymią przestrzeń. Ludzie chcą zdobyć ten szczyt.
Pierwszy turysta przed wiekami trasuje sobie z dołu prawdopodobną drogę. Stara się by była najprostsza i najlogiczniejsza. Wspina się z wielkim wysiłkiem, pokonuje ledwie zaznaczonymi rysami olbrzymie, pionowe niemal ściany i wreszcie dostaje się na szeroką grań. Czy to szczyt? Turysta nie jest pewien. Dalej iść nie można. Mgła Grań opada w obie strony. Widać niewiele. Turysta stawia hipotezę: to nie jest szczyt, ale na szczyt wejść nie można, szczyt jest niedostępny. To jest jakieś ramię. To jest zarazem nasz szczyt, najwyższy dla nas dostępny punkt.
Turysta schodzi w dół i opowiada o tym. Nie wszyscy mu wierzą. Wybierają się nowi. Zaczynają nieco inaczej, robią warianty, większość musi się cofać, nieliczni wchodzą na ową grań, czy szczyt, gdzie znajdują bilet wizytowy pierwszego. Schodzą w dół. Niektórzy mówią, że to nie ramię szczytu, lecz turnia zwornikowa, inni, że szczyt, ale nie główny.
Po wielu latach inny turysta atakuje górę, ale z zupełnie przeciwnej strony, tylko stamtąd jest wejście na główny wierzchołek. Nową drogą, przy użyciu nowych metod i zdobyczy turystyki (raki, haki, czekan) dostaje się na szczyt. Co prawda mgła dookoła, ale to musi być szczyt. Z dumą wtyka między głazy swój bilet.
Nie zauważył, że o parę kroków dalej wetknięty jest bilet pierwszego turysty. Zauważają to jego następcy. Ale to nic – mówią, to tylko dowód, że to jest szczyt główny, że hipoteza o jakimś ramieniu czy niższym wierzchołku jest zabawną mrzonką. Ze szczytu nie ma widoku. Realna jest tylko dziedzina, którą znamy.
Wówczas wybiera się w okolice góry wycieczka uczonych. Badają konfigurację góry i stwierdzają, że główny wierzchołek jest dotąd niezbadany. I wówczas wśród turystów rozszerza się hasło. Niema w ogóle głównego wierzchołka. Jest szereg szczytów, z których każdy jest w pewnym sensie główny.
Istnieją prócz turystów także lotnicy. Lotnicy wzbijają się nad chmury i twierdzą potem, że widzieli szczyt, że widzieli świat nad chmurami, że ze szczytu jest widok olbrzymi. Ale turyści śmieją się z lotników. Lotnicy – twierdzą oni – ulegają łatwo zrozumiałej autosugestii, a potem opowiadają bajki.
Były parę razy wypadki, że lotnik zabiera ze sobą turystę. Turysta wróciwszy twierdził, że istotnie biegł nad chmurami, że widział niezwykle rozległe widoki.
— A byłeś na szczycie – pytają.
— Nie byłem, tam nie można lądować, tam można co najwyżej roztrzaskać maszynę i zostać, ale bez życia.
— A więc nie wiesz nawet czy istotnie widziałeś szczyt – mówią.
— Nie wiem, ale mam przekonanie, że to był szczyt.
— Lotnictwo jest przyjemne i efektowne – mówią turyści – ale nie możemy pozwolić, by stało się jakąś nad-turystyką.
Filozofia jest ograniczona. Ma taki martwy punkt, poza który nie można wyjść żadnym systemem. Pełne poznanie filozoficzne jest niemożliwe. Tak przynajmniej wskazuje doświadczenie tysiącleci. Jest możliwe inne poznanie. Ale trzeba wówczas zadowolić się zamiast dowodu przesłankami i wiarą. To jest poznanie teologiczne (Teologia – nauka o Bogu).
Czuję jak dreszcz wewnętrznej grozy wstrząsa wykształconym czytelnikiem. Ancilla teologiczne? Filozofia sługą teologii?
A jednak tak.
Więc reakcja, nawrót do scholastyki, zatracenie całego dorobku ostatnich wieków?
Nie. Nauka postąpiła niesłychanie naprzód. Związanie filozofii z teologią jest dziś możliwe w sposób znacznie pełniejszy i wyższy niż to robiła scholastyka. Między poznaniem empirycznym a teologią leżała ogromna przepaść, którą starano się zmniejszać przez umieszczanie dzieł naukowych na index librorum prohibitorum. Zdobycze fizyki teoretycznej i psychologii analitycznej tę przepaść zmniejszają. W najbliższej epoce spodziewać się należy niesłychanego rozwoju teologii i filozofii – jej sługi.
Bezczelna fantazja? Porozmawiamy o tym za pięćdziesiąt lat, dobrze?
Dygresja II.
W chwili, kiedy to piszę, jest dzień Trzech Króli. Trzej królowie, i to jest ich cecha najistotniejsza, nie byli wcale królami, lecz mędrcami. Na samym początku roku obchodzimy święto hołdu, jaki złożyli mędrcy Objawieniu.
Świat czeka na nowoczesne powtórzenie Epifanii.
Wojciech Wasiutyński
„Prosto Z Mostu”, 1936.
29 marca 2023 o 16:39
Wojciech Wasiutyński (1910–1994), prawnik, ekonomista. Absolwent Wydziału Prawa UW, dr prawa (1936 r.). Należał do korporacji „Aquilonia”, członek OWP, współpracował z pismami „Szczerbiec”, „Akademik Polski”, „ABC”. Współtwórca ONR, następnie w RNR „Falanga”. Był m.in. red. sztandarowych pism tego ugrupowania: „Sztafety”, „Jutra” i „Falangi”. Był też sekretarzem redakcji „Prosto z Mostu” (1935–1937), a do 1939 r. stałym współpracownikiem tego pisma. W 1939 r. zerwał z ONR i utworzył niezależne pismo „Wielka Polska”. Po klęsce wrześniowej 1939 r. przedostał się do Francji. Na emigracji związał się z SN. Przebywał w Wielkiej Brytanii i USA . Był dziennikarzem, publicystą i red. nacz. „Myśli Polskiej”, współpracownikiem londyńskich „Wiadomości”, RWE i BBC. Opublikował wiele książek, m.in.: Tysiąc lat polityki polskiej; Ruiny i fundamenty; Milennium – tysiąclecie Polski chrześcijańskiej 966–1966; Źródła niepodległości; Czwarte pokolenie.