Był taki pisarz – Arthur Koestler – mam wrażenie, że dziś zapomniany, chociaż miał swoje pięć minut sławy. Węgierski Żyd, poliglota, komunista (należał do niemieckiej kompartii) i agent Kominternu, właściwie kanalia (zadenuncjował nawet do GPU – tak jak Brecht, notabene – swoją byłą kochankę, która w wyniku donosu została zabita; choć był świadkiem Wielkiego Głodu na Ukrainie, opisywał go jako akt koniecznego postępu). W czasie procesów moskiewskich w 1937 roku „rozczarował się” do komunizmu realnego, wystąpił z partii i w 1940 roku opublikował powieść „Ciemność w południe” (mam jeszcze dziś polski przekład, wydany u Giedroycia, który sobie przywiozłem w 1989 roku z Paryża), będącą jego wizją Wielkiej Czystki, której główny bohater – komunista Rubaszow wzorowany był głównie na postaci Bucharina. Powieść oddaje w jakiejś mierze grozę systemu, w którym starzy żydobolszewicy, sprawcy rewolucji, którzy sami nagle znaleźli się w trybach terroru, oskarżają się o najbardziej absurdalne „zbrodnie”, co zresztą jest pochodną kłamliwej moralności komunistycznej, w której jedynym kryterium dobra i zła jest to, co służy sprawie rewolucji, a co jej stoi na drodze, toteż muszą uznać, że jeżeli oskarżenie ich o czyny, których nie popełnili, jest konieczne dla zwycięstwa sprawy komunizmu, to nie mają argumentu, aby się do ich popełnienia nie przyznać i zgodzić na własne unicestwienie.
W opowieści Koestlera jest jednak jeden (właściwie nie jeden, ale szczególnie wymowny) szczegół, który zdradza, że autor, mimo umiejętności ewokowania nastroju posępnej grozy, nie miał pojęcia o tym, co rzeczywiście działo się w sowieckich więzieniach-katowniach, bo nigdy się z nimi nie zetknął osobiście, a który nie uszedł uwadze tych recenzentów, którzy (jak Gustaw Herling-Grudziński) w tych więzieniach byli. Jako szczególną w jego (Koestlera) mniemaniu katuszą zadawaną więźniom na Łubiance było bowiem to, że otrzymywali oni na śniadanie bardzo słabą herbatę, w której pływały zaledwie cieniutkie plasterki cytryny.
Czemu o tym teraz właśnie piszę? Ano dlatego, że przypomniałem sobie o tym wczoraj, kiedy zwiedzałem (o ile to stosowne w tym wypadku słowo, ale innego nie znajduję), Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w dawnym więzieniu śledczym UB na Rakowieckiej w Warszawie. Tam, w celach, jedyną wodą, którą więźniowie mogli pić oraz umyć się, przemyć rany i wyprać swoje rzeczy była woda w śmierdzącym fekaliami klozecie. Gdyby więźniom tym zaserwowano najsłabszą nawet herbatę i jeszcze z plasterkami, choćby całkiem przezroczystymi, cytryny, byłoby to dla nich niewyobrażalnym wręcz szczęściem w nieszczęściu.
Tak, w takim miejscu, w tym piekle na ziemi, demaskuje się w całej groteskowo-absurdalnej postaci kłamstwo „rozczarowanego komunisty”, dla którego godny współczucia i zasługujący na uwznioślenie jest tylko marny koniec innych „ideowych komunistów”. Bo przecież dla tych „faszystowskich zbrodniarzy”, których więziono na Rakowieckiej, Koestler miałby tylko pogardę i nienawiść, uznając ich za mierzwę Historii w marszu ludzkości ku świetlanej przyszłości.
Jacek Bartyzel
Helena Wolińska – żydowska prokuratur, która oskarżała żołnierzy formacji niepodległościowych w sfingowanych procesach. Po 1968 roku też była „rozczarowaną komunistką” i przedstawiała się jako ofiara „represji politycznych” i „czystek etnicznych”. Nie wyraziła skruchy za pomordowanych w następstwie jej działań polskich patriotów.
Źródło: facebook.com
14 stycznia 2023 o 13:18
Opisywana ksiazke mozna uznac za przyklad propagandy specjalnej. To jest termin uzyty przez bezpieke do dzialalnosci kabaretowej Jana Pietrzaka. Przy takim rozumieniu sensu tej ksiazki herbata na Lubiance nie byla zadna niewiedza . Wiadomosci o panstwie Lenina i Stalina jakos docieraly na zachod . Taka ksiazka mogla byc proba wplyniecia na ksztalt przekazu . Wydanie przez Giedroycia tej ksiazki moglo byc dzialaniem korzysc srodowiska Michnika i Kuronia na rozne sposoby uwiklanych w komunizm. W latach dziewiecdzisiatych wydano w Polsce ksiazke napisana przez historyka, w ktorej on twierdzil , ze Polacy jechali na lagrow za praca. Dla ludzi rozsadnych to jest absurdalnym klamstwem, ale przecietny zjadacz chleba zawaha sie i zacznie nawet rozwazac.