Kto by pomyślał, że słuszna myśl raz rzucona w powietrze, nie tylko zaczyna żyć własnym życiem, ale w dodatku może stać się myślą przewodnia najtęższych głów? Tymczasem na naszych oczach to właśnie się staje, a to za sprawą rocznicy rzezi ludności polskiej, przeprowadzonej w latach 1942-1944 przez OUN i UPA na terenie Małopolski Wschodniej. Małopolska Wschodnia, od wieków zamieszkana przez Polaków, przez OUN uważana była za terytorium ukraińskie, stąd główny ideolog demonicznego nacjonalizmu ukraińskiego, Dymitr Doncow i jego wyznawcy doszli do wniosku, że nie ma innej rady, jak dokonać fizycznej eksterminacji tamtejszych Polaków, żeby w ten sposób zrobić Lebensraum dla Ukraińców. Ponieważ inne cele wojenne, jakie stawiali sobie przywódcy OUN, na skutek niemieckich niepowodzeń zaczęły oddalać się w mglistość, to eksterminacja ludności polskiej nadal była możliwa i na tym OUN i UPA się skupiły. Nawiasem mówiąc, ukraińskie mrzonki, że Niemcy, podobnie jak to było podczas i wojny światowej, będą forsowały ukraińską niepodległość, od samego początku były fantasmagorią. To byli zupełnie inni Niemcy, którzy – podobnie zresztą jak Sowieci – żadnych wspólników do władzy nie potrzebowały, toteż Alfred Rosenberg, który w przypływach entuzjazmu może coś tam sobie i wyobrażał, bardzo szybko został przywrócony do pionu. Warto zwrócić uwagę, że rzeź wołyńska dostarcza dowodu, iż zbrodnia popłaca. Oto Ukraińcy wyrżnęli Polaków, zostawiając tylko ziemię i wodę – i nic się nie stało. Nie tylko oni uznali, że ogołocone tereny prawnie należą do nich, w czym poparł ich Józef Stalin, ale doprowadzili do tego, że nawet przywódcy tak zwanej „wolnej Polski” też tak uważają, dla zamydlenia oczu polskim obywatelom urządzając obłudne uroczystości, podczas których skamlą o „prawdę” i „pamięć”. Ale Ukraińcy te skamlania puszczają mimo uszu, bo doskonale wiedzą, że bez względu na to, co zrobią, Polska będzie im nadskakiwała. Po cóż więc mieliby wykonywać wobec swojej upodlonej służebnicy jakieś gesty? Żadnego powodu ku temu nie ma tym bardziej, że Amerykanie, uznając, że banderowcy stanowią dla nich świetny materiał dla antyrosyjskiej dywersji, nie tylko puścili im w niepamięć kolaborację z Hitlerem, ale w dodatku przez całe dziesięciolecia ich hołubili, dzięki czemu banderowcy nie tylko stanowią przywódczy trzon ukraińskiej diaspory w USA i Kanadzie, ale również siłę napędową „pomarańczowej rewolucji” w 2004 roku i „majdanu” w roku 2014. Toteż nic dziwnego, że i teraz, kiedy to Amerykanie wraz z Sojuszem Atlantyckim wojują na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, to nie będą ich korygować ideologicznie. Zresztą w jakim celu? Banderowcy z czarnym podniebieniem są z amerykańskiego punktu widzenia bardziej użyteczni od wszystkich innych, bo w razie potrzeby ichnia „elita” potrafi wziąć za twarz również tamtejszą „czerń”, gdyby ta zaczęła nabierać wątpliwości, czy w celu ugruntowania amerykańskiej hegemonii powinna bez szemrania dać się wkręcić w maszynkę do mięsa.
Tymczasem chociaż nasi Umiłowani Przywódcy już nabrali pewnej wprawy w sztuce plucia pod wiatr, to jednak 11 lipca zawsze czują się trochę nieswojo, bo nie bardzo wiedzą, co im wolno w tej sytuacji powiedzieć. Wprawdzie domagają się „prawdy”, ale przecież im samym ta prawda ze strachu przed Naszym Największym Sojusznikiem nie może przejść przez gardło. Domagają się „pamięci”, ale przecież pomnik rzezi wołyńskiej w Warszawie postawili niemal w krzakach, w każdym razie – w odludnym miejscu, do którego trudno trafić. Ale boją się też, co sobie o nich pomyślą Polacy, więc gimnastykują się na wszystkie strony. Tegoroczny rekord pobił pan premier Morawiecki, który odpowiedzialnością za eksterminację Polaków przez Ukraińców w latach 1942-1944 obarczył … Niemców – chociaż każde dziecko wie, że chroniąc się przed rezunami, Polacy uciekali ze wsi do miasteczek, w których byli Niemcy, bo ich obecność dawała im szansę przeżycia.
Ale w sukurs Umiłowanym Przywódcom, którzy 11 lipca muszą dostawać świerzbiącej wysypki, przychodzą wybitni publicyści w osobach pana red. Tomasza Terlikowskiego i pana red. Tomasza Sakiewicza. Wprawdzie pan red. Terlikowski jest katolikiem zawodowym, chociaż postępowym, dzięki czemu zatrudniają go nawet bardzo postępowe rozgłośnie, podczas gdy pan red. Sakiewicz jest wzorcowym patriotą, który rośnie wraz z krajem w takim tempie, że niedługo przestanie mieścić się w telewizorze, to jednak argumentacji używają identycznej, jakby podyktował im ją ten sam oficer prowadzący. Oczywiście żadnego oficera prowadzącego nie ma, wystarczy świadoma dyscyplina i osioł obładowany złotem. Poza tym ta identyczność wynika stąd, że prawda nie może być rozmaita, w zależności od tego, kto ją głosi. Musi być taka sama. Dlatego i pan red. Tomasz Terlikowski i pan red. Tomasz Sakiewicz, używają identycznych uzasadnień dla swojego nadskakiwania Ukraińcom.
W tym miejscu muszę cofnąć się w czasie do roku 1968, kiedy to w marcu mieliśmy zajęcia ze szkolenia wojskowego na Studium Wojskowym UMCS w Lublinie. Akurat było to ostre strzelanie pod kierownictwem pułkownika Hipolita Kwaśniewskiego, który miał zwyczaj mówić przez zaciśnięte zęby. Ponieważ padał śnieg z deszczem i było przenikliwe zimno, rezultaty strzelania nie były dobre. Pułkownik Kwaśniewski kazał zrobić zbiórkę i przemówił do nas w te słowa: „to cała kompania nie wykonała strzelania, chociaż karabinki były przystrzelane, warunki widoczności dobre. Ja tu podejrzewam waszą złą wolę, a każden jeden żołnierz, który nie wykona strzelania, będzie uważany za agenta Bundeswehry.” I co Państwo powiecie? Słuszna myśl rzucona w przestrzeń w 1968 roku przez pułkownika Kwaśniewskiego, po 54 latach wraca do nas prawie nie zmieniona. Tyle, że zamiast Bundeswehry, dzisiaj występuje Putin. Cóż bowiem powiada nam pan red. Terlikowski? „Jeżeli komuś służy nagonka, ubolewanie, że wciąż za mało, ataki na Ukraińców, to nie pamięci, nie pojednaniu, nie tym, których zamordowano, ale Moskwie”. – powiada pan red. Terlikowski. A cóż z kolei pan red. Sakiewicz? „Jeżeli pozwolimy, by rosyjskie służby, propaganda, czy ludzie myleni przez Rosjan, pisali prawdę za Polaków i Ukraińców, to tej prawdy nie dojdziemy.” Wygląda na to, że będziemy do tej prawdy dochodzić tak długo, a może nawet jeszcze dłużej, niż do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Ma to swoje plusy dodatnie, bo wszelkie wątpliwości można przypisać rosyjskim służbom, na tej samej zasadzie, jak pułkownik Kwaśniewski słabe wyniki strzelania przypisywał Bundeswehrze.
Stanisław Michalkiewicz
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”.
Najnowsze komentarze