Wstęp
Polska – to dziwny kraj, o kapitalistycznym ustroju, którego władze, od czasu odzyskania przez naród niepodległości, to znaczy już z górą lat osiem, zwalczały do niedawna jeszcze, z małymi chyba tylko wyjątkami, wszystko co reprezentuje kapitał i tych – dziś już zresztą rzadkich szczęśliwców – którzy jakie takie posiadali kapitały. Przeciwko kapitałowi i kapitalistom zwracało się ostrze niezliczonych ustaw, dekretów i rozporządzeń, na ludzi, którzy się uczciwymi zresztą zupełnie sposobami wzbogacić usiłowali, spoglądano – w najlepszym razie – niechętnie, a bankierów identyfikowano najczęściej z lichwiarzami.
Przyszła inflacja, z całym swym destrukcyjnym działaniem na życie gospodarcze kraju i życie duchowe jego mieszkańców, i dokonała ostatecznego zniszczenia kapitału. Jakżeż mało przemyślane, jakżeż naiwne i nierzeczowe były w owym czasie napaści na banki polskie, przypisujące im lichwiarskie zarobki kosztem klienteli. Bilanse zlotowe wykazały z czasem, jak niesłuszne były owe pomawiania: żaden prawie z banków polskich nie zachował substancji majątku swego, każdy wyszedł z okresu inflacji z mniej lub więcej nadszarpniętym kapitałem – ale za to dużo, bardzo dużo dałoby się przytoczyć przykładów wzbogacenia się klienteli bankowej kosztem banków. Nie o banki nam jednak chodzi w danym wypadku – chodzi nam raczej o owe dziwne zjawisko zwalczania (świadomie czy też nieświadomie) kapitału – w kraju o kapitalistycznym par excellence ustroju. Bo żebyż to czynił jeden lub drugi minister – toby się jeszcze znieść dało. Ale zapatrywaniom tym hołdowała ogromna większość naszych ciał ustawodawczych, a wrogi jej nastrój znajdował odbicie w szerokich warstwach bezkrytycznego i w kwestiach gospodarczych grubą ignorancją grzeszącego społeczeństwa.
W tym braku krytycyzmu leży bodaj sedno sprawy. Kto w Polsce zwalcza kapitał, czyni to – albo świadomie, hołdując antykapitalistycznym doktrynom, albo też zupełnie nieświadomie, przez nieznajomość tego, czym jest kapitał, jak się tworzy i do czego służy. Trzeciego wyjścia zdawałoby się, że nie ma – boć trudno sobie zaiste wyobrazić, by ktoś, stojąc na gruncie kapitalistycznego ustroju kraju, wypowiadał jednocześnie świadomie walkę kapitałowi i kapitalistom. Byłoby to co najmniej – grubą niekonsekwencją.
Otóż – żeby zmniejszyć u nas możliwie liczbę owych nieświadomych wrogów kapitału, pragnęlibyśmy sprawę jego tworzenia się, zaniku, a zwłaszcza odtwarzania się w dzisiejszym skomplikowanym ustroju gospodarczym, możliwie przystępnie na tym miejscu omówić.
Jak się tworzy kapitał
Powszechnie nazywamy kapitałem takie dobro ekonomiczne, które się używa w celu wytwarzania nowych dóbr. Więc pod wyrazem tym rozumieć należy tylko twórczą część bogactwa. Bogactwem i tylko bogactwem jest chleb, bogactwem są sprzęty w mieszkaniu, kapitałem natomiast sieć rybaka, warsztat rzemieślnika, suma pieniężna, oddana komuś za jakąś opłatą, itp. Jest rzeczą jasną, iż pierwszy kapitał musiała ludzkość wytworzyć bez pomocy jakiegokolwiek innego kapitału. Musiała przyjść chwila – powiada Charles Gide – w której człowiek, bardziej ogołocony na ziemi całej, niż Robinson na swej wyspie, rozwiązał ten trudny problemat, wytwarzając pierwsze dobro, bez pomocy dobra, które by istniało już przedtem. Wtedy to, skazany wyłącznie na pomoc swych własnych rąk, wprawił w ruch olbrzymie koło przemysłu ludzkiego. Lecz gdy się to już raz stało, przełamano największą trudność i odtąd najlżejsze popchnięcie wystarczało, ażeby temu kołu nadać szybkość, zwiększającą się bezustannie. Najwłaściwiej zdefiniować można kapitał jako ogół dóbr, przeznaczonych do uzyskania nowych wartości.
A czymże jest gospodarstwo danego narodu? Gospodarstwo – w najszerszym tego słowa znaczeniu – to nieustanna wymiana dóbr, które naród, po uprzednim zaspokojeniu potrzeb własnych poszczególnych gospodarstw domowych, w celu tej wymiany właśnie wytwarza. Przypatrzmy się narodom prymitywnym z jednej strony, z drugiej – narodom wysoce kulturalnym, narodom rolniczym i uprzemysłowionym, wreszcie biednym i bogatym – wszędzie ta sama definicja gospodarstwa znajdzie bez różnicy zastosowanie. Pewne różniczkowanie zajdzie dopiero z chwilą, kiedy od wytwarzania przejdziemy do zużytkowywania wytwarzanych i wymienianych dóbr. Bo każdy zrozumie, że owe wytwarzane dobra mogą być albo doszczętnie zużyte, że ślad żaden po nich nie zostanie, albo też częściowo zachowane dla przyszłości. W tym ostatnim wypadku powstanie pewien zasób dóbr, który powiększy majątek poszczególnych jednostek, a przez to samo stworzy pewien przyrost ogólnego majątku. Otóż tę gospodarczą działalność, której celem jest nie tylko usunięcie od zużycia pewnej części wytworzonych i podlegających wymianie dóbr, ale więcej – bo przechowanie ich i przeistoczenie w „majątek”, nazywamy oszczędzaniem.
Oszczędzać można w sposób rozmaity. Więc na przykład, usuwając od natychmiastowego zużycia pewne wytwory codziennego użytku, nieulegające prędkiemu zepsuciu (zboże, pewne gatunki owoców, drzewo opałowe), i tworząc z nich zapasy na przyszłość. Toby się nazywało oszczędzaniem przezornym, względnie spożywczym, mającym na celu zabezpieczenie spożycia niedalekiej przyszłości. Ale można również i w zupełnie inny sposób oszczędzać, żądając mianowicie za swe wyroby przy akcie wymiany nie – jak w przytoczonym wyżej przykładzie – przedmiotów codziennego użytku (zboże, owoce, drzewo opałowe), ale zgoła innych, niepodlegających spożyciu artykułów, jak np. materiały budowlane (cegła, wapno, żelazo) i zamieniając je przy pomocy ostatnich zdobyczy techniki i rąk roboczych w produkty o tak wielkiej trwałości, że mogłyby one ułatwić, a poniekąd nawet odciążyć wytwórczość przyszłych pokoleń. Tu byśmy już mieli do czynienia z oszczędzaniem produktywnym, w odróżnieniu od uprzedniego przezornego, czyli spożywczego oszczędzania.
Do oszczędzania produktywnego można przystąpić w sposób dwojaki: albo gromadząc na własną rękę surowce i przetwarzając je następnie również na własną rękę, albo też ustępując owe gromadzenie i przetwarzanie na dłuższy lub krótszy przeciąg czasu osobom trzecim, za umiarkowanym wynagrodzeniem. Wynagrodzenie to nazywamy udziałem w dochodach, czynszem albo procentem, a należy się ono nam słusznie, jako równowartość wyrządzonej komuś usługi przez ustąpienie naszych surowców. Nadmienić jednak należy, że cel, który sobie oszczędzający w ten sposób stawia, niekoniecznie i nie zawsze musi być osiągnięty. Może się bowiem zdarzyć, że ktoś zacznie nagromadzone surowce w zupełnie niewłaściwy sposób przetwarzać i przez to samo stanie się jego – w założeniu swym produktywne – oszczędzanie w rezultacie wysoce nieproduktywnym. Można np. zbudować dom, którego dla pewnych przyczyn nikt w następstwie nie wynajmie, można skonstruować maszynę zupełnie nie do użycia. To są wypadki, które się w życiu praktycznym dość często przytrafiają. I cóż one nam mówią? Mówią, że oszczędzający, który zrezygnował był w swoim czasie z jakiegoś aktu natychmiastowego zużycia w celach oszczędnościowych – oszczędzał na próżno i celu swego, którym było przeistoczenie części wytworzonych i podlegających wymianie dóbr w „majątek”, nie osiągnął. Przeważnie jednak ludzie, produktywnie oszczędzający, cel swój osiągają, albo wytwarzając osobiście produkt, odciążający, względnie ułatwiający wytwórczość czasów przyszłych, albo też zdobywając pewne roszczenia do osób trzecich, które się wytworzenia podobnych produktów podjęty. Wszędzie, gdzie tego rodzaju wypadek zachodzi – powstaje kapitał.
Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że powyższy proces powstawania kapitału powinien by mieć dla gospodarstwa narodowego, powiedzmy ściślej: dla jego całokształtu – niepożądane skutki. A dlaczego? Bo wszak bezspornym jego założeniem jest fakt, że wszyscy, życzący sobie zamienić część swoich dochodów, czyli mówiąc inaczej: słusznie nabytych roszczeń do ogółu, na kapitał, winni żądać realizacji odpowiedniej ilości tych roszczeń nie w dobrach, służących do natychmiastowego zużycia, lecz w postaci takich dóbr, które by się nadawały dla celów produkcji, a więc nie w drzewie opałowym, zbożu, owocach, jakeśmy wyżej mówili, lecz w cegle, wapnie, żelazie itp. W ten sposób skurczyłaby się w rezultacie przeciętna roszczeń do tych warstw zarobkujących, które w większości krajów stanowią główną podstawę życia nie tylko gospodarczego, ale nieraz i politycznego, aby się zwiększyć na korzyść warstw, mniejszego zażywających znaczenia, to jest tych, które je zdobyły dopiero z chwilą przejścia danego kraju od spożywczej do produktywnej formy oszczędzania. Zdawałoby się więc, że rolnictwo powinno by ponosić szkodę na powyższym procesie tworzenia się kapitału, ponieważ zmniejsza on pozornie zapotrzebowanie na produkty rolne, skierowując je ku wytworom przemysłu. Przy bliższym wniknięciu w sprawę przekonamy się jednak, że to są tylko pozory, którym rzeczywistość przeczy. Gospodarstwo, oparte na produktywnym oszczędzaniu, czyli na tworzeniu kapitału, nie zmniejsza bynajmniej tego pola zbytu, które dla rolnictwa stoi szeroko otworem przy gospodarstwie, opartym na konsumpcji – ono zmienia tylko kierunek tego zbytu. Jeżeli bowiem duża część zaludnienia danego kraju, wskutek akcji produktywnego oszczędzania, nie poszukuje na rynku produktów rolnych w takich ilościach, w jakich by ich żądać mogła z tytułu roszczeń swoich, nabytych przy wymianie dóbr, to jednak owe produkty rolne, a więc zboże, mąka itd., przez to nie niszczeją, nie giną. Owe roszczenia, których realizacji oszczędzający produktywnie umyślnie zaniechali w poszukiwaniu surowców, zdatnych dla celów przemysłowych, zostaną zrealizowane przez innych, a mianowicie tych wszystkich, którzy ustąpili oszczędzającym produktywnie swoje surowce, względnie siłę roboczą, potrzebną dla ich przerobienia. W gospodarstwie normalnym – to należy sobie uprzytomnić – opiera się wszystko na wzajemności usług – bez tego nikt nic nie oddaje ani też otrzymuje. Oszczędzający produktywnie muszą okupić drogą pewnych usług cały ów materiał surowcowy i siłę roboczą, które w połączeniu z techniką stwarzają kapitał, a czynią to, stawiając do dyspozycji tych wszystkich, którzy im ustąpili swoje surowce i swoją siłę roboczą, – swe roszczenia spożywcze, z których realizacji sami w swoim czasie byli skwitowali. W ten sposób rolnictwo dostarcza swe płody już nie owym pierwotnie uprawnionym do roszczeń spożywczych jednostkom, lecz tym, którym te ostatnie roszczenia swoje ustąpiły. Proces tworzenia się kapitału – powiada Alfred Lansburgh – wywołuje w ten sposób fenomen gospodarczy nadzwyczajnej wagi: jakkolwiek powoduje on powstawanie dóbr, których samo już powstawanie uwarunkowane jest tym, iż gospodarstwo rezygnuje z góry z pewnych rodzajów artykułów codziennego użytku, daje on tym niemniej temuż gospodarstwu możność spożytkowania tych samych artykułów – bez względu na powyższy akt rezygnacji – w drodze okólnej; daje więc możność oszczędzania i równoczesnego zużytkowywania nagromadzonych oszczędności, prowadzi przeto do ogromnego wzbogacenia gospodarstwa, które – jak widzieliśmy – rozporządza tym sposobem już nie tylko zapasem dóbr codziennego użytku, postawionym pierwotnie do jego dyspozycji, ale ponadto jeszcze dobrami skapitalizowanymi, wynikłymi z procesu oszczędzania. Tych ostatnich dóbr używa gospodarstwo w celu ulżenia i wzmożenia wytwórczości najbliższej przyszłości, a więc pośrednio również w celu pomnożenia tym samym, ponad ich pierwotną ilość, artykułów użytku codziennego.
Jakiż jest wynik logiczny tego, cośmy powyżej przytoczyli? Wynikiem jest fakt niezmiernej doniosłości, dowodzący, że każde gospodarstwo, które, wychodząc z założenia specjalnej dbałości o jutro, z góry rezygnuje z bezpośredniego oddawania się zużywaniu dóbr konsumpcyjnych w granicach do których miałoby prawo na zasadzie spowodowanych we właściwym czasie możliwości wytwórczych, otrzymuje – właśnie wskutek owego aktu rezygnacji – o wiele większe możliwości zużywania niż to dotychczas miało miejsce, a to bez jakiejkolwiek bądź szkody dla procesu tworzenia się kapitału i dla produkcji, nawet w tym wypadku gdyby dane gospodarstwo tę możliwość zużywania całkowicie wykorzystać zechciało.
Wzrost bezpośredniego zużywania dóbr w czasie obecnym przy wzrastającej jednocześnie skłonności do oszczędzania celem zabezpieczenia przyszłości, może się w rozmaity sposób uwidocznić. Więc albo w intensywnym, albo też ekstensywnym wzroście zużycia, zależnie od tego, czy wzmożona konsumpcja służy niezmienionej pod względem liczebnym ludności, dając przez to każdemu z jej członków z osobna lepsze – zarówno pod względem fizycznym jak i kulturalnym – warunki utrzymania, czy też dzieli się pomiędzy wzmożoną liczebnie ludność, wskutek czego podwójna lub też potrójna ilość ludzi otrzymuje możność prowadzenia tego samego trybu życia, jaki przedtem przypadał w udziale ilości dwa lub trzy razy mniejszej. Intensywny wzrost zużycia będzie tam wszędzie miał miejsce, gdzie przerób surowców odbywa się przy pomocy zdobyczy technicznych, ekstensywny zaś tam, gdzie dla tego samego celu służy dodatkowa siła robocza ludzka, W pierwszym wypadku służą zdobycze postępu, który sam jest wytworem ducha wynalazczego danego narodu i znajduje swój wyraz w ciągłym wzroście dóbr kulturalnych – pierwotnej, liczebnie niezmienionej ludności. W drugim wypadku daje ów postęp, który się tu już na wzmożonej pracy fizycznej opiera, możliwość egzystencji ciągle, choć powoli, wzrastającym masom robotniczym, dostawcom owej pracy fizycznej, i zmniejsza stosunkowo ilość tych dóbr, które w każdym innym wypadku stać by się winny były udziałem ludności pierwotnej, tj. niewzmożonej liczebnie. Jak widzimy – natrafiamy tu na dwie krańcowości. W rzeczywistości jednak żaden z tych krańcowych sposobów wzbogacania się ludności nie realizuje się z osobna: w praktyce technika i siła robocza jednoczą się ze sobą kompromisowo, dając w rezultacie wzrastającej liczebnie ludności możność stopniowego polepszania swego bytu.
Widzimy więc, że we wszystkich krajach, w których zmysł oszczędzania nie ujawnia się w swej najbardziej prymitywnej formie, tj. li tylko przezornego magazynowania dóbr, lecz w drugiej, bardziej rozwiniętej i produktywnej, tj. w formie tworzenia kapitału, wyrasta obok wytwórczości na potrzeby codzienne – druga wytwórczość, która służy przyszłości zarówno najbliższej, jak i dalszej, a nawet i bardzo dalekiej. Powstaje ona z pewnego zespolenia dwóch pojęć, z pojęcia przezorności i potrzeby dochodu, albowiem oszczędzający dąży wyraźnie do tego, by jego rezygnacja z natychmiastowego realizowania pewnego prawa do konsumpcji nie tylko zachowała mu możność owej konsumpcji w przyszłości, ale żeby mu ponadto już w międzyczasie zapewniła korzyści. Obok oszczędności – poszukuje on bieżących korzyści, które by mu oszczędność dała. Takie zaś korzyści zapewnić mu może tylko zamiana przerzuconego w przyszłość roszczenia do konsumpcji na kapitał, to znaczy natychmiastowe produkcyjne spożytkowanie oszczędności, miast zachowanie ich w formie pierwotnej do późniejszego skonsumowania w całości. Zauważyć należy, że niezaoszczędzone dobro, jako takie, odrzuca rentę, tylko zaoszczędzone dobro, przeistoczone w kapitał, tj. zdolne do pożytecznej produkcji. A więc owa potrzeba dochodu, która, jako zjawisko poniekąd wtórne, powstawać zwykła przy każdym poczynaniu oszczędnościowym, wywołuje wspomnianą przez nas wyżej drugą wytwórczość, która obok, a względnie jednocześnie z wytwórczością na potrzeby codzienne, stwarza wartości produkcyjne, obliczone na długie dziesiątki lat, i podnosi przez to odpowiednio bogactwo narodowe.
Skutkiem procesu oszczędności w jego formie produkcyjnej, być musi – podług tego, cośmy wyżej rzekli, wzmożenie ogólnonarodowego zakresu pracy, wzmożenie zadań, które naród zakresie pracy ma wykonać. Teoretycznie możemy sobie oczywiście wyobrazić, że dany naród spełni te swoje nowe zadania bez odpowiedniego zwiększenia ilości rąk roboczych, jedynie przez zastosowanie w dziedzinie techniki owej siły twórczej, którą jest w zakresie wynalazków ludzki geniusz. Z uprzednich rozważań wiemy już jednak, że spotęgowanie programu prac nie dokonuje się wyłącznie za pomocą technicznych zdobyczy, lecz w drodze współdziałania tejże techniki z wysiłkami fizycznymi człowieka. A dzieje się tak dlatego chociażby, że zawsze wówczas, kiedy jakiś nowy wynalazek w dziedzinie techniki pozbawia z konieczności pracy większą ilość rąk roboczych, ta sama praca ludzka, parta instynktem samozachowawczym, ofiaruje po tak niskiej cenie swe usługi na rynku pracy, czyli innymi słowy – zgadza się z góry na tak mizerny współudział ze swej strony w ogólnym wzbogacaniu się ludności, spowodowanym procesem produktywnego oszczędzania, że po niejakim czasie koła produkujące tracą w zupełności powód do posługiwania się wyłącznie nowymi technicznymi wynalazkami. Technika i praca ludzka stają w ten sposób wobec siebie w stosunku daleko idących możliwości zamiennych i usuwają – do pewnego stopnia kolejno – pierwiastek konkurencji. Przez to znowuż torują sobie drogę: nowy postęp i dalsze rozszerzanie zakresu pracy, albowiem wyzwalające się kolejno czynniki produkcji: technika i praca ludzka, ofiarują tak natarczywie i na tak dogodnych warunkach produkcji swe usługi, że przez to zadomowiona już w społeczeństwie myśl produktywnego oszczędzania doznaje nowego bodźca: ludziom wydaje się wysoce korzystnym zrezygnować znowu z części swych roszczeń do natychmiastowej konsumpcji, skorzystać natomiast, dla celów zysku oczywiście, z usług występujących tak tanio na rynku wspomnianych wyżej czynników produkcji. W rezultacie takiego działania część wolnej na razie siły nabywczej zamienia się samorzutnie w siłę nabywczą produkcyjną i w razie osiągnięcia wytkniętego celu, tj. w razie pomyślnego wyniku procesu wytwórczości – ostatecznie w kapitał.
Dla osiągnięcia takiego wyniku i przyczynienia się do wzbogacenia ogółu ludności musiała jednak siła robocza znacznie obniżyć swe wymagania. To jest fakt. Ale faktu tego nie należy brać z punktu widzenia socjalnego zbyt tragicznie, o ile oczywiście pod innymi względami panują w danym kraju zdrowe stosunki. Albowiem owe wspomniane wyżej ogólne wzbogacenie się ludności, którego przyczyną była myśl produktywnego oszczędzania i powstałego przez to w następstwie kapitału, służy w swym ostatecznym wyniku również i klasom pracującym fizycznie i wzmaga ich absolutną miarę w dziedzinie możliwości użycia, nawet wówczas, kiedy – dzięki wspomnianym przez nas wyżej koniunkturom – zmuszone są one akceptować warunki wynagrodzenia, które relatywnie uważane być muszą za niekorzystne.
Zanik procesu kapitałotwórczego
Widzieliśmy, że jednocześnie ze wzmocnieniem w danym narodzie myśli o produktywnym oszczędzaniu i tworzeniu kapitału zauważyć się w nim daje, jako zjawisko wtórne poniekąd – znaczny przyrost ludności. Wzmożona wytwórczość pociąga za sobą odpowiednio rozszerzone możliwości zużycia, a pośrednio oddziaływa w szczególności na wzrost pozostających do dyspozycji ludności środków spożywczych. Ponieważ pierwotna ludność, tj. ta, którą w pewnym momencie zastajemy w danym kraju na usługach produkcji, faktycznie nie wykonuje nigdy całego programu wytwórczości krajowej li tylko przy pomocy środków technicznych – w którym to wypadku cały ewentualny przyrost artykułów spożywczych i użytkowych pozostać by musiał bezwzględnie jej wyłącznym udziałem – lecz przeciwnie zmuszona jest uciec się z biegiem czasu do pomocy nowych zastępów siły roboczej, z którymi w następstwie dzielić się musi również produktami wzmożonej wytwórczości, przeto w ostatecznym rezultacie pozwala powstający tą drogą przyrost artykułów spożywczych na odpowiedni przyrost ludności, co też w samej rzeczy ma zawsze w podobnych wypadkach miejsce i trwa tak długo – jak długo utrzymuje się w narodzie zdrowa zasada potrzeby produktywnego oszczędzania. Kraj, w którym ta zasada nie przestaje być potężną dźwignią życia gospodarczego, nie tylko wzbogaca się materialnie, ale zyskuje jednocześnie na odpowiednim przyroście ludności, o ile oczywiście naród, kraj dany zamieszkujący, posiada odpowiednie kwalifikacje nie tylko fizyczne, ale i moralne, tudzież oddaje siły twórcze powstałego z produktywnej oszczędności kapitału na usługi swego własnego kraju – nie zaś zagranicy.
Popularyzacja zdrowej myśli produktywnego oszczędzania, wszczepienie jej w krew organizmu danego narodu, ma dla niego bez wątpienia ogromne znaczenie i witane być musi zawsze z radością. Jednak we wszystkich wypadkach szerokiego rozwoju tej myśli i stosowania jej w praktyce liczyć się trzeba z czasem z niebezpieczeństwem niejednokrotnie spotykanym, tj. z możliwością przerzucenia się tendencji oszczędnościowych i kapitałotwórczych danego narodu w drugą ostateczność, tj. w nawyk do doszczętnego zużywania całej wytwórczości, a może nawet do rozrzutności i marnotrawstwa. Poszczególni reprezentanci tych ostatnich tendencji nie odczuwają w pierwszych czasach wcale na sobie zgubnych skutków owej zmiany, oni bowiem stykają się z postępowaniem, względnie z zaniechaniem pewnej akcji, której brak w skutkach swych dotknie kiedyś jakąś dalszą przyszłość, im osobiście w danym momencie szkody jednak nie przyniesie. Tym więcej, tym głębiej odczuwa jednak ową zmianę i ponosi jej ciężkie konsekwencje ogół narodu, jako całość. Albowiem ten ogół przystosował się już był nie tylko pod względem skali życia, ale i liczebnie również, do pewnej ciągłości w rozwoju procesu produktywnego oszczędzania, do trwałego tworzenia się nowych wciąż kapitałów.
Cóż dla tego ogółu oznacza wstrzymanie tego procesu i zastosowanie w dodatku wręcz przeciwnych tendencji?
Oznacza utratę możności zarobkowania dla tej części ludności, która dotychczas tę możność tylko dlatego posiadała, że proces produktywnego oszczędzania coraz to więcej rozszerzał ramy wytwórczości krajowej, zwłaszcza w dziedzinie środków spożywczych. Ci wszyscy, którzy – jakkolwiek od dawna pozbawieni własnych warsztatów pracy – żyli dotychczas znośnie tylko dlatego, że wyłaniający się wciąż od nowa ze wzrastających ciągle mas oszczędności krajowych kapitał posługiwać się musiał ich pracą, ustępując im w zamian pewien udział w przyroście ogólnej wytwórczości, ci wszyscy stają w tym wypadku w obliczu widma głodu, stwarzając pierwsze kadry tak zwanych „bezrobotnych”.
Oczywiście, nie ma chyba na świecie całym państwa, które by się bezczynnie przypatrywać chciało nędzy szerokich mas, powstałej siłą rzeczy wskutek nawrotu narodu od rozwoju w kierunku kapitałotwórczym do rozwoju, opartego wyłącznie na konsumpcji. Jakżeż państwa postępować zwykły w takich wypadkach?
Państwa albo czynić poczynają starania o ściągnięcie z zagranicy kapitału, który się już pod żadnym pozorem nie chce czy też nie może tworzyć w kraju, i obciążają w ten sposób, nieraz nawet wydatnie, siły podatkowe przyszłych pokoleń, albo też wchodzą na drogę polityki, na rozległej opartej dobroczynności, które je zmusza przerzucić konieczność zaopatrywania cierpiących mas na barki klas zamożniejszych. Ale w tym ostatnim wypadku wykorzystuje odnośne państwo już w teraźniejszości w tak wysokim stopniu możności podatkowe pewnej części swej ludności, że razem z nimi upadają ostatecznie te możliwości tworzenia się kapitału w kraju, które już i bez tego były wszak zupełnie niedostateczne, a dzięki której to niedostateczności naród popadł był właśnie w stan tak ciężki pod względem gospodarczym. Teraz nie tylko już pojedyncze jednostki, ale całe zastępy ludzi zamożnych odczuwają bezpośrednio skutki odwrotu od starego nałogu oszczędzania, gdyż nowe warunki nakładają na ich właśnie barki częściowy ciężar utrzymania tych mas, które do niedawna jeszcze żyły kosztem ogólnonarodowych oszczędności, obecnie zaś straciły możność zarobkowania, a więc i swoje dochody. Nowe warunki nakładają na klasy posiadające pewnego rodzaju kontrybucję, zmuszając je pójść dalej, niż sięgały ich pierwotne zamiary; albowiem w pierwotnym swym założeniu postanowiły one tylko przestać oszczędzać, a więc pośrednio przyczyniać się do wytwarzania kapitału, podczas gdy teraz, dzięki nowym a znacznym ciężarom, zmuszone są one pójść dalej i chcąc tym ciężarom podołać, przystąpić do częściowej zamiany dawniej wytworzonego kapitału na uchwytną siłę nabywczą, to znaczy rozpocząć częściową likwidację swych interesów. A ta likwidacja musi w rezultacie doprowadzić – wskutek jednostronnej dużej podaży – do odpowiedniej obniżki cen wszystkich ruchomych i nieruchomych kapitalnych wartości w kraju, ze wszystkimi towarzyszącymi jej zgubnymi skutkami. Że dzieje się to z ogromną szkodą dla kraju – tego udowadniać nie trzeba.
Jeżeli od rozważań natury ogólnej przejdziemy teraz do naszych stosunków polskich, to przyznać będziemy musieli, żeśmy wszystkich powyżej opisanych symptomów rozkładu i zaniku procesu kapitałotwórczego doznali na własnym organizmie gospodarczym. Oglądamy się za obcym kapitałem, który by nową krew w organizm nasz gospodarczy wprowadził, na wewnątrz zaś prowadzimy politykę charytatywną na wielką skalę. Bezrobotnych mamy duże ilości; pracy im się najczęściej nie daje, jeno zapomogi, które w ostatecznym rezultacie obciążają pozostałe warstwy narodu. Nie daje się bezrobotnym pracy, która jest w życiu społecznym najważniejszym czynnikiem ekonomicznym oraz etycznym, a narzuca zapomogi – bez ekwiwalentu jakichkolwiek bądź usług – które demoralizują i poniżają jednostkę. A z drugiej strony zapomina się, że podatki, płacone na rzecz państwa, czerpane być winny z ogólnego dochodu społeczeństwa, jeżeli mają być sprawiedliwe i że wysokość ich stać musi zawsze w pewnym zdrowym stosunku do tego dochodu.
Inflacja, a następnie hiperinflacja, dokonały ostatecznego zniszczenia kapitału. Podkopały one poniekąd poczucie prawa w narodzie. Czasy, w których pieniądz polski z dniem każdym niemal tracił na wartości, czasy wyuzdanej spekulacji i hazardu, powstawania fortun w drodze obchodzenia prawa, korzystania z kredytów kosztem Skarbu, czasy, w których szczęśliwa operacja walutowa większego nabierała znaczenia, niż najlepsza metoda pracy i najtęższa organizacja – czasy takie doprowadzić musiały w końcu do zupełnego zaniku zmysłu oszczędności i zdeprecjonowania pojęcia pracy, a w konsekwencji do ogólnego obniżenia poziomu moralności całego społeczeństwa. Zaufanie do poczynań finansowych Rządu zmalało na skutek rzadko dobrze pomyślanych i najczęściej nieumiejętnie przeprowadzanych pożyczek wewnętrznych, na których ludność – wskutek procesu dewaluacji – potraciła ogromne sumy. W bankach akcyjnych pozostały jakieś śmieszne ułamki dawnych wkładów; to samo da się powiedzieć o wszelkich innych typach instytucji kredytowych. Poniższe zestawienie, zaczerpnięte ze źródeł P. Urzędu Statystycznego, rzuca charakterystyczne światło na odnośne różnice w stosunku do czasów przedwojennych. Warto mu się przyjrzeć.
Stan wkładów w instytucjach kredytowych przed wojną i po wojnie (obliczenie szacunkowe)
Przed wojną: w milionach złotych
Królestwo Kongresowe:
Państwowe kasy oszczędności (r. 1913) 201,4
Towarzystwa wzajemnego kredytu i kasy pożyczkowe przemysłowców (r. 1913) 203,3
Towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowe i kredytowe (r. 1912) 154,6
Kasy gminne pożyczkowo-oszczędnościowe (r. 1910) 60,3
Banki akcyjne (r. 1913) 273,3
Kresy Wschodnie:
Państwowe Kasy oszczędności (r. 1913) +/- 150,0
Banki akcyjne (r. 1913) +/- 70,0
Galicja
Komunalne kasy oszczędności (r. 1913) 347,9
Pocztowa Kasa Oszczędności (r. 1910) 21,0
Spółki kredytowe (r. 1912/13) 351,8
Banki akcyjne (1913 r.) 135,2
Śląsk Cieszyński:
Komunalne kasy oszczędności (r. 1913) 43,2
Spółki kredytowe (r. 1911/12) 7,5
Banki akcyjne (r. 1913) 10,8
Dzielnica pruska i Górny Śląsk
Komunalne kasy oszczędności (r. 1913) +/- 570,0
Spółdzielnie (r. 19111/12) +/- 410,0
Banki akcyjne (r. 1913) 108,2
Ogółem przed wojną +/- 3118,5
Po wojnie: w milionach złotych, rok 1925 – 31 XII
Komunalne kasy oszczędności +/- 35,0
Pocztowa Kasa Oszczędności 65,0
Spółdzielnie +/- 30,0
Banki akcyjne 241,7
Banki inne:
Państwowy Bank Rolny 1,1
Bank Gospodarstwa Krajowego 44,8
Dwa banki komunalne (w Warszawie i Poznaniu) 7,0
Ogółem po wojnie: +/- 424,6
A więc w b. Królestwie Kongresowym, w Galicji, na Górnym Śląsku i Śląsku Cieszyńskim, w b. Dzielnicy Pruskiej i na Kresach Wschodnich było przed wojną, we wszystkich wyżej wymienionych instytucjach kredytowych łącznie, ± 3118,5 milionów złotych oszczędności narodowych, po wojnie zaś, na 31 grudnia 1925 roku, tylko – 424,6 milionów. Cóż za ogromna różnica, jakież okropne zubożenie kraju! A zauważyć należy, że zestawienie P. Urz. Statystycznego nie obejmuje wcale wkładów banków akcyjnych rosyjskich, niemieckich i austriackich, które przed wojną działały na wymienionym terytorium, oraz nie bierze pod uwagę tych oszczędności, które wynikają z operacji, na kredycie długoterminowym opartych.
Pieniądze, które przed wojną gromadziły się w wyżej przytoczonych instytucjach kredytowych, wchodziły następnie do obrotu gospodarczego i dawały pośrednio sposób zarobkowania szerokim rzeszom pracującej ludności. Cóż poczynało się po wojnie z tymi mizernymi resztkami kapitału? Część ich zużywać zaczęto na cele wyłącznie konsumpcyjne, wychodząc ze słusznego zresztą założenia, że oszczędzać w kraju, którego pieniądz codziennie niemal traci na wartości – to absurd. Część ich i teraz jeszcze lokować próbowano w produkcji, ale już bez planu, od wypadku do wypadku, wobec zupełnie zdezorganizowanego rynku pieniężnego, unikając przede wszystkim pośrednictwa poważniejszych banków, szukając natomiast jak najwyższego oprocentowania, jak największych zysków, bez względu na ryzyko. Tłumaczono sobie: trudno o większe straty, jak te, które codziennie przynosi dewaluacja pieniądza, wobec niej każde ryzyko jest znośne i do przyjęcia. I w odwrotnym kierunku, jak spadała wartość pieniądza, rosła lekkomyślność w interesach i chęć łatwego zarobku bez pracy. W kraju brakowało kapitałów – ale na wysokie procenty otrzymać można było zawsze pieniądz na najbardziej awanturnicze przedsiębiorstwa. Z dnia na dzień wyrastały spółki bez trwałych podstaw, tak zwani „fachowcy” – bez fachowych wiadomości i wielcy ludzie do szeroko zakrojonych, reklamą wydętych, a w gruncie rzeczy bardzo małych interesów. Dawniej znosiła ludność zbywające pieniądze do instytucji kredytowych, a one rozdzielały je odpowiednio między handel, przemysł, górnictwo i rolnictwo; wytwórczość kraju wzrastała z roku na rok, a masy robotnicze znajdowały przy niej swój zarobek. Teraz każdy sobie był bankierem, trzymał pieniądze w pończosze lub kasie ogniotrwałej, zależnie od stopnia zamożności, i spekulował na czym się dało: na akcjach, towarach, walutach itd., itd. I w ten sposób zdezorganizowano w końcu doszczętnie rynek pieniężny, ten rynek przedwojenny, z regulowanym przez stopę procentową dopływem i odpływem kapitału.
Próby odtworzenia kapitału
Jakżeż radzono sobie u nas do niedawna i jak radzi się dziś jeszcze w sferach gospodarczych – bez kapitału, co gorsza – wobec całkowitego niemal zaniku procesu kapitałotwórczego? Życie poszło przeważnie dwoma szlakami w celu zdobycia, względnie odtworzenia kapitału: pierwszy, to akcja likwidacyjna planowe wyzbywanie się wartości rzeczowych, roszczeń prawnych i najrozmaitszych tytułów posiadania; drugi, to poszukiwanie kredytów zagranicznych. Omówimy te dwa sposoby.
Więc najpierw likwidacja, Należy tu ściśle odróżnić gospodarstwo indywidualne od gospodarki ogólnej, od gospodarstwa, jako całości. Poszczególny członek gospodarstwa narodowego, jako taki, który dla utrzymania swego warsztatu pracy likwidował pewne wartości majątkowe, osiągał nieraz swój cel na tej drodze. Co prawda, nigdy w tym stopniu, jak to sobie może nieraz wyobrażał, ponieważ na rynku, na którym realizował swoje wartości, ogromna podaż nie znajdowała wcale – właśnie z powodu braku kapitału – odpowiedniego równoważnika w popycie. Likwidacja odbywała się z konieczności w warunkach wysoce niepomyślnych, a sprzedawca nie osiągał takich cen, które by choć w przybliżeniu odpowiadały cenom zakupu realizowanych przezeń wartości. Zwłaszcza przy realizacjach giełdowych różnice bywały nieraz bardzo znaczne. Toteż sumy, osiągane tą drogą, wystarczały najczęściej na pokrycie najpilniejszych długów, ale nie dawały możności odtworzenia choć w części kapitału obrotowego dla podtrzymania danego warsztatu pracy. Niemniej przeto osiągano tą drogą niejednokrotnie pewne polepszenia sytuacji. Bankom przynosił proces realizacji jaką taką gotówkę, która czasowo łagodziła do pewnego stopnia nędzę, spowodowaną ogólnym brakiem kapitału. To są oczywiście bardzo mizerne korzyści, dotyczące – jak widzieliśmy – tylko indywidualnych gospodarstw, których skutki dodatnie nie dadzą się jednak w żadnym razie utrzymać, ani też obronić, o ile będziemy mówili o całokształcie gospodarstwa danego kraju. O ile bowiem weźmiemy pod uwagę cały kompleks gospodarstwa narodowego, to zrozumiemy od razu, że tu o jakimś akcie stworzenia kapitału w drodze realizacji pewnych wartości mowy być nie może. Albowiem okaże się oczywiście, że ten kapitał, który zdobyła jedna strona (sprzedawca), ubył stronie drugiej (nabywcy). To, co pierwszy z nich wprowadził do gospodarstwa przez swój warsztat pracy i oddał na usługi produkcji, z tego ów drugi musiał, rzecz prosta, zrezygnować – a straciła na tym wytwórczość. Zasadniczo mamy więc do czynienia przy powyższych próbach zdobycia kapitału w drodze aktów likwidacji przez poszczególnych reprezentantów gospodarstwa – raczej z pewną dyslokacją kapitału obrotowego, niż z jego wytworzeniem. Od tej zasady znane nam są jednak dwa wyjątki.
W gospodarstwie, funkcjonującym prawidłowo, nie potrzebuje koniecznie pieniądz, pochodzący z likwidacji, reprezentować kapitał dyslokowany, to jest ujęty jakiejś akcji wytwórczej i oddany na usługi innej. Źródłem takiego pieniądza mogą wszak być czyjeś bieżące dochody. Ów ktoś, posiadający owe dochody, korzysta ze sposobności taniego nabycia pewnych wartości majątkowych, nie konsumuje więc dochodów, lecz zużytkowuje je w procesie kapitałotwórczym. W takim wypadku kapitał obrotowy danego narodu zyskuje przez akcję likwidacyjną faktycznie nowe źródło. Ale to może mieć miejsce w gospodarstwie frakcjonującym prawidłowo, a więc umiejącym i mogącym produktywnie oszczędzać. Jest to więc pierwszy wyjątek od wypowiedzianej przez nas wyżej zasady. Drugi wyjątek ma wówczas miejsce, kiedy w roli nabywcy likwidowanych wartości majątkowych występuje zagranica. Wpłaty uskutecznione ze strony zagranicy stanowią wówczas realny dopływ kapitału nie tylko odnośnie do gospodarstw indywidualnych, korzystających z owych wpłat, ale również i odnośnie do całokształtu gospodarstwa narodowego.
Po omówieniu akcji likwidacyjnej przejdźmy teraz do sprawy kredytów zagranicznych. Kredyt, który polski przemysłowiec albo rolnik zaciąga za granicą, stanowi przez cały czas swego trwania, nie tylko z punktu widzenia gospodarki indywidualnej, ale i całokształtu gospodarstwa krajowego – przyrost kapitału zupełnie specjalnego rodzaju. Nie daje on polskiemu odbiorcy owego kapitału prawa rozporządzania pewną ilością polskich towarów albo też polskich pieniędzy, którymi by mógł za owe towary (włącznie z robocizną) zapłacić, lecz stawia do jego dyspozycji pewną kwotę w pieniądzu zagranicznym. Ten pieniądz reprezentują dewizy, które odbiorca może do woli – albo zainkasować za granicą, albo też odprzedać komukolwiek w kraju, który je ze swej strony za granicą zainkasuje. Jeżeli pieniądze są mu potrzebne na zakup surowców (bawełna, nawozy sztuczne), to zastosuje on pierwszy ze wspomnianych sposobów, to znaczy zapłaci za surowce gotowizną, uzyskaną za granicą z realizacji dewiz, Drugi sposób znajdzie z jego strony zastosowanie wówczas, kiedy pożyczki użyć zechce na ulepszenie swego warsztatu pracy, remont maszyn, opłatę robocizny itd. W tym wypadku odsprzeda on uzyskane dewizy osobie trzeciej w kraju. Cóż zrobi jednak owa trzecia osoba z nabytymi dewizami? Zużytkuje je oczywiście w celu zakupu towarów za granicą. Jeżeli zechce siłę nabywczą, inkorporowaną w dewizach, zużytkować w kraju, to będzie zniewolona odprzedać te dewizy w kraju komuś czwartemu, który za nie zapłaci efektywnymi złotymi. Ów czwarty zawrze transakcję tylko w tym wypadku, kiedy będzie posiadał zagranicą odpowiednie zobowiązania za zakupione towary. W ten sposób przechodzą dewizy, reprezentujące dany kredyt zagraniczny, tak długo z ręki do ręki, aż wrócą wreszcie do kraju, z którego wyszły, w formie zapłaty za towary, które szereg kupców zagranicznych eksportował w swoim czasie do Polski.
Tak się przedstawia przebieg tej sprawy, którą naszkicowaliśmy tutaj zaledwie pobieżnie. W rzeczywistości komplikuje się ona przez interwencję kredytu bankowego, który niejednokrotnie udziela awansów pod owe pożyczki zagraniczne, albo też je przejmuje częściowo, częściowo używa dewiz do arbitrażu itd., itd. – Czy w ten, czy w inny sposób, dochodzimy jednak zawsze w końcu do wniosku, podkreślanego od wielu lat w całym szeregu artykułów przez niemieckiego ekonomistę Alfreda Lansburgha, że tego rodzaju kredyt zagraniczny równoznaczny jest zawsze w ostatecznym wyniku z importem towarów.
Jakkolwiek ten import zawdzięcza swoje powstanie pozornie tylko pewnym transakcjom kredytowym, zawartym pomiędzy przemysłowcem, czy też rolnikiem danego kraju, a tą lub inną zagraniczną instytucją finansową, tym niemniej pociąga on za sobą bardzo znamienne skutki o charakterze gospodarczym w dziedzinie produkcji. Przyczyną jego jest fakt, że w pewnym momencie kraj dany nie produkuje dostatecznej ilości towarów na wywóz, lub – co właściwie na jedno wychodzi – nie produkuje tych towarów dostatecznie tanio. Bo powiedzmy sobie wyraźnie: żeby tych towarów była ilość dostateczna w kraju lub też cena ich była odpowiednio niska, to eksport tego kraju stawiałby do dyspozycji przemysłowca, względnie rolnika tyle dewiz, że nie potrzebowałby on ubiegać się o kredyt zagraniczny dla znalezienia tych dewiz. Krótko mówiąc: zasadniczą przyczyną importu towarów, wynikłego z operacji kredytowych za granicą, są wygórowane ceny wewnątrz kraju, A skutkiem jego być winno obniżenie poziomu cen. Albowiem wzmożony import konkuruje na rynku z produktami krajowymi. Kredyt zagraniczny wzmacnia zatem kapitał danego kraju, stawiając do jego dyspozycji obcy towar, obniżając poziom cen wewnątrz kraju i podważając tym samym tak zwaną „koniunkturę”.
I na tym polega właśnie nadzwyczajna, może nawet jedyna wartość kredytu zagranicznego: obniżając wysoki poziom cen krajowych do poziomu cen światowych, usuwa on tym samym przyczynę, która wywołała potrzebę kapitału. Im więcej bowiem ceny wewnątrz kraju spadają, a z nimi i cena robocizny, tym bardziej ograniczają się i potrzeby inwestycyjne danego kraju, a zwiększa się możność pokrywania tych potrzeb drogą sprzedaży zagranicę, tj., drogą eksportu, I trwa to tak długo, aż się w pewnym momencie szale wagi wyrównają, aż się okaże, że brakowi kapitału zaradzono wreszcie, ale nie bezpośrednio przez zagraniczne kredyty, tylko wskutek oddziaływania tych kredytów w sposób wyżej przez nas opisany na rynek towarowy danego kraju.
Brak kapitału, względnie potrzebę kapitału, nie wywołuje nigdy jakiś czynnik pojedynczy, oderwany; jest on raczej rezultatem wadliwego ustosunkowania dwóch czynników, przeciwstawiających się sobie, a jednocześnie przenikających siebie wzajemnie. Nie wywołuje go ani strona poszukująca, ani strona reprezentująca podaż, tylko dysharmonia pomiędzy obiema tymi stronami. Może więc brak kapitału w danym momencie mocno ciążyć na stosunkach gospodarczych kraju, a popyt na kapitał może być jednocześnie zupełnie nieznaczny, i na odwrót – brak kapitału może wcale nie dawać się odczuwać, pomimo bardzo nieznacznego zaofiarowania ze strony kapitału. Owóż potrzebną na rynku pieniężnym harmonię pomiędzy tymi dwoma czynnikami stwarza kredyt zagraniczny nie przez co innego, jak wytworzenie atmosfery pewnej depresji w interesach, która ze swej strony zmniejsza potrzeby inwestycyjne gospodarstwa (poszukiwanie kapitału), zwiększa natomiast możliwości pokrywania tych potrzeb przez wzmożony wywóz (podaż kapitału). Dla prawdziwego fachowca nie obcym wszak jest zjawisko, że niska stopa procentowa, która jest zawsze wskaźnikiem zrównoważonego, wyrównanego do pewnego stopnia rynku pieniężnego, nigdy tak wyraźnie się nie zaznacza, jak właśnie w czasach upadającej koniunktury.
Zakończenie
Reasumując to wszystko, cośmy w tych paru rozdziałach o tworzeniu się, zaniku i odtwarzaniu kapitału powiedzieli, dojść musimy do wniosku, że droga, prowadząca do odtworzenia kapitału w Polsce przez produktywne oszczędzanie, jest daleka i trudna. Naród musi na nią wejść oczywiście i iść nią aż do skutku, jeżeli pragnie żyć i zachować swą samodzielność, ale rezultatów na niej tak prędko się nie doczeka. Bo proces tworzenia się kapitału wymaga przede wszystkim pracy – dużej, konsekwentnej, mozolnej pracy. A u nas demagogia zawodowa wykoszlawiła pojęcie pracy, broniąc warstw pracujących nie przed wyzyskiem pracodawcy, ale przed pracą na ogół, przed pracą, jako taką. I przyzwyczaiła w ten sposób lud do nieróbstwa. To należy odrobić. Naród powinien zrozumieć, że przez pracę i przez wychowanie w uznaniu dla niej zwiększa się jego bogactwo, zwiększa się w nim poczucie solidarności i poczucie obowiązków moralnych, że pracę należy wyróżniać – piętnować zaś nieróbstwo, że pracą należy się szczycić – wstydzić się zaś próżniactwa. Sądzimy jednak, że dużo jeszcze wody upłynie, zanim ogół zacznie u nas pracować w prawdziwym słowa tego znaczeniu. Pewien Francuz, który był w Warszawie w czasie pamiętnych dni majowych, napisał o nas później: „Les Polonais et les Polonaises sont plus courageux devant le danger que devant le travail”. I miał, niestety, rację. To też oszczędności ogółu wzrastać będą powoli i kapitał odtwarzać się będzie w niezbyt szybkim tempie. Akcja likwidacyjna ma, jak widzieliśmy, bardzo mały wpływ na proces tworzenia się kapitału, natomiast kredyt zagraniczny indywidualny wzmacnia w swym całokształcie kapitał krajowy; w jaki sposób – tośmy również widzieli. Więc oczywiście nie bezpośrednio, nie drogą zwyczajnego przelewu zagranicznych pieniędzy do organizmu gospodarczego kraju, jak skłonni są sądzić ludzie, nieobeznani ze zjawiskami gospodarczymi i rozumujący dość prymitywnie, ale przez wzmożony import towarów do kraju. Ratunek przychodzi zatem właśnie z tej strony, przed którą przeciętny urzędnik państwowy i jeszcze bardziej przeciętny ekonomista bronią się ze wszystkich sił, zasłaniając się straszakiem „biernego bilansu handlowego”. Nie zdają oni sobie, oczywiście, zupełnie sprawy z tego, że silny przypływ kapitału z zagranicy musi się w ostatecznym wyniku zawsze wyrazić w pewnej nadwyżce importu nad eksportem.
Proces odtwarzania się kapitału w Polsce, absorbowanego przez handel, przemysł i rolnictwo, komplikuje cały szereg przyczyn. A więc, poza długami zagranicznymi państwa, które spłacane być muszą, pochłaniają podatki, płacone przez ludność, znaczne bardzo sumy. Ale przede wszystkim pod uwagę należy wziąć fakt, że mówiąc o potrzebach przemysłu i rolnictwa, brać należy w rachubę nie tylko kapitały obrotowe, potrzebne dla tych gałęzi gospodarstwa narodowego, nie tylko pieniądze, na które w normalnych warunkach stać każdy naród, umiejący pracować i oszczędzać, ale nadto jeszcze sumy, konieczne do zrealizowania wielkiego programu odbudowy i rozbudowy kraju.
Sumując w przybliżeniu te wszystkie potrzeby gospodarstwa narodowego, dojść musimy do przekonania, że ilościowo przewyższają one w wysokim stopniu to wszystko, co ewentualnie zagranica do dyspozycji Polski byłaby skłonną postawić. Jeżeli zaś chodzi o kalkulację zagranicznego kredytu, to w wielu wypadkach nie wytrzymywała ona jeszcze do niedawna poważniejszej krytyki; dłużnicy polscy płacili najczęściej zagranicy odsetki (zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę kosztowne zazwyczaj pośrednictwo), których żaden zdrowy warsztat pracy nie jest w stanie przez czas dłuższy wytrzymać.
Marian Manteuffel
Warszawa, 1927.
21 czerwca 2022 o 19:50
Urodził się 26 października 1871 r. w Rydze. Studiował na politechnice w Rydze, po ukończeniu studiów pracował w bankowości, najpierw w Petersburgu, następnie w Łodzi i Warszawie. W 1919 r. został kierownikiem sekcji kredytowej w Ministerstwie Skarbu, z którego przeszedł do sektora prywatnego – był jednym z dyrektorów w Banku Ziemiańskim, zasiadał m.in. w zarządzie Towarzystwa Przemysłu Leśnego „Eksplolas”. Pisał powieści (Statyści, 1902), nowele (Handzia, 1922) i rozprawy poświęcone zagadnieniom gospodarczym i ekonomicznym (m.in. Istota dobrego pieniądza i jego funkcje, 1926; Kapitał w gospodarstwie narodowym, 1927; Bankowość w Polsce, 1930), publikował też na łamach prasy („Prąd”). Należał do krytyków etatyzmu i popularyzował idee katolickiej myśli społecznej. Zmarł 29 października 1941 r. w Warszawie.