Nieraz już porównywano u nas rusyfikację z germanizacją, a zestawienie to, zdaje się, zawsze do tego samego doprowadzało wniosku, że system pruski, zmierzając do wytępienia polskości, wbrew zamiarom swoim, wychowywał nas, wyrabiał bart, wytrwałość i odporność, gdy system rosyjski tylko demoralizował. Na równi z innymi państwami typu mongolskiego Rosja, od początku epoki moskiewskiej aż do dziś dnia, występowała jako państwo wyłącznie zaborcze. Zagarniane przez się olbrzymie przestrzenie oddawała na pastwę i łup głodnym hordom urzędniczym, które zawzięcie w zdobywanych krajach niszczyły tubylczą kulturę, krępując i unieruchamiając tam wszystkie czynniki, stanowiące podwaliny zdrowia społecznego i rękojmię ładu. Wyniki polityki takiej oglądaliśmy u nas w latach rewolucyjnych, patrzymy na nie dotąd. Prowadziła do zdziczenia powszechnego, które stałoby się faktem dokonanym, gdyby nic tajemne wśród podbitych i skrępowanych narodów przeciwdziałanie najlepszych sił, czerpiące moc swoją z religii i tradycji przeszłości.
Ale w niszczycielstwie rosyjskim upatrywać należy nie tyle uświadomiony jakiś cel, ile raczej dziką zabawę. Sam widok dobrobytu, porządku i zadowolenia gdziekolwiek bądź wśród obcoplemiennych poddanych imperium był zawsze, jest dziś jeszcze czymś, wprowadzającym w szał wściekłości tych Rosjan, którzy sobie monopol prawdziwej rosyjskości i prawowiernego nacjonalizmu przywłaszczyli. Nie przesadzam – powołać się w tym mogę na najszlachetniejszego z myślicieli rosyjskich, a gorącego patriotę, Borysa Cziezerina. Krwią zbolałego serca kreślił on w r. 1900 swoją obronę Finlandii; żadne potrzeby państwowe — wołał —żadne wyrachowania strategiczne nie spowodowały obławy na nieszczęśliwą Finlandię, rozpoczętej za Aleksandra III; jej źródłem „jest wyłącznie nienawiść, którą w bezdusznych biurokratach i dzikich jenerałach, uznających tylko prawo pięści, budzi wszelki porządek legalny, wszelkie rękojmie prawa, wszelkie ograniczenia samowoli; nie mogli oni znieść widoku Finlandii, kwitnącej pod ochroną swej konstytucji, więc postanowili ją zmiażdżyć”…
Ale obok takich oczywiście bezsilnych w zakresie ducha prób polityki rusyfikacyjnej, szukającej sojuszu z najnikczemniejszymi namiętnościami motłochu, zaczęły się także zaznaczać rusyfikacyjne wpływy literatury i kultury rosyjskiej, te zaś są może jeszcze niebezpieczniejsze.
Od zdobywczych państw mongolskich, od Tatarów i Turków, tym się Rosja odróżniła, że przyjęła chrześcijaństwo — i choć je przyjęła z rąk Bizancjum, nie mogła ona po upadku Cesarstwa Wschodniego oprzeć się działaniu prądów, idących z Zachodu. Idee, które one niosły, przetworzyła ona po swojemu i dala im wyraz w literaturze oryginalnej i bogatej. Rozkwit jej zaczął się wraz z wiekiem XIX, rzeczą zaś znamienną jest to, że zrazu była ona na wskroś europejską z ducha; Europejczykami byli nawet twórcy anty-europeizmu, pierwsi Słowianofile: Kirejewscy i Chomiakow. Dopiero od drugiej polowy wieku zeszłego zaczynają się objawiać w literaturze cechy specyficznie rosyjskie — i im bliżej nas, tym wyraźniej i silniej.; Streszczają się one w maksymalizmie, zuchwale stawiającym przed sobą ostatnie cele i zuchwale dążącym do natychmiastowego ich urzeczywistnienia; precz z rezonowaniem, precz z kompromisami, albo wszystko, albo nic — oto hasło maksymalizmu. I właśnie ów maksymalistyczny rewolucjonizm mam na myśli, mówiąc o wpływie ducha rosyjskiego na Polskę; poeci, pisarze i myśliciele rosyjscy, którzy, czując się współpracownikami wszechludzkiej kultury, nie bawili się w negację i nie stroili rosyjskości swojej w krzyczące barwy, wrażenia głębszego u nas, niestety, nie wywarli.
***
W lipcu r. 1912 znalazłem w rosyjskim tygodniku kijowskim Ognie obszerną a entuzjastyczną ocenę trylogii powieściowej Kazimierza Zdziechowskiego (Przemiany, Łuna, Opoka). Napisał je jeden z redaktorów tego pisma, Polak z urodzenia, Aleksander Zakrzewski. Po przeczytaniu artykułu jego ujrzałem przed sobą w oświetleniu nadzwyczaj wyraźnym skutki duchowego obcowania z Rosją i przejęcia się jej ideologią. Uwagi, które mi się z tego powodu nasunęły, spróbuję tu skreślić.
Śmiertelna nuda — czytamy w studium Zakrzewskiego — wieje z całej współczesnej literatury polskiej; talentów wielkich w niej niema; z tych zaś pisarzy, co się wzbili cokolwiek nad poziom, jedni spoczęli na laurach, inni nawet Reymont, nawet Żeromski, który zrazu tak wielkie podawał nadzieje — zajmują się fabrykowaniem patriotycznych romansów i w ten sposób spłacają dług tryumfującemu szowinizmowi. Teraźniejszość i jej wielkie zagadnienia zdają się nie istnieć wcale dla narodu polskiego: dusza polska zastygła w marzeniu, zapatrzona w daleki miraż niepodległej ojczyzny. Stąd rozpaczliwa jednostajność literatury; można ją porównać z biotem gnijącym. Ale czy tylko literaturę współczesną? Autor idzie dalej i na całym obszarze dziejów myśli polskiej nie dostrzega ani głębi, ani polotu; niema tam genialności, niema rozmachu twórczego; nie znajdziemy ani jednego dzielą, które by posiadało wartość powszechno-ludzką. A to stąd, że idea narodowa zabiła tam wszelkie inne idee; Polacy żyją i myślą tylko w jej ramach; ona zasłoniła przed nimi świat ze wszystkimi jego zagadnieniami. Nawet u Krasińskiego i Słowackiego, których autor poczytuje za najgłębsze duchy, jakie wydała Polska, trzeba jeszcze doszukiwać się prawdziwych diamentów pod grubymi pokładami patriotycznego gadulstwa. Słowem, w przeciwieństwie do Rosji, literatura w Polsce nie jest twórczością, lecz sportem, nie jest religią, lecz zabawą, nie jest skarbnicą ducha, lecz polem do czczych popisów. Dopiero twórczość rosyjska wznosi nas ponad nędzę powszedniości; powstała ona z kultu cierpienia i objęła jego ogrom; to Golgota, to prawdziwa teurgia; ona jedna kotwicą jest zbawienia dla świata, zwiastunką jego odrodzenia religijnego, kopalnią niewyczerpanych bogactw duchowych.
W tak surowych wyrazach usiłował autor przedstawić i napiętnować płytkość polską, aby tym silniej uwydatnić głębokie znaczenie rozbieranej przezeń trylogii. Poruszono w niej odwieczne zagadnienia bytu; wylewem jest tęsknot duszy, zadręczanej wątpieniami. Autor jej, zdaniem krytyka, odczuł grozę śmierci, jak nikt inny w literaturze współczesnej — i uczucie to stało mu się natchnieniem w pracy twórczej, treścią rozmyślań; popchnęło go na drogę bezlitosnej analizy życia i podyktowało mu słowa, których niepodobna czytać bez głębokiego wzruszenia, które palą głodem Boga, namiętnością odkrycia przystani jakiejś i wypoczynku w mękach rozdwojenia między uczuciem a rozumem. Religia autora trylogii jest religią tragiczną, a dzieło jego jako potężny wyraz tragizmu duszy, którą żądza absolutu pochłania a świadomość jej bezsilności gnębi, jest czymś w Polsce zupełnie odosobnionymi i dla ogółu niezrozumiałym, więc niepotrzebnym. Krytycy pogardliwie wzruszają ramionami na widok człowieka, który zamiast pisać o sprawach potocznych, wgłębia się w tajemnice życia i śmierci, podnosi nikogo nie obchodzące zagadnienia metafizyczne — a za krytyką idzie ogół. Biada w Polsce człowiekowi z duszą; jeśli chce zdobyć uznanie, powinien przestać być sobą, zniżyć się do niskiego poziomu społeczeństwa i łechcąc jego szowinistyczną gorączkę, marnować swój talent. Z rozważań krytyka można by wysnuć wniosek, że literatura rosyjska, to morze niezgłębione, na którym człowiek nie tylko szuka Boga, ale go stwarza w duszy swojej to teurgia; literatura zaś polska, to buda jarmarczna, w której figurki zgrabnych ułanów z epoki Napoleońskiej wprawiają w zachwyt głupców.
Nie wypada mi zastanawiać się tutaj, o ile słuszną jest powyższa ocena trylogii, której autor jest moim bratem. Chciałbym jednak zwrócić uwagę krytyka na to, że najgłębsze zagadnienia religii nie są wcale tak obce literaturze naszej, jak on twierdzi; czyżby zapomniał, jak pochłaniały one Prusa w Emancypantce, a Orzeszkową w Australijczyku, w Melancholikach, w Chamie? Lecz mniejsza, o to. Treść artykułu p. Zakrzewskiego podałem, jako charakterystyczny okaz sądu Polaka, olśnionego literaturą rosyjską. Od tego zaś olśnienia bardzo niedaleką jest rusyfikacja duszy, czyli – przechodząc z teorii do dziedziny praktycznej zupełna zatrata odporności wobec obcej i wrogiej nam potęgi. Nad zjawiskiem tym należy zastanowić się głębiej. Początkami swymi sięga ono lat, które bezpośrednio po powstaniu 1863 roku nastąpiły. Mogę o tym mówić na podstawie osobistych wspomnień. Wychowywaliśmy się w atmosferze, przesyconej strasznymi wspomnieniami; nie było w niej miejsca dla myśli o trudach i walkach w imię niepodległości polskiej. Dzieckiem będąc, marzyłem, iż wywalczę wolność ojczyzny, ale działo się to w tych latach najwcześniejszych, kiedy wyobraźnia gości w cudnych krajach bajki. Wraz z wiekiem i rozwagą opadała ona, zbliżając się do surowej rzeczywistości. Niemniej jednak nie przestawały buchać młode uczucia i rwąc się do czynów, dawały się unosić tym szlachetnie rycerskim marzeniom, które najpoetyczniejszy pierwiastek duszy polskiej stanowią. Rozczytywaliśmy się w powieściach Fenimore Coopera, Mayne-Reida i Gustawa Aimard’a, i myślą i duszą żyliśmy w dziewiczych puszczach Ameryki, układając plany przyszłych walk w obronie biednych Indian przeciw ich białym ciemiężcom. Znałem śmiałków, którzy, nie mając cierpliwości czekania, aż wyrosną, uciekali „do Ameryki” – i srodze upokorzeni wracali z najbliższej stacji kolejowej pod eskortą żandarma do rodziców lub opiekunów.
Lecz nieubłagana rzeczywistość zabrała nam wraz z wiekiem puszcze i stepy nowego świata. Dokądże mieliśmy kierować nasze loty? W szkołach nie żywiliśmy zaufania do nauczycieli Rosjan, ale, choć z niedowierzaniem słuchaliśmy wszystkiego, co nam o przeszłości naszej lub o Kościele katolickim gadali, jednak systematyczne oczernianie tak Polski, jak katolicyzmu, pozostawiało swój osad w umysłach naszych. Wyrabiało się przekonanie, że kastowy egoizm szlachty i jezuicki klerykalizm doprowadziły Polskę do upadku, że dzieje jej, to szereg błędów i zbrodni. Już dorastającym byłem chłopcem, gdy zapisy waleni w dzienniku swoim, że przeszłości powinni byśmy się wstydzić, lecz na szczęście to, co w niej złem było, zmazali wieszczowie nasi i wielkie przez nich głoszone ideały. Należy przeto iść wskazaną w ich natchnieniach drogą pracy wewnętrznej i czynów, które staną się odkupieniem win przodków. Hasła te kojarzyły się w głowach naszych z hasłami postępu, idącymi z Warszawy. Któż bowiem z nas młodych miałby czoło powiedzieć, że jest przeciwny postępowi i zapisać się w poczet bojowników mroku?
Przodownictwo w duchowym odrodzeniu ojczyzny spadało z natury rzeczy na tę jej część, której daną została wówczas możność swobodnego rozwoju — tj. na Galicję. Tymczasem właśnie stamtąd, jak się nam zdawało, szły najgroźniejsze chmury, tam gaszono ducha narodowego, lam padły słowa: „Przy tobie stoimy i stać chcemy”, tam uczono podłej służalczości wobec rządów zaborczych. Dowiadywaliśmy się o tym z postępowej prasy warszawskiej, wierzyliśmy jej ślepo i gdy przyjezdni z Krakowa znajomi opowiadali nam, że ani Szujski, ani Paweł Popiel, ani Tarnowski, ani ich przyjaciele nie tylko nie są tak czarni, jak ich malują, lecz przeciwnie, dalecy od wstrętnego karierowiczostwa, w czynach swoich kierują się troską o dobro kraju, braliśmy to tylko za dowód niebezpieczeństwa wpływów galicyjskiego serwilizmu, który zaraża każdego, kto w Krakowie lub Lwowie się znajdzie. Pamiętam, później — byłem już uczniem uniwersytetu — gdy przyszła wiadomość o śmierci Szujskiego, powitałem ją niemal z radością, jak gdyby Polska miała lżej odetchnąć i raźniej odtąd pójść drogą postępu i odrodzenia. Z oburzeniem czytałem wtedy w Słowie, warszawskim felietony prof. Smolki, poświęcone pamięci Szujskiego — i one to stały się przyczyną, że nie pojechałem do Krakowa dla uzupełnienia studiów swoich, czegóż bowiem mogłem nauczyć się tam, gdzie profesorowie uniwersytetu nie wstydzili się publicznie składać hołdu czynom człowieka, w którym się wcielał zły duch narodu — gdzie celem szkól był „sztuczny chów Stańczyków”.
W zniechęceniu naszym stawaliśmy się tym pochopniejsi do przyjmowania powiewów, które nam Rosja słała. Przynosili je nam, do gimnazjów na prowincji, nasi starsi koledzy z wyższych szkół w Petersburgu. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy końca maja, czyli wakacji uniwersyteckich. Rojno i gwarno było wówczas na skwerze i publicznych spacerach Mińska. Pisarew i Dobroljubow, Ławrow i zakazana gazeta Wpierod, Marks i Lassalle, Bebel i Liebknecht — oto imiona i nazwy, które rozbrzmiewały w powietrzu; z zachwytem wpatrywaliśmy się w twarze i postawy tych, co je wymawiali. Petersburszczanie stawali przed nami, niby zwiastuni jacyś nowego porządku, przybysze z wyższego świata, za którym tęskniliśmy z głuszy naszej. I w rzeczy samej pod względem nastroju Rosja ówczesna stała na przeciwnym w stosunku do Polski biegunie. Tzw. lata sześćdziesiąte, które nas wyzuły z nadziei, były dla Rosji nieustającym upojeniem, po którym pamięć wciąż jeszcze wtedy trwała. Rząd przeprowadził był reformę włościańską, którą powszechnie przyjęto z entuzjazmem, jako zapowiedź nowej epoki. Nowy czynnik miał istnienie swoje i siłę zaznaczyć: lud rosyjski i lud ten miał zdumionej Europie objawić, czym jest Rosja. Wierzono, że w ciągu lat kilku Rosja dopędzi Europę i ją przepędzi — i losy ludzkości w jej ręku spoczną. Narody Zachodu nawet w najśmielszych zamiarach swoich zdążały tylko do reform połowicznych; Rosji ściślej mówiąc, rewolucji rosyjskiej — sądzonym było przeobrazić świat. Tym duchem wiary w nieskończoną moc narodu rosyjskiego i w odrodzenie świata przezeń tchnęły dzieła Czernyszewskiego, Pisarewa, Dobroljubowa i wielu innych, przyjmowano je, jako Ewangelię.
Mieliśmy i my swój postęp w Warszawie; mieliśmy Przegląd Tygodniowy Wiślickiego i Prawdę Świętochowskiego. Ale jakżeż było to blade i nieśmiałe w porównaniu z Rosją! Od czasu do czasu zwymyślano księży lub szlachtę, a po za tym nudna „praca organiczna”, zamiast wielkich przewrotów. Cóż dziwnego, że Rosja olśniewała nas szerokością widnokręgu, który roztaczali postępowcy jej i rewolucjoniści! Urokowi temu podlegałem i ja, pomimo kultu dla wieszczów naszych i pomimo tradycji patriotycznej, wyniesionej z domu. Cóż powiedzieć o tych, co nie mieli możności przeczytania Mickiewicza i którym w domu nie zaszczepiono patriotyzmu, a takich przecie było najwięcej, zwłaszcza w niższych warstwach na Litwie i Rusi, gdzie podstawy polskości były chwiejne. Więc coraz szersze zastępy porywał kult Rosji, wiara w zbawienie świata przez rewolucję rosyjską, której z tego powodu powinny być podporządkowane wszystkie inne cele, nie wykluczając dążeń narodowych. Na tym polegała wówczas rusyfikacja duchowa.
Wypadki, które niebawem nastąpiły, dały nam wymowną jej krytykę. Na wiosnę, którą rewolucja rosyjska — prowadzić miała, patrzyliśmy niedawno wszyscy — i cóż nam przyniosła? Przede wszystkim rozwarła przed nami w narodzie rosyjskim, w niższych i w wyższych jego warstwach, otchłanie dzikości i okrucieństwa, których nie przypuszczali tacy nawet, co Rosję najlepiej znali. Następnie wykazała brak twórczej energii: w zastępie ludzi wybitnych, uczciwych i szlachetnych, którzy wystąpili wówczas na widownię, nie znalazł się żaden zdolny do zapanowania nad sytuacją i do pchnięcia Rosji na nową drogę. I gdy górę wzięli obrońcy starego porządku, władza wpadła w ręce człowieka z umysłem ciasnym i tępym, ale z odwagą i energią, który dla ratowania istniejącego ustroju, oraz powagi rządu, nie znalazł środka lepszego, jak rozpętać w społeczeństwie najgorsze instynkty i rzuciwszy im na pastwę podlegle cesarstwu narody, w ten sposób odciągnąć masy od antyrządowych czy antyspołecznych knowań. Rozpoczęło się cofanie się na całej linii — i, niestety, w parze z cofaniem się zewnętrznym szło, jak wyraził się jeden z publicystów, odstępstwo wewnętrzne: wczorajsi rewolucjoniści przeobrażali się w zbirów reakcji. Czegóż się dziwić, że rozpacz zapanowywała nieraz tam nawet, gdzie pierwsze pożogi rewolucji brano za jutrzenkę dni nowych. Jaka czarna beznadziejność ogarnęła najwybitniejszego w chwili obecnej, gdy zabrakło Tołstoja, przedstawiciela twórczości rosyjskiej, Mereżkowskiego!
Po rewolucji reakcja, po reakcji rewolucja. Ta mechanika historii — rozumuje Mereżkowski[1] — objawia się w Rosji wręcz odmiennie, niż na Zachodzie; dzieje Zachodu są ciągłym rwaniem się naprzód — i reakcja wypływa tam z rewolucji, czyli z przyspieszonego tempa w pochodzie; w Rosji przeciwnie: reakcja jest czymś pierwotnym, jakby materia prima, z której powstała Rosja: „Gdy zanadto ścisną nam gardło pętlą, wówczas zaczynamy wić się w konwulsjach; wtedy ściągną pętlę jeszcze mocniej — i my znów sztywniejemy”. Rewolucji w Rosji niema, są tylko bunty, „wieczny bunt wiecznych niewolników”. Do Rosjan zastosować można słowa Arystotelesa o barbarzyńcach, że natura, ich jest taką, iż nie mogą i nie powinni żyć inaczej, jak w niewoli: quod in servitute boni, in libertate mali sunt[2]. Gdy pierwiastek woli u innych narodów objawia się jako chęć wznoszenia się coraz wyżej i dalej, wola Rosji jest w istocie swojej wolą i chęcią spadania. Najwięksi pisarze rosyjscy niezmordowanie zalecali pokorę, jako najwyższą cnotę; wytworzyła się, nawet mistyka pokory i niewoli. Mereżkowski opowiada, że znal urzędnika w synodzie, który lubił rozprawiać o ofiarniczym stosunku do władzy: „Ażeby cię niedźwiedź nie dotknął — mawiał — musisz położyć się i udawać zmarłego, nie oddychać, nie ruszać się. Niedźwiedź obwącha cię i odejdzie. To samo z władzą: powinieneś poddać się jej, upokorzyć się aż do śmierci, tak, ażebyś sam się poczuł nieboszczykiem w trumnie leżącym. Wtedy władza przestanie być straszną, rozbroi się — i poprzez zwierzęce jej oblicze dostrzeżemy oblicze Chrystusowe”[3]. Przerażeni tą mistyką niewoli, tą niewolniczą lubieżnością w nicestwieniu się, jedni z najlepszych synów Rosji, jak Czaadajew lub Włodzimierz Sołowjew, szukali schronienia w zachodnim chrześcijaństwie, inni, jak Hercen lub Bakunin, w zachodniej bezbożności, a tych i tamtych pożerała takaż sama mniej lub więcej ukrywana rozpacz.
O jakżeż słodko ojczyznę nienawidzić
I chciwie czekać jej upadku,
I w ostatecznym jej zniszczeniu widzieć
Świt powszechnego w świecie odrodzenia!
Czy to modlitwa, czy bluźnierstwo? — pyta Mereźkowski. Mniejsza o to; w każdym razie tak modlić się lub Dłużnie mógł tylko Rosjanin; słowa te kreślił w drugiej ćwierci wieku zeszłego profesor uniwersytetu moskiewskiego, Włodzimierz Pieczerin, który uciekł zagranicę, ażeby wstąpić do zakonu Redemptorystów[4].
Czymże jest taki nihilizm w negacji patriotyzmu, jeśli nie rozpaczliwym a bezsilnym protestem przeciw owej „woli spadania” ale wola ta ma także swój kres — i zdaje się kończył Mereżkowski rozmyślania swoje — że się już tam zbliżamy i że nic będziemy mieli gdzie spadać; „jeszcze krok, a Rosja — naród historyczny — stanie się trupem historycznym”.
Maksymalizm rosyjski stworzył w zakresie polityczno-społecznym anarchizm, czyli maksimum rewolucyjności i dał Europie największych teoretyków i praktyków kierunku tego (Hercen, Tołstoj, Bakunin, Krapotkin). Ale anarchizm właśnie dlatego, że jest anarchiczny, nie posiada w sobie siły organizacyjnej; wywoływać może straszne, lecz chyba tylko przelotne nawałnice. Tym się tłumaczy, że organizacją rewolucji musieli wziąć w ręce swoje Żydzi. Stało się to tym łatwiej, że ze zbuntowaną Rosją łączyła ich jedność głównego celu: walka z caratem. Zdołali oni zająć miejsca przednie nie tylko wśród żywiołów wywrotowych, ale i w stronnictwach umiarkowańszych. Daremnie na przykład szukalibyśmy w oficjalnym organie kadeckim w Rjeczi jakiegoś rozróżnienia między stanowiskiem rosyjskim a żydowskim w poglądach na te lub owe sprawy. A chyba niema tego naiwnego człowieka, który by przypuszczał, iż zespalając się z dążeniami rewolucji rosyjskiej, Żydzi mogli zapomnieć o sobie. Cóż wynika stąd? To, że ci z młodzieży naszej, których zachwycał i porywał rozpęd rewolucji, stawali się nieświadomym narzędziem wojującego judaizmu; rusyfikacja duchowa była zarazem judaizacją.
Dążności centralistyczne, które są wypływem całego układu dziejów Rosji i weszły w głąb duszy rosyjskiej, znalazły najgorętszych popleczników w Żydach. Doskonale zostało to wyjaśnione w pouczającej rozprawie W. Sedeckiego Socjal-litwactwo to Polsce (Kraków, 1911). Najbezpośredniejszy interes Żydów polega na tym, ażeby, gdziekolwiek są, stanowić mogli zwartą jednolitą całość; to warunek ich siły i znaczenia, ich cel, który oczywiście urzeczywistnić się daje łatwiej w niepodzielnym państwie rosyjskim, niż w Rosji rozczłonkowanej na autonomiczne prowincje lub tym bardziej na odrębne państwa. Stąd otwarta niechęć Żydów do haseł decentralizacji i w tym nacjonalizm żydowski styka się z nacjonalizmem rosyjskim. Stosunek zaś obu nacjonalizmów do Polski jest ten sam, tj. że Polskę zdegradować należy do stanowiska jednej z guberni rosyjskich; Polski niema, jest tylko polsko żydowskie terytorium w obrębie cesarstwa. Pogląd taki otwarcie głoszą Litwacy i organy sympatyzujące z nimi. Raczej Rosja z Puryszkiewiczami, niż niepodległa Polska[5]. W r. 1905 w jednej z odezw litwackich uroczyście objawiono, że „Polska to trup, który winien być rzucony na śmietnik”[6]. Najdziwniejsze zaś i zarazem najboleśniejsze to, że bezczelność ta w antypolskiej zaciekłości nie otworzyła oczu rozmaitym krańcowym grupom młodzieży naszej. Zagranicą, zwłaszcza tam, gdzie większość kolonii rosyjskich składają Litwacy, pod wpływem żywiołów tych o potrójnej (żydowsko rosyjsko-polskiej) narodowości, nastąpiło masowe zacieranie się różnicy między Polakami i Rosjanami, a „w tej okropnej atmosferze więdła młodzież polska, karlały jej porywy i wzloty; poddawała się ona bezwiednie wpływom rusyfikacji duchowej, czyniąc wszystko, co jest w jej mocy, aby wyrobić sobie u litwactwa opinię, że nie jest nacjonalistyczną”, więc „polskość zaczynała być dla niej czymś poniżającym”, czymś, „czego się wstydzić należy”, ho polskość to synonim burżuazji, szlachetczyzny, klerykalizmu, zacofania; na jednym ze zjazdów naszej młodzieży postępowej potępiono — organizacje patriotyczne, bo one „demoralizują młodzież polską”[7].
Dalej w dobrowolnej rusyfikacji duszy zabrnąć niepodobna, to kres, od którego zacząć się musi zwrot i powrót do ojczyzny. Ale to stanowi jedną tylko stronę wpływów maksymalizmu rosyjskiego na duszę polską. Rewolucja domagała się doskonałego ustroju, zapewniającego wszystkim maksimum dobrobytu i szczęścia, czyli czegoś bardzo małego w porównaniu z żądzą absolutnej szczęśliwości. A przecie w imię tej żądzy sekciarze rosyjscy umieli, umieją jeszcze v teraz palić lub grzebać siebie żywcem. Otóż ten ich maksymalizm religijny obudził się dziś, pod wpływem rozczarowań rewolucji, wśród inteligencji, w innej, ma się rozumieć, występując formie, niż w sektach ludowych; popchnął ją na pole zagadnień o Bogu i duszy, lecz zamiast uspokoić, rzucił w otchłanie rozpaczy.
***
Nowy ten szał, z praktyki dążeń wywrotowych w sferę szukania prawdy absolutnej przeniesiony, znalazł także u nas adeptów swoich – i tu wracam do artykułu p. Zakrzewskiego, do rozmowy o tym, którą niedawno prowadziłem z Polakiem, wychowańcem jednego z uniwersytetów rosyjskich, marzycielem z usposobienia, entuzjastą Rosji, ale szukającym najwyższych wyrazów jej twórczości nie w planach i przedsięwzięciach prowodyrów rewolucji, lecz w marzeniach poetów jej i myślicieli.
Spotkałem go w wagonie, czytającego wymieniony artykuł Zakrzewskiego.
— Piszę się na wszystko — odpowiedział zapytany przeze mnie — co wygłosił Zakrzewski; jedno mu zarzucam: zbyteczną powściągliwość pióra, gdy mówi o naszej nędzy duchowej i upadku. Idea narodowa — czytam w rozprawie jego — zasłoniła przed nami świat. To prawda, ale zastanówmy się bliżej, co znaczy sam wyraz idea narodowa; jakkolwiek bądź zarysowuje się ona przed nami, czy to w postaci niepodległości, czy tylko autonomii w związku z innym silniejszym państwem, jest ona ideą ciasną, zamkniętą w obrębie warunków dzisiejszego życia, ideą ziemską, materialną, redukującą się ostatecznie do pogoni za chlebem powszednim, za dobrobytem. Więc zatruwa ona duszę polską; pod jej wpływem Polacy odzwyczajają się myśleć, filistrzeją, stają się podobni do zwierząt, quae natura prona atque ventri obedientia finxit. Polska ginie dla świata; co mówię, już zginęła, wyjałowiała, spróchniała. Gdzie te klejnoty, którymi herb swój upiększyć by mogła? gdzie piękno kultury duchowej, które, jako tarczę, przeciwstawiłaby naciskowi wrogich żywiołów? Nie widzę u nas talentów, nie znajduję myśli żywej w całej naszej produkcji umysłowej, a jeśli coś gdzieś się wybija, nie jest to polskie; pierwszym krytykiem jest Żyd Feldman, pierwszym historykiem — Żyd Askenazy. Absolutne nic — oto imię Polski, i w tej absolutnej nicości, nie zaś w niewoli politycznej, tkwi jej hańba wobec świata. Polak współczesny jest nieskończenie nieszczęśliwszy, niż sam o tym sądzi, albowiem ze stanowiska wartości ogólnoludzkich jest zerem, niczym więcej. Stroi się on w cierpienie, które poeci na wyżynę mesjanicznego jakiegoś posłannictwa wznieść usiłowali, ale ponieważ cierpienie to wypływa ze znikomej żądzy wolnej ojczyzny, czyli po prostu mówiąc, polepszenia warunków bytu doczesnego, więc jest cierpieniem ciała, nie zaś duszy. Zresztą duszy u moich szanownych współziomków nie dostrzegam wcale. Więc przypuśćmy teraz, że im dadzą wolną Polskę; cóż z nią zrobią? czy nie zmarnują jej i nic zgubią postawione na jej czele półgłówki i błazny, których wychowała bezmyślna i bezduszna szowinistyczna ideologia Rodziny Połanieckich Sienkiewicza lub Literatury Polskiej Tarnowskiego?
— Ideologię tę nazwij pan przynajmniej patriotyczną.
— Wszystko jedno, jak nazwiemy: patriotyzm czy szowinizm; różnicy nie widzę, ale widzę, że to epidemia, która nas gubi.
— Więc cóż stawiasz pan na miejscu patriotyzmu?
— Jestem anarchistą i stawiam moje ja, duszę moją, tę mękę mej duszy, wobec której niczym są dla mnie losy państw wszystkich. Śmierć i wieczność — czy te dwa wyrazy nie wyzwalają pana z wszelkich przykazań patriotyzmu, nie wznoszą ponad wszelkie odrębności narodowe i nie wtrącają zarazem w przepastną jakąś i nieucieszoną rozpacz. Zginiemy i zgnijemy wszyscy, cóż wobec tego znaczy, że ten jest Polakiem, a tamten Rosjaninem, że dziś lub jutro Polska powstać może, a Rosja upaść? Patrzę i widzę przed sobą przyszłą ziemię, toczącą się po odwiecznych szlakach swoich wraz z prochami naszymi, z prochami ludzi wszystkich i narodów, z Polską i Rosją; nie zostało nic z uczuć, które nas wstrząsały, z zachwytów naszych i gniewów, z miłości i nienawiści… Śmierć i wieczność, niewiadoma, tajemnicza, straszna wieczność! Wieczna nicość, czy wieczne bytowanie i cierpienie jednaką zgrozą przejmuje i w jednakiej rozpaczy pogrąża, a zgroza ta i rozpacz jest moim światem, w którym niema narodów i narodowościowych zrzeszeń, a są tylko pojedyncze, cierpiące dusze — jest moją Golgotą, po której dźwigam mój krzyż, mój ciężki, niepotrzebny krzyż. Ach, rozumiem tych, którzy, poznawszy głębie duchowe Rosji, z pogardą patrzą na wszystko, co inne narody pochłania. Dusza Rosji jest moją duszą, duszą każdego człowieka udręczonego zagadką bytu. W Rosji tylko znaleźć mogę zrozumienie i współczucie.
W Rosji?
— Tak, tylko w Rosji. Oczywiście nic mówię o tych cechach rosyjskich, które dla mnie są równic wstrętne, jak dla pana, są zaś wynikiem wieków niewoli, naleciałością, stanowiącą warstwę wierzchnią i cienką. Aby do duszy Rosji dotrzeć, trzeba zejść głębiej, a zrozumiemy wtedy, że niepodobna przykładać do niej zachodnio-europejskiej miary. Mówią o jakiejś rewolucji w Rosji, o socjalizmie rosyjskim. Ależ wyrazy te w zastosowaniu do Rosji tracą wszelką treść. To, co w Europie jest tylko socjalizmem i tylko rewolucją, to w Rosji staje się religią, cierpieniem świętem, nakładającym cierniowe korony na czoła przedziwnych męczenników. Czy sądzisz pan, że to w imię socjalistycznego państwa, jakiegoś przyszłego „wielkiego Chama”, młodzież rosyjska znosi tortury więzienne i idzie na szubienice? O, nie; ona to czyni w imię królestwa, o którym powiedzieć musimy, że nie z tego jest świata, a prowadzi ją tęsknota bezmierna, nadludzka, pogrąża ją w rozpaczy i buncie przeciw Bogu i ludziom, a pozbawia ostoi w życiu rzeczywistym. Gdyby socjalistyczne hasła Ziemi i Woli zwyciężyły naraz, nie wątpię, że wraz ze zwycięstwem tym rozsypałby się w proch cały socjalizm, duszę bowiem rosyjską rozsadza żądza nieskończoności, nic jej nie nasyci ona chce cudu, cudu, którego nikt nie rozumie, nikt nawet o nim nie śni i śnić nie może, kto się z Rosją nie zżył… Słyszę w duszy tej jęk szalonej tęsknoty za Nową Ziemią i Nowym Kościołem, mistycznym kościołem świętych umęczonych dusz. Cala tzw. rewolucja rosyjska jest jednym wielkim męczeństwem religijnym, jest straszną i krwawą religią męki dla męki, gdyż męką jest życie i męką wyzwolenie się z niego. Wszak słyszałeś pan zapewne o epidemii samobójstw, które, jak dżuma, przeszły przez serce Rosji i pozbawiły ją jej najlepszej młodzieży? Spróbuj zmierzyć ogrom cierpienia, które szalem takim ową młodzież objęło, uczcij krzyżowaną duszę Rosji w jej wzlotach ponad ziemskich, a bezsilnych, bo siły ludzkie przechodzących, i zrozumiesz wtedy, dlaczego człowiek z duszą, pochłoniętą zagadnieniami życia i śmierci, a nie znajdującą ukojenia w odpowiedziach, które jej dają nauczyciele rozmaitych religii i filozofii — dlaczego człowiek taki czuje, że dusza Rosji jest jego własną duszą
— Nie twierdzę — ciągnął dalej mój współbiesiadnik ażeby to wszystko zupełnie było obce Europie. Miała ona Hamletów i Manfredów, miała Leopardiego, który w słowach, majestatem zbolałej a spokojnej rezygnacji namaszczonych, stwierdzał nieskończoną nicość rzeczy wszystkich — miała Schopenhauera, który bezrozumną wolę ogłaszał jako pryncypał bytu, a cierpieniem treść jego oznaczał. Tych jednak głębin ducha, które Rosja poznała, żaden z nich nic zwiedził, nie odważył się zwiedzić. Kusząc się z pozorami wielkiej zuchwałości o rozwiązanie najgłębszych zagadnień bytu, religię łączyli oni nierozerwalnie z etyką — i to stanowi charakterystyczną cechę religijności na Zachodzie — gdy zaś cierpienie doprowadzało ich do zwątpienia, a zwątpienie do negacji religii, wówczas szukali oparcia w jakimś imperatywie moralnym. Więc byli to ludzie formy, nie zaś duszy — ci najzuchwalsi myślą na Zachodzie — ograniczeni i dzięki temu szczęśliwi w swoim ubóstwie duchowym. Nie wznieśli się oni do przeczucia tej ponad moralnej, że się tak wyrażę, prawdy, iż są głębie cierpienia, wobec których tracą swoje znaczenie wszystkie wartości, jakimi mierzymy dobro i zło. Niby to Nietzsche stawał gdzieś po za Dobrem i Złem, ale robił to, ażeby stamtąd przynieść radosną nowinę o śmierci Boga, czyli płytki ateizm. O jakżeż nieskończenie wywyższoną jest Rosja ponad te najwyższe wzloty Zachodu! Nie uznaje ona tych podstaw moralnych, na których wy stoicie, ale nie jest to czczą przechwałką z jej strony, ani oznaką zepsucia, czy zwyrodnienia, jak się wam wydaje; świadczy to o głębi duszy, genialnej, szalonej głębi, o bezmiarze tęsknoty, o której przed chwilą mówiłem, tęsknoty, wyzutej z ciała, przebywającej po za ziemią i życiem. Wsłuchaj się pan uważnie w szóstą patetyczną symfonię Czajkowskiego, a może zrozumiesz, co powiedzieć chcę, lecz wyrazić z dostateczną silą nie potrafię, zrozumiesz ów ból okrutny, który szarpie wnętrzności Rosji; ma on swoją legendę męczeńską, swoje bunty i swoje modlitwy… Dla duszy, krwawiącej się takim bólem, co znaczą wasze formuły moralne, do których dostosować pragniecie życie jednostek i społeczeństw? Patrzy ona i sięga dalej, nieskończenie dalej. Nazywacie to nihilizmem, ale w tym nihilizmie są takie przepaści i tajemnice cierpienia, taka żądza królestwa Bożego, taka moc religijna, tyle ascetyzmu, że wobec tego niczym jest nie tylko Polska, ale cały poza rosyjski świat ze wszystkimi swymi ideałami i cierpieniami.
— W słowach pańskich przerwałem memu towarzyszowi, którego coraz silniej rozpalała wizja Rosji, krzyżującej się za grzechy świata — słyszę odgłos, lecz spotęgowany odgłos słów, które niegdyś wyrzekł Hercen, gdy, stawiając Rosję na tamtym brzegu w stosunku do przeszłości i kultury Zachodu, wyprowadzał stąd wiarę w jej wielką przyszłość. Rosja żyła swoim własnym odrębnym od Europy życiem dziejowym, dzięki temu nic jej nie wiąże z ideałami i dążeniami Zachodu, patrzy na nie jasnym, niezmąconym okiem — i w tej swobodzie sądu upatrzył Hercen jej pierwszeństwo przed innymi narodami. W jego określeniu Rosji, jako tamtego brzegu, widzę genialną intuicję rzeczywistego jej stosunku do reszty świata. Ale jakież są wyniki uwielbianej swobody sądu? Wiemy, że doprowadziła Hercena do bezwzględnej negacji Europy, do anarchizmu, do „vice la mort, niech żyje zniszczenie i chaos”. I to się wam podoba. Lecz czemuż zapominacie, że słowa te były wybrykiem idealisty, zrażonego niepowodzeniem rewolucji 1848 r.? że Hercen był arystokratą z ducha i estetą, że miał serce wrażliwe na wszelkie piękno, gdziekolwiek je widział, że sam na Europę spoglądał nie z tamtego brzegu, że była mu bliską? Rewolucjonistów i sekciarzy traktował z prawdziwie arystokratyczną pogardą i, zdaje się, że z podobnym uczuciem, jako na rodzaj obłędu, patrzałby dziś na wysławiane przez pana duchowe męczeństwo Rosji, zrzucającej z siebie więzy „formuł moralnych”. Wszak sam należał do tych ograniczonych w mniemaniu pańskim ludzi, którzy, straciwszy religię, szukają imperatywu moralnego, i rozumiał, że nihilizm, choćby z bolesnych zawodów i najszlachetniejszych cierpień zrodzony, jest głupi i marny, jako przewodnik w życiu.
Słowa te oburzyły mego współbiesiadnika.
— O duszy Rosji — zawołał — sądzisz pan z fanatycznym zaślepieniem Polaka, ale potęga jej i urok są takie, że nawet fanatyzmowi zdejmują bielmo z oka. Świadczy o tym między innymi i to, że fanatyk polskości, jakim pan jest, umiał odczuć i ocenić na wskroś rosyjską filozofię Hercena. Pozostaje teraz panu zastanowić się nieco głębiej nad tym jej spotęgowanym odgłosem, który przed chwilą potępiłeś, a w sercu zadrga nuta sympatii i będziesz pan musiał wraz ze mną przyznać, że Rosja nie tylko jest antyeuropejską, jak mówił Hercen, ale antyziemską. Cierpienie jej bowiem niema nic wspólnego z ziemskimi znikomymi celami. Wy ronicie łzy nad tym, że wywłaszczają was w Poznańskiem, że odebrano wam kolej wiedeńską, że z terytorium Królestwa wykrojono Chełmszczyznę, Rosja zaś patrzy w wieczność. Cierpienie jej jest metafizyczne. To cierpienie ducha, który się wzniósł ponad granice narodów, wyzwolił siebie z formuł moralnych i szuka prawdy nie dla Rosjan lub Polaków, nie dla Piotra albo Pawia, ale dla człowieka w absolutnym znaczeniu wyrazu, szuka Boga, a widzi śmierć. Cierpienie to, ten konflikt żądzy nieśmiertelnej szczęśliwości z faktem śmierci, stanowi najgłębszą tajemnicę bytu, która nigdzie tak głęboko się nie odbiła, jak w duszy Rosji. Dlatego to w literaturze rosyjskiej mamy kopalnię skarbów, których „ani rdza, ani mól nie psuje”, królestwo objawień i tajemnic. Rosja jest jedynym narodem, który myśli nie o chwili obecnej, lecz o wieczności, nie o dobrobycie ziemskim, lecz o królestwie Bożena – i stąd wiarę moją czerpię, że zwyciężą w niej nie hasła zniszczenia i chaosu, choć tak głośno tam. rozbrzmiewają, ale zwycięży Chrystus, Chrystus bezwiednie nieraz w tych duszach przedziwnych żyjący, zwycięży ich czar nieziemski, legion święty pokona świat. Wierzę i wiara moja daje mi silę życia.
***
Rozumowania te mogą komuś, kto się z Rosja nie zetknął, wydać się nieprawdopodobnymi — może zarzucą mi przesadę. Lecz zapamiętałem je, zapisałem i przytaczam ze stenograficzną prawie ścisłością, przytaczam zaś, ponieważ na charakter wpływu Rosji na Polskę rzucają, zdaniem moim, światło bardzo jaskrawe, wykazując, że rusyfikacja duchowa, której są wyrazem, nie jest tylko kultem literatury rosyjskiej, która ma być „królestwem objawień i tajemnic”, ani duszy rosyjskiej, która w literaturze tej się odbiła. Gdyby rusyfikacja zatrzymała się tu, to rusofilom naszym moglibyśmy spokojnie wskazać na literaturę polską. Wprawdzie dziś zagadnienia religijne i metafizyczne nie mają w niej tego znaczenia, co w Rosji, ale one to jednak stanowiły pathos twórczości wieszczów naszych, gdy w ich sferę przenosili ideę i sprawę ojczyzny. Mówią nam z tryumfem, że dusza rosyjska umiała wydostać się z nędzy znikomych celów i starań i zapatrzyła się w wieczność i śmierć. Ale czyż nie w wieczność i śmierć patrzał Krasiński, gdy „miotan rozpaczą bezbrzeżną i wściekłą”, streszczał wątpienia swoje i męki w strasznym dylemacie: albo nicość, albo wieczysty trud i ból? Mówią o Golgocie nadludzkich cierpień, na której Rosja dźwiga swój krzyż. Ale czy nie prześcignął jej w cierpieniu swoim Mickiewicz, gdy go ono niosło w otchłanie – nieznane Faustom i Manfredom i gdy w przystępie pesymizmu rzucając słowo, które się nic śniło największym pesymistom, Leopardiemu i Schopenhauerowi, określał pryncypał bytu wyrazem oznaczającym zło najwyższe i zło świadome nie zaś bezrozumną wolę Schopenhauera? Lecz to wszystko-wrażenia na naszych wyznawcach i czcicielach Rosji nie robi. Dlaczego? Tajemnice wieczności i śmierci nie były ani dla Krasińskiego, ani dla Mickiewicza obezwładniającym narkotykiem; żyli oni i tkwiąc w życiu wszystkimi silami jestestwa, brali najgłębsze zagadnienia bytu w związku ze sprawami, które ich i ich naród pochłaniały. Rosjanin zaś bierze je teoretycznie, ze stanowiska „człowieka absolutnego”, lecz myśląc o człowieku absolutnym, myśli on oczywiście o sobie, o swojej jaźni — i teoretyczność jest tu niczym więcej, jak stanowiskiem subiektywnym i anarchistycznym. I to właśnie, ten sposób brania rzeczy pociągnął rusofilów polskich — i w tym widzę świadectwo, że rusyfikacja duchowa objęła u nich nie tylko sferę uczucia, przejętego i olśnionego -duchowym pięknem Rosji, ale że przyswoili sobie rosyjską technikę rozumowania, że stali się przeto więcej niż zrusyfikowanymi Polakami, bo Rosjanami, którzy od Rosjan z urodzenia tym się tylko różnią, że umieją mówić po polsku.
Cechę zaś charakterystyczną owej techniki rozumowania rosyjskiego stanowi — użyję tu wyrazu rażącego ucho polskie, ale innego nie znajduję — prostolinijność, która się nie liczy ani z doświadczeniem wieków, ani z poglądami innych ludzi, nie ogląda się ona na przeszkody i w logiczności swojej, pędzącej od wniosku do wniosku, nie cofa się nawet przed absurdem. Umie ona być śmiałą aż do bohaterstwa — i tym pociąga. Lecz śmiałość ta wynika z nieznajomości życia, a nieznajomość stąd pochodzi, że, wychowana w jarzmie absolutyzmu, Rosja nie miała dostępu do tych sfer życia, które samodzielności wymagają i ją urabiają.
W świetle Hercenowskiego określenia Rosji, jako stojącej na tamtym brzegu, występują w całej sile wszystkie następstwa prostolinijności. Z tamtym brzegiem Rosjanina nie wiąże nie, przeszłość Europy jest mu obcą; na swoim zaś brzegu niema on do czego się przywiązać, własna rosyjska przeszłość budzi w nim wstręt; tamten daleki brzeg jest jakby mgłą przysłonięty i niewidzialny, od swojego lepiej odwrócić oczy. W skutek tego niezmiernie jest trudno Rosjaninowi dojrzeć cokolwiek bądź po za tym, co go bezpośrednio otacza. Zuchwała jego prostolinijność bywa nawet głęboką, lecz jest zawsze ciasną. Niegdyś Dostojewski w słynnej manifestacyjnie patriotycznej mowie przy odsłonięciu pomnika Puszkina w Moskwie, nazwał Puszkina „wszechczłowiekiem” i uznał wszechczłowieczeństwo za najwyższy i najznamienniejszy wyraz duszy rosyjskiej. To oznaczało w myśli Dostojewskiego, że Francuz może być tylko Francuzem, a Polak Polakiem, jeden tylko Rosjanin wśród narodów zdoła czuć, kochać, cierpieć za wszystkie narody i we wszystkie się wcielać. Otóż nigdy większego fałszu z większym aplombem nie wygłoszono.
Na czym oparł Dostojewski twierdzenie swoje? Na tym, że Puszkin w młodości z wdziękiem naśladował liryków francuskich, że potem przeszedł przez Byrona, później przez Szekspira, że w jednym z ostatnich utworów umiał wczuć się i odtworzyć ducha epoki Odrodzenia. Cóżby powiedział Dostojewski, gdyby najuniwersalniejszy z poetów i prawdziwy wszechczłowiek, Jarosław Vrchlicky, był Rosjaninem? Nie wszechczłowieczeństwo uderza nas u Rosjan, ale, odwrotnie, ciasnota duchowa, brak zmysłu do rozumienia innych narodów. Umieją oni w nich uchwycić tylko rysy ujemne. W powieściach Dostojewskiego Polak jest zawsze blagi erem i frazesowiczem, albo tchórzem, albo jednym i drugim; nie wiele lepiej przedstawiał Tołstoj Francuzów. W ciągu tylu wieków miała Rosja do czynienia z plemionami syberyjskimi, ale pisarze rosyjscy przeszli koło nich, nie widząc ich; dopiero zesłańcy polscy, Adam Szymański, potem Wacław Sieroszewski, dostrzegli duszę tych ludów i umieli ją odtworzyć w obrazach, pełnych wdzięku, sympatii i zrozumienia. — W oczach mego towarzysza z wagonu byłem fanatykiem polskim, jednak „fanatyzm” mój nie przeszkodził mi nigdy cala duszą czuć piękno poezji Puszkina i Lermontowa, podziwiać rozmach światoburczych zapędów Hercena lub Tołstoja i przejmować się tkwiącym na dnie ich idealizmem, wielbić potęgę i wzniosłość myśli Wł. Sołowjewa i Cziczerina. Wierzyłem i wierzę, że w duszy rosyjskiej są pierwiastki dobroczynne. I to samo mógłby za mną powtórzyć niejeden z „fanatyków polskich”. Tymczasem przejęcie się „szaloną” głębią i pięknem duszy rosyjskiej splotło się u mego towarzysza z namiętną antypatią do tradycji polskiej, do duszy polskiej z jej religią ojczyzny, z jej kultem heroizmu duchowego, który jest jej najcudowniejszym wykwitem, owocem jej strasznych a bardzo realnych cierpień, choć ze stanowiska rosyjskiego są to marne cierpienia ciała. I ten fakt mogę uogólnić, stwierdzałem go bowiem bardzo często w stosunku tak Rosjan, jak zrusyfikowanych duchowo Polaków do nas. Więc cóż jest lepsze, czy „fanatyzm” „spróchniałej” Polski, który umie rozumieć, szanować i nawet ukochać to, co pięknem jest i dobrem u obcych — czy fanatyzm Rosji, wznoszącej się na „Golgotę Chrystusowych bólów”, lecz stamtąd zapamiętale odrzucającej wszystko, co Rosją nie jest?
Drugim po ciasnocie następstwem owej prostolinijności, z tamtego brzegu spoglądającej na resztę świata, jest pycha, ta bezdenna pycha, która tak nas nieraz razi w obcowaniu Rosjanami. Ale czy mamy się jej dziwić? Wszak na tamtym dalekim brzegu wszystko wydaje się bardzo i bardzo małym, czyli niegodnym patrzenia, a godnym tylko pogardy… A zatem z pogardą i, co za tym idzie, z nienawiścią patrzą ci ludzie „krzyżowani” przez żądzę prawdy i szukający jej nie dla narodu, lecz „dla człowieka” w absolutnym znaczeniu wyrazu — patrzą z wysokości swej na nędzne polskie, bezduszne, nikomu niepotrzebne robaki. Więc zdeptać je! Puryszkiewicze wzywają do tego w imię polityki — oni, ci ludzie ducha, gdyby do tego się zniżyli, robić to będą w imię Chrystusa, jak niegdyś Aksakow.
Wreszcie prostolinijność jest z natury swojej doktrynerską i maksymalistyczną, bo pędząc prosto do celu, nie widzi i widzieć nie chce przeszkód, więc wszystko wydaje się jej łatwym. Maksymalizm to, nie liczenie się z rzeczywistością, z dalekim tamtym brzegiem, który ginie we mgle i ze swoim, który jest pustką. I tu zapytać można, czy nie świadczy o przeniesieniu rosyjskiego sposobu rozumowania na nasz polski grunt ta nasza dzisiejsza krańcowa antyrosyjska literatura polityczna, którą określono wyrazem: neoirredentyzm[8]. Wszak słusznie jej zarzucono, że odgradza się od rzeczywistości chińskim murem, że wpada w bizantynizm, więcej dbając o teoretyczną poprawność w rozumowaniu, niż o utrzymanie jego związku z życiem realnym, że zatraca różnicę między państwem istniejącym a państwem pomyślanym[9].
Wszystko to razem wzięte, te wszystkie cechy człowieka na tamtym brzegu stojącego: ciasnota widnokręgu myśli, nie zdolnej objąć innych jaźni, zarówno indywidualnych, jak narodowych, pycha i doktrynerski maksymalizm — rodzą wstręt do wszelkich więzów. Prawda zaś nakłada więzy. Stąd stracili przed prawdą. W skutek zaś tego owa religia męki dla męki, która takim zachwytem przejęła mego towarzysza z podróży, owo nurzanie się w otchłaniach własnej duszy i jej nieukojonego cierpienia, owo życie wewnętrzne, mające pozory mistycznego wgłębiania się w niezgłębione tajemnice absolutnego bytu, stają się u wielu Rosjan mistyczną mistyfikacją i to w daleko większym stopniu, niż u tych pisarzy naszych, których twórczość tą nazwą J. A. Herbaczewski określił. Szukanie prawdy u owych mistyfikatorów nie jest rzetelnym jej szukaniem. Gdyby prawda stanęła nagle przed nimi, uciekliby od niej, bo jej nie chcą. Uznał to nawet czciciel Rosji, Al. Zakrzewski: „Pytania pisze on[10] — lubi Rosjanin, nie zaś odpowiedzi, i tak się rozkochał w pytaniach, że sama możliwość odpowiedzi wywołuje w nim smutny uśmiech wątpienia”. Sybarytą bólu jest ów Rosjanin, a to znaczy, że żądzę rozwiązania zagadki bytu spycha u niego i niszczy rozkoszowanie się w samym bólu szukania, bez nadziei znalezienia. Dobrowolnie wybrał od ciemność, albowiem w ciemności wszystko wolno, gdy natomiast światło idei Boga żywego i nieba narzuca człowiekowi konieczność współpracy z Bogiem, w celu strącenia zła w niebyt i realizacji nieba. Więc czyż nie wygodniej objawić ludziom, że prawdy znaleźć niepodobna i że ból jej szukania zapędza człowieka w otchłanne ciemne głębie, w których giną różnice między Dobrem i Złem.
Szczególnie charakterystycznym i zajmującym w tym względzie zjawiskiem jest Rozanow. Pisarz świetny i umysł niepospolity; z umysłów rosyjskich chyba najbardziej rosyjski, nie da się bowiem przypuścić nawet, ażeby na tle innej kultury coś podobnego powstać mogło. Otóż ten wierzący syn prawosławnej cerkwi — takim przynajmniej się przedstawia w wielu pismach swoich — człowiek z duszą na wskroś religijną, równie dobrze wezuwającą się w wewnętrzną mistyczną, jak w zewnętrzną estetyczną obrządkową stronę religii, zlał religijność w jedno z erotycznymi pierwiastkami własnej duszy i uczciwszy miłość, jako najwyższą radość i tryumf życia, zapragnął światłem religii oświecić tajemnicę płciowości i wzajemnego obu płci stosunku, która jest najgłębszą tajemnicą natury. Ale chrześcijaństwo przeklęło miłość w imię ideału ascetycznego, odebrało życiu jego poezję i zatruło sumienie świadomością, iż grzechem ma być to, co szczęście i piękno człowieka stanowi. Stąd u tego wierzącego chrześcijanina nienawiść do istoty chrześcijaństwa i więcej jeszcze do osoby Chrystusa. Nienawiścią tą przesycone są rozmaite jego pisma, a wyrażone to jest tak subtelnie, że trzeba pilnego nieraz wczytania się, aby to dostrzec i dotąd cenzura duchowa jakby wcale tego nie dostrzegła. „Rozanow całuje chrześcijaństwo i Chrystusa — powiedział Zakrzewski[11] — pocałunkiem Judasza, ale Judasza z umysłem nieskończenie głębokim, nawet genialnym… to żmija na łonie chrześcijaństwa wygrzana”. Oczywiście rozdwojenie między zrośniętym z duszą pociągiem do cerkwi, do obrządku, do mistyki obrządku, a nienawiścią do treści chrześcijaństwa, jest męką, „dźwiganiem krzyża na Golgocie”, ale z mąk tych — nie przeczę, że mógł je doznać — umiał Rozanow zrobić źródło doskonałego „interesu”. Świetnymi ich opisami olśniewa on od wielu lat czytelników najnikczemniejszej i zarazem najbogatszej gazety rosyjskiej Nowoje Wremia, płacącej mu za to grube pieniądze. Nie dość tego. Jakiś Anglik, znawca Rosji, trafnie powiedział, że właściwością umysłu rosyjskiego jest skłonność do zaciemniania każdej prostej i jasnej rzeczy z pomocą mistycznego frazesu i do podnoszenia jej w ten sposób na mglistą jakąś wyżynę. Ja bym poszedł jeszcze dalej i powiedział, że mistyczny frazes robi nieraz u Rosjan czarne – białym, zło — dobrem, łajdactwo — czynem bohaterskim i w tym zakresie Rozanow niepoślednią wykazał zdolność. Oto umarł niedawno Suworin, głośny redaktor Nawoje Wremia. Za młodu należał on do opozycji liberalnej; potem wyjaśniło mu się, że lepszym będzie interesem popierać politykę rządu, a mianowicie politykę rusyfikacyjną, gdyż w tę stronę najłatwiej dadzą się popchnąć namiętności tłumu — a ten, kto tego dokona, stanie się ulubieńcem i tłumu i rządu. W tym kierunku poszedłszy, wytrwał w nim aż do śmierci, tj. lat koło 40 i dorobił się milionów na rozbudzaniu najniższych instynktów w swoim społeczeństwie. Rozanow napisał po nim nekrolog i właśnie za to — za zdradę przekonań i miliony — wyniósł go; umiał wytłumaczyć, że było to aktem bohaterskim, złożeniem własnych przekonań narodowi w ofierze, mistycznym zlaniem się z jego dachem!… Ale czyż godzi się takie lub inne podobne wytykać drobiazgi, zapominając o tej cierniowej koronie męczeńskiego szukania prawdy, która zdobi czoło wielkiego pisarza! — I p. Zakrzewski w zachwycie woła, że „w jednej tylko Rosji możliwym jest takie zjawisko, jak Rozanow, jedna tylko Rosji kryje w dziewiczych głębiach swoich bogactwa obce całemu światu, takie cudy i dziwy, że dla Europy nie przyszedł jeszcze czas na uczczenie ich, choć niezawodnie czas ten przyjdzie!”
Literatura polska ma być, zdaniem Al. Zakrzewskiego, śmiertelnie nudną, Rozanow naturalnie nudnym nie jest. Człowiek, który utnie myślą i sercem jednoczyć się z. duszą ludu, wznoszącego w świątyni modły swoje ku Zbawicielowi świata, a równocześnie tegoż Zbawiciela świata nienawidzi, jest „zjawiskiem w jednej tylko Rosji możliwym” i dlatego właśnie zajmującym. Ale wewnętrzne rozdwojenie Rozanowa prowadzi do nihilizmu moralnego o zakroju cynicznym, w tym zaś, pomimo najlepszych chęci, nie zdołamy dopatrzeć się, my Europejczycy, czegoś „godnego uczczenia” dla Europy. Sfera moralna jest sferą rozróżniania między dobrem a złem. W sferze tej stal mocną nogą Lew Tołstoj – i tym się tłumaczy, że pomimo swej bezwzględnej negacji Kościoła i anarchistycznego stanowiska wobec religii, został zrozumiany i oceniony na Zachodzie nawet przez ludzi w Kościele będących, nawet przez kapłanów katolickich, że przypomnę tu studium o jego Spowiedzi X. Mariana Morawskiego[12]. Ale Rozanow stanął po za dobrem i złem. W tejże sferze amoralizmu przebywa wielu pisarzy Rosjan. W amoralizm zaś wepchnęło ich, jak nas uczą, namiętne szukanie prawdy, której nie znaleźli. Należy więc im się przyjrzeć, aby poznać charakter tego męczeństwa duszy rosyjskiej, które tak olśniewa naszych czcicieli Rosji, które Zakrzewski miał odwagę nazwać „teurgią zwiastującą religijne odrodzenie świata”. Pisarzy tych znam mało, niektórych zupełnie nie czytałem, więc biorę za przewodnika Zakrzewskiego, jako entuzjastycznego ich komentatora; poświęcił im trzy tomy studiów, napisanych z werwą i talentem, pociągających czytelnika głęboką szczerością tonu.
Jedna z tych książek ma charakterystyczny, z Dostojewskiego wzięty tytuł, Podpolje[13]. Zdaje się, że wiernie oddam myśl autora, tłumacząc to wyrazem „nora”. Nora jest tu symbolem szału rozpaczy, w którym dusza, niby zwierz szczwany, uciekając przed ścigającym ją nieszczęściem, rada by znaleźć schronienie od losu, od ludzi, od siebie samej, gdzieś w najciemniejszym miejscu, w norze, dokąd nie sięgną ani promienie światła, ani oczy ciekawych. „Do tego schroniska — wola autor — schodzi wszystko, co wyrzucone zostało z życia, znużone jest i ginące, rozdarte lub złamane, ale niepospolite, święte i zarazem wyrafinowane”… „Tu się kryją ciche, przez los pokrzywdzone dusze, prorocy przedwcześni, szaleńcy, co w myślach swoich kołysali jakieś zuchwale marzenia, wieczni pielgrzymi i nieukojeni poszukiwacze prawdy, dla których słońce już zagasło”… „Podpolje to nasza dusza zapatrzona w wieczność, to nasz ból, nasza tęsknota, to nowy świat, który z tęsknoty tej się rodzi, świat, w którym zgasły wszystkie złudzenia”.
I jeden po drugim przesuwają się przed nami pisarze, dla których podpolje, ciemna nora, dokąd nie dochodzi światło, stalą się jakby rozwiązaniem zagadki bytu. Albowiem byt jest nie tylko cierpieniem, lecz strachem; można zwyciężyć ból, ale jakże pokonać strach ? Protoplastą ich, „natchnieniem — jak się wyraził autor — i punktem wyjścia dla wszystkich pisarzy, poetów i myślicieli współczesnych rosyjskich, jest Dostojewski, który staje przed światem, jako „wspaniały i żywy symbol tajemniczego państwa duszy rosyjskiej, jej nadziei i polotów, jej modlitw i przekleństw”. On to powiedział, że źródłem świadomości jest ból, a ból tak nas opanowuje, że, ratując się od niego, „człowiek poczyna kochać się aż do namiętności w zniszczeniu i w chaosie”. Jednak u Dostojewskiego pierwiastki zemsty, przekleństwa i niszczenia znajdowały przeciwwagę w żywym uczuciu, że Bóg jest i że jest celem człowieka.
Tego uczucia, tej wiary w Boga już niema u jego następców. Za motto ich twórczości można by wziąć tchnący nieskończonym znużeniem wiersz Zenaidy Hippius o ziemi pustej, która zawisła wśród pustyni wszechświata, podobna do skamieniałej zadumy szatana. Jedni straszą na niej wiecznym piekłem, inni gadają o zbawieniu… Lecz po co, po co? „Ja nie chcę ani prawdy, ani fałszu; chcę zapomnienia tylko, zapomnienia. Ach zamknij mocniej puste oczy i zgnij prędzej, człowiecze; niema dni, niema poranków, są tylko noce”… „Istnieje strach przestrzeni, a ja — skarżył się nieżyjący już Czechow w opowieści Strach — chory jestem na strach życia”. Skarżył się tak, bo szukanie prawdy doprowadziło go do tego, że o własnych czynach nie umiał powiedzieć, co w nich dobrem było, a co złem: „To tylko wiem, że warunki życia i wychowania zamknęły mię w ciasnym kole kłamstwa, że całe życie moje niczym innym nie jest, jak codzienną troską o to, jak oszukiwać siebie i ludzi, a nie dostrzegać tego— i straszno mi się robi na myśl, że do samej śmierci nie wydostanę się z tego kłamstwa”. — Ten strach i ten ból ścigają przerażonego i uciekającego Andrejewa, aż w ucieczce swojej natrafia on na ścianę i wyjścia niema. I dochodzi on do wniosku, że istnienie jest wiekuistym rozbijaniem głowy o ścianę, wiekuistym więzieniem, śmierci bowiem niema, gdyż niema we wszechświecie tej siły, co by zniszczyć zdołała na zawsze tę krwawą i straszną rzecz, która nazywa się życiem — i to jest rzeczywistą przyczyna, dla której śmierć, śmierć doczesna, taką nas grozą przejmuje; czujemy, że nasz ból i nasza tęsknota nie opuszczą nas, że obiecują nam wiekuistą mękę po za grobem. A zatem od obrzydliwości życia pozostaje szukać schronienia w owej ciemnej norze, którą staje się jaźń, ową obrzydliwością przerażona. Moje zapiski Andrejewa są genialną apologią podpolja. „Rzecz tę — wola w zachwycie Zakrzewski — czytać będą i upajać sic nią; doprowadzać będzie i do samobójstwa i do obłąkania i do zmartwychwstania! Od czasu ksiąg Schopenhauera nie było żadnej, któraby z taką matematyczną ścisłością wykazała i grozę i niepotrzebność całego naszego życia”.
Ale czyżby szał uczucia i upojenie zmysłów nie były czymś pewniejszym i powabniejszym, niż rozpacz dobrowolnej ciemności podpolja? Pytanie to stawia Walery Brjusow. „Jego twórczość — według Zakrzewskiego to muzyka nieskończonej nocy rozkoszy, zachwytów i perwersji płci; to drogocenny purpurowy płaszcz, narzucony na szaleństwo zwierzęcych pierwiastków natury ludzkiej”. On nam opowiada, jak w zachwycie zmysłów ciała i duszy człowiek staje się bogiem, absolutem, środkowym punktem wszystkiego, co jest. apoteozą i końcem wszystkich możliwości — i w rozpalonym mózgu jego zapanowuje wściekle radosna myśl, że „na świecie istnieje tylko jedno jego ja, tylko jedno prawo, tylko jedna wola”, Lecz cóż z tego”? Zachwyt taki trwać może tylko chwilę; przechodzi, pozostawiając po sobie bolesną świadomość, że nawet w podniesieniu wszystkich mocy swoich do najwyższej potęgi, człowiek nie jest w stanie, zapanować nad duszą umiłowanej i pożądanej tak, aby przeistoczyła się w jego własną duszę. — I oto zjawia się inny poeta zmysłowości, F. Sołłohub, i z innej strony usiłuje ją wyzyskać. Przejmuje go również rozpacz bytu, ale tylko mali ludzie, według niego, szukają ratunku w takich małych lekach, jakimi są religia, moralność, miłość, polityka. Bohater jego powieści, nadczłowiek i mag, znajduje pociechę w okrucieństwie, w pojeniu się widokiem mąk ciała, zwłaszcza ciała kobiecego. Ma się rozumieć nie jest to rozwiązanie, to tylko rozrywka dla rozpasanej wyobraźni. Rozwiązaniem jest śmierć — i w przeciwieństwie do Andrejewa, który lęka się śmierci, Sollohub upaja się myślą o niej, albowiem życie takim jest złem, takim cierpieniem, że cokolwiek bądź po nim nastąpi, będzie to lepsze, niż to, co jest teraz. „Śmierć — słowa Zakrzewskiego — staje się alkoholem jego twórczości”.
Lew Szestow szukał odpowiedzi na dręczące go pytania u Tołstoja, lecz przekonał się, że Bóg Tołstoja zaczyna się od małego b i jest „nudnym, płaskim, znoszonym Dobrem”. Boga nie ma, istnieje tylko nieskończone, wieczne, straszne szukanie Boga, a wynikiem tego — bezdenna, wściekła rozpacz. I Szestow wysławia apoteozę negacji wszystkich pryncypiów (Apoteoz bezpoczwiennosti), czyli tego najstraszniejszego, ale i najwyższego w jego mniemaniu stanu, w którym człowiek truci grunt pod nogami. „Obowiązany jesieni — woła — głosić niewiarę. Bo niema dla mnie idei wyższej nad tę, że Boga niema. A mam za sobą całą historię ludzkości. Wszak człowiek to tylko dotąd robił, że wymyślał dla siebie Boga, ażeby móc żyć, nie odbierając sobie życia, W tym się streszczają dzieje aż do dnia dzisiejszego. Jam jest pierwszy — wykrzykuje on z arogancją Żyda — którym nie zechciał wymyślać Boga!”… „Niech ze zgrozą — ciągnie on dalej, naśladując czy parodiując styl Hercena — odwrócą się od nas pokolenia przyszłe, niech historia piętnuje imiona nasze, jako tych, co zdradzili ludzkość; wszystko jedno, nie przestaniemy układać hymnów na cześć potworności, zniszczenia, szału, chaosu i mroku”…
Zdaje się, że trudno iść dalej. Znalazł jednak na to sposób Aleksy Remizów. Bohaterce powieści jego Staw, odbierającej sobie życie, szatan szepce, że mrok tylko jest schroniskiem, mrok daje pocałunek zapomnienia — i poznajemy wtedy, że wszystko to, co za życia nazywaliśmy pięknem i świętością, jest potworne i obrzydliwe. To już prawie satanizm, a u kresu tego stanął również pisarz dużo znaczniejszy od Remizowa — Rozanow.
Więc „po co — skarżył się M. Pantiuchow w powieści Cisza i starzec — bałamucić siebie pustymi zagadnieniami, które utraciły już wszelką wartość – po co chodzić (ach, jak ciężko, jak straszno chodzić), po co ruszać się, po co wyrazy wymawiać, gdy wszystko to tyle trudu kosztuje, a tak jest bolesne, tak niepotrzebne, tak śmieszne, tak upokarzające”….
Tak czują, tak rozumują pisarze, których Zakrzewski zaliczył do potomstwa Dostojewskiego, których określił (z wyjątkiem Czechowa i Brjusowa) jako takich, co od świata i ludzi uciekli do ciemnych nor swoich, do niedostępnych głębin jaźni, ażeby tam dzikiej rozkoszy szukać w rozkrwawianiu własnych krwawiących się ran. Pesymizm jest ich wspólną cechą, ale pesymizm bywa dwojaki: relatywny, tj. chrześcijański, przeciwstawiający nędzę bytu doczesnego absolutnemu szczęściu wiekuistego obcowania z Bogiem, i absolutny, ateistyczny, uznający tożsamość bytu i bólu. Pesymizm mistycznych mistyfikatorów, których Dostojewski zrodził, jest absolutny, lecz bez wdzięku rezygnacji i nirwany, miotający się jakiś i wściekły. Dopiero w odbiciu, jakie wywołał w polskiej duszy Zakrzewskiego, przybrał on wymowniejszą postać.
„Krytyka — wyraził się Zakrzewski w przedmowie do jednej z książek swoich — pełni dziś najczęściej drugorzędną funkcję suflera, jest komentarzem, biologią, publicystyką”; tej krytyki Zakrzewski uprawiać nie chce; on występuje jako przedstawiciel krytyki twórczej, która jest analizą i kontemplacją pisarzy i ich dzieł przez pryzmat duszy krytyka ze wszystkimi jej pożądaniami i zagadnieniami. Krytyk staje się wówczas współpracownikiem autora, współtwórcą, on go uzupełnia; odtwarzając jego świat, on stwarza świat nowy, swój własny, z głębin jaźni powstający świat. W przeciwieństwie zaś do Rosji, tego kraju, w którym warunki rasowe i historyczne wyrabiały heroizm niewoli, cechę wybitną jaźni polskiej stanowi indywidualizm. W skutek tego rosyjska rozpacz, pociągnąwszy Polaka zawartymi w niej pierwiastkami buntu, wywołała w duszy jego pesymizm, straszniejszy od tego, którego nauczali Leopardi i Schopenhauer. Pesymizm ten nazwałbym indywidualistycznym, tj. opartym na poczuciu niezniszczalności jaźni; jaźń zaś szuka Boga, chciałaby uczepić się czegoś absolutnego; ale niema Boga i niema nirwany — i byt przeistacza się w rozpaczliwy szal wiekuistego szukania. Ten indywidualizm pesymistyczny, zarysowujący się u pisarzy rosyjskich, zwłaszcza u Andrejewa, stał się u Zakrzewskiego prawie systemem, wskazującym, jakby wyglądała filozofia polska, gdyby przyswoiła sobie rosyjski sposób odczuwania życia.
„Dawniej — pisze Zakrzewski — ludzie żyli; my nie żyjemy; my szukamy ratunku od życia”… „…Szczęśliwi ci, co nie zajrzeli w głębie życia i nie dostrzegli jego grozy”. I to ratowanie się od okropności istnienia ma być przykazaniem i literatury rosyjskiej, esencją jej filozofii, ową Golgotą, z której duchowi przewodnicy Rosji objawiają światu nową religię. Byli między nimi wielcy, bardzo wielcy: Dostojewski, Tołstoj, mistrzem jest Mereżkowski, choć nie tak wielkim, ażeby postacią swoją mógł zasłonić przed nami Zachód — ale nikt nie dojrzy wielkości u tych epigonów Dostojewskiego, których Zakrzewski przedstawił nam w Podpolini innych książkach swoich. Patrząc z ubocza na Rosję i obejmując okiem i myślą jej twórczość, nie tylko nic jesteśmy olśnieni jej wielkością, lecz przeciwnie, skoro uwzględnimy ilość ludności w Rosji, potęgę państwa i ogrom środków materialnych, to uderza nas wówczas ubóstwo jej produkcji umysłowej. Zachwyt zaś Zakrzewskiego tłumaczyć należy przede wszystkim brakiem perspektywy, następnie jego polskością — polską bowiem, choć go oskarżam, że uległ urokowi Rosji — specyficznie polską, wbrew teorii Dostojewskiego o rosyjskim „wszechczłowieczeństwie”, jest owa z zapalnością temperamentu skojarzona szerokość widnokręgu, umiejąca ogarnąć, odczuć i ukochać obce światy. Czy możemy sobie wyobrazić Rosjanina, który by o Polsce pisał tak, jak Zakrzewski o Rosji?
Głęboko i słusznie powiedziano, że kult Rosji „jest zasadniczo sprzeczny z tym wszystkim, co zbudowało naszą kulturę i przeciwdziała wszystkiemu, co jeszcze w nas leży, jako potencjalna potęga i powołanie”[14]. Bo cóż nam Rosja dala? „Analizę cierpienia i grzechu — odpowiada p. Marcinowska — pojętą, jako cel twórczy, nie środek”, analizę gubiącą się w przepaściach stanów obłędnych i „uwieńczoną poczuciem rozkoszy w tym właśnie, że to wszystko jest bez wyjścia” — słowem, analizę, której wynikiem: negacja prawa moralnego. Tymczasem cała literatura i kultura polska stoi na afirmacji tego prawa, „znamieniem stanowiącym jej indywidualność i wartość jest dążność do wcielenia ideału w czyn, czyli do prawdziwego tworzenia życia”. Niepodobna zaś tworzyć życia ani nad przepaściami, „z których wyjścia nie ma”, ani tym bardziej w przepaściach. Aby je tworzyć, trzeba stać na twardym gruncie, czyli patrząc w przyszłość, trzymać się przeszłości, obejmując wraz z Mickiewiczem wszystkie przeszłe i przyszłe pokolenia narodu. Na tyra gruncie i Sienkiewicz i Tarnowski, każdy w swojej sferze twórczości, stanęli bardzo mocno — i stąd ta szczególna antypatia, którą czują do nich nasi polscy Rosjanie.
Idealizm, czerpiący swoje soki żywotne zprzeszłości, gotowi byliby określić, juko poszłost. Wyraz ten spotykam w pracach Zakrzewskiego po kilka razy na każdej stronnicy. Nie istnieje on u nas, a oznacza pospolitość, poziomość duszy, dochodzącą aż do nikczemności. Wszystko, co na Zachodzie nazywa się uczciwością, Rosjanie skłonni są poczytywać za poszłost. Oto najcharakterystyczniejszy owoc ich maksymalistycznych upodobań — i na tym polega istotna różnica między Europą a Rosją. Gardzić powszednimi cnotami, a marząc o szczytach bohaterstwa, spadać w otchłań nihilizmu — taką jest tragedia rosyjskiego maksymalisty.
Traf zdarzył, że w chwili, kiedy się nad tym zastanawiałem, wpadł mi do rąk numer gazety Utro Rossii. z felietonem T. Ardowa, poruszającym tenże sam przedmiot. Chętnie glos mój odstępuję wybitnemu publicyście. „Cnoty — pisze on — w Rosji nie lubią”… „Cynicznie wyśmiewamy wszystko, co dla innych narodów jest święte”… „Zewnętrzne ubóstwo uczciwego, pracowitego życia nazywamy poszłost”… „Urzędnik, który codziennie nakłada mundur i chodzi do biura, sumiennie obowiązek swój spełniając, jest dla nas człowiekiem poszłym, kobieta, która dzieciom swoim ceruje pończochy, a w chwilach wolnych gawędzi z sąsiadką, prowadzi życie poszłe”… „Wszystko, co jest określone, prawdziwe, możliwe do wypełnienia, wszystko, co jest ładem życia, my odrzucamy, jako poszłost”. Tai; się dzieje w warstwach średnich. Spójrzmy wyżej, a będziemy mieli zaiste przerażający obraz. „Tam pogarda powszedniości — streszczam słowa autora — zrodziła mistycyzm, ale nie ów mistycyzm Novalisa, który w człowieku widzi świątynię Boga żywego. Nie; nasz mistycyzm jest obrzydliwą obłudą; to mroczny szatański mistycyzm gaszenia ducha i orgii zmysłowych, mistycyzm chłopów wszeteczników (Rasputin, którzy głupim damom arystokratkom wmówili, że najmilsza Bogu ofiarą — szał rozpusty, splugawienie własnego plugawego z natury swojej ciała.
Oto obraz Rosji — kończył autor — obraz głębokiego upadku i rozpadania się.
Marian Zdziechowski
Przypisy:
[1] Bolnaja Rossija. (Petersburg, 1910).
[2] Ib. str. 258.
[3] Ib. str. 89.
[4] Ib. str. 91.
[5] W. Sedecki: Socyal-litwactwo, por. str. 18.
[6] Ib. str. 58.
[7] Ib. str. 88 — 90.
[8] K. Srokowski : Neoirredentyzm polski. (Kraków, 1912).
[9] Por. B. Nawroczyński w recenzji Polityki niepodległości J. Brzozy. (Rzeczpospolita, 1912. nr. 83).
[10] Karamazowszczyzna (po rosyjsku) (1912). Por. str. 90.
[11] Ib. Por. str. 74.
[12] W Przeglądzie Powszechnym z 1884 r.
[13] Swierchczełowiek nad bezdnoj (Kijów, 1911); Karamazowszczina (Kijów, 1912); Podpole (Kijów, 1912).
[14] Jadwiga Marcinowska: Z myśli o Duchu i Domu w Przebudzeniu. (Warszawa, 1912).
*
Wpływy rosyjskie na duszę polską. Kraków: Krakowska Spółka Wydawnicza, 1920.
7 lutego 2023 o 18:42
A jakie są wpływy UE na duszę polską?
13 lutego 2023 o 20:24
Urodził się 30 kwietnia 1861 r. we wsi Nowosiólki koło Rakowa w rodzinie zamożnych kresowych ziemian. Jego rodzicami byli Edmund Zdziechowski i Helena z domu Pułjanowska. Po skończeniu nauki gimnazjalnej w Mińsku podjął studia w Petersburgu. Następnie kontynuował naukę w Dorpacie (1880-1883), potem w Genewie, Grazu i Zagrzebiu. W roku 1888 zamieszkał w Krakowie, gdzie szybko, pod opieką profesora Stanisława Tarnowskiego, uzyskał tytuł doktora na podstawie pracy Mesjaniści i słowianofile. Do wybuchu I wojny światowej Zdziechowski dalszą swoją karierę związał właśnie z Uniwersytetem Jagiellońskim. W 1894 r. habilitował się w oparciu o rozprawę Byron i jego wiek, a w 1905 r. został profesorem zwyczajnym.
.
Swoje zainteresowania w tym czasie koncertował na historii literatury i krytyki literackiej, szczególnie jego uwagę przyciągała epoka romantyzmu. Z okresu krakowskiego pochodzą takie prace jak m.in.: U opoki mesjanizmu (1912), Wizja Krasińskiego (1912), a przede wszystkim zbiór wykładów, ale i zwieńczenie wieloletnich studiów – Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa (1915). W czasie działalności w Krakowie był również współzałożycielem Klubu Słowiańskiego, współpracował też z pismem „Świat Słowiański”. Po odzyskaniu niepodległości Zdziechowski związał się z reaktywowanym Uniwersytetem Stefana Batorego w Wilnie. Pełnił funkcję dziekana Wydziału Humanistycznego (1921) i zasiadał na stanowisku rektora (1925-1927). Jego nazwisko można odnaleźć wśród założycieli wileńskiego „Słowa” na łamach którego ukazało się wiele tekstów profesora.
.
W 1926 r. był wymieniany jako jeden z możliwych kandydatów na stanowisko prezydenta Rzeczpospolitej (cały epizod Zdziechowski opisał w teksie Wspomnienie o Piłsudskim i jego epoce z 1937 r. ). Szybko zyskał rozgłos wykraczający poza granice Rzeczpospolitej. Gościnie wykładał na Sorbonie, zagraniczne uczelnie przyznawały mu honorowe doktoraty (m.in. w Dorpacie i Szegedzie). W okresie wileńskim na twórczości Zdziechowskiego widoczne piętno odcisnęły wydarzenia z bolszewickiej Rosji.
.
Zdziechowski upatrywał, podobnie jak Mikołaj Bierdiajew (z którym notabene korespondował) w sowieckim komunizmie przejawów apokaliptycznych. Rewolucja rosyjska nie była dla niego wydarzeniem stricte politycznym czy cywilizacyjnym, ale metafizycznym. W pierwszym rzędzie komunizm – w jego opinii – był zaprzeczeniem idei człowieka jako istoty stworzonej na boski obraz i podobieństwo. Konsekwencją ateizmu była perspektywa radykalnie materialistyczna, która z jednej stron czyniła człowieka tylko i wyłącznie elementem wielkiej społecznej maszyny, który poza nią nie posiadał żadnej przyrodzonej wartości; z drugiej zaś w miejsce religii ustanowiono – karykaturalny i przybierający wedle Zdziechowskiego, sataniczny charakter, kult jednostki. Zdziechowski w swoich pracach z lat 30. jak np. Od Petersburga do Leningrada (1934), W obliczu końca (1937) czy Widmo przeszłości; szkice publicystyczno–historyczne (1939) bezkompromisowo zwalczał wpływy komunistyczne w Polsce. Kwestionował wymiar polityczny państwa sowieckiego w horyzoncie polskim i europejskim. Był z pewnością jednym z prekursorów sowietologicznej interpretacji Związku Sowieckiego jako Imperium Zła. Stwierdził: „Komunizm to socjalizm integralny, bezkompromisowy, czyli nie liczący się z rzeczywistością, pędzący do celu poprzez rewolucję i zniszczenie, bo innej drogi nie ma. Rewolucja i zniszczenie są prawem natury i na tym prawie natury stoją okrutne dogmaty materializmu marksistowskiego: »Niech zginie dziewięć dziesiątych ludności Rosji – mawiał Lenin – byleby jedna dziesiąta ujrzała nowy, na zasadach Marksa zbudowany świat«. W bolszewizmie rosyjskim odżył duch jakobinizmu francuskiego, tyle że podniesiony do najwyższej potęgi (Tragiczna Europa. W obronie liberalizmu)”. W jego krytyce bolszewizmu warto podkreślić jeszcze dwa wątki. Po pierwsze, bolszewizm był rezultatem przemian zachodzących w tożsamości europejskiej od czasów renesansu a polegających na stopniowym zawężaniu rozumienia człowieka da aspektu czysto doczesnego. Stąd brała się sympatia tego wileńskiego profesora dla wszystkich przejawów reakcji przeciwko materializmowi np. romantyzm. Po drugie, był jednym z tych autorów, którzy konsekwentnie odrzucali tezę „czerwonego caratu”. Bolszewizm nie był kontynuacją dawnej Rosji, ale jej zaprzeczaniem. Spoglądając na kondycję Europy, na kryzys parlamentaryzmu i na ruch hitlerowski w Niemczech Zdziechowski nie widział większych szans na ocalenie Europy przed komunizmem, gdyż utraciwszy żywą wiarę nie była ona w stanie przeciwstawić bolszewickiemu duchowi negacji – dynamiczną siłę twórczą. Niemcy Hitlera – zdaniem Zdziechowskiego – kroczyły tą samą drogą co Związek Radziecki. „Co nas – pisał – od zbliżającej się nawałnicy uratować może? Tylko świętość mogłaby zwyciężyć w tej strasznej walce. Świętość jest duchem Kościoła i Kościół ją wytwarza (Widmo przyszłości)”. Bolszewickiemu nihilizmowi Zdziechowski przeciwstawiał siłę ludzkiego ducha. To było, jego zdaniem, prawdziwe pole bitwy z komunizmem. Zdziechowskiego określano często mianem „sumienia narodu”. Było to związane z jego postrzeganiem polityki przez pryzmat moralności.
.
Był autorem jednej z niewielu polskich apologii Napoleona III (Napoleon III: szkice z dziejów jego życia i pracy, 1931). Nie uznawał kategorii racji stanu, która zawieszałaby racje moralne. Z perspektywy apokaliptycznej walki z bolszewizmem, nie można było zdaniem Zdziechowskiego, sięgać po totalitarne instrumentarium. Podobnie wielokrotnie apelował do sumień polskich polityków, m.in. w sprawie zwolnienia z więzienia generałów aresztowanych po zamachu majowym (Sprawa sumienia, 1927). Marian Zdziechowski zmarł 5 października 1938 r., pochowano go na Antokolu.