Mówiąc i pisząc o tzw. kryzysie światowym, ekonomiści przytaczają cały długi szereg przyczyn natury gospodarczej, które spowodować go miały. Przytoczę główniejsze. A więc:
a) Ogólny wzrost w świecie całym, bezpośrednio po wojnie światowej, zdolności produkcyjnej, która szybko przewyższyła wzrost ludności i zdolności finansowe światowej konsumpcji.
b) Nagły i zbyt raptowny spadek cen, zwłaszcza na surowce i artykuły żywnościowe, spadek nie tylko zbyt raptowny, ale i zbyt silny, ażeby pozwolił ustosunkować się odpowiednio kosztom produkcji. Rozbił on w konsekwencji wszelką równowagę pomiędzy cenami detalu i hurtu.
c) Wolne bardzo dostosowywanie się poszczególnych gospodarstw do międzynarodowej sytuacji gospodarczej, na skutek różnorodnych podstaw obranych przez poszczególne państwa dla stabilizacji ich walut.
d) Trudności w dziedzinie interesów, zwłaszcza lokacyjnych, spowodowane niejednokrotnie niepraktykowaną dotychczas rozpiętością stopy procentowej pomiędzy pożyczkami krótko- i długoterminowymi.
e) Ogólnie odczuwany brak odpowiedniego długoterminowego kredytu.
f) Kryzys światowy w rolnictwie.
g) Poważna dewaluacja pieniądza, która – poza przyczynami wskazanymi wyżej, – jeszcze bardziej obniżyła zdolność kupczą co najmniej ⅓ ludności całego świata.
h) Sprzeczność pomiędzy drobiazgową reglamentacją obrotu towarowego, a zupełną wolnością przesunięć na rynkach kapitałów krótkoterminowych.
i) Częściowe lub też zupełne zamknięcie niektórych poważnych rynków świata.
j) Rzucanie na rynki świata przez Sowiety dużych ilości zboża, surowców i półfabrykatów po cenach niższych, niż na to zysk normalny pozwala.
k) Bezprzykładne bezrobocie, którego pierwszą przyczyną była zapoczątkowana niefortunnie przez Anglię, a następnie naśladowana ślepo przez inne państwa, zasada: wynagradzania ludzi za to, że nic nie robią, a często – robić nie chcą.
l) Zbyt szybki rozmach inwestycyjny po wojnie.
m) W całym szeregu państw – niepomiernie wysokie podatki i świadczenia socjalne, przewyższające zdolności płatnicze ludności.
n) Kolosalne koszty zbrojenia.
Każda z wyżej wymienionych przyczyn odegrała niewątpliwie w pewnej mierze swą rolę w zamęcie jaki powstał po wojnie, ale one wszystkie razem nie tłumaczą jeszcze ani zasięgu, ani głębokości tzw. „kryzysu”. Istotnych przyczyn trzeba szukać gdzie indziej.
Należy jednak zauważyć, że ekonomiści nie są zgodni w określaniu przyczyn kryzysu światowego. Są np. tacy, co widzą w nim przesilenie wyłącznie finansowe i dowodzą, że wywołane ono zostało niedostateczną produkcją i niewłaściwym rozdziałem złota. Jakkolwiek wyznawcami tej teorii są – między innymi – ludzie tak wybitni, jak prof. Gustaw Cassel w Szwecji i Reginald McKenna, prezes potężnego angielskiego Midland Bank’u, to jednak przyznać należy, że nie wszystkim teoria ta trafia do przekonania; toteż znajduje ona licznych oponentów zarówno wśród ludzi praktycznego życia, jak i w świecie naukowym.
Ciekawe jest, że Komitet Finansowy Ligi Narodów ujawnił w styczniu br. w raporcie do Rady fakt, że w Komitecie Złota nie uzgodniono stanowiska w sprawie wpływu, jaki wywiera problem niedostatku i repartycji złota na obecny kryzys światowy. W łonie Komitetu powstały mianowicie dwie grupy. Grupa mniejszości, której przewodniczą Cassel i Henry Strakosch, twierdzi – że powodem kryzysu jest zły rozdział złota oraz długi i reparacje.
Natomiast grupa większości, podzielająca tezy p. Feliksa Młynarskiego , byłego wiceprezesa Banku Polskiego, nie upraszcza sobie w ten sposób zagadnienia i nie nadaje mu charakteru politycznego. Twierdzi ona, że kryzys obecny posiada powody znacznie głębsze i liczniejsze – natury zarówno finansowej, jak psychologicznej i ekonomicznej oraz, że zła repartyzacja złota jest jednym ze skutków kryzysu, a nie jego główną przyczyną. Osobiście sądzę, że słuszność leży po stronie tych, którzy przyczyn tzw. „kryzysu światowego” poszukują jeszcze głębiej, którzy je rozszerzają, nie zamykając wyłącznie w sferze zjawisk czysto gospodarczych, którzy kryzys gospodarczy łączą z ciężkim kryzysem moralnym, jaki świat obecnie bezsprzecznie przeżywa i dowodzą, że dopiero te dwa kryzysy razem wzięte – gospodarczy i moralny – dadzą nam syntezę tego zjawiska, które świat, zacieśniając swój punkt widzenia do zjawisk wyłącznie ekonomicznych, niezupełnie – sądzę – trafnie „światowym kryzysem gospodarczym” nazwał.
Przede wszystkim musimy się zastanowić nad tym, czy mamy w danym wypadku istotnie do czynienia z kryzysem? Kryzysy, jakie świat dotychczas tj. przed wielką wojną, przeżywał – były objawami mniej lub więcej normalnymi, które można było ująć w formuły ekonomiczne, zanalizować, poniekąd przewidzieć, ustalić mniej lub więcej łatwo pod względem przyczynowym. Zjawisko, z którym mamy dziś do czynienia, nie da się wtłoczyć w te ramy – ono je przerasta, rozsadza. Dmowski w swej świetnej książce Świat powojenny i Polska mówi o „katastrofie” – nie o „kryzysie”. Prof. Jerzy Michalski, w broszurze pt. Przesilenie gospodarcze światowe i w Polsce pisze wyraźnie: „Kryzys obecny gospodarczy, według mego głębokiego przekonania, zdaje się mieć swoją główną – istotną przyczynę w zachwianiu równowagi gospodarczej i finansowej dwóch zupełnie różnych pod względem swych cech istotnych, epok, choć tak bliskich w czasie: epoki przedwojennej i powojennej. Pierwsza zamknęła się niepowrotnie i należy już do historii; druga się tworzy – rodzi, a życie, które w konwulsjach zaczyna się i z czasem musi się do niej dopasować, na razie stoi wobec niej bezradne”. Joseph Barthélemy w swojej „Crise de la démocratie contemporaine” zaznacza: „Epoka, którą przeżywamy, nie jest specjalnie wesoła; ale jest bajecznie interesująca. Nie przedstawia ona rumowiska, ale jest raczej targowiskiem, na którym – przy odgłosie pił, młotków i kielni – wyłania się z konturów nowy świat”. Ale już dobrych kilka lat temu umieścił był „Kwartalnik dla badania koniunktur” w Berlinie obszerną rozprawę, której zasadnicze wywody brzmiały, jak następuje: „Zastanawiając się nad przyczynami panującej obecnie w całej Europie depresji gospodarczej, dochodzi się przede wszystkim do wniosku, że chodzi tu o zasadnicze zmiany struktury ekonomicznej, z których wykluje się z czasem zupełnie nowy obraz gospodarstwa światowego. Brzemiennymi w następstwa czynnikami były: kardynalna zmiana w stosunku dłużniczym Starego i Nowego Świata, opustoszenie europejskiego rynku zbytu i zaburzenia w procesie tworzenia się kapitału. Najsilniej zaś zaważyło uprzemysłowienie krajów zamorskich. Ono to w głównej mierze przyczyniło się do radykalnego odwrócenia przedwojennych stosunków w dziedzinie produkcji. Gdy bowiem przed wojną rozstrzygającym czynnikiem było olbrzymie rozszerzenie bazy surowcowej i spożywczej, obecnie czynnikiem tym stały się gotowe fabrykaty. Ekspansja w dziedzinie gotowych fabrykatów objęła już dziś Amerykę, Afrykę Południową, Australię i Azję Wschodnią. Co zaś dla Europy najgroźniejsze, to silny rozwój racjonalizowania produkcji w Ameryce”.
Jak widzimy – nie ma tu mowy o „kryzysie”; tu się mówi o „katastrofie”, o nowym życiu, które się „w konwulsjach” rodzi, o „zasadniczych zmianach struktury ekonomicznej”. Ramy rozumowania rozszerzają się, coraz głębiej w dociekaniach swych sięga myśl ludzka – aż wkroczy wreszcie na teren przejawów natury moralnej – odwiecznych prawd – i uzależni od nich również przejawy życia gospodarczego. Bo człowiek tworzy i kształtuje życie gospodarcze. A człowiek składa się z ciała i z duszy – i z duszy także, a dusza ta kładzie swe piętno na wszystkich przejawach człowieczego życia, a więc również i gospodarczych.
Warto tu przypomnieć, co w swoim czasie w książce pt. „Praca i kapitał” pisał na ten sam temat prof. Erazm Majewski. „Do czasu wielkiej wojny – mówi on – świat uczony łudził się, że rozumie już do gruntu mechanizm wszystkich zjawisk gospodarczych, skutkiem czego nie może być na tym polu dla świata niespodzianek. Trzeba było dopiero katastrofy, która nas porwała w swój wir, abyśmy się po niewczasie przekonali, do jakiego stopnia nauka o gospodarstwie była niewykończona i do jakiego stopnia byli nieprzewidującymi ci, którzy powinni byli kierować się jej zasadami i wskazaniami. Okazali oni nawet zupełną ignorancję na punkcie najbardziej podstawowych pojęć gospodarczych. Popełniano błędy elementarne przez szereg lat i nie znalazł się żaden teoretyk, który by z należytą siłą przestrzegał, że te błędy muszą doprowadzić prędzej czy później do katastrofy właśnie takiej, jaka świat zaskoczyła”.
Nie ulega już dziś wątpliwości, że gospodarstwo światowe znajduje się w momencie zwrotnym. Kto śledził dzieje państw i narodów, ten musiał stwierdzić, że w ciągu paru wieków ostatnich w ich rozwoju i stosunkach wzajemnych, względy natury gospodarczej jęły się coraz bardziej wybijać na plan pierwszy. Poszukiwanie nowych rynków zbytu dla własnej wytwórczości lub obrona posiadanych przed współzawodnikami, walka o rynek – a potem walka o surowce, oto jedna z najgłówniejszych, jeżeli nie najgłówniejsza w ogóle, sprężyna we współczesnej polityce państw. Hasła walki o surowce wysunęły się w czasach ostatnich na plan pierwszy. Jest to pierścień Nibelungów nowożytnych czasów, o który toczyła się wojna światowa – powiada Hipolit Gliwic w swej książce Podstawy Ekonomiki Światowej.
Po tej wojnie – proces wciągania do gospodarstwa światowego nowych obszarów i nowych mas ludzkich ustał niemal zupełnie. Wojna, a w szczególności chwila zastosowania w niej takiej broni, jaką jest łódź podwodna, przyśpieszyła znakomicie ten proces, zmuszając poniekąd cały szereg krajów, jak Południowa Ameryka, Chiny, Japonia, Indie itp., do szybszego rozwoju rodzimego przemysłu, i przez to samo uniezależniając je od produkcji europejskiej. Europa zaczęła osiadać na piasku. Czuła wyraźnie, że traci swe dotychczasowe znaczenie, swe wpływy, dawny „prestige”. Ona – która przed wojną siedziała na workach złota – spostrzegła z przerażeniem, że w ciągu lat czterech karmiła niebacznie tym złotem armaty; boć wojna światowa, według obliczeń Bankers Trust Company w New Yorku, pochłonąć miała 338 miliardów marek niem. bezpośrednich kosztów, a poza tym jeszcze dalsze 262 miliardy wyniosły podobno koszty pośrednie. Ona – której rozkazów słuchał przed wojną świat cały, zauważyła – że nie ma już właściwie komu rozkazywać, bo mało kto ją słucha. Spójrzmy tylko na konflikt japońsko-chiński i tragifarsę Ligi Narodów w związku z tym stanem rzeczy na Dalekim Wschodzie. I oto zaczęła gorączkowo doszukiwać się przyczyn tych zmian, zaszłych w tak przerażająco krótkim czasie, zaczęła doszukiwać się ich – wszędzie, wszędzie – tylko nie w sobie samej.
Przypatrzmy się temu bliżej. Wiemy, że w ciągu w. XIX, a zwłaszcza w drugiej jego połowie, kapitalizm doszedł do szczytu swego rozwoju. W umysłowości i obyczajach narodów europejskich zwyciężyła idea indywidualistyczno-liberalna. Ekonomia tego kierunku uznała i głosiła całkowitą niezależność ekonomiki do etyki. Kierownictwem życia gospodarczego zawładnął kapitał finansowy; jego zysk stał się decydującym dla wszystkich czynności gospodarczych. Rozwijający się w zawrotnym tempie przemysł Europy szukał ekspansji i spożywców na terenach kolonii i terytoriach państw, wciąganych w orbitę gospodarstwa światowego, darząc je przeważnie tandetą i wzbogacając się tą drogą niepomiernie. Za rozwojem przemysłu – szedł szalony rozwój handlu i bankowości, a wszystko to podsycał nadzwyczajny postęp w dziedzinie wynalazków. Narody zamieszkujące Europę zgarniały złoto garściami.
Ale narody te, które wszystko co było w nich kiedyś pięknego, wzniosłego, istotnie wartościowego i głębokiego zawdzięczały cywilizacji chrześcijańskiej, zaczęły się powoli – pod wpływem tego powodzenia i zetknięcia się z kulturą czysto materialną – odchrześcijaniać. Kultura ducha jęła stopniowo zanikać – a jest rzeczą aż nadto dobrze znaną, że tam gdzie ona zanika, występują z czasem najbrutalniejsze przejawy zepsucia. Zło nie płynęło z formy ustroju gospodarczego, jeno z jego ducha. Sam system ustroju gospodarczego świata, jak wiemy, nie został potępiony, ani 40 lat temu przez Papieża Leona XIII w encyklice „Rerum Novarum”, ani też dziś przez Papieża Piusa XI w encyklice „Quadragaesimo Anno” – ale bardzo wyraźnie potępiony został przez obu zatruty duch, którym jest przesiąknięty kapitalizm i z którego wypływają szkodliwe instytucje. Twarda, nieokiełzana żądza zysku, na wstrętnym nieraz w przejawach swych egoizmie oparta, opanowała ludzi, a zasada niczym nieograniczonej wolnej konkurencji doprowadziła z czasem do tego, że nie tylko bogactwa, ale co zatem idzie – olbrzymia władza i despotyczna wprost przewaga ekonomiczna, gromadzić się jęły w rękach niewielu. I garstka tych „niewielu”, która przeważnie dlatego tylko doszła do tak wielkiego bogactwa, że najgwałtowniej i najbezwzględniej walczyła i najmniej liczyła się z sumieniem – ta garstka zaczęła odtąd decydować o wszystkim, walcząc o przewagę w państwie i przerzucając swe wpływy na teren międzynarodowy. O sprawiedliwości społecznej mało bardzo słychać było w stosunkach gospodarczych; miłości nie znano tu zupełnie, z niezmiernie małymi wyjątkami, które by niemal na palcach ręki można było policzyć – a kto ją znał… wstydził się najczęściej o niej mówić. Toteż trudno o cięższe oskarżenie, jak te, które padło pod adresem kapitalizmu z ust Papieża Piusa XI w encyklice „Quadragaesimo Anno”, a zamykające się w słowach: „Nie bez podstaw można powiedzieć, że dzisiejszy ustrój społeczny i gospodarczy świata stawia niezmierne przeszkody ogromnej większości ludzi w trosce o to jedno niezbędne dobro zbawienia wiecznego”. Katolicy powinni sobie te słowa głęboko rozważyć.
O kapitalizmie pisze gorzko, ale bez nie dużej słuszności Maria Grossek-Korycka w swej „Supremacji zła”. W kapitalizmie – mówi – wszyscy są zarówno kapitalistami. Bogaty: kapitalista, któremu się powiodło. Biedny: – kapitalista, któremu się nie powiodło. Żadnej innej różnicy pomiędzy nimi nie masz: w tendencji, w uczuciu, w przekonaniu, w metodach postępowania – w niczym! Nie ma żadnej duchowej różnicy pomiędzy miliarderem a nędzarzem. Każdy duszony od silniejszych od siebie, dusi słabszych. Kto widział najmitę u chłopa, a sługę u rzemieślnika, ten dopiero wie, co to jest ucisk i wyzysk. Każdy jest najlepszym dla najgorszego i najgorszym dla najlepszego. Bo tylko najgorszego niełaska jest niebezpieczną; a na najsłabszym wszyscy odbić muszą to, co im wydarł najsilniejszy”. Ustęp ten przedstawia nam dosadnie, jak strasznym w swych konsekwencjach jest zatruty duch kapitalizmu.
Kapitalizm ten wszedł obecnie w okres ciężkiego przesilenia, jak dowodzą ekonomiści; pytanie jednak, czy to „przesilenie” nie należałoby raczej nazwać – początkiem stopniowej likwidacji, jak utrzymuje Dmowski, który ekonomistą nie jest?
A teraz zapytajmy, co się stało z człowiekiem, który te formy wytworzył i wlał w nie owego ducha zatrutego? Człowiek ten odszedł od Boga. Posłuchajmy co o człowieku tym, człowieku autonomicznym, jak go nazywa, mówi prof. Adam w swej kapitalnej książce „Istota katolicyzmu”:
„Hasło XVI w. »precz z Kościołem – powiada on – doprowadziło z wewnętrzną koniecznością do hasła „precz z Chrystusem!« w w. XVIII, to zaś wywołało w w. XIX hasło »precz z Bogiem!«. Z tą chwilą jednak umysłowość współczesna została wyrwana z najważniejszych i najgłębszych związków życiowych: przestała już tkwić wszystkimi korzeniami w absolucie, usunęły się spod niej podstawy bytu, zatraciła się jej jedyna wartość z pośród wszystkich wartości. Życie już nie miało sensu, ustało wewnętrzne napięcie i zamarł pęd ku wyżynom, zniknął Eros, w którym jest obfitość sił, co to przenikają wszystko, a którego zapalić zdołają jedynie moce boskie. Człowiek, którego statek życiowy zarzucił był kotwice w absolucie, który w Bogu był bezpiecznie skryty. Bogiem był mocny i bogaty, zmienił się w człowieka autonomicznego, opartego na samym sobie. Skoro zaś wskutek swego nowego nastawienia religijnego, wyrzekł się społeczności kościelnej, »communio fidelium«, czyli tych wszystkich wiązadeł, które daje fakt, iż wierni są jedni w drugich i jedni z drugimi, człowiek nowoczesny przeciął także drugi korzeń swego życia, czyli związek ze społeczeństwem. I przepadły bogate zasoby, które człowiek posiada dopóty, dopóki go łączą serdeczne węzły z tym, co się wyraża słowami »ty« i »my«, a co swoją wartość bezcenną okazuje w cierpieniu i radości, w modlitwie i miłości: jest to owa pierwotna, nad osobowa jedność i pełnia, z której jednostka ciągle może czerpać dla siebie siłę i regulować ją, bez której staje się niepłodną i zasycha”.
Człowiek, który ubóstwił swój własny rozum, który ponad swoje „ja” nie widział nic zgoła, upojony niebywałym powodzeniem materialnym, ową „mamoną niesprawiedliwości”, którą Chrystus Pan tak mocno niegdyś napiętnował, rósł w pychę i brnął coraz dalej. Zapragnął – jak mówi Ks. Prymas Hlond w jednym ze swych orędzi – urządzić świat mimo Boga, dać mu szczęście, oparte wyłącznie na kulturze materialnej, zaniedbując kulturę ducha, pomijając podstawy moralne, odtrącając dziedzinę nadprzyrodzoną. Walorom duchowym, niedającym się wywieźć z materii, za które przeto nie można było złotem zapłacić, odmówił wszelkiej wartości. Wyparł też prawo Boże z zakresu spraw gospodarczych.
I oto przyszła wojna światowa – skąpała świat w morzu krwi – pogrzebała 12 milionów ludzi – zniszczyła niezliczone ilości egzystencji – trony zwaliła w proch i kurzawę – wstrząsnęła posadami starego porządku, z których człowiek autonomiczny tak strasznie był dumny – szeregi bogaczy przyprawił o nędzę, a nieposiadającym dała w rękę fortuny, wykazując namacalnie, jak kruche i marne były fundamenty, na których pycha ludzka i próżność zbudowały gmach ziemskiego szczęścia. A człowiek, który przez parę wieków ostatnich, miast Bogu – kłaniał się złotemu cielcowi, widząc walący się w gruzy dumny gmach przez siebie wyśniony, oniemiał z przerażenia i stanął wobec straszliwej pustki – bez Boga i bez złota.
Wszystko głowi się dziś nad przyczynami kryzysu gospodarczego, nad przyczynami ogólnej nędzy świata i nie widzi, czy może widzieć nie chce, głównej przyczyny tej katastrofy. „Skąd to zastraszające rozluźnienie wszelkiego ładu w chwili najwyższego triumfu ludzkiej organizacji” – zapytuje wybitny uczony, Foerster, i tak dalej dowodzi: Dostojewski rzekł: „Zachód utracił Chrystusa i to stanie się powodem jego zguby”. Rozstrój ogarnął ostatnie ośrodki ładu i pracy. Ale ludzie ślepi są na istotne przyczyny – może dlatego, że wymowa tych przyczyn stała się niezrozumiała dla człowieka współczesnego. Przedstawiciele Kościoła mówią do współczesnych: Gdzie Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty nie panują, tam świat rozpada się w atomy. Jednak człowiek współczesny tak jest ogłuszony hałasem dokoła popytu i podaży, że niewidzialne siły, będące podstawą wszelkiego życia realnego, nie dochodzą do jego świadomości. Żyją one w jego pamięci, jak wspomnienie dziecięcych dni, które bledną, niby białe żagle oddalającego się statku na tle nieba i wód”.
A na innym miejscu tak znowu pisze ten znakomity pedagog: „Kto głębiej zastanawia się nad próbami pojednania skłóconych grup dzisiejszej ludzkości, ten nie może nie spostrzec, że dla rozwiązania olbrzymiego problemu jedności rozdartego na tysiączne strzępy »świata kultury« brak nam w ogóle sił religijnych, moralnych i intelektualnych. Zadanie to daleko przerasta rozum ludzki i siły ludzkie. Miliony rozpętanych egoizmów przeciwdziałają sobie w sposób anarchistyczny, każdy chce mieć, a nikt nie chce dawać, każda społeczność ceniona jest i ujmowana tylko pod kątem samolubnych interesów; nie ma już żadnych ośrodków uwielbienia, dokoła których jedynie może krystalizować się społeczeństwo: Co dla jednego jest święte, to w drugim budzi śmiech, co dla jednego jest treścią i podstawą wszelkiego zdrowia, to drugi uważa za objaw patologiczny, co jednemu wydaje się najpewniejszą prawdą, to drugi prześladuje jako błąd wrogi kulturze. Z takiego stanu rzeczy wynikło najpierw duchowe rozprzężenie społeczeństwa, potem polityczne i wreszcie ekonomiczne. Przepełniony rozsadzającymi go mocami chaos trzymany jest jeszcze tymczasem w ryzach przy pomocy interesów i sił czysto zewnętrznych. Tymczasem jeszcze wszystko jest związane wzajemnymi oczekiwaniami i zobowiązaniami, tymczasem krążą jeszcze weksle, udzielane są kredyty i dostarczane towary – im bardziej jednak wewnętrzny chaos moralny ujawnia się na zewnątrz, im bardziej zagraża wszelkiej pewności, tym szybciej zbliża się dzień, w którym pod wpływem strachu jeden zatrzyma swoje towary a inny swoje pieniądze, gdy wszystko nagle zostanie pozbawione wartości i gdy wybuchnie powszechna panika, która może spowodować zawalenie się całego tak zwanego gospodarstwa światowego. To byłoby nic innego, jak tylko naturalny i nieunikniony koniec społeczności ludzkiej bez Boga. Szyderczo w okresie pierwszych wielkich triumfów nowoczesnej nauki przyrodniczej pisał Dawid Strauss: Na nędzę mieszkaniową narażony został stary Bóg dzięki tym wszystkim odkryciom. Tak, co prawda rozum techniczno-naukowo-przyrodniczy nie ujmował już najgłębszych rzeczywistości, które wymykają się metodzie laboratoryjnej; Bóg był dla niego wybujałą hipotezą stawania się świata, nie pojmował on, że dla społeczności ludzkiej idea Boga w wyższej sferze oznacza to samo, czym np. w świecie mrówek jest wielki, wszech-kierujący, konstruktywny instynkt: W idei Boga, w karnej łączności z Duchem twórczym powraca człowiek od stanu odosobnienia i materializmu do duchowego ośrodka wszelkiego dobrowolnego ładu w świecie i czerpie z niego myśl, działanie i zdolność samo wyrzeczenia. W Bogu znajduje dusza swoje własne najwyższe życie, swoje wieczyste Dobro, w którym gromadzą się wszystkie objawy jej energii życiowej i w którym nieomylnie uwidocznia się cel jej pracy nad doskonaleniem się i wszystkie wiodące do tego środki. Tylko dusze, które w ten sposób znalazły ośrodek swej harmonii i skupienia, zdolne są tworzyć społeczność trwałą i dzięki harmonii wewnętrznej kochać i rozwijać harmonię społeczną i polityczną. Dlatego rozpada się społeczeństwo ludzkie bez religii – i dlatego religia wyradza się i traci swą pewność duchową oraz swą siłę, która przenika życie i to życie organizuje, jeżeli tworzona przez nią w duszach harmonia i hierarchia wartości nie znajduje ustawicznego i niezłomnego wcielania również w życie społeczne. Oba zjawiska mamy dziś przed oczami: Społeczeństwo ludzkie, które utraciło religijne fundamenty swej jedności – i religię, której pewni przedstawiciele w wielkim stopniu utracili siłę przepajania duchem chrześcijańskim państwa i społeczeństwa. Z obu tych tendencji wynika obecny kryzys światowy”.
Mądre – głębokie słowa. Bo rzeczywiście – któż nie wyczuwa tej szarpaniny wewnętrznej dzisiejszych społeczeństw, tego ogromnego braku wszelkiej spójni moralnej, tego powolnego rozkładu, nasiąkania wzajemnych stosunków nienawiścią bez granic… Któż tego wszystkiego nie wyczuwa? Ten, co ma oczy do patrzenia i tymi „patrzącymi” oczyma spogląda na świat dzisiejszy, w którym – jak ktoś słusznie zauważył – przekleństwo najstraszniejszych wspomnień łączy się z przekleństwem najstraszniejszych zamiarów, tworząc jakieś skurczowe zespolenia się krańcowej nienawiści z krańcową nieufnością, pod których gniotem żaden problem ludzki nie może znaleźć swego rozwiązania, ten wie – ten rozumie, że obciążenie tu przyjść może jedynie ze strony jakowejś wyższej Potęgi.
Bo wszelkie ludzkie poczynania zawodzą. Ileż projektów naprawy, redagowanych przez pierwszorzędne autorytety, rzucono w świat – jakąż niezliczoną ilość konferencji odbyto – wszystko na darmo – wszystko bez rezultatu; z roku na rok, z miesiąca niemal na miesiąc, konstatować musimy pogorszenie formułki, w jaką by go można było zakląć. Liga – do której wysyłają swych reprezentantów wszystkie najbardziej cywilizowane narody świata, narody po większej części chrześcijańskie, ta Liga zdaje się nie wiedzieć, że nie ma pokoju – bez Boga. Liga nie wie, że pokój na ziemi osiąga człowiek dobrej woli, który oddał chwałę – Bogu na wysokości. W Lidze – w toku niezliczonych dyskusji, nikt jeszcze – o ile mi wiadomo – nie postawił wyraźnie, mocno i odważnie argumentu – prawa Bożego; nie wymówił oficjalnie Boskiego Imienia. Owszem – raz jeden, jeżeli się nie mylę. Dnia 28-go maja 1931 roku. przedstawiciel Polski, minister Franciszek Sokal, otwierając w Genewie, jako przewodniczący, XV międzynarodową konferencję pracy, powołał się w swym przemówieniu na cytowaną już przeze mnie parokrotnie encyklikę Ojca Świętego „Quadragaesimo Anno” i zaznaczył, że jej wytyczne winny kierować międzynarodową organizacją pracy w nowym okresie jej działalności. Słowa te polskiego przedstawiciela należy podkreślić z dużym uznaniem. Nie można również odmówić tego uznania inicjatywie polskiej na konferencji rozbrojeniowej. Teza polska o „rozbrojeniu moralnym”, które by poprzedzić miało rozbrojenie faktyczne tj. materialne, wypływa z ducha chrześcijańskiego i zaszczyt Polsce przynosi. Szkoda tylko, że Polska „moralnego rozbrojenia” nie zastosowała przedtem, dla przykładu, u siebie, w swoich wewnętrznych stosunkach. Jak głęboko nienawiść przeżarła społeczeństwa europejskie, świadczy odezwa, którą tu przytaczam. Dnia jedenastego stycznia 1925 r. tak pisał „Stahlhelm”, organ aż nadto dobrze znanej organizacji niemieckiej o tej samej nazwie, z okazji otwarcia przez Papieża w dniu 24 grudnia 1924 r. „Roku Świętego”:
„W swym gniewnym nastroju rozczarowania potrafimy nie wierzyć pokojowej ewangelii Papieży… Pragniemy rozpocząć rok nie dającej się ugasić nienawiści Boskiej w swej istocie idei pokoju narodów… pragniemy przeciwstawić w każdym domu niemieckim… równie święte hasło nienawiści niemieckiej… albowiem naród jest moralnie uprawniony do tego, by przywołać zemstę jako sędziego i podnieść do poziomu najwyższego prawa swej działalności owe słowa, które żądają »zęba za ząb a oka za oko«”.
Trudno zaiste pójść dalej; jest to cofnięcie się cywilizacji o jakie dwa tysiące lat z górą i zupełne zerwanie z podstawowymi zasadami chrystianizmu. Minister angielski, Arthur Henderson, otwierając konferencję rozbrojeniową, dał wyraz nadziei, że konferencja, dzięki ideom, które jej przyświecają i decyzjom, które poweźmie, poprowadzić może narody do ziemi obiecanej. Jak wiemy, do ziemi obiecanej prowadził Bóg naród wybrany. Jakżeż tę ziemię wyobraża sobie przewodniczący konferencji rozbrojeniowej?
Kiedy się przygląda pracom Ligi Narodów, czyta o debatach, jakie na forum tym mają miejsce, kiedy się słyszało kogokolwiek z tych, którzy w owych niezliczonych konferencjach zmuszeni są brać udział, nie można zaiste oprzeć się grubemu pesymizmowi – i mimo woli nasuwa się porównanie z biblijną wieżą Babel: ludzie nie znajdują wspólnego języka, mówią do siebie, a nie rozumieją się zupełnie, masa jest rzeczy, które ich rozdziela – a nic ich trwale nie łączy; nie ma żadnej tak wzniosłej, tak pięknej idei, która by ich wszystkich, bez wyjątku, pogodzić mogła; chcą wznosić gmach pokoju – ale robota nie idzie. I coraz bardziej ponuro przedstawia się rzeczywistość – świat powoli stacza się do chaosu.
Te wszystkie argumenty ekonomistów, które przytoczyłem na początku niniejszego, są oczywiście w większym lub mniejszym stopniu słuszne, bezsprzecznie zaważyły one na szali i przyczyniły się do zamętu, w jakim się znalazł świat po wojnie europejskiej – ale one nie są główną tego zamętu przyczyną. Umysł ludzki został zaskoczony katastrofą, jaka spotkała świat. Wszystko co się po wojnie dziać zaczęło, nie mieściło się w kategoriach jego dotychczasowego myślenia, a stosując do nowych i tak bardzo niezwykłych nieraz wydarzeń – kategorie dawne, umysł błądzić począł i coraz bardziej się plątać.
Trzeba sobie raz wyraźnie powiedzieć, że ten przewrót, który się obecnie dokonuje, nie dotyczy jednej tylko jakiejś dziedziny życia, ale jego całokształtu. Ludzi dzisiejszych, przeważnie do głębi zmaterializowanych, nieuznających i nierozumiejących najczęściej żadnych innych potrzeb – ponad materialne, ludzi dzisiejszych najwięcej oczywiście przygnębia, najwięcej dotyka, najwięcej przeraża katastrofa gospodarcza. Ale człowiek pełny, żyjący nie tylko dla ciała, ale i dla ducha, człowiek Boży – musi sięgnąć głębiej, i głównej przyczyny tego przewrotu szukać poza światem materialnym. Główną – istotną przyczyną dzisiejszej katastrofy jest fakt odwrócenia się człowieka od Boga, usunięcie myśli Bożej z wielu dziedzin życia, zmaterializowanie tego życia do granic ostatecznych. Oczywiście –trzeba wierzyć w Boga, by móc twierdzić. Człowiek niewierzący – poza ciasny krąg przyczyn gospodarczej i finansowej natury wyjść nie potrafi. Ci jednak, co w Boga wierzą, wiedzą – że właściwą historię ludzkości nie człowiek pisze; pisze ją Bóg – zygzakami piorunów na horyzoncie niebieskim.
Kiedy w połowie 1914 r. popełniony został mord w Sarajewie – nikt nie przewidział, jak straszne konsekwencje on za sobą pociągnie. Jeden Bóg – wiedział wszystko. Zdawało się, że ów czyn występny stał się w danym okresie tą kroplą, która przeważyła szalę sprawiedliwości Bożej i wywołać musiała prawem reakcji – konieczność kary. Ten nagły, krótki wstrząs, którego doznała Europa w chwili owych tragicznych zajść na serbskiej ziemi, był jak gdyby owym wstrząsem w górach, na skutek którego obrywa się gdzieś u szczytów lawina i pędzi z łoskotem w doliny, tratując i miażdżąc przed sobą wszystko. Nie ma na świecie nic, co by mogło trwać wiecznie – giną narody, giną państwa, walą się trony – pamięć ludzką pokrywa mgła zapomnienia… więc i Europa, upojona bogactwem i władzą, sięgającą po krańce świata, musiałaby prędzej czy później zejść z piedestału, który siłą okoliczności zajęła. Ale to schodzenie z piedestału mogło było odbywać się stopniowo, w drodze powolnej ewolucji – co by w wysokiej mierze złagodziło skutki samej przemiany. Wojna europejska przyśpieszyła znakomicie tę przemianę – a przyśpieszając ją, zmieniła radykalnie jej charakter, czyniąc siłą rzeczy z powolnej przemiany – gwałtowny przewrót. A że życie nie znosi takich skoków z czwartego piętra – zwłaszcza życie gospodarcze – więc doszło do katastrofy. Co w normalnych warunkach trwałoby lat sto może lub więcej – tu dokonało się w ciągu lat kilku – życie tego oczywiście nie zniosło – i załamało się. A wojna komu była potrzebna? Wywołała ją najwyższa pycha oraz żądza bogactwa i władzy.
Dmowski ma rację pisząc, że Europa XIX w. jest nie tylko córką wielkiego przewrotu politycznego, francuskiej rewolucji, ale że w nie mniejszej, a bodaj większej jeszcze mierze, ukształtował ją nowoczesny industrializm. Te tradycyjne instytucje i pojęcia, którym rewolucja wypowiedziała walkę, dopiero industrializm naprawdę zburzył i stworzył podstawy nowego życia – jakiego, wiemy dziś dobrze. I dziwna rzecz – a może właśnie niedziwna – że w kształtowaniu tego nowego życia, które rozwijało się pod hasłem „precz z Bogiem!” żydzi – dokładniej, żydzi postępowi– odegrali tak wielką rolę. To nowe życie wypaczyło duszę ludzką i doprowadziło do upadku religijnego, moralnego, obyczajowego i nawet do pewnego stopnia – umysłowego. Cywilizację europejską stworzył chrystianizm i Rzym; jakżeż daleko to „nowe życie” odbiegło od jednego – i od drugiego również.
Ludzkość bez wiary stała się dziwnie bezradosna; często hałaśliwie wesoła – ale bezradosna, pozbawiona tej prawdziwej radości, którą daje pokój wewnętrzny. A ta ludzkość – tyle sobie obiecywała radości ze zrzucenia rygorów religii! Oto właśnie chodziło: zrzucić z siebie rygory religii. O wolności marzył człowiek nie rozumiejąc jej istoty; bo ten tylko prawdziwie jest wolny – kto poznał swoją niewolę, zależność stworzenia od Stwórcy. Posłuszeństwo woli Stwórcy, to co nazwałbym karnością wobec Niego, wypływa z najgłębszych pokładów osobowości ludzkiej i jest dobrowolne i świadome siebie. Kto sobie wolność inaczej tłumaczy – zostaje niewolnikiem świata i namiętności. „Jarzmo moje słodkie jest – mówi Chrystus – a brzemię moje lekkie” – wiedzą o tym ci, co idą jego śladami. Pismo święte porównuje człowieka, który się od Boga odwrócił, do liścia oderwanego od macierzystego drzewa, do liścia – którym wiatr miota. Burza, która idzie przez świat – miliony takich liści porwała.
Ludzie współcześni strasznie sobie życie skomplikowali. A ono jest takie proste! Objawienie, wiara i dociekania rozumowe mówią nam, że jest Bóg i ma swe Królestwo w Niebie – a tu na ziemi, jak gdyby kolonię tego Królestwa. W kolonii Bożej – obowiązuje prawo Boże, a ludzie prawu temu winni być posłuszni i pracować winni tu dla Boga i po Bożemu. A kto się spod prawa Bożego wyłamie – jest winien buntu i zasługuje na karę. Oto jest całe życie: człowiek i jego stosunek do Boga. W ramy tego życia powinien człowiek ująć wszystko – całą rzeczywistość, bez żadnej reszty, z głównymi jej sprężynami, jak mówi Foerster: władzą, pieniądzem, nienawiścią, chorobą i śmiercią. To wszystko musi człowiek zmieścić w tych ramach i przerobić, bo człowiek w stosunku tym nie jest jedynie stroną zainteresowaną, lecz przede wszystkim ziarnem, rzuconym na glebę wiecznego żywota. W tej Boskiej kolonii jest jedna moralność na prawie Bożym oparta – obowiązuje ona zupełnie tak samo wielkich tego świata – jak i maluczkich, osoby prywatne – jak państwa i narody; w tej Boskiej kolonii pycha jest jednym z największych grzechów – a pokora jedną z największych cnót; w tej Boskiej kolonii wartość społeczeństw i trwałość organizacji ludzkich zależą tylko – jak mówi Mickiewicz w Księgach Pielgrzymstwa Polskiego – od treści ludzkich dusz; w tej Boskiej kolonii – nie szczęście tej lub owej jednostki, ale mnożenie sumy wartości – jak mówi św. Augustyn – jest celem. W tej Boskiej kolonii wreszcie – władca jej, Chrystus, Bóg i człowiek w jednej osobie, umiłował mieszkańców jej i dał im przykazanie, aby się wzajemnie miłowali.
Jakżeż inaczej wyglądałby świat – gdyby się stał taką Boską kolonią. Członkowie Ligi Narodów porozumieliby się ze sobą w ciągu paru godzin. Konflikt japońsko-chiński zażegnano by w jednej chwili, a katastrofę gospodarczą znoszono by o wiele spokojniej: obniżono by skalę życia, zaprowadzono niezbędne oszczędności, wyrzeczono by się przepychu, rozszerzono ramy działalności charytatywnej, a budżety państw, jak i osób prywatnych, pozbyłyby się w mgnieniu oka całego szeregu pozycji – w stosunkach dzisiejszych podobno „koniecznych” – wówczas jednak zgoła niepotrzebnych, a nawet karygodnych.
Nie jest zupełnie wykluczone, że i bez Boga dojdzie ludzkość kiedyś znowu do wielkiego dobrobytu materialnego – do bogactwa i możności używania bez miary; na to trzeba tylko, by ją książę tego świata zawiódł na górę wysoką, pokazał jej wszystkie królestwa i powiedział: To wszystko będzie twoje – byłeś mi tylko oddała pokłon!
Być może, że kosztem tego pokłonu zyskałaby ludzkość raz jeszcze królestwa tego świata…, ale radość jej byłaby krótka: bo z czasem nastąpić by musiała nowa katastrofa tylko straszniejsza od dzisiejszej. „Oczy głupca są na krańcach ziemi” – powiedział kiedyś mądry król Salomon. Inaczej ujął tę prawdę Chrystus, mówiąc: „Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśliby na duszy swej szkodę poniósł”.
Zbiorowa dusza ludzkości jest dziś chora – potrzeba jej lekarza. Przez parę wieków ostatnich sprzedawał; ludzie swego Boga – tylko nie za 30 srebrników, jak niegdyś Judasz, ale za stosy – za góry złota, których wartość szła w miliony – w miliardy! I oto złoto tych nowoczesnych Judaszów zawisło dziś nad światem, jak najstraszliwsza klątwa.
Przed wiekami zapytał jeden z faryzeuszów, uczony w zakonie, Chrystusa Pana, chcąc go zbadać: Mistrzu, które jest największe przykazanie w zakonie? A Jezus mu rzekł: „Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego i z całej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej”. To jest największe i pierwsze przykazanie. A wtóre, równe jemu: „Będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zasadza się cały zakon i prorocy.
Te dwa kardynalne przykazania zaczęła ludzkość w ciągu paru wieków ostatnich stopniowo i konsekwentnie eliminować ze wszystkich dziedzin życia – a one były dla życia tego tym, czym jest rosa dla kwiatów, czym dla ryby jest woda – odgrywały w życiu taką rolę, jaką w przyrodzie odgrywa słońce. Nic więc dziwnego, że gdy słońce przygasać zaczęło – nastąpić musiała katastrofa.
Czyż można sobie wyobrazić, by w burzy czas ostał się gmach, pozbawiony właściwego fundamentu? Czyż zamki, budowane na lodzie, nie są wierutną fikcją? Czy widział kto drzewo, wyrastające bez korzenia? Ludzkość poniewierająca dwa kardynalne przykazania zakonu Bożego, jest właśnie takim gmachem, pozbawionym fundamentu, drzewem bez korzenia, zamkiem zbudowanym przelotnie na lodzie…
Niedawno – w przemówieniu swym na uroczystym obchodzie 50-lecia Kasy im. Józefa Mianowskiego, nazwał prof. Czesław Białobrzeski nieprawdą twierdzenie o upadku duchowym świata powojennego. Myśl europejska – twierdził – zachowała swe przodujące stanowisko. Klęską byłoby dopiero utracenie wiary w niespożytą siłę cywilizacji, która wyrosła ze źródeł rzymskich i z chrześcijaństwa. Pan profesor mówił o wiedzy ludzkiej. Ja jednak mam na myśli mądrość wyższą od ludzkiej wiedzy, myślę o Bożej mądrości, rodzącej się z miłości. Tej jednak mądrości, z miłości się rodzącej, brak dzisiejszemu światu w najwyższym stopniu – i dlatego nie tylko słuszną, ale konieczną wprost jest rzeczą – pisać, mówić, wołać jak najgłośniej o duchowym upadku, o strasznej nędzy duchowej powojennego świata.
„Gdybym mówił językami ludzkimi i anielskimi – woła św. Paweł w liście do Koryntian – a miłości bym nie miał, stałem się jako miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
I chociażbym miał proroctwo i wiedziałbym wszystkie tajemnice i wszelką naukę, i miałbym wszystką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, nic nie jestem.
I choćbym wszystkie majętności moje rozdał na żywność ubogich, i choćbym wydał ciało moje tak, iżbym gorzał, a miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże”.
Oto – czym jest miłość. Tej miłości brak dzisiaj wielki na świecie, i dlatego stał się on – we wszystkich niemal dziedzinach życia, zwłaszcza jednak w przejawach życia gospodarczego – tak strasznie twardy, nie przebierający w Środkach i okrutny.
I tu należy najgłębsza i zarazem najistotniejsza przyczyna dzisiejszej katastrofy.
Marian Manteuffel
„Prąd”. 1932.
10 czerwca 2022 o 18:26
Urodził się 26 października 1871 r. w Rydze. Studiował na politechnice w Rydze, po ukończeniu studiów pracował w bankowości, najpierw w Petersburgu, następnie w Łodzi i Warszawie. W 1919 r. został kierownikiem sekcji kredytowej w Ministerstwie Skarbu, z którego przeszedł do sektora prywatnego – był jednym z dyrektorów w Banku Ziemiańskim, zasiadał m.in. w zarządzie Towarzystwa Przemysłu Leśnego „Eksplolas”. Pisał powieści (Statyści, 1902), nowele (Handzia, 1922) i rozprawy poświęcone zagadnieniom gospodarczym i ekonomicznym (m.in. Istota dobrego pieniądza i jego funkcje, 1926; Kapitał w gospodarstwie narodowym, 1927; Bankowość w Polsce, 1930), publikował też na łamach prasy („Prąd”). Należał do krytyków etatyzmu i popularyzował idee katolickiej myśli społecznej. Zmarł 29 października 1941 r. w Warszawie.