Wybory prawdziwe
Technika rozlepiania odezw była następująca: Na przedzie szła szpica, zaopatrzona w okute lagi, czy po prostu gaz-rurki, łódzką broń wyborczą, na próżno tępioną przez policję nocnymi rewizjami. Gaz-rurką, albo „paragrafem” stawało się wszystko, co było żelaznym gratem, odpadkiem w fabryce i było dość mocne, by służyć do zadania ciosu. Za przednią strażą nieśli kubły pacykarze. Pod pachami – rulony plakatów, w rękach pędzle. Gdy szpica dała znak, brano się do roboty. Kilka chlaśnięć pędzlem – przyciśnięcie papieru do muru – byle jak, byle więcej i byle na odezwie przeciwnika. „Czyszczeniem” zajmowała się dopiero właściwa bojówka w sile 20, 30 ludzi postępująca z tyłu w przyzwoitej odległości, to znaczy takiej, ażeby nie ściągać uwagi patrolów policyjnych na „pacykarzy”. Bojówka, po odejściu naklejaczy, otaczała gromadą narożnik ulicy – wyciągano kilka noży, szybkie cięcia, szarpnięcie i już tylko żółty od klajstru papierowy język zwisał z muru na miejscu odezwy.
Po masowych rewizjach i po aresztowaniach w nocy z soboty na niedzielę skończył się okres walki na ostre. Ustało wzajemne niszczenie środków propagandy, w przeciwnika można było mierzyć już tylko słowami. Więc też zasypano chodniki ulotkami, rozdawano pisemka, wierszowane paszkwile, karykatury – i gdy po godzinie 9-ej rano otwarto lokale komisyj wyborczych, Łódź zasypana kartkami papieru mogła stanowić atrakcję turystyczną – prawdziwe wybory! W kamienicach puszczono w obieg dowcip, że na wybory łódzkie przyjeżdżają pociągi wycieczkowe, jakby na „Święto Gór” w Sanoku, czy „Święto Winobrania” w Zaleszczykach.
Pólko doświadczalne
– Niech pan nie zapomina, że wybory kończą się czym innym, niż zbójnicki przy ognisku i zabawa nad Dniestrem. Wybory mają swój wynik i następstwa.
– Wynik – tak. Praktycznych następstw w zarządzie miasta żadnych.
– Jeżeli zwyciężą komuniści.
I jeżeli narodowcy i jeżeli by nawet sanacja nic się nie zmieni. Ten sam człowiek będzie siedział na ratuszu i tylko inaczej będzie się nazywać. Prezydent z dodatkiem, albo krócej.
– Co to znaczy krócej?
– Krócej, po prostu prezydent. Z dodatkiem – prezydent komisaryczny.
– W takim razie wybory są tylko kosztowną imprezą.
– Doświadczeniem, eksperymentem. Łódź służy za pólko doświadczalne. Idzie o to jakie kwiatki, jakiego koloru, najlepiej się hodują na łódzkim bruku. Czy na przykład czerwone…
Przez drzwi wpadło kilka kartek z numerem „2″. Ulicą przebiegła jakaś Żydóweczka, rozrzucając ulotki. W chwilę później na ulicy wybuchł tumult.
Równocześnie w tworzącym się zbiegowisku napierano na policjanta od tyłu, przy sposobności ktoś szarpnął za afisz, zaczęto zdzierać plakat – nad głowami ukazał się na ułamek sekundy jakby biały pręt, rozległ się krzyk i wnet potem dudnienie ciężko biegnącego patrolu policyjnego. Zaalarmowano posterunek przy komisji wyborczej. Było to blisko, gdyż zajście wynikło na tle agitacji w odległości mniejszej niż sto metrów od punktu głosowania.
Żydzi głosują
Kilku najgoręcej podburzających tłum dwaj policjanci wzięli między siebie. Po kilku minutach, gdy na zakręcie znikły lśniące bagnety policyjnych karabinów, było znów cicho, dopóki nie nadjechała brzęcząc starym żelastwem, przeciążona, typowa łódzka dorożka. Siedziało w niej sześciu Żydów, a raczej czterech siedziało, a dwaj stali na stopniach, jakby gwardziści przy monarszym powozie. W ślad za jedną dorożką przeciągnęła druga. Ulica zaczynała się ożywiać, gdy zegar cukierni wydzwonił dziesiątą, ciągnęła już cała kawalkada dorożek, obładowana, oblepiona żydowskimi wyborcami, gotowymi spełnić obowiązek obywatelski. Do obowiązku bowiem odwoływały się wśród walki naklejone plakaty. Jeszcze wczoraj za jeden więcej plakat płaciło się potłuczeniem, ranami i krwią, po to tylko ażeby dziś ten i ów przeczytał pouczającą maksymę:
„Państwo polskie jest dobrem nas wszystkich. Równe muszą być prawa i obowiązki”.
Poza tymi ostrożnymi słowami kryje się lista żydowskiego bloku. Ani wzmianki o prawach żydowskich, wobec frontu polskiego zjawił się pozujący na neutralność front „obywatelski”. Lecz nawet i na to wystąpienie trzeba było, by Łódź w ciągu jednego ranka zmieniła się w jakiś fantastyczny, olbrzymi obóz koncentracyjny, w miasto – w którym jak gdyby przeprowadza się 24 godzinną obławę na wszystkich jego mieszkańców.
Ulica Piotrkowska obstawiona policją. Policja na skrzyżowaniach, policja przed domami, w których mieszczą się redakcje popularnych dzienników, policja – rozrzucona patrolami przemierzającymi, jak warta, 200-metrowy odcinek tam i z powrotem. Policjanci, sprowadzeni z Warszawy i z komend prowincjonalnych, zaopatrzeni w stalowe hełmy, z karabinami na ramionach, z gazowymi maskami przewieszonymi przez plecy, z białą pałką gumową przy boku monotonnym rytmem wystukują na łódzkim bruku regułę rozkazu, nakazu, zakazu.
Tymczasem niebezpieczeństwa nie ma. Przynajmniej nie ma dotykalnego i bezpośredniego, ale wyczuwa się, że ta legenda rozruchów jest silniejsza od uspakających odezw wojewody. Nie mówi się głośno, przechodzi się ulicą w pośpiechu, a szepty mają treść zagadkową.
– Jeśli komuniści nie zwyciężą, napadną po głosowaniu na komisje wyborcze.
– Gdy tylko się ściemni narodowcy nie pozwolą Żydom głosować. Po południu będzie naprawdę plebiscyt…
Ta wersja miała powodzenie. Wywołała popłoch w dzielnicy żydowskiej. Żydzi masowo poszli do wyborów rano, powtarzając sobie plotkę, iż starosta miał delegacji żydowskiej powiedzieć głosujcie, byle nie po ciemku. Więc pilnowano się słońca i do południa lokale obwodowe roiły się od Żydów. Dla pewności jednak, gdy tylko było można, starano się przyjeżdżać dorożkami w grupach po kilka osób.
Narodowcy lub socjalkomuna
Gdy nadeszły godziny obiadowe centrum miasta przycichło jeszcze bardziej. Malał prawie aż do zaniku ruch przedpołudniowy – nie mieli kogo głośno nawoływać rozdawacze ulotek i jedynie dzieciarnia gorliwie i z przejęciem pełniła służbę. Wybory bowiem wyglądały tak, jakby hasło: „cały naród pod bronią” zmienić na „cały naród do wyborów”. Kto wartował przed siedzibami komisji, kto rozwoził nowe zapasy propagandowych druków, kto rozsypywał kartki do głosowania? Młodzież i dzieci. Śródmieście nielicznych miało dorosłych agitatorów – a ci młodzi, którzy tutaj podjęli się czuwać nad wyborami na pewno nie rodzili się na Piotrowskiej, lecz przyszli z Bałut i Chojen, lub nawet przyjechali spoza Łodzi.
Wśród popołudniowej ciszy i spokoju, policjanci w czarnych hełmach, w mundurach pociemniałych od zmierzchu, wyglądali jak strażnicy milczenia. Skupienie, brak dyskusji był naturalny. Wszyscy mieli na ustach jedno pytanie, nikt nie umiał dać na nie odpowiedzi. Skończyło się roztrząsanie szans – szanse już się w tej chwili realizowały tam, na Widzewie, Bałutach, w scheiblerowskiej dzielnicy, a wiadomość nadeszła tylko jedna. Zresztą raczej potwierdzenie ogólnie znanych przewidywań niż miarodajność: obóz narodowy lub socjal-komuna. Wystarczy spojrzeć na szyldy sklepów, by wiedzieć, że Piotrkowska nie ma powodów do radości w pierwszym wypadku, wystarczy przyjrzeć się sklepowym wystawom, policzyć dancingi, restauracje, cukiernie, ażeby stwierdzić, że i drugie zwycięstwo będzie zwycięstwem – przedmieścia.
Na Blacharskiej
Zielony tramwaj przemierza kilometry Piotrkowskiej. Plac Wolności, Plac Kościelny – rynek Bałucki i ulica Zgierska. Tu w pobliżu, na Blacharskiej, napadli w nocy komuniści na narodowców.
– Ale my odprawili! – z dumą powiada stary robotnik, z siwym wąsem, rozdający na rogu „czwórkę” Stronnictwa Narodowego.
– A co słychać na Widzewie, na Helenowie?
Skupia się gromada. Gdyby mogli, rozdwoiliby się, żeby tam swoim pomagać, być naraz wszędzie całą kompanią, w każdy zagrożony „pusty” punkt nanieść ulotek i „głosów”, to jest kartek służących do głosowania. Wybory łódzkie są ich dziełem, narodowe mandaty ich żniwem, a kandydaci pochodzą z ich kadry.
– Przecież tutejszy kandydat nie jest robotnikiem.
– Tak, my wiemy, on jest inteligent. Ale kolega po fachu. On pracy niema i my jesteśmy bezrobotni. A koleżeństwo, proszę, patrz pan!
Na liście, obok nazwiska, zwięzły, ale najzaszczytniejszy na Bałutach tytuł: „b. więzień narodowy”.
– Siedział za rosyjskich czasów?
Roześmiali się.
– Ja – dorzucił ktoś z boku – mam 22-gi rok, a też jestem „były więzień narodowy”. No, wie pan?
Choć zbliża się wieczór i pora zamknięcia głosowania przed siedzibami „obwodów” stoją długie kolejki – 100 metrów, 200 metrów. Nie ma co mówić, mocno na Bałutach głosują. Zarówno swoi, jak i nie-swoi.
„Dwójka” ma liczniejszą agitację. Rozdawnictwem kartek z nazwiskami kandydatów i rozrzucaniem ulotek propagandowych zajmują się prawie wyłącznie młodzi Żydzi. Nieraz trafi się nawet, szczególnie bliżej Starego Miasta, Żyd chałatowy. „2″ jest socjalistyczno-komunistyczna, tam przecież niema antysemityzmu… Raczej można by mówić o „numerus clausus” dla Aryjczyków, jaki dyskretnie Żydzi usiłowali wprowadzić przy układaniu list kandydackich.
Dorożka to nie samochód
Wczesny jesienny chłodny wieczór. Uliczki w pobliżu placu Kościelnego za ciemne, prawie czarne. Zajeżdżają ostatnie „dryndy” z wyborcami. Na telepiącej się dorożce sterczy żerdź z plakatem bloku syjonistycznego. Zaimprowizowany maszt podtrzymuje pasażer dorożki, objeżdżający w ten sposób całe miasto.
Jest to sprytne wyminięcie zakazu agitacji przy pomocy samochodów. Dorożka nie jest samochodem – proste rozumowanie, z chwilą ogłoszenia ograniczeń, Żydzi uruchomili dorożki. Zdezorientowana policja wolała trzymać się ściśle litery rozporządzenia, niż bawić się w interpretację przykrą dla „lojalnych obywateli”.
Sprzed kościoła wyruszają dwa zapóźnione, ubogie pogrzeby. Krzyż, niesiony przed trumnami mija skupisko agitacyjne, już z daleka oznajmiające się białą smugą rozsypanych po ulicy papierów – znaczy się ona na ciemnej jezdni za każdym „robiącym” wybory, jak smuga piany za śrubą okrętową.
Przed krzyżem nikt nie zdejmuje czapki. Żydzi? Nie – agitatorzy „2-ki”. Chociaż nie – właśnie Żydzi. I agitują tu, w dzielnicy czysto żydowskiej, na socjalistyczną „dwójkę”? Tak.
Ci, którym paczki zostały
I to jest wymowne.
Tramwajem z powrotem do centrum. Godzina siódma minęła. W suterynach zaczynają przygrywać harmonie i patefony. Któż się weseli? Czyj sukces?
Przystanek. O! ciężko z paczkami odezw. Trzeba pomóc – proszę. Wsiada dama, czcigodna w swym zapale wyborczym, obarczona drukami propagandowymi.
– Skończyło się?
– Tak. Chwała Bogu.
– Można wiedzieć, jaką listę…
Chętnie daje się i tę jedną odezwę, byle zmniejszyć pakunek. Nie wypada, niestety, ofiarować całej paczki.
„Wszelkie polityczne uchwały są z mocy samego prawa nieważne”.
„Rada miejska jest powołana do decydowania o gospodarczych i społecznych prawach miasta”.
„Oświata, szkolnictwo, zdrowotność publiczna, budowa kanalizacji i wodociągów, rozbudowa środków opieki społecznej, budownictwo mieszkaniowe, urządzenie ulic i uporządkowanie przedmieść, tania komunikacja, tanie światło – oto najważniejsze zadania, jakie staną przed samorządem w Łodzi”.
Tanie tramwaje – to słuszny postulat. Ale istnieje skala postulatów. Istnieją założenia ideowe i doraźne cele praktyczne.
Tramwaje – dobrze, chcę jednak przeczytać najważniejsze: ku komu nakłania odezwa? Front Ludowy czy nacjonaliści? Bezwyznaniowość czy religia? Związek Rad czy państwo narodowe?
O tym ani słowa. Czyjaż to proklamacja? Kogo w zagrożonej komuną Łodzi stać na wybory pod hasłem tanich tramwajów? Mała grupa dzielnicowa, właściciele nieruchomości, jakieś „Koło gospodarcze”? Nie – podpisano „Związek Legionistów Polskich”.
Wszystkim zabrakło odezw, tym – zostało. Albo nikt ich nie chciał brać, albo za sute były fundusze na druk.
Śmiech w urzędzie
W jednym z urzędów zebrało się grono kolegów. Dzięki dobremu „kontaktowi” otrzymuje się dobre informacje.
– Uwaga! Słuchajcie! Mam obwód VII. PPS. – 10.060 głosów, Obóz Narodowy – 9.684, Polski Komitet Wyborczy (sanacja) – 165.
Jakby strzelił, parsknął ktoś śmiechem. Opanował się, zaczerwienił, przygryzł wargi. Gaffa! Urzędnicze grono patrzy po sobie zgorszonym i zakłopotanym wzrokiem ludzi, którzy stali się świadkami skandalu nie do odrobienia. Jak zatuszować sprawę?
Przy następnym wyniku śmieją się wszyscy. Chciałoby się pięknie określić taką jednomyślność członków ex-B. B.? Formuła jest pod ręką, wycyzelowana przez PAT’a: „Rozentuzjazmowany tłum przerwał kordon organizacji społecznych”…
Dwa magnesy
O świcie, gdy już kołom politycznym znany był rezultat wyborów, pociągi wywoziły z Łodzi gości wyborczej niedzieli. Zdobycie większości przez socjal-komunistów wraz z lewicą żydowską było jedynym tematem rozmowy.
– Obóz narodowy skupił nie wiele co mniejszą ilość głosów. To są cyfry miarodajne, bo czystości głosowania tym razem chyba nikt nic nie może zarzucić.
– Raczej niewiele. Łódź jest teraz jakby barometrem pogody politycznej.
– Przepowiada burzę… Ale zarazem Łódź wskazała nam piorunochron. Doświadczenie Łodzi, skoro już chce pan autentyczne życie polityczne uważać tylko za próby stacji eksperymentalnej, stwierdziło, że dziś są tylko dwa magnesy: nacjonalizm i komunizm. Sanacja po 10 latach rządów – nie dostała w Łodzi ani jednego mandatu. We Włoszech – Mussolini po 10 latach miał już za sobą cały naród. Klęska sanacji w Łodzi pokazała, że montaże ideowe nikogo nie obchodzą. Trzeba wybierać.
– Nic nie trzeba wybierać! Trzeba umieć rządzić. Wie pan co słyszałem – komisaryczny prezydent Łodzi wynajął sobie ośmiopokojowy reprezentacyjny apartament na 4 lata. To jest odpowiedź. Przecież tej komuny nie dopuści się do głosu.
– A, jeśli tak… Szkoda tylko, że na wsi nie ma „komisarycznych prezydentów” – byłoby może mniej rozruchów. Zdaje się, że to blisko Koluszki. Przesiadamy się, prawda? Pan nie? Więc – do widzenia. Ja jadę w przeciwną stronę.
Zdzisław Broncel
„Prosto z Mostu”, nr 43 (97), 1936.
Najnowsze komentarze