„Bratu twemu nie będziesz pożyczał na procent ani pieniędzy, ani zboża, ani jakiejkolwiek innej rzeczy – jeno gojowi”.
(Deuter. XXIII. 19)
Studiując stosunek Kościoła do spraw gospodarczych, napotykamy w ciągu bez mała dwóch tysięcy lat stale jeden i ten sam problem, stanowiący punkt centralny wszelkich rozważań: problem pobierania odsetek od pożyczonych pieniędzy. Współczesny umysł, wyszkolony na ekonomicznej doktrynie liberalnej, ma w pierwszej chwili wrażenie jakby jakiejś zbiorowej sugestii, ciągnącej się poprzez długie wieki. Że kapitał niesie odsetki – to się nam wydaje rzeczą tak naturalną i zrozumiałą jak np. fakt, że w tramwaju płacimy za bilet. W podręcznikach ekonomii kwestia rentowności kapitału stanowi zazwyczaj jeden z krótszych rozdziałów. A jednak dziwna zgodność, z jaką myśliciele katoliccy odnosili się w ciągu tysiącleci do tego problemu i wysuwali go na plan pierwszy w rozważaniach gospodarczych i ówczesnej nauce Kościoła, zmusza nas do postawienia pytania: dlaczego Kościół przywiązywał taką wagę do tej sprawy i o ile stanowisko jego było uzasadnione?
Najpierw trochę historii. A więc przez pierwsze tysiąc lat istnienia Kościoła, uczeni teologowie odrzucali zgodnie jakikolwiek procent od kapitału. Pobieranie odsetek uważano za grzech. W pierwszych wiekach średniowiecza przeprowadził Kościół we wszystkich państwach chrześcijańskich, a więc praktycznie biorąc, w całym ówczesnym cywilizowanym świecie, ustawowy zakaz pobierania odsetek od pożyczonych pieniędzy. Żydzi, których przepisy religijne nie pozwalały pobierać odsetek od braci w Izraelu, ale wyraźnie zalecają pobieranie procentów od gojów, korzystali szeroko z tego prawa, to też większość zamieszek antyżydowskich w średniowieczu, wypędzanie ich z Anglii i Francji, i specjalne ustawodawstwo dla Żydów (w Polsce np. statut kaliski) obracają się stale koło kwestii, czy zakaz pobierania procentu ma obejmować również i Żydów, czy też Żydzi mają być spod niego wyjęci. Dzięki Żydom, kwestia lichwy (bo Kościół nawet w swej nomenklaturze nie odróżniał lichwy od umiarkowanego procentu) stanowiła wiecznie aktualny temat dyskusji, tym bardziej, że ożywiające się coraz bardziej międzynarodowe stosunki handlowe miały stałą tendencję do wymykania się spod surowej doktryny Kościoła. Teologia scholastyczna, tłumacząc stanowisko Kościoła, zaczyna stopniowo przewidywać pewne wypadki, w których za pożyczenie kapitału należeć się będzie pewne odszkodowanie, nie mogące atoli mieć znamion zysku. Jeden z najobszerniejszych rozdziałów „Summa Theologica” Św. Tomasza zajmuje się lichwą, a tezy przez niego postawione, rozwijane dalej przez poszczególnych teologów, skonkretyzowały się ostatecznie w tym kierunku, że Kościół uznał konieczność odszkodowania za pożyczony kapitał w następujących wypadkach:
1) damnum emergens (odszkodowanie za straty istotnie wynikające z niezwrócenia pieniędzy w terminie);
2) periculum sortis (odszkodowanie za ryzyko związane z obawą, że dłużnik może zbankrutować, umrzeć, itp.);
3) lucrum cessans, secundum personarum et negotioruni conditionem (odszkodowanie nie za przypuszczalne zyski, jakie dane pieniądze mogłyby ewentualnie przynieść właścicielowi, bo to byłby już właściwy procent, ale odszkodowanie za straty, rzeczywiście powstające w konkretnych interesach danego wierzyciela, przez to pozbawił się pożyczonej gotówki – co powinno być rozpatrzone od wypadku do wypadku).
W powyższych trzech ewentualnościach zasada arystotelesowska, że „pieniądz nie rodzi”, podtrzymana jest w całej swej surowości. W ten sposób ujęte, ostateczne stanowisko Kościoła, znalazło swój wyraz w uchwałach szeregu synodów z XVI i XVII wieku. Nawet przywódcy duchowi Reformacji, z wyjątkiem Kalwina, zachowali w tej sprawie całkowitą solidarność ze stanowiskiem Kościoła katolickiego.
Ale fale indyferentyzmu religijnego biły coraz to silniej w mury doktryny kościelnej. Nowoczesny rozwój gospodarczy żądał kapitałów za wszelką cenę. Jedno państwo po drugim zezwalało na pobieranie ustawą określonych procentów, utrzymując nadal karalność lichwy. Katolicy stosowali się w sprawie odsetek coraz rzadziej do nauki Kościoła. Wprawdzie Papież Benedykt XIV podtrzymuje jeszcze w Encyklice Kr pervenit (rok 1745) w całej rozciągłości naukę Ojców Kościoła, ale już w roku 1830 Papież Pius VIII odpowiada na zapytanie biskupa z Rennes, że nie należy niepokoić przy spowiedzi – non esse inquietandos ludzi pobierających odsetki, pod warunkiem, że wyrażą gotowość poddania się orzeczeniu Stolicy Apostolskiej, które w tej sprawie będzie wydane.
Blisko sto lat czekał świat katolicki na to orzeczenie. W międzyczasie szereg państw poznosiło nawet te przepisy, które krępowały właściwą lichwę, wprowadzając zgodnie z doktryną liberalną całkowitą swobodę pobierania dowolnych odsetek. Wobec niepomyślnych wyników tej reformy, niektóre z państw przywróciły po paru latach ustawodawstwo skierowane przeciw lichwie. Kościół katolicki zachowywał się biernie. Wreszcie wydano w roku 1917 nowy CodexJuńs Canonici, w którym znalazł się artykuł 1543 treści następującej:
„Jeżeli się daje komuś rzecz wymienialną (res fungibilis) w tym celu, by się stała jego własnością, a następnie zostało zwrócone tyleż samo w tym samym rodzaju, nie wolno pobrać żadnego zysku z racji umowy; lecz przy użyczeniu rzeczy wymienialnej nie jest samo przez się niedozwolone pobierać zysk dopuszczony prawem, chyba że wiadomo, iż ten zysk jest nadmierny, lub nawet zysk większy od dozwolonego prawem, jeżeli tylko przemawia za tym jakiś sprawiedliwy i będący w odpowiednim stosunku od oddanej przysługi, tytuł.”
Można śmiało wyrazić przypuszczenie, że nazwiska uczonych teologów, którzy układali powyższy artykuł, nie przejdą do historii na równej stopie z nazwiskami Ojców i Doktorów Kościoła. Zdaje się, że właściwa interpretacja tego artykułu wygląda w ten sposób: w pierwszej części Kościół podtrzymuje teoretycznie w całości odwieczny swój zakaz pobierania odsetek; w drugiej zaś części kapituluje w praktyce, nie czując się na siłach walczyć z prądem czasu i nie chcąc narażać zarówno spowiedników, jak i ich owieczek, na rozterkę duchową przekraczającą ich duchowe możliwości. Wobec takiego stanowiska Kościoła, pewna atawistyczna odraza do kredytu i procentów, która tkwiła jeszcze z dawnych czasów w społeczeństwach chrześcijańskich, a w szczególności stosunkowo do niedawna w społeczeństwie polskim, zanika w szybkim tempie i wielu wierzących katolików zaczyna już uważać, że jaskrawa nawet lichwa nie ma nic wspólnego z moralnością byle pozory były zachowane.
Chcąc zrozumieć motywy, kierujące Kościołem w jego walce przeciw odsetkom od kapitału, najwygodniej sięgnąć do „Summa Theologica” Św. Tomasza z Akwinu, stanowiącej niewątpliwie szczytowy punkt w rozwoju i ujęciu myśli katolickiej. Współczesna „rehabilitacja” Św. Tomasza przypomina żywo zainteresowanie „prymitywami” w malarstwie, tak charakterystyczne dla naszej epoki. Podobnie jak obraz Fra Angelico lub Botticelliego, „Summa” Św. Tomasza wykazuje pod pozorami średniowiecznej naiwności tak głębokie pokłady myśli – chciałoby się prawie powiedzieć artyzmu – że czytelnik wgłębiający się w poszczególne zdania, mające nierzadko na pierwszy rzut oka wszelkie pozory komunałów, zaczyna odkrywać w nich coraz to dalej sięgające perspektywy. Myśl Arystotelesa, sumująca w sobie doświadczenia świata starożytnego, przeszczepiona na światopogląd chrześcijański i przefiltrowana przez tysiąc lat doświadczenia Kościoła katolickiego, znalazła w filozofii z Akwinaty syntezę niemającą równej sobie w epoce. Współczesny świat wydaje się być różny od świata, w którym żył i myślał Św. Tomasz. Ale zasady, obowiązujące w społeczeństwie ludzi nie zmieniły się ani o jotę.
Społeczeństwo to stoi dziś niezawodnie wyżej pod względem realizacji zasad moralnych w życiu zbiorowym, lecz zawdzięcza to dziewiętnastu wiekom oddziaływania moralności chrześcijańskiej. Pewne przepisy tej moralności, jak np. te, które się odnoszą do odsetek od kapitału zostały zarzucone w praktyce, ale dowód pozostaje jeszcze do przeprowadzenia, czy istotnie nie były słuszne.
Jakiż jest właściwy sens zakazu odsetek? Odsetki, według nauki Kościoła, stanowią grzech przeciw sprawiedliwości wymiennej iustitia conimutativa. Człowiek pożyczający ma prawo do zwrotu tylko tej sumy, którą pożyczył, wszystko co otrzyma ponadto stanowi zysk niesprawiedliwy, dochód bez ekwiwalentu. Otrzymując coś, muszę dać w zamian jakiś ekwiwalent, którym może być albo moja własność, albo moja praca. Tertium non datur. Odsetki nie stanowią ani zwrotu własności, ani zapłaty za pracę, są więc wzbogaceniem niesłusznym, tym bardziej niemoralnym, że człowiek dający pożyczkę, jest silniejszy od pożyczającego, ma nad nim przewagę płynącą z posiadania kapitału i wyzyskuje ją do wymuszenia nienależnego sobie zysku. Ten, kto żąda odsetek grzeszy. Nie grzeszy natomiast człowiek, zmuszony koniecznością do pożyczenia w zamian za odsetki. Jednym słowem, odsetki w życiu społecznym, stanowią stały haracz, nałożony przez silniejszych na słabszych, co oczywiście sprzeciwia się moralności.
Powyższemu rozumowaniu przeciwstawia się często pogląd, że kilka, czy kilkanaście procent rocznie zysku, choćby nie miało nawet głębszego moralnego uzasadnienia, nie może być powodem zakazu pobierania odsetek, odgrywających tak twórczą jakoby i błogosławioną rolę w życiu gospodarczym. Lichwa, owszem, na to zgadzają się niektórzy ekonomiści, kilkadziesiąt procent rocznie, jest gospodarczo szkodliwa, ale kilka, czy kilkanaście procent rocznie, nie może mieć nic wspólnego z moralnością, skoro daje praktycznie dobre skutki. Rozważmy ten argument idąc po linii rozumowania Kościoła. Oczywiście, im wyższy procent, tym większa krzywda. Ale szkoda społeczna, wynikająca z nieznacznego nawet procentu, da się najlepiej zobrazować na następującym przykładzie: Powiedzmy, że wielbłąd nosi stale pewien ciężar, dostosowany do jego siły. Nałóżmy na niego kilkadziesiąt procent ciężaru więcej: niewątpliwie zginie w krótkim czasie. To jest lichwa. Ale nałóżmy na niego tylko kilka procent ciężaru więcej, niż powinien normalnie nieść. Wielbłąd będzie chodził nadal w karawanie, lecz będzie chudy i będzie powłóczył nogami, straci swój wielbłądzi temperament i swoją wielbłądzią radość z życia. Podobnie się dzieje w społeczeństwie, w którym mniejszość pobiera odsetki, a większość na nie pracuje. Społeczeństwo takie może żyć w tym stanie przez tysiąc lat, ale większość jego członków będzie biadała stale nad swoim losem i żądała słusznie jego poprawy. Czasem się zdarzy, że wszyscy wszystkim płacą odsetki, jak się to dzieje obecnie w Polsce. Wówczas nazywamy to kryzysem gospodarczym, i chodzimy wszyscy z wielbłądzimi minami.
Ale przejdźmy do argumentów Św. Tomasza. Cytuje on jako przykład wino. Jedyny możliwy użytek wina polega na jego wypiciu, „Przeto gdyby ktoś chciał sprzedać osobno wino, a osobno użytek tegoż wina – powiada Św. Tomasz– sprzedałby dwukrotnie to samo, czyli sprzedałby to czego nie ma, co stanowi oczywisty grzech przeciw sprawiedliwości. Analogicznie popełnia niesprawiedliwość ten, który pożycza wino, żądając podwójnego odszkodowania: jednego w formie zwrotu takiego samego wina, drugiego zaś w formie zapłaty za użycie (usus), która to zapłata nosi nazwę odsetek (usura)”. Znamy natomiast zdanie Św. Tomasza rzeczy, których użycie nie jest równoznaczne z ich zniszczeniem (wzgl. zużyciem). Taką rzeczą jest np. dom mieszkalny, który jest przeznaczony do stałego użytkowania go w celach mieszkalnych, a nie do jednorazowego zużycia. Otóż wynajęcie domu, przy równoczesnym zachowaniu dla siebie jego własności uważa Św. Tomasz za rzecz godziwą.
Jeszcze jaśniej tłumaczy on swoją myśl na następującym przykładzie:„…główny sposób użycia srebrnych naczyń nie polega na ich zużyciu, przeto wolno godziwie sprzedać użytek tych naczyń zachowując ich własność dla siebie. Głównym natomiast sposobem użycia srebrnych pieniędzy jest ich wydawanie, to znaczy ich wymiana na inne przedmioty1; z tego względu nie godzi się sprzedawać ich użytku, żądając zarazem zwrotu całej sumy, którą się pożyczyło. Należy jednak mieć na uwadze, że drugim sposobem użyciu srebrnych naczyń może być ich użycie do celów wymiennych, a takiego ich użytku nie godzi się sprzedawać. Analogicznie może istnieć jakiś inny sposób użycia srebrnych monet, np. gdyby ktoś wynajął monety znaczone do celów ozdoby, lub celem złożenia ich jako zastawu; tego zaś rodzaju użytek pieniądza wolno godziwie sprzedawać.”
Uważny czytelnik, nie zrażony dialektyką scholastyczną Św. Tomasza, wgłębi się w jego myśl i wywnioskuje, że Św. Tomasz potępia odsetki od pożyczek przeznaczonych na cele konsumpcyjne, dopuszcza natomiast odszkodowanie za pożyczenie przedmiotów o przeznaczeniu trwałym. Mówiąc stylem współczesnym, Św. Tomasz potępia bezwzględnie kredyt konsumpcyjny. Pierwszy wniosek zasadniczy, niezmiernie aktualny w epoce, w której problem kredytu konsumpcyjnego stoi na pierwszym planie dyskusji ekonomicznej. Większość ekonomistów, dopatrujących się jednej z głównych przyczyn obecnego kryzysu gospodarczego w przeroście kredytu konsumpcyjnego (np. sprzedaż towarów codziennego użytku na weksle i raty), stanie w tej sprawie zdecydowanie po stronie Św. Tomasza. Przeciętny człowiek, laik zarówno w teologii jak i w ekonomii, uważa również na chłopski rozum, że należy najpierw zarobić, a później kupić i że wszelkie karkołomne sztuki kredytowe prowadzące ostatecznie do tego, iż większość ludzi pracujących jest zadłużona do wysokości jedno – lub dwurocznego swego dochodu, muszą wcześniej czy później doprowadzić do katastrofy gospodarczej.
Zgoda, że kredyt konsumpcyjny jest szkodliwy – powie czytelnik – ale co to ma wspólnego z odsetkami od pożyczonych pieniędzy? Przecież przeważająca większość pożyczek idzie współcześnie na cele produkcyjne. Ustawodawca nie może się bawić w rozróżnianie, czy pożyczam komuś tysiąc złotych na zakup paru zbytecznych ubrań, czy też na zakup maszyny, którą mój dłużnik będzie wyrabiał zysk, zawierający dochód dla niego i odsetki dla mnie.
W średniowieczu większość pożyczek miała cele konsumpcyjne i pieniądz istotnie służył przeważnie do wymiany. Lecz dziś pieniądz jest kapitałem, a kapitał jest równoznaczny z narzędziem produkcji. Tego Św. Tomasz nie przewidział i z tego względu jego teorie nie są już obecnie aktualne.
Oddajemy znowu głos Św. Tomaszowi. Niech się broni sam. „…pożyczający pieniądze przenosi posiadanie ich na tego, który od niego pożycza; ten przeto, któremu pieniądze pożyczono, posiada je na własne ryzyko i obowiązany jest oddać je w całości: stąd wniosek, że nie wolno wierzycielowi żądać więcej niż pożyczył. Natomiast człowiek, który powierza swe pieniądze czy to kupcowi, czy wytwórcy, w formie jakiegokolwiek rodzaju spółki, nie przenosi na tego kupca czy wytwórcę posiadania swoich pieniędzy, przeciwnie, te pieniądze pozostają nadal jego własnością; skutkiem tego kupiec handluje tymi pieniędzmi na ryzyko ich właściciela, podobnie wytwórca na jego ryzyko używa tych pieniędzy do produkcji; wobec takiego stanu rzeczy, wolno pożyczającemu, godziwie domagać się części zysku, płynącego z danego przedsiębiorstwa, jako że zysk ten płynie z jego własności”.
Przecieramy oczy ze zdumienia: czy te słowa wyszły spod pióra teologa, czy ekonomisty? Forma jest może trochę scholastyczna, ale myśli nie powstydziłby się sam Adam Smith.
O ile w poprzednio cytowanych ustępach wychodził Św. Tomasz z chrześcijańskich pojęć sprawiedliwości i pracy, o tyle wprowadza obecnie do dyskusji pojęcie własności w rozumieniu chrześcijańskim i to w całej jego rozciągłości. Myśl katolicka przyznaje własności duże uprawnienia, ale tylko pod warunkiem nierozrywania więzów osobistych, łączących właściciela z posiadanym przedmiotem. Jeśli te więzy rozrywam, ogłaszając zupełne desinteressement co do tego, co się będzie działo przez pewien czas z moją własnością i przerzucając tchórzliwie całe ryzyko na cudze barki, nie wolno mi odebrać więcej, niż pożyczyłem. Jeśli natomiast wchodzę z moim kapitałem jako wspólnik do cudzego przedsiębiorstwa, zachowuję z moją własnością kontakt osobisty (a kontakt ten stanowi, w myśl ideologii chrześcijańskiej, rodzaj posłannictwa o charakterze moralno-społecznym); dzielę się ryzykiem, a więc mam prawo dzielić się i zyskami; mam pewność, że chodzi o produkcyjne użycie kapitału, a nie o konsumpcję (zgodnie z poprzednią tezą); a wreszcie, mając udziały w jakimś przedsiębiorstwie, nie mogę zarabiać bez pracy, co stanowi poważne plus natury etycznej.
Ostatnie zdanie wygląda na paradoks. Jak to, zapyta czytelnik, czyż obcinanie kuponów od akcji można nazwać pracą? Życie współczesne dało już dawno odpowiedź na to pytanie i to w sensie twierdzeń Św. Tomasza. Weźmy na przykład nasze polskie stosunki. Mamy przeważnie dwa rodzaje spółek: z ograniczoną odpowiedzialnością oraz akcyjne. W spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością każdy wspólnik z reguły musi się zajmować aktywnie interesami przedsiębiorstwa, w przeciwnym bowiem razie nie tylko nie widzi zysków, ale traci to co włożył. Historia stara jak świat, każdy z nas widział przykłady tej starej prawdy dokoła siebie.
A spółki akcyjne? Właściciel dużego pakietu akcji musi się intensywnie zajmować danym przedsiębiorstwem, wchodzi do władz spółki i zabiega koło jej rozwoju. Jeśliby chciał spocząć na laurach i obcinać kupony, wyjdzie z torbami. Nie tłucze wprawdzie kamieni na drodze, ale wiemy przecież, że praca organizacyjna i kierownicza jest również pracą według pojęć chrześcijańskich. A drobny akcjonariusz? Któż z nas nie zna typowego drobnego akcjonariusza, który wyciąga smętnie z biurka stosy bezwartościowych akcji i użala się, że go „wykiwano”. Sam sobie winien, bo chciał zarabiać bez pracy. Kilka akcji daje zysk nieduży, nie wymaga więc wielkiej pracy, ale tego minimum zabiegów, które nazywamy chodzeniem koło własnych interesów. Drobny akcjonariusz musi się interesować losami danego przedsiębiorstwa, popierać je, chodzić na walne zebrania i bronić się, by go nie oszukano. Jest to zarówno w jego własnym interesie, jak i w interesie przedsiębiorstwa. To stanowi jego pracę, i jeśli się od niej usuwa, sam sobie musi przypisać winę swoich strat.
Dochodzimy więc do sformułowania drugiej tezy:
Kapitały nie powinny krążyć w życiu gospodarczym w formie pożyczek, lecz w formie udziałów.
Czy Św. Tomasz żąda ustawowego zakazu pobierania odsetek?
Nie. Św. Tomasz zna lepiej od współczesnych doktrynerów naturę ludzką i mechanizm życia zbiorowego i nie łudzi się co do skuteczności ustawowych zakazów. W najlepiej nawet zorganizowanym społeczeństwie zachodzić będą wypadki, że poszczególni ludzie przyciśnięci nędzą, chorobą czy wyjątkową koniecznością, zmuszeni będą uciekać się do pożyczania. Nie zawsze znajdą człowieka o miłosiernym sercu, który im pożyczy, nie żądając procentu. „Człowiek nie zawsze obowiązany jest udzielić pożyczki” (oczywiście bezprocentowej, przyp. autora) – powiada Św. Tomasz– „z tego powodu udzielenie pożyczki zalicza się do rad… jako i miłowanie nieprzyjaciół jest jeno radą”. Najgłębszych wskazań moralnych, wymagających od człowieka prawdziwego heroizmu, nie można wymusić, można je tylko doradzić i stworzyć atmosferę przychylną ich realizacji. Natura ludzka jest ułomna, i grzesznicy zawsze się znajdą. Na tym polega różnica między państwem a Kościołem, że państwo wymusza siłą posłuch dla swoich ustaw, a Kościół daje wskazania moralne, rezygnując w niektórych sprawach nawet ze swej egzekutywy, której trybunałem jest konfesjonał. Dlatego też ustawy państwowe, jako bezwzględniejsze w działaniu od wskazań moralnych, nie mogą obejmować pewnych problemów, będących tylko wewnętrzną sprawą między człowiekiem a jego sumieniem. „…Ustawy ludzkie nie przewidują kary za pewne grzechy”, – pisze Św. Tomasz– ze względu na niedoskonałość wrodzoną człowiekowi, z powodu której traciłoby się dużo korzyści, gdyby ściśle zapobiegano wszystkim grzechom przy pomocy odpowiednich kar. Z tego też powodu prawo ludzkie pozwala na odsetki, nie jakoby uważało, że się sprawiedliwie należą, lecz by nie udaremnić korzyści możliwych dla wielu…”. Nawet w ustroju gospodarczym, w którym ogół stosować się będzie do wskazań Św. Tomasza, zachodzić będą nagłe konieczności gospodarcze, wymagające zaciągnięcia pożyczki oprocentowanej – „by nie udaremnić korzyści możliwych dla wielu”. Dlatego zakaz pobierania odsetek musi pozostać tylko w dziedzinie moralnej, a nie ustawodawczej, jako i nakaz miłowania nieprzyjaciół. Ale jeśli ludzkość cała organizuje się dla miłowania nieprzyjaciół, tworząc w tym celu tysiące różnych organizacji z Ligą Narodów na czele, dlaczego nie miałaby się organizować, by zmniejszyć do minimum plagę lichwy i jej młodszych braci, odsetek? Tak, jak bezpieczeństwo życia w pewnym kraju stanowi niewątpliwy miernik poziomu jego moralności publicznej, tak samo wysokość stopy procentowej stanowi pewnego rodzaju termometr, wskazujący stopień nieprawości w danym ustroju gospodarczym… Między niepobieraniem odsetek, a pobieraniem ich zawsze i wszędzie i w dowolnej wysokości, istnieją jeszcze różne możliwości pośrednie. Myśl Św. Tomasza można by więc wyrazić w następującej formule: ustrój gospodarczy powinien być tak zorganizowany, by sprowadzić do minimum ilość wypadków, w których pożyczanie w zamian za odsetki staje się koniecznością.
A postęp techniczny, a dynamika życia gospodarczego? Jak mobilizować kapitały dla produkcji i wymiany? Na to Św. Tomasz dał nam odpowiedź bardzo wyraźną. Nie kredyt lecz osobisty udział w przedsiębiorstwie. Nie jest to żądanie pod żadnym względem rewolucyjne. W istocie, sposób finansowania produkcji jest również jednym z mierników doskonałości ustroju gospodarczego. We Francji i w Anglii ludzie chcący uruchomić nowe przedsiębiorstwo zakładają spółkę, spółka chcąca powiększyć swoją produkcję szuka nowych wspólników, lub wypuszcza nową emisję akcji. Natomiast w Polsce od szeregu lat żadnych akcji nie emitowano… a przedsiębiorstwa powstają i rozwijają się obecnie wyłącznie drogą pożyczania na warunkach lichwiarskich. Emisje akcji nie są możliwe, gdyż na tym interesie zdążono już nabrać i zrazić całe społeczeństwo.
Nawet lichwa stała się już u nas interesem wysoce niepewnym. Trzeba będzie niebawem posłuchać Św. Tomasza…
Przechodzimy z kolei do najdrażliwszej sprawy. A więc wszelki najbardziej nawet umiarkowany procent, jest według Św. Tomasza niemoralny?
Chcąc odpowiedzieć na to pytanie musimy oddzielić Św. Tomasza-ekonomistę od Św. Tomasza-moralisty. Moralista wie, że pieniądz działa jak narkotyk: wprawdzie użyty w małych dawkach nie szkodzi, ale nie można nigdy przesadzić w ostrzeganiu ludzi przed narkotykami, by im czasem nie przyszła zdrożna myśl spróbować jak narkotyk smakuje. Dlatego Św. Tomasz powtarza tylokrotnie zakaz pobierania odsetek od pieniędzy. Ale tłumaczy przy tym ustawicznie, że pieniądz służy do wymiany i tylko do wymiany… i tylko do wymiany. Św. Tomasz zbyt często to powtarza, by w nas nie powstało podejrzenie, że pieniądz może służyć i do innych celów – i co gorsza, że Św. Tomasz-ekonomista doskonale o tym wie, lecz ze względów pedagogicznych boi się głośno o tym mówić. Mruga więc tylko jednym okiem w stronę uczonych w piśmie, i prosi ich między wierszami, by się wczuli w jego trudną sytuację i nie posądzili go o ekonomiczne nieuctwo. Rozumiemy jego zakłopotanie, bo uczeni mogliby mu przecież zarzucić, że iustitia commutativa nie może się odnosić tylko do praw dłużnika, lecz musi również chronić i praw wierzyciela. Zdarza się przecież często, że dłużnik zwraca nominalnie tę samą ilość pieniędzy, którą pożyczył, ale że pieniądze tymczasem straciły na wartości. W takim wypadku iustitia commutativa byłaby oczywiście pogwałcona i na niekorzyść wierzyciela. Mogą zachodzić i inne wypadki. Św. Tomasz-ekonomista wie o tym doskonale, co wynika z następującego ustępu:„…wierzyciel może bez grzechu przewidzieć w umowie, która zawiera ze swym dłużnikiem, wynagrodzenie szkody, wynikającej z faktu, że pozbawia się czegoś co by mu się należało: nie jest to bowiem równoznaczne ze sprzedawaniem użytku pieniędzy, lecz z uniknięciem szkody, skoro się może przecież zdarzyć, że biorący pożyczkę uniku większej szkody od tej, którą ponosi dający dłużnik; wynagradza więc ze swych korzyści szkodę wierzyciela”. Ale Św. Tomasz-moralista dodaje niezwłocznie: „Nie wolno jednak wierzycielowi zastrzec sobie w umowie, wynagrodzenia za szkodę, której ktoś się dopatruje w tym, że nie będzie ciągnął zysku ze swych pieniędzy; gdyż nie powinien sprzedawać tego, czego jeszcze w danej chwili nie ma i czego na skutek różnych przeszkód mógłby w przyszłości nie otrzymać”.
„Justitia commutatival” chroni więc także wierzyciela. Jeśli ponosi on uszczerbek faktyczny, a nie tylko domniemany, a dłużnik nie przejada tylko pożyczonych pieniędzy, ale na nich zarabia powinien wierzycielowi dać odszkodowanie. Wygląda to bardzo podobnie do procentu, jeśli odrzucić scholastyczne formułki. Morfiny wolno używać po operacji, lecz nie wolno jej używać na co dzień. Św. Tomasz dopuszcza więc w niektórych wypadkach coś bardzo podobnego do procentu, lecz tylko za receptą lekarza.
Można by jednak symulować chorobę. Powiedzmy, że mam gotówkę. Nie wolno mi jej pożyczyć na procent. Ale przypuśćmy, że kupuję za nią ziemię. Ktoś się zwraca do mnie o pożyczkę. Sprzedaję ziemię i pożyczam pieniądze, żądając tyle procentu, ile mi ta ziemia dawała dochodu. Interes wydaje się być czysty i nie powinien budzić zastrzeżeń Św. Tomasza.
Ale nasz Święty uśmiecha się z politowaniem. Owszem, wolno żądać odszkodowania za te pieniądze, lecz tylko w wysokości dochodu z ziemi pomniejszonego o wartość pracy właściciela na tej ziemi, bo przecież właściciel musiał pracować chcąc mieć dochód z ziemi, a teraz pożyczył swoje pieniądze i nic nie robi. Nie zapominajmy jednak, że w prawidłowym ustroju a la Św. Tomasz ziemia jest tylko warsztatem, na którym właściciel może pracować, zarabiając na utrzymanie stosownie do swego stanu. Jeśli nie pracuje, ziemia żadnego dochodu nie da.
Podstęp nie przydał się więc na nic. Procentu nie będzie.
Tu czytelnik zaczyna się burzyć. Jak to, wola, odkąd to ziemia bez pracy nie daje dochodu? Dość tych paradoksów.
To nie paradoks, kochany czytelniku! Św. Tomasz mówi o ustroju idealnym, którego na świecie zapewne nigdy nie będzie, co nie znaczy, że nie mamy się starać o takie przekształcenie naszych form gospodarczych, by się jak najbardziej zbliżyć do ideału Św. Tomasza. Ale rozpatrzmy kilka przykładów, które mamy pod ręką. Większa własność rolna dawała przed wojną na ziemiach polskich przeciętnie 4% od kapitału, o ile właściciel osobiście gospodarował (praca według stanu), a 2%, gdy ziemia była w dzierżawie (jeśli uwzględnić niszczenie budynków i jałowienie ziemi przez dzierżawcę. Te dwa procent stanowiły więc czysty dochód z ziemi. Musimy mieć jednak na uwadze, że w trzech cesarstwach, do których należały ziemie polskie, rządziła kasta ziemian, ustrój gospodarczy był więc zwichnięty na jej korzyść i to się wyrażało właśnie w owych dwóch procentach dochodu z ziemi bez pracy. Dziś, kiedy ziemianie w niepodległej Polsce zostali odsunięci od władzy i stanowią warstwę raczej upośledzoną, dochód z ziemi, bez osobistej pracy właściciela, nie tylko jest trudny do osiągnięcia, lecz przeciwnie, właściciel nie zarabia często na swym warsztacie nawet na własne utrzymanie. W Anglii czy Francji dochód z ziemi bez pracy stał się już od dawna rzeczą w dużej mierze nierealną.
Podobnie ma się sprawa z udziałami i akcjami (o nich już wspominałem). Jeśli chodzi o domy czynszowe, to dają one jeszcze po części dochód bez pracy, ale skutkiem wzrastających obciążeń podatkowych, oraz specjalnego ustawodawstwa o ochronie lokatorów, schodzą i czynsze z domów już w niejednym wypadku do rzędu powolnego przejadania kapitału. Jedyną kategorią własności, która daje w naszej epoce ogromne zyski, nie stojące w żadnej proporcji do włożonej pracy, są kapitały ulokowane w skoncentrowanym przemyśle. Ale są to zyski o charakterze specjalnym, więcej politycznym niż gospodarczym, nie możemy ich przeto uważać za dochód z własności, gdyż z tej samej maszyny, która niesie ogromne dochody, pokąd się kręci w skartelizowanej fabryce, nie udałoby się zapewne wydobyć jakiegoś istotnego, a nie tylko pozornego zysku, oddając np. tę maszynę w dzierżawę. Na ogół biorąc, rozwój ekonomiczny w ostatnich latach idzie w kierunku utrudnienia dochodu bez pracy z tradycyjnych form własności (ziemia, domy, akcje itp.), natomiast sprzyja zyskom z kapitalistycznych „kombinacji”. Większość niesprawiedliwości naszego obecnego ustroju polega nie na uprzywilejowaniu własności (bo to należy już przeważnie do przeszłości), ale na uprzywilejowaniu pewnych sposobów zarabiania (i to przeważnie tych mniej godziwych) na niekorzyść innych. Zgodnie przeto z ideologią Św. Tomasza można postawić tezę, że w idealnym społeczeństwie własność nie powinna dawać dochodu bez pracy, a każda praca winna dawać dochód proporcjonalny do ilości i jakości włożonego w nią wysiłku. Dochód, który się da osiągnąć bez pracy w pewnym dziale gospodarczym, stanowi przeto miernik zwyrodnienia tego działu w całokształcie ustroju ekonomicznego danego kraju.
Lecz wróćmy do sprawy odsetek. Możliwy dochód z własności nie może więc stanowić ogólnie obowiązującego tytułu do żądania odsetek od pożyczonych pieniędzy, choćby nawet stanąć na stanowisku Św. Tomasza-ekonomisty, a nie moralisty. Wszelkie natomiast wypadki zmniejszenia się wartości pożyczonej sumy, uprawniają niewątpliwie do odszkodowania, o ile sprawiedliwości wymiennej ma się stać zadość.
Specjalnie gwałtowne wahania w wartości pieniądza wymagają oczywiście osobnego rozpatrzenia w każdym poszczególnym przypadku. Ale nawet przy niezmiennej wartości pieniądza w stosunku do złota, obserwujemy fakt stałej, bardzo zresztą powolnej dewaluacji pieniądza. Nie jest to właściwie dewaluacja pieniądza, lecz dewaluacja złota w stosunku do stopy życiowej. Naocznie można się o tym przekonać, porównując pobory urzędników państwowych w ciągu wieków wyrażone w złocie, wartości ziemi w różnych okresach historii itp. Równocześnie wydaje się być prawdą, że cena pszenicy wyrażona w złocie niewiele się zmieniła od czasów rzymskich (jeden z głównych argumentów zwolenników waluty złotej). Oba te sprzeczne na pozór objawy tłumaczą się bardzo jasno. Za czasów rzymskich wydatek na chleb stanowił w budżecie przeciętnej rodziny pozycję główną, dziś stanowi nieznaczny procent. Dewaluacja wartości złota wyraża się w tej właśnie różnicy. Ale weźmy przykład bardziej przejrzysty. Ktoś sprzedał za czasów napoleońskich swój majątek ziemski i uzyskaną sumę ulokował w złocie na umiarkowany procent. Z procentu tego żył początkowo na równej stopie z ludźmi swego stanu. Z biegiem lat musiał się ograniczać w wydatkach coraz bardziej, a dziś jego wnuk, czy prawnuk, chcąc odkupić majątek sprzedany przez pradziada, musiałby dać zapewne około trzy razy tyle złota, ile uzyskał jego przodek.
Inny przykład. Stałym motywem przewodnim w opowiadaniach starych ludzi jest skonstatowanie faktu, jak „tanio” było za ich młodych lat, a jak „drogo” jest obecnie. „Mój mąż” – powiada babka – „miał pensji tyle i tyle i żyliśmy wygodnie, a wy macie teraz o tyle więcej i nie możecie związać końca z końcem”. Babcia nie może zrozumieć prostego faktu, że za jej czasów stopa życiowa była niższa, więc i mniejsza pensja wystarczała.
Dewaluacja złota nie wyraża się więc we wzroście cen towarów bieżącego użytku w stosunku do złota, ale we wzroście stopy życiowej i analogicznym wzroście wartości warsztatów produkcji. Jednym słowem, chcąc żyć stale na stopie danego stanu, należy mieć dochody, które wyrażone w złocie idzie stale w górę. Ubożeć, to nie znaczy mieć malejące dochody, ale nie nadążać za stopą życiową swojego stanu.
Zestawienia cyfrowe na poparcie powyższego twierdzenia przekroczyłyby ramy tej pracy. Nam wystarczy stwierdzenie, że zarówno wartość warsztatów, jak i wysokość poborów, wyrażone w złocie, zwiększają się ustawicznie, z szybkością proporcjonalną do wzrostu stopy życiowej. W ciągu ostatniego wieku zwiększyły się kilkakrotnie. Dłużnik, który pożyczone pieniądze lokuje w ziemi czy w produkcji, korzystałby z tej dewaluacji złota, a wierzyciel traciłby co roku pewien ułamek swego majątku. Byłaby to kara za jego dobre serce, bo przecież pożyczył bezprocentowo (tylko o takich pożyczkach w tej chwili mówimy), postąpił moralnie i po chrześcijańsku, nie powinien więc wychodzić na tym gorzej, niż gdyby po prostu kupił dom czy ziemię.
Lustitia commutativa wymagałaby więc przy pożyczkach w złocie, płacenia odsetek w wysokości mniej więcej 1% rocznie (1% rocznie odpowiada na procent składany trzykrotnemu zwiększeniu wartości w ciągu wieku). Dopiero otrzymując takie odsetki wierzyciel przestaje tracić co roku pewien ułamek swego kapitału.
Stałym motywem pokrzywdzenia wierzyciela jest poza tym dewaluacja pieniądza obiegowego w stosunku do samego złota. Wprawdzie w niektórych krajach wolno wierzycielowi pożyczać w złocie, a nie w walucie obiegowej, ale życie przekreśla przeważnie takie umowy, tak że każdy wierzyciel pożyczający na dłuższy termin swoje pieniądze, musi się liczyć z możliwością ich częściowej dewaluacji.
Pewne wskazówki odnośnie do tempa odwiecznej dewaluacji pieniądza możemy wyciągnąć z historii funta angielskiego i franka francuskiego. Przodek obecnego franka, tzw. livre, miał za czasów Karola Wielkiego (IX wiek) wartość jednego funta srebra. Adam Smith oblicza, że livre w roku 1776 zdewaluowany był 66-krotnie. Z końcem XVIII wieku złoto zajęło miejsce srebra jako zasadniczy kruszec obiegowy. W roku 1776 złoto miało wartość piętnaście razy wyższą od srebra. W roku 1933 funt złota kosztował 6250 franków. Wartość franka zdewaluowała się więc w ciągu jedenastu wieków przeszło 400- krotnie. Funt angielski około roku 1300 miał wartość funta srebra, a w roku 1776 zdewaluowany był według obliczeń Adama Smitha 3– krotnie. W roku 1933 funt złota kosztował około 75 funtów szterlingów, to znaczy, że funt szterling zdewaluował się w ciągu sześciu wieków 5-krotnie. Jak widzimy, spadek wartości pieniądza nie u wszystkich narodów przebiega jednakowo, jest jednak objawem stałym. Samo tempo tego spadku pozwala wyciągnąć ciekawe wnioski co do szczególnej właściwości, które można by określić jako „temperament gospodarczy” pewnego narodu. Oczywiście nie jest tu bez znaczenia również przebieg dziejów danego kraju, oraz „pech” lub szczęście, które odgrywają podobnie znaczną rolę w życiu narodów, jak i w życiu poszczególnego człowieka.
Jeżeli chodzi o Polskę, to mam pod ręką tylko cyfry z XVI i XVII wieku. Według prof. Rutkowskiego,27 złoty dukat przedstawiał w roku 1501 wartość 32 groszy polskich, a w roku 1702 wartość 540 groszy. Wynika z tego dewaluacja 17-krotna, w ciągu 200 lat.
Jako że livre francuski dewaluował się prędzej od funta szterlinga, stopa procentowa była we Francji stale znacznie wyższa od stopy angielskiej. A może na odwrót, dewaluacja postępowała we Francji szybciej dlatego, że społeczeństwo odrabiało w ten sposób skutki lichwy! Oba te objawy – dewaluacja pieniądza, naprawiająca ujemne skutki lichwy, oraz wysokie odsetki, powodowane chęcią zaasekurowania się od dewaluacji – są tak nieodłącznie z sobą związane, że trudno orzec, który z nich jest przyczyną, a który skutkiem. W Polsce, życie gospodarcze było w XVII wieku całkowicie w rękach Żydów, nic więc dziwnego, że chory organizm gospodarczy bronił się przed lichwą przy pomocy rekordowo szybkiej dewaluacji pieniądza.
Funt szterling, licząc na procent składany, tracił więc w ciągu wieku przeciętnie czwartą część swej wartości, livre francuski połowę, grosz polski trzy czwarte. Sprawiedliwość względem wierzyciela wymagałaby więc wynagrodzenia mu tej prawdopodobnej straty, a wynagrodzenie to wyrażałoby się w wysokości 0,3 do 1,5% rocznie.
Przy kredycie nie zabezpieczonym hipotecznie należałaby się również wierzycielowi pewna premia za poniesione ryzyko, gdyż zawsze pewna część wierzycieli traci część wzgl. całość swej należności skutkiem popadnięcia dłużnika w niewypłacalność. Oczywiście, im większa lichwa, tym większa musi być premia za ryzyko. W kraju o zdrowej strukturze gospodarczej taka premia nie powinna jednak przekraczać 1 do 2% rocznie od sumy pretensji.
Jako słuszny składnik odsetek należałoby w końcu uznać i wynagrodzenie instytucji (banki, tow. kredytowe itp.), pośredniczących przy udzielaniu kredytu. Składnik ten (bez premii za ryzyko) nie powinien przenosić 1% w stosunku rocznym.
Jako stopę procentową, zgodną w obecnym stadium rozwoju ludzkości z pojęciem sprawiedliwości wymiennej, możemy więc przyjąć 2 do 3% rocznie przy kredycie zabezp. hipotecznie, a udzielonym wprost przez wierzyciela dłużnikowi, do 4% rocznie, o ile pośredniczy w tym jakaś instytucja, o 1 do 2% więcej, o ile zabezpieczenie nie jest murowane.
O ile ryzyko staje się tak duże, że 1 do 2% rocznie nie wystarcza jako premia, pożyczka nabiera cech spekulacji, staje się bezwzględnie szkodliwa społecznie, i powinna być zastąpiona przez udział.
Wprawdzie powyższe normy mogą obecnie uchodzić za mniej więcej godziwe, nie osłabia, to jednak zasady, że należy jak najbardziej ograniczyć ilość wypadków, w których pożyczanie staje się koniecznością. Jeden procent rocznie, pobierany ponad sprawiedliwą normę prowadzi już do potrojenia kapitału w ciągu wieku, a więc do powstania nowej niesprawiedliwości społecznej, a wszelkie obliczenia tego rodzaju nie są przecież matematycznie ścisłe. Niebezpieczeństwo pobierania odsetek będzie więc zawsze duże. W ustroju idealnym, w którym wartość pieniądza i stopa życiowa byłyby zupełnie niezmienne i wszelkie ryzyko wykluczone, musiałaby obowiązywać zasada nie pobierania procentów w swej doktrynalnej czystości, zgodnie z nauką Kościoła. Powyższe normy stanowią więc tylko matematyczny, wyraz niemożliwej obecnie do uniknięcia niedoskonałości urządzeń ludzkich, a zarazem cel, do którego we współczesnych warunkach należy dążyć.
Przy sposobności muszę się jeszcze rozprawić ze sławnym argumentem, pokutującym w różnych podręcznikach ekonomicznych, jakoby ludzie oszczędzali tylko dlatego, że mają nadzieję wypożyczyć swój kapitał na procent i zapewnić sobie na przyszłość dochód bez pracy. W myśl tej teorii im niższa stopa procentowa, tym mniej mają ludzie bodźca do kapitalizacji. Gdyby kapitały przestały nieść odsetki, to ludzie w ogóle przestaliby oszczędzać.
Konia z rzędem temu, kto potrafi udowodnić słuszność tego twierdzenia. Obserwacja życia dowodzi, że rzeczy mają się wręcz odwrotnie.
Im wyższa stopa procentowa w jakimś kraju, tym mniej ludzie oszczędzają.
Uwaga: Wysoka stopa procentowa jest objawem choroby organizmu gospodarczego. Jednym z objawów tej choroby, a często zarazem jedną z przyczyn, jest słaba kapitalizacja. Im niższa stopa procentowa, tym zdrowsze gospodarstwo, tym więcej narasta oszczędności.
Większość ludzi oszczędza z myślą o „czarnej godzinie”. Wzgląd na ewentualne odsetki nie odgrywa tu znaczniejszej roli. Istnieje poza tym sporo jednostek w każdym społeczeństwie, które oszczędzają przez chciwość, sknerstwo, chęć rozszerzenia swego warsztatu, chęć nabycia własnego domu, żądzę pewnej władzy nad otoczeniem, którą dają pieniądze, niezdolność do podnoszenia swej stopy życiowej w tym samym tempie, w którym wzrastają ich dochody, chęć wyposażenia dzieci itp. itp. Motywów do oszczędzania jest mnóstwo, ale większość tych motywów nie ma nic wspólnego z perspektywą niższych lub wyższych odsetek.
Prawdziwie skutecznym bodźcem do intensywniejszego oszczędzania może być tylko myśl, że w razie choroby, czy na starość, nie będę mógł żyć z cudzej pracy (w formie wypożyczenia moich pieniędzy na procent), ale że będę musiał po prostu przejadać mój kapitał. Ta myśl może rzeczywiście nakłonić ludzi do silniejszej kapitalizacji, bo kapitał, który przejadam, nie trwa wiecznie, muszę się przeto starać, by go było jak najwięcej.
Argument o związku między wysokością stopy procentowej, a narastaniem oszczędności, wylągł się w głowach ludzi, zainteresowanych w podsycaniu lichwy, i oni to pieczołowicie go propagują.
Dziwnym na pozór zbiegiem okoliczności, godziwa stopa procentowa, do której oznaczenia doszliśmy w poprzednim rozdziale, odpowiada w przybliżeniu stopie procentowej pobieranej faktycznie w społeczeństwach zachodnich od długiego szeregu lat. Kraje te praktykują od dawna liberalizm gospodarczy. Stopa ta uważana tam jest za normalną i jak doświadczenie wykazuje, w rzeczywistości daje skutki dodatnie, skierowując kapitały, żądne wyższego wynagrodzenia, bezpośrednio do produkcji, co znów odpowiada intencjom Św. Tomasza.
W tym miejscu czytelnik, hołdujący ekonomii liberalnej, uśmiecha się triumfalnie i powiada: „Oczywiście, było do przewidzenia, te rezultaty zupełnej swobody gospodarczej muszą tym punkcie pokrywać się z postulatami moralnymi Kościoła. Przecież teoria liberalna głosiła zawsze, że w społeczeństwie liberalnym podaż kapitałów wzrasta w sposób nieograniczony, a skutkiem wzrostu tej podaży spada stopa procentowa pieniądza aż do tak niskiego poziomu, że kapitał pożyczony przestaje dawać jakikolwiek realny dochód. Stąd wniosek, drogi sercu każdego liberała, że społeczeństwa, w których własność daje dochód bez pracy i stopa procentowa jest lichwiarska, powinny wprowadzić u siebie całkowity liberalizm gospodarczy, po czym obie te anomalie znikną w krótkim czasie. Do osiągnięcia tego celu wystarcza słuchać Adama Smitha, nie potrzeba mętnej scholastyki Św. Tomasza”.
Czytelnik mało obeznany z ekonomią zdziwi się może, że ludzie na Zachodzie pożyczają pieniądze, które choć na pozór dają pewien procent, w rzeczywistości według naszych poprzednich obliczeń nie niosą żadnego istotnego dochodu, gdyż odsetki pokrywają tylko ryzyko i dewaluację pieniądza. Człowiek, pożyczający swoje pieniądze na kilka procent, powinien by tym samym ten procent składać, o ile nie chce ubożeć. Zaś jeśli go przejada, to wbrew pozorom żyje z kapitału.
Wniosek jest słuszny. Francuz, czy Anglik, kupujący renty państwowe lub składający swe pieniądze do banku i wydający odsetki, w istocie żyje z kapitału. Po trzydziestu latach takiego próżniaczego żywota stracił poważną część swego majątku i nie może już utrzymać stopy życiowej swego stanu. Ale trudno komuś zakazać, by nie żył ze swego kapitału. Ludzie starzy lub chorzy mają niewątpliwie do tego prawo. Kapitał powstaje drogą pracy, jest niejako skondensowaną pracą, pracą in potentia. Wydając go, mogę kupować dla siebie pracę innych. Czego mi nie wolno, to żądać bym za mój kapitał dostawał cudzą pracę nie uszczuplając tego kapitału, wzgl. nie dając w zamian mojej własnej pracy.
Nie można więc nikomu zakazać żyć z kapitału. Dawniej ludzie wyjmowali po prostu dukaty ze skrzyni i wydawali je. Ci ludzie wiedzieli, że żyją z kapitału. Większość natomiast Francuzów czy Anglików, żyjących z procentu od kapitału, łudzi się, że nie uszczupla swego majątku. Ale jest to tylko złudzenie. Trudno się tu powstrzymać od uwagi, że złudzenie może mieć swe dodatnie gospodarczo strony.
Ale oddajemy z powrotem głos naszemu liberałowi. „Polska” – powiada on – „ma wyższą stopę procentową od Zachodu, ponieważ premia od ryzyka straty pieniędzy i od dewaluacji jest znacznie wyższa niż na Zachodzie. Poza tym kapitału jest za mało w stosunku do naszych potrzeb, skutkiem tego kapitał ten jest tak drogocenny, że daje istotnie pewien dochód bez pracy. Nasza stopa procentowa jest więc wyższa od stopy procentowej Zachodu również i o ten składnik zysku bez pracy. Ustabilizujmy jednak nasze stosunki polityczne, gospodarcze i walutowe, by zmniejszyć ryzyko i prowadźmy przez szereg lat całkowicie liberalną politykę gospodarczą, w której kapitały będą mogły, swobodnie narastać, a dojdziemy rychło do równie niskiej stopy procentowej, jaką mają Francuzi lub Anglicy”.
Tyle razy słyszeliśmy już tę piosenkę z ust najpoważniejszych naszych ekonomistów, że nie ośmieliłbym się podać ją w wątpliwość gdybym nie mógł powołać na świadka tak bądź co bądź poważnego autorytetu, jak „samego” Adama Smitha.
Adam Smith w następujący sposób opisuje stan Holandii w roku 1776:„…Holandia jest krajem bogatszym od Anglii, w stosunku do jej obszaru i ludności. Rząd pożycza tam na dwa procent, a prywatne osoby o dobrym kredycie na 3%. Wynagrodzenie za pracę jest podobno wyższe w Holandii niż w Anglii, a Holendrzy zadowalają się w handlu mniejszym zyskiem, niż jakikolwiek inny naród w Europie, co jest rzeczą ogólnie znaną… W kraju, który nagromadził cały potrzebny mu zasób bogactwa, gdzie w każdej poszczególnej gałęzi gospodarstwa jest już maksymalna ilość kapitału mogąca tam znaleźć zatrudnienie, zwyczajna stopa czystego zysku byłaby tak mała, a bieżąca stopa procentowa którą można by opłacać z tego zysku, byłaby tak niska, że nikt, poza najbogatszymi ludźmi, nie mógłby żyć z odsetek ze swych pieniędzy. Wszyscy ludzie o małym lub średnim majątku byliby zmuszeni do zajęcia się osobiście zatrudnieniem swego kapitału. Byłoby konieczne, by każdy człowiek zajął się interesami, lub zabrał się do jakiejś pracy. Holandia wydaje się być już blisko takiego stanu. Uchodzi tam za rzecz „niemodną” nie oddawać się jakiejś pracy… Konieczność zmusza prawie wszystkich do tego, a obyczaj wszędzie reguluje modę. Tak jak wydaje się rzeczą śmieszną chodzić bez ubrania, podobnie nie wypada w pewnej mierze być bez zajęcia, skoro wszyscy inni pracują”.
Zapamiętajmy to sobie dobrze: w roku 1776 płacił rząd w Holandii 2%, prywatni ludzie 3%. W tym samym czasie płacił rząd w Anglii 3% (jak pisze Smith), a ludzie prywatni 3,5 do 4,5%. Legalna stopa procentowa wynosiła wówczas w Anglii 5%, powyżej tego zaczynała się lichwa, karana przez ustawę.
Według rozumowania Smitha, powinna była Anglia, drogą automatycznego działania ustroju liberalnego, dojść do tego samego stopnia nasycenia kapitałem co Holandia, w którym to momencie każdy Anglik musiałby zabrać się do pracy. Tymczasem co widzimy? W roku 1936 Anglia jest niewątpliwie znacznie bogatsza, niż była Holandia w roku 1776. Mimo to rząd pożycza na 3,5%, prywatni ludzie na 4,5 do 6%, a ilość ludzi niepracujących, czy dlatego, że nie potrzebują czy też dlatego, że nie mają gdzie, jest rekordowa.
Widać więc z tego, że Holandia była w roku 1776 niewątpliwie blisko sprawiedliwego ustroju społecznego, ale że doszła do tego stanu dzięki innym okolicznościom, a nie dzięki praktykowaniu liberalizmu, którego teorie zaczynały dopiero świtać w niektórych głowach. Z drugiej strony widzimy, że Anglia jest po 150 latach panowania liberalizmu bardziej niż w roku 1776 oddalona od tego stanu, który Adam Smith i współcześni ekonomiści uważają za naturalną konsekwencję oddziaływania liberalnych zasad gospodarczych. Jest to swego rodzaju „triumf’ liberalizmu, jako że Anglia miała wszelkie dane do zrealizowania sprawiedliwego ustroju, dzięki wysokiemu poziomowi moralności prywatnej i publicznej, oraz dzięki bogactwu kraju i zaletom jego mieszkańców.
Możemy się więc krzepić nadzieją. że za 150 lat, o ile wprowadzimy u nas ustrój liberalny, stopa procentowa wynosić będzie w Polsce 15%, a trzecia część Polaków będzie bez pracy.
Polska w roku 1936 nie jest o wiele uboższa na głowę od ludności Holandii z roku 1776. Ale stopa procentowa jest u nas cztery razy wyższa.
Jest to skutkiem braku kapitałów, powiadają ekonomiści. Kapitały to są towary. Zarówno artykuły konsumpcyjne, jak i narzędzia produkcji. Wiemy jednak wszyscy, że nie brak nam ani towarów, ani narzędzi produkcji. Względnie – że mamy ich dosyć do życia na naszej skromnej stopie, a brak nam, by żyć na stopie wyższej.
Chłop polski nie żyje dziś w Polsce lepiej, niż żył chłop holenderski z końcem XVIII wieku. Natomiast pewne warstwy jeżdżą samochodami, podczas gdy te same warstwy jeździły wówczas w Holandii bryczuszką w jednego konia.
Brak nam więc kapitału na zrealizowanie dziś stopy życiowej Zachodu dla wszystkich warstw ludności. Stopę tę realizuje dla siebie warstwa uprzywilejowana w ten sposób, że każe sobie płacić przez resztę ludności daninę w formie wysokich odsetek.
Nie brak nam natomiast kapitału na zrealizowanie dziś wcale sprawiedliwego ustroju, jakim się cieszyła Holandia w roku 1776. Możemy ten ustrój zrealizować u nas w każdej chwili, o ile wszystkie warstwy społeczne zdecydują się wzajemnie powyrównywać swe stopy życiowe do poziomu holenderskiego A. D. 1776. Na pociechę należy zauważyć, że poziom ten, jeśli chodzi o warstwy zamożne, nie był wcale taki zły. Wątpię, by nasza inteligencja, ziemiaństwo czy kupiectwo, musiały coś spuścić z tonu przy takim „wyrównaniu”. Cały ciężar obecnej niesprawiedliwości naszego ustroju ma na celu umożliwienie zachodnio-europejskiej stopy życiowej dla tej pasożytniczej warstwy, która nie zasługuje na wiele względów, tym bardziej, że Polak należy w niej do rzadkości.
Sprowadzenie stopy procentowej do godziwej wysokości można więc zrealizować zawsze i wszędzie, bez względu na ilość posiadanych przez społeczeństwo kapitałów, a to przez zharmonizowanie poziomów życiowych poszczególnych warstw społecznych na wysokości, odpowiadającej zasobom gospodarczym danego kraju. Wysoka stopa procentowa świadczy tylko o tym, że rządząca warstwa społeczna żyje w danym kraju nad stan.
Podnoszenie stopy życiowej powinno następować w godziwym ustroju równomiernie dla wszystkich warstw społecznych, przy czym miarą tej godziwości jest niezmiennie i stale niski poziom pobieranych odsetek.
Podkreślam raz jeszcze: nie chodzi o zniwelowanie stopy życia wszystkich warstw, lecz o godziwą proporcję. W Holandii ówczesnej byli też fornale i milionerzy. Mimo to ówcześni Holendrzy nie wykazywali skłonności do rewolucji, przyjęli w ćwierć wieku później „oswobodzicieli” francuskich w sposób zgoła nieentuzjastyczny i pozbyli się ich, skoro tylko okoliczności im na to pozwoliły.
Wolę sprawiedliwy ustrój na stopie życiowej osiemnastego wieku – od stosunków we współczesnej Polsce. Nie podoba mi się, że pan Berlinerblau jeździ Rolls-Royce’m model 1936, podczas gdy polski chłop gotuje się w chałupie model 1776 do rewolucji model 19..?
Adam Doboszyński
Fragment z „Gospodarka Narodowa”.
15 stycznia 2023 o 14:03
Adam Doboszyński to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych myślicieli i działaczy polskiego ruchu narodowego. Urodził się 11 stycznia 1904 r. w Krakowie w rodzinie ziemiańskiej. Jego ojciec był adwokatem i członkiem austriackiej Rady Państwa. W czasie wojny polsko- bolszewickiej 1920 r. Adam Doboszyński zgłosił się jako ochotnik do 6 pułku artylerii ciężkiej w Krakowie, w którym służył cztery miesiące. Po zdaniu matury w tym samym roku podjął studia na Uniwersytecie Warszawskim na wydziale prawa, jednak szybko z tego zrezygnował, przenosząc się do Wyższej Szkoły Technicznej w Gdańsku. W 1925 r. ukończył studia uzyskując tytuł inżyniera budowlanego. W latach 1925 – 1927 kontynuował naukę w Szkole Nauk Politycznych w Paryżu, jednak musiał je przerwać z powodu kłopotów materialnych rodziny. Po powrocie do kraju ukończył z wyróżnieniem Szkołę Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie uzyskując stopień podporucznika rezerwy. W 1931 r. D. przystąpił do Obozu Wielkiej Polski i od tej pory pozostawał czynny politycznie w szeregach ruchu narodowego. Gdy w 1933r. przebywał w Anglii, wówczas nawiązał znajomość z Gilbertem Chestertonem, wybitnym katolickim filozofem i pisarzem. Od 1934r. Doboszyński aktywnie działał w Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego w Okręgu Krakowskim. Jego aktywność przejawiała się m.in. poprzez pracę formacyjną w środowiskach robotniczych.
.
Adam Doboszyński zyskał szczególną sławę w 1936r., gdy zorganizował słynną wyprawę na Myślenice. Celem tego przedsięwzięcia była chęć wymierzenia sprawiedliwości wobec myślenickiego starosty Antoniego Basary, znanego z praktykowania korupcji, faworyzowania przedsiębiorców narodowości żydowskiej, oraz utrudniania działalności Stronnictwu Narodowemu. Przykładam rzucania kłód pod nogi małopolskim narodowcom było m.in. dokonywanie represji wobec uczestników akcji bojkotu żydowskich sklepów. Warto wspomnieć, że ów mający miejsce w latach 30. bojkot był prowadzony wyłącznie z wykorzystaniem pokojowych, legalnych metod, a więc działania Basary były tym bardziej nieuzasadnione. Słynny „Marsz Myślenicki” miał miejsce w nocy z 22 na 23 czerwca 1936r. Doboszyński na czele grupy ok. 70 narodowców, dokonał rozbrojenia powiatowego posterunku policji w Myślenicach. Aby uniemożliwić szybkie wezwanie posiłków, przecięto kable telefoniczne. Towary, które znajdowały się w żydowskich sklepach zebrano na rynku, po czym podpalono. Widać tu, więc wyraźnie, iż wydarzenia myślenickie w żadnym wypadku nie mogą być określane, jako szaber, czy grabież- sam Doboszyński pilnował, aby owe towary były niszczone, nie zaś przywłaszczane. Swój dramatyczny protest, wobec dominacji Żydów w polskim handlu, Doboszyński przypłacił wyrokiem 3,5 roku więzienia. We wrześniu 1939r. Adam Doboszyński, jako ochotnik walczył w Kampanii Wrześniowej. Będąc ranny, przedostał się przez Węgry do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii. Został udekorowany Krzyżem Walecznych (otrzymał go z rąk będącego wówczas Naczelnym Wodzem, gen. Władysława Sikorskiego), oraz francuskim Croix de guerre. Jednak uważał Sikorskiego za słabego polityka, będącego zakładnikiem francuskich decydentów.
.
23 grudnia 1946r. Adam Doboszyńskim podjął najbardziej tragiczną w skutkach decyzję w swoim życiu- powrócił do Polski, pogrążonej wówczas w najcięższej fazie komunizmu. 3 lipca 1947r. został aresztowany. Po 2-letnim śledztwie, pełnym tortur i poniżeń, odbył się pokazowy proces. 11 lipca 1949r. sąd wydał wyrok śmierci. Egzekucja odbyła się 29 sierpnia 1949r.