Obiecałem, że w kolejnym tekście opiszę koleje swojego zaangażowania politycznego. Muszę jeszcze ten zamiar odłożyć, ponieważ sprawa komendanta policji strzelającego w swoim gabinecie z granatnika, doprowadziła mnie do szewskiej pasji. Do kryminalnych idiotyzmów pisowskiej władzy już raczej przywykłem. Byłem przekonany, że reagowanie na to za każdym razem nie ma sensu. Jednak przyznaję, że nie wytrzymałem.
Wydawało mi się, że mam bardzo rozbudowaną wyobraźnię, co do absurdów niszczących zaufanie do państwa, które niemal co rusz są „dziełem” pisowskich rządów. Afera ze wspomnianym komendantem policji dowiodła, że moja wyobraźnia jednak nie dorasta do rzeczywistości. Ona pokazała, że państwo polskie nie istnieje. Nie istnieje zwłaszcza w tym zakresie, w jakim prawo obowiązujące w tym państwie powinno obowiązywać przede wszystkim osoby na najwyższych stanowiskach. Trzeba w tym miejscu dodać dość oczywistą uwagę. Otóż fundamentalną sprawą dla wiarygodności państwa jest to czy osoby na najwyższych stanowiskach, odpowiadają za swoje działania na takiej samej podstawie i w taki samym zakresie, jak osoby nie będące tą hierarchią objęte. To również podstawowa kwestia dla jego bezpieczeństwa. W tradycji, w którą wpisuje się również polska tradycja państwowa, obowiązuje biblijna zasada, że komu więcej dano od tego się więcej wymaga. Szczególnie dotyczy to osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie. Niestety, nie tylko w historii Polski, ta zasada uległa kompletnemu zniekształceniu. Dzisiaj znaczy ona mniej więcej tyle, że komu więcej dano, ten ma większe szanse na uniknięcie odpowiedzialności lub wprost na bezkarność. Niemal we wszystkich tradycjach państwowych ta zwyrodniała zasada występuje, ale w różnym zakresie jest tolerowana. W państwach o najwyżej rozwiniętej kulturze politycznej i prawnej, margines bezkarności osób na najwyższych stanowiskach jest najmniejszy. Po prostu w normalnym państwie, system władzy oparty jest na niezależnych instytucjach, w których barierą dla deprawacji władzy są między innymi niezawisłe sądy, a także wolne i pluralistyczne media, a przede wszystkim kultura polityczna i prawna obywateli. Ten system instytucji oraz świadomość obywateli ograniczają możliwości ukrywania działań kompromitujących władzę i jednocześnie umożliwia pociągnięcie jej przedstawicieli do odpowiedzialności sądowej. W praktyce w państwach na przykład Europy zachodniej niczym niezwykłym było i jest skazywanie przez sądy nawet premierów i prezydentów. A jak jest w Polsce?
W Polsce od ponad trzydziestu lat ilość afer, w które uwikłani byli najważniejsi politycy i funkcjonariusze państwowi narosła do ogromnej liczby. Ile z tych afer rozliczono? Ile osób pełniących najważniejsze stanowiska stanęła przed Trybunałem Stanu? Mam świadomość, że te pytania, to sięganie do poziomu funkcjonowania państwa na jakim państwo polskie od trzydziestu lat nigdy nie funkcjonowało i nawet się do niego nie zbliżyło. Tu bardziej właściwe powinno być pytanie ilu ludzi na najwyższych stanowiskach za ewidentne łamanie prawa choćby tylko traciło swoje stanowiska? Niestety, były to absolutne wyjątki. Te wyjątki jednak przesądzają, że w Polsce ukształtował się wręcz system funkcjonowania państwa oparty na bezkarności osób na najważniejszych stanowiskach. Rządy PiS-u stały się jego kwintesencją, ale czy apogeum? Jak już napisałem moja wyobraźnia raczej tego nie ogarnia, choć trudno mi sobie wyobrazić, by coś było bardziej kompromitujące od obecnej afery „granatnikowej” komendanta policji.
Z tego, co wiem, to bez wdawania się w szczegóły, komendant policji złamał trzy podstawowe artykuły kodeksu karnego za co już powinien siedzieć w areszcie. Po pierwsze, wszedł w nielegalne posiadanie broni. Po drugie, nielegalnie przewiózł tę broń przez granicę. I po trzecie, użył tej broni powodując bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia osób postronnych. Każdy tak zwany zwykły obywatel po popełnieniu tych przestępstw już siedziałby w areszcie, a sąd orzekłby trzymiesięczną sankcję, bo faktycznie popełnione przez komendanta przestępstwa są groźne. Jednak nad tym mimo wszystko góruje jedno straszliwe przeświadczenie, takie bardzo ludzkie i zdroworozsądkowe, że komendant policji, który dopuszcza się takich czynów jest pospolitym idiotą, niebezpiecznym idiotą. Należy tylko dodać, że w normalnym państwie po czymś takim komendant policji wyleciałby na zbity pysk nie tylko ze stanowiska, ale i z policji w ogóle, a razem z nim minister, któremu policja podlega. A jak rozgrywa to pisowska władza? Ta rozgrywka to kpina z obowiązującego prawa, z powagi państwa, z bezpieczeństwa publicznego i wreszcie z opinii publicznej, a przynajmniej z tej jej części, która jeszcze zachowała zdrowy rozsądek. Komendant zamiast siedzieć w areszcie występuje w pisowskiej telewizji i opowiada o swoim skrajnie kryminalnym i jednocześnie skrajnie głupim zachowaniu w sposób ubliżający inteligencji średnio rozgarniętego człowieka. Dlaczego w sprawie milczy prokuratura? To i podobne pytania można mnożyć. Tylko co z tego?
Jest taka anegdota o prezydencie Teodorze Roosevelcie. Chciano usunąć jednego dyktatora, w którejś z tak zwanych republik bananowych. Roosevelt się temu sprzeciwił. Ależ panie prezydencie, to przecież sukinsyn – zwrócił uwagę Rooseveltowi jeden z członków jego gabinetu. To prawda, ale to nasz sukinsyn – odpowiedział Roosevelt. Mam wrażenie, że coś takiego ma miejsce w Polsce w przypadku komendanta policji. Przecież to idiota, mówi przytomna część opinii publicznej. I co z tego? To nasz idiota i co nam zrobicie? – odpowiada pisowska władza. Ot i doczekaliśmy się systemu władzy, którego fundamentem jest bezkarność idiotów na najwyższych stanowiskach, bo przecież komendant policji nie jest w tym systemie żadnym wyjątkiem. Mnie to upokarza, ale nie chcę być bezradnym. Będę robił, co mogę i potrafię, żeby system władzy oparty na bezkarności idiotów obalić.
A Państwo dobrze się czujecie żyjąc w takim systemie?
Andrzej Szlęzak
Źródło: facebook.com
III RP – republika bananowa
Najnowsze komentarze