Świetny publicysta p. Ksawery Pruszyński naszkicował w nr. 796 „Wiadomości Literackich” sylwetkę Romana Dmowskiego, opierając się na danych z jego biografii i twórczości.
Postać Dmowskiego, którą w ten sposób odtworzył, przypomina figury z panopticum albo portrety pośmiertne. Oparte są one na dokumentach autentycznych, na fotografiach i opisach. Mogą łudzić podobieństwem każdego, prócz tych którzy znali pierwowzory. Brak im jednego tylko: indywidualnego wyrazu i rumieńca życia. Taki wizerunek bywa tym mniej podobny, im bardziej utalentowany artysta kopiuje fotografie. Stwarza on sobie bowiem aprioryczną wizję zmarłego i dociąga do niej to co odcyfruje w dokumentach. Tu wzmocni światło, tam doda cienia. W wyniku dostajemy schemat oscylujący między idealizacją a karykaturą.
Schemat p. Pruszyńskiego wygląda jak następuje: Dmowski urodził się na Kamionku (nie w Warszawie, gdzie „mógł się jeszcze od biedy narodzić ktoś dla Polski znaczny”). Urodził się jako syn kamieniarza. Miejsce i środowisko rodzinne wycisnęło na Dmowskim piętno niezniszczalne, wyznaczając jego psychologię i ideologię polityczną — zrobiło go nacjonalistą. Dmowski byłby zapewne inny gdyby pochodził skądinąd, zwłaszcza gdyby się urodził we dworze kresowym. Byłoby to – zdaniem p. Pruszyńskiego – lepiej dla Polski; uważa on bowiem nacjonalizm za doktrynę u nas niebezpieczną i wolałby gdyby Polska powróciła do skierowanego na wschód imperializmu. Pan Pruszyński usprawiedliwia niejako Dmowskiego przed przeciwnikami. Środowisku przypisuje to co uważa za zalety i za wady Dmowskiego. Wybaczcie mu, – zdaje się mówić, – byłby inny, gdyby nie dom kamieniarza na Kamionku.
W jakiż to sposób odbiło się środowisko na Dmowskim? Dało mu – twierdzi p. Pruszyński – „olbrzymi zasób pracowitości… drobnej, ustawicznej, twardej, starannej”.
Bardzo to sugestywne. Staje przed nami wizja benedyktyńskiego pracownika niżącego linijkę do linijki, staje – może wbrew woli autora – wizja wyrobnika zajętego „sumienną kamieniarską robotą”.
Żadna jednak z tych wizyj nie przypomina pełnego humoru pana Romana, który tak dobrze umiał godzić powagę z niefrasobliwością, potrafił całe dni przebaraszkować, przegawędzić całe godziny. Dowcipy i humorystyczne wierszyki sypał jak z rękawa. Przyjaciele (nawet Maurycy Zamoyski) zapędzali go do roboty. Dmowski nie mógł pracować bez wytchnienia i bez przerwy. „Ciężka”, „ustawiczna” praca na kongresie wersalskim przyprawiła go o chorobę. Ale Dmowski w czasie odpoczynku i zabawy – na polowaniu czy przy dobrej kolacji – nieprzerwanie myślał. A gdy myśl dojrzała, krystalizował ją w ogromnym, błyskawicznym wysiłku. Praca Dmowskiego przypominała raczej potężny rzut w wyścigu konia pełnej krwi, aniżeli powolny znój szkapy fornalskiej. Praca konia wyścigowego trwa parę minut, ale na taki skurcz mięśni, nerwów, serca, nie zdobędzie się fornalska habeta.
Mylnie wyobraża sobie p. Pruszyński Dmowskiego, a oto do czego prowadzi ta fałszywa koncepcja:
„Takim ludziom (jak Dmowski) – pisze p. Pruszyński – odmawiają fantazji, polotu, rozmachu, szerokości”. To zdanie jest tak dyplomatycznie sformułowane, że trudno zgadnąć, czy p. Pruszyński je podziela. Ale któż to – jeżeli nie on – odmawia Dmowskiemu fantazji, polotu, rozmachu, szerokości?
Jak to: syn kamieniarza, który sam się mianuje premierem Polski niewolnej, który przygotowuje się by nią rządzić od wczesnej młodości, poznaje Polskę na wylot od chałupy do magnackich dworów, wyczuwa każde jej drgnienie i wszystkie jej potrzeby, gospodaruje Polską jak własnym folwarkiem – ten człowiek nie ma fantazji i polotu?
Dmowski – jako akademik – przemierza Polskę z przyjaciółmi na piechotę wzdłuż i wszerz w przebraniu robotnika; w polskich sprawach jedzie do Brazylii i do Kanady, do Londynu i do Genewy. Rozgrywa z Józefem Piłsudskim walkę o politykę polską w Tokio. W czasie wojny znajduje się – gdy trzeba -w Petersburgu, w Londynie, w Nowym Jorku i w Paryżu. Mówi o Polsce (bez oficjalnych tytułów, bez fraka ambasadora, czy choćby legitymacji korespondenta gazety) z premierami, kardynałami, monarchami. Wykreśla – wyznacza dosłownie – nową mapę części Europy. I temu człowiekowi „odmawiają… rozmachu, szerokości”?
Nie da się jako żywo stylizować Dmowskiego na skromnego pedanta, który jak urzędnik odrabia systematycznie codzienne swoje pensum i „przestrzega przepisów lekarza” (drobny szczegół: Dmowski do końca życia palił, wbrew przepisom lekarza, ogromne ilości mocnych francuskich papierosów).
Teoria środowiska sprawdza się na tysiącach mieszkańców Kamionka czy kresowych paniczów, ale nigdy nie sprawdzała się na orłach. Nie pasuje do Rembrandta – syna młynarza, ani do Turnera – syna golibrody, nie pasuje także do Dmowskiego. Ten – w oczach p. Pruszyńskiego – ascetyczny pracownik mógł raczej wywoływać pozorne wrażenie pewnego sybarytyzmu. Wykwintny w słowie i w geście (ruchami przypominał Mieczysława Frenkla), doskonale ubrany pan, lubił dobrą kuchnię i czerwonego burgunda, częstował wyszukanymi papierosami. Bodaj najlepiej czuł się w kulturalnym dworze polskim, a nie wypadał na pewno z tonu ani w Klemensowie u ordynata Zamoyskiego, ani w Cambridge, gdy mu nadawano doktorat honorowy. A jakże wyglądał wśród galicyjskich „hrabiów i profesorów?” „Doskonale się prezentuje, – mówił marszałek Stanisław Badeni, – wygląda na męża stanu w anglo-saskim stylu. Nie raziłby jako premier angielski… prawdę mówiąc wygląda lepiej od nas wszystkich – galicyjskich polityków”.
Tak to zatarło się piętno pochodzenia z Kamionka, któremu p. Pruszyński przypisuje tyle znaczenia. Ale p. Pruszyński znajduje ślady tego piętna głębiej – w ideologii politycznej Dmowskiego.
I mówi: „kto wie czy nie byłby inny, gdyby ten człowiek urodził się w jakiejś Mereczowszczyźnie czy Zułowie”… Znaczy to – na kresach wschodnich, gdzie – jak sądzi p. Pruszyński – „rodziło się właśnie od paru wieków wszystko wspaniałe i butne co tworzyło i niszczyło Polskę”… „rodziło się tylko tam”…
To już nawet nie teoria obwarzanka, ale ułomka obwarzanka – czy rogalka. Jakaż jednostronna!!
A Kochanowski, Skarga, Zborowski, kanclerz Zamoyski, Zebrzydowski, Lubomirscy, Czarniecki, a Henryk Dąbrowski, Andrzej Zamoyski, margrabia („Wielkości, gdzie Twoje Imię”… pamiętacie?). A Matejko, Chełmoński, Gierymscy, Jacek Malczewski, Żeromski, Wyspiański, Kasprowicz, Szujski, Tarnowski, p. Skłodowska? Odrzućcie te nazwiska i popatrzcie ile ujęliście Polsce wspaniałości i ozdoby!
Przypuśćmy jednak, że Dmowski urodził się jako syn „pana z dworu” kresowego. Czy byłby inny, czy inna byłaby jego ideologia polityczna? Czy nie byłby został nacjonalistą? Czy zwłaszcza jego stosunek do sprawy żydowskiej byłby się skrystalizował inaczej? Dmowski – gdziekolwiek urodzony – byłby się wgryzał w głąb życia polskiego, byłby szukał po całym świecie odpowiedzi na pytanie, co to jest „sprawa polska”, i ram międzynarodowych, w które można ją wstawić. I musiałby dojść do tych samych rozwiązań: że trójlojalizm daje tylko pozorne korzyści, ale rozkłada naród i że ratować można naród tylko odbudowując w nim poczucie wszechpolskości, że sprawa polska „wypłynie jak korek na wodzie” w wielkim starciu potęg europejskich, że wojna zakończy się pokojem, który rozstrzygać będzie konflikty według zasady nacjonalizmu. I byłby rozumiał, że dziś, w w. XX, wieku obudzenia mas ludowych, nie do utrzymania jest przewaga Polski, na całym historycznym obszarze na Wschodzie, tak samo jak przewaga Niemców na Śląsku.
Zapewne… zapewne – Dmowski-kresowiec byłby miał sentyment do szerokiej Ukrainy czy do puszcz białoruskich. Byłby może powtarzał: „u nas inaczej, inaczej, inaczej”… ale gdyby go obejmowała płomieniem jedna jedyna namiętność – potęgi i rozwoju Polski, nie byłby dodawał, że „nie ma rady dla duszy kozaczej” – tylko szukałby takiego rozwiązania i takich granic, jakie dadzą się wytyczyć według równowagi sił i równowagi wpływów. Te granice Polski na wschodzie wytyczał Dmowski na kongresie wersalskim. Wytyczył je szerzej, aniżeli zdołało je wyrąbać państwo polskie. Więc jego nacjonalizm nie pomniejszał Polski. Był raczej – według nomenklatury p. Pruszyńskiego – imperializmem, ale imperializmem realnym, opartym na głębokiej znajomości sił, na trzeźwej ocenie możliwości.
Dmowski opowiadał mi swoją rozmowę z Piłsudskim w Belwederze w maju r. 1920. Naczelnik Państwa roztaczał przed nim plany federacji z Ukrainą, Białorusią, Litwą. Dmowski oponował, wskazując na trudności urzeczywistnienia tych zamysłów. Trudności – to zbyt mała ilość Polaków i zbyt słaby ich wpływ w tych krajach. Piłsudski rozłożył ręce: „Ano jak kto nie ma wiary… jak kto nie ma wiary…” – powtórzył. Pokój ryski wykazał wkrótce, czy ocena rzeczywistości Dmowskiego była uzasadniona.
Granice wschodnie Polski nie sięgnęły tak daleko jak chciał Dmowski, ale nie są od jego planu bardzo odległe. Zagadnienie zaś: federacja czy państwo narodowe – rozstrzygnęła historia według zasad Dmowskiego.
A polityczny antysemityzm Dmowskiego? Czy można go wyprowadzać stąd, że Dmowski w młodych latach patrzył na „ponurą bogatą Warszawę, nie polską w swojej większości, lecz rosyjsko-żydowską?”. Nie! Bo jako żywo Warszawa nigdy tak nie wyglądała. Ciężkie były czasy, ale znowu nie do tego stopnia. Widziana z kawiarni, Warszawa dzisiaj robi wrażenie bardziej żydowskiej niż wówczas.
Pan Pruszyński przypuszcza, że Dmowski-kresowiec nie byłby głosił antysemityzmu. „Może – powiada – Żyd widziany jako pachciarz, usłużnie nawiedzający tylne wejście dworu”, nie byłby w oczach Dmowskiego nabrał tego znaczenia, jakie przypisał Żydom w swoim systemie politycznym. Zapewne – gdyby się był do tych obserwacyj ograniczył. Ale Dmowski, który wiedział, że co dziesiąty mieszkaniec Polski nie jest Polakiem, a któremu zależało tylko na potędze i odporności Polski, nie mógł się o to nie troszczyć. Musiał przecie zdawać sobie sprawę, że myśl o asymilacji, o włączeniu w łańcuch tego ogniwa „ku powszechnemu dobru”, co – „jak wierzył rok sześćdziesiąty trzeci” – miało być „zadaniem elementu polskiego”, że ta myśl była spóźniona i zupełnie nierealna. Widział dokoła siebie nie tylko usłużnych pachciarzy i tradycyjnych, pełnych godności Jankielów, ale widział zdecydowanych (w swoich dążeniach godnych szacunku) przeciwników – nacjonalistów żydowskich. A obok nich — tę całą masę, która w ogromnej większości nie chce i nie może brać odpowiedzialności za losy Polski. Ci ludzie, powiązani pracą, tradycją, krwią ze swoimi we wszystkich krajach ościennych, nie mogą być szczerze ani Polakami, ani Niemcami, ani Węgrami, ani Rumunami czy Rosjanami. Nie zdobędą się na ten patos w stosunku do Polski, który wyraża się i w ochotniczej służbie wojskowej i w codziennej, drobnej lojalności, w ambicji dla Polski i wstydzie za Polskę.
Nieszczęście jest obustronne: Polski i Żydów, ale kraj, który jest w położeniu oblężonej fortecy, nie może się z tym stanem rzeczy pogodzić, i nie mógł go akceptować Dmowski.
Nie chcę rozpatrywać szczegółów, ale wydaje mi się oczywiste że wódz polityczny Polski musiał być nacjonalistą, i tylko nacjonalista mógł zostać wodzem.
Ale zdaniem p. Pruszyńskiego, nacjonalizm „zwrócił nam bardzo mało” a na przyszłość niesie bardzo wielkie niebezpieczeństwo.
Jakiż to program, jaka idea mogły nam zwrócić więcej na Zachodzie w warunkach 1919 r?
Realne możliwości naszego imperializmu – opartego na nacjonalizmie – dały nam granice wschodnie. A przyszłość? Cóż to jeśli nie grzech przeciw zasadzie nacjonalizmu (popełniony na kongresie wersalskim) doprowadziło do upadku Czechosłowacji? Czyż nie nacjonalizmowi zawdzięczamy Śląsk Zaolziański?
Anglicy i Francuzi wyraźnie oświadczają, że nie mogli bronić Czechosłowacji, bo sprawa Sudetów to była zła sprawa. A czyż nie konsekwencji w przeprowadzaniu zasady nacjonalizmu zawdzięcza Hitler wszystkie swoje sukcesy? Nacjonalizm jest najżywszą, najbardziej realną siłą we współczesnej historii. Przeczyć temu, budować politykę na innej zasadzie, jest albo za późno, albo może dużo za wcześnie.
I jeszcze jedno: ten często spotykany refren: dobry Europejczyk nie jest nacjonalistą… Pan Pruszyński twierdzi że Anglicy nie są nacjonalistami. Jak to? Któż widział lepszych nacjonalistów od Anglików? Metody może nacjonalizm stosować różne. Istotą rzeczy jest czy w dążeniach swoich stawia swój naród na naczelnym miejscu. Chesterton pisał o rozczarowaniu kombatantów angielskich po wojnie:
They thought, they save their country, but they only saved the world.
Roman Dmowski także uważał Polskę za ważniejszą od świata. Nie dlatego że się urodził na Kamionku, ale dlatego że się urodził na wodza swojego narodu.
Adam Heydel
Najnowsze komentarze